Reklama

Pierwsza szklanka piwa wydawała się niegroźna

Ilona Felicjańska zadzwoniła do naszej redakcji i zaproponowała: "Chcę powiedzieć prawdę. O swoim uzależnieniu od alkoholu, terapiach, kłopotach domowych. Wierzę, że moja szczerość ma sens. Może jakaś kobieta, która ma problemy podobne do moich, zamiast przeżywać je w samotności, zacznie szukać pomocy.

Powiedziałaś publicznie, że jesteś uzależniona. Następnego dnia na pierwszych stronach tabloidów znalazły się nagłówki: "Felicjańska jest alkoholiczką". Żałujesz?

Ilona Felicjańska: Absolutnie nie, codziennie dostaję setki maili z wyrazami otuchy. Tabloidów nauczyłam się nie czytać. Dla mnie ważna jest opinia moich bliskich, przyjaciół. Oni mnie wspierali w tej decyzji. Nie podjęłam jej pochopnie, konsultowałam się z terapeutami, psychologami, którzy uważali, że publiczne wystąpienie będzie także częścią mojej terapii. Alkoholizm jest chorobą, która przebiega w ukryciu, przynajmniej tak było w moim przypadku. Dlatego im więcej osób wie, tym większą mam motywację, żeby nigdy już nie wrócić do picia.

Reklama

Przyznałaś także, że kilka lat temu przechodziłaś już terapię, ale po jakimś czasie ponownie sięgnęłaś po kieliszek.

- Na pierwszą terapię, osiem lat temu, wysłał mnie mój mąż, którego wtedy szczerze za to nienawidziłam. Nie chciałam się leczyć, przez kilka miesięcy dalej piłam, w końcu dotarło do mnie, że chyba rzeczywiście coś jest nie tak, skoro oszukuję siebie i wszystkich wokoło. Na spotkania w grupie terapeutycznej chodziłam przez trzy lata, dużo się na nich nauczyłam. Jednak nie tego, co najważniejsze, że o chorobie alkoholowej nie można zapomnieć.

- A ja uważałam, że sobie poradziłam. Próbowałam wymazać ten okres życia i nikomu o nim nie opowiadałam. Przez pięć lat nie piłam, niestety, dwa lata później nastąpił nawrót. Pierwsza szklanka piwa na wakacjach wydawała się taka niegroźna. Tłumaczyłam sobie, że potrafię się kontrolować. Szybko okazało się, że alkohol jest mi potrzebny codziennie.

Często pokazywałaś się publicznie, brałaś udział w pokazach mody, prowadziłaś imprezy. W takich miejscach zawsze jest dużo alkoholu. Jak to możliwe, że nikt nie zauważył, że masz problem?

- Jakiś czas temu powiedziałam zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi o uzależnieniu, a on zareagował zdziwiony: "E tam, zafiksowałaś się, tyle razy z tobą piłem i nigdy się nie upiłaś". Bo miałam świadomość, że mnie nie wypada się upić. Alkoholik jest mistrzem kamuflażu.

- Co prawda, zatrzymałam się na dość bezpiecznym etapie. Nie upijałam się do nieprzytomności, nie wpadałam w ciągi, nie leczyłam kaca klinem, nie piłam rano, tylko wieczorem w domu. Dwa kieliszki wina, cztery, tyle, ile było mi potrzebne, żeby poczuć się lepiej. Kiedy wybierałam się na przyjęcie i wiedziałam, że tam będę musiała się pilnować, przed wyjściem piłam kieliszek.

- Zdarzało mi się wyjść na chwilę z imprezy i pójść do baru obok na drinka. Piłam tak, żeby nikt nie widział, że potrzebuję więcej alkoholu. Ale nie chodzi tylko o ilość, ważniejsze jest to, że myśli krążą tylko wokół tego, żeby się napić. Jechałam do domu i zastanawiałam się, czy mam alkohol, na wszelki wypadek zatrzymywałam się na stacji benzynowej i kupowałam butelkę, czekałam na weekend, bo wtedy łatwiej się napić, w tygodniu trzeba było odwieźć dzieci do szkoły, były praca, obowiązki.

Miałaś wpadki zawodowe?

- Bywało, że przekładałam spotkanie albo zmuszałam się, żeby na nie iść, ale nie miałam siły rozmawiać, bo poprzedniego dnia wypiłam za dużo i bolała mnie głowa. Jednak dużo gorsza była świadomość, że alkohol niszczy moje życie, zaczyna wpływać na relacje z dziećmi. Wieczorem chciałam być z nimi, bawić się, rozmawiać, ale nie mogłam się skupić, jeśli w mieszkaniu nie miałam schowanej butelki.

- Zastanawiałam się, co zrobić, żeby ten alkohol zdobyć, wymyślałam preteksty, na przykład, że bardzo potrzebuję masła czy oleju, i wychodziłam do sklepu. A jak już alkohol był, to czekałam, aż dzieci położę na górze spać, a potem usiądę na dole w salonie i zrobię sobie drinka. Fajnie było napić się ze szczęścia, uczcić sukces, ale piłam też, gdy było mi smutno.

- Najgorsze, że przecież doskonale zdawałam sobie sprawę, że jestem osobą uzależnioną i nie mogę tego robić, że niszczę siebie, oszukuję rodzinę, że nie wiadomo, jak to się skończy.

Skończyło się wypadkiem. 23 lutego w nocy spowodowałaś kolizję, w której zostały uszkodzone trzy samochody. Badania wykazały, że miałaś 2,3 promila alkoholu we krwi.

- Gdyby nie wypadek, być może dalej bym piła. Mówi się, że alkoholik musi sięgnąć dna, żeby przestać pić. Kiedy ocknęłam się na poduszkach powietrznych, czułam, że znalazłam się na krawędzi, nad przepaścią. W pierwszej chwili sądziłam, że to jest moje dno, ale zaraz przyszły myśli: "Ach, nic takiego się nie stało, nie jestem jedyna, której przydarzył się taki wypadek, przecież nikt nie zginął".

- Dopiero jak trafiłam do aresztu, musiałam się rozebrać, oddać swoją bieliznę, rajstopy, pasek, dotarło do mnie, jak bardzo się pogubiłam. Nigdy nie czułam się tak upokorzona. Znalazłam się w pokoju dwa na cztery metry z dwoma drewnianymi łóżkami, z kratami w oknach. Przez kilka godzin chodziłam od ściany do ściany i płakałam.

Teraz czekasz na wyrok.

- Następnego dnia po wypadku publicznie przeprosiłam i dobrowolnie poddałam się karze. Straciłam prawo jazdy na rok w zawieszeniu na trzy lata, zapłaciłam 2000 zł mandatu i 1000 zł na fundusz ofiar wypadków drogowych. Zrobiłam źle, wstydzę się tego i nie zamierzam usprawiedliwiać. Wciąż czekam na wyrok.

Dlaczego taka kobieta jak Ty - piękna, młoda, z sukcesami - szuka pocieszenia w alkoholu?

- Chodzę na terapię i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak wiele kobiet jest uzależnionych. Są w różnym wieku, w różnej sytuacji osobistej, zawodowej, finansowej. To nie jest tak, chociaż niestety tak się powszechnie uważa, że alkoholizm dotyczy tylko marginesu, jakichś patologicznych środowisk. Moje problemy zaczęły się po urodzeniu drugiego dziecka.

- Z jednej strony byłam szczęśliwa, ale brakowało mi blasku fleszy, jakie dawała praca na wybiegu, zainteresowania mediów. Siedziałam w domu zaniedbana, z nadwagą, odrostami. Nie akceptowałam siebie, a kiedy się napiłam, świat wydawał mi się bardziej życzliwy, radosny. Nawrót do picia został spowodowany przez kłopoty domowe.

- Szanuję swojego męża, uważam go za wartościowego człowieka, ale przyszedł w moim życiu czas na zmiany. Obecnie jestem w trakcie przygotowywania dokumentów rozwodowych.

Sprawiałaś wrażenie szczęśliwej żony.

- Jeszcze jako dziecko stworzyłam w swojej głowie obraz idealnej rodziny i zależało mi, żeby taką mieć. A kiedy okazało się, że nie układa się tak, jak sobie wymarzyłam, długo nie chciałam się do tego przyznać. Ciągle wierzyłam, że mimo wszystko nam się uda. Dopiero dwa lata temu zrozumiałam, że dłużej nie jestem w stanie żyć w ciągłej niepewności. Ale brakowało mi odwagi, żeby coś zrobić, więc tkwiłam w oczekiwaniu, że sytuacja sama się wyjaśni.

Paradoksalnie wypadek pomógł Ci podjąć decyzję?

- Poczułam, że dostałam szansę od Boga, żeby naprawić swoje życie. Wiem, że jestem w stanie radzić sobie sama. Akceptuję siebie jako osobę niezależną. Zarabiać też potrafię, chociaż w tej chwili moja sytuacja zawodowa mocno się skomplikowała.

Od kilku lat masz własną firmę organizującą imprezy, byłaś twarzą wielu kampanii reklamowych. A przede wszystkim kojarzono Cię z Twoją fundacją Niezapominajka, która pomaga chorym dzieciom. Dwa tygodnie przed wypadkiem w Kopenhadze odebrałaś z rąk królowej Małgorzaty prestiżową nagrodę Ecco Walk in Style. Nieskazitelny wizerunek. Aż do wypadku…

- Dobry wizerunek? Nie jestem tego taka pewna. Wiem, że mówiono o mnie jako o byłej modelce, która wyszła za mąż za bogatego biznesmena i dla fantazji czy z próżności wymyśliła sobie fundację. A przecież Niezapominajka działa już pięć lat i pomogła tysiącom chorych dzieci. Najbardziej boli mnie, że teraz wycofała się większość darczyńców, którzy tłumaczą, że wolą przeczekać zamieszanie wokół mojej osoby. To uderza nie we mnie, bo ja w fundacji pracuję za darmo, tylko w dzieci, które tej pomocy bardzo potrzebują.

- Jest mi ciężko, w tej chwili nie mam żadnych nowych kontraktów ani propozycji zawodowych.

Jak sobie dajesz radę?

- Oszczędzam. Dziś wyrobiłam sobie kartę miejską, bo szkoda mi kasować co chwilę bilet jednorazowy. Pochodzę z biednej rodziny, w przeszłości wielokrotnie bywały okresy, kiedy musiałam liczyć każdy grosz, dlatego skromne życie nie jest mi obce. Teraz pożyczam pieniądze od mojej mamy, która przez lata oszczędzała. Być może właśnie po to, żeby teraz mi pomóc.

- Nie potrafię nikogo innego prosić. Zostałam nauczona, że prośba o pomoc jest równoczesnym przyznaniem się do porażki. W prośbie jest strach, że

usłyszy się odmowę.

Zastanawiasz się co dalej?

- O tak, wybiegam w przyszłość dość daleko. Kiedy pracowałam jako modelka, byłam niecierpliwa. Liczyło się tylko to co dziś, jutro, za tydzień. Pokaz, sesja, zdjęcia - efekt był natychmiastowy. Później, gdy zajęłam się biznesem, takie myślenie tylko mi przeszkadzało. Jak to? Mam czekać na profity miesiącami albo latami? Może za rok, a może dopiero za pięć lat znajdę się w zupełnie innym punkcie.

- Nadal będę opiekować się chorymi dziećmi, fundacja musi ruszyć, nie może być inaczej. Chciałabym także zająć się kobietami uzależnionymi, na stronie fundacji już powstała zakładka "uzależnienia", gdzie można znaleźć informacje, gdzie szukać pomocy. Marzę, że zdołam zbudować nowoczesną klinikę uzależnień. Wierzę, że mi się uda. Trzeba mieć marzenia, żeby móc je realizować.

Ktoś inny na Twoim miejscu już dawno by się poddał.

- Nigdy się nie poddam. Kilka lat temu, kiedy urodziłam dzieci, wzięłam sprawy w swoje ręce, wtedy dzwoniłam do różnych firm i mówiłam: "Uważam, że jestem najlepszą osobą, żeby reklamować państwa rzeczy". Teraz, po latach, robię podobnie. Muszę pokazać, że pomimo tego, co się wydarzyło, mam perspektywy, chęć do życia. Są wokół mnie cudowni ludzie, razem zastanawiamy się nad nowymi projektami, szukamy inwestorów.

- Jednak przede wszystkim muszę się zająć sobą. Przez miesiąc przebywałam w zamkniętym ośrodku uzależnień, teraz raz w tygodniu spotykam się ze swoją grupą terapeutyczną, chodzę na mityngi i na indywidualne spotkania z psychologiem. Alkoholizm to ciężka, śmiertelna choroba. Ale da się z nią żyć. Pod warunkiem że jest się wobec siebie szczerym.

Iza Komendołowicz

PANI nr 6/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy