Reklama

Nie urodziłam się liderką

Zwolenniczka aborcji z trójką dzieci. Feministka otoczona mężczyznami. Nauczycielka, która została wicemarszałkiem Sejmu. Dla jednych Wanda Nowicka to bohaterka, dla innych wróg publiczny numer jeden.

Sejmowy gabinet z potężnym biurkiem pod oknem. Za drzwiami trójka asystentów. To miejsce onieśmiela. Ale Wanda Nowicka momentalnie rozładowuje napięcie. Energicznie ściska dłoń na powitanie, uśmiecha się, mówi dużo i szybko. Ubrana jest w czerwień, jej ulubiony kolor. To kontrastuje z szaroburymi uniformami innych parlamentarzystów.

Pani wicemarszałek to wyrazista postać. Od lat walczy o prawa kobiet - przede wszystkim o ich prawo do aborcji - i nie zawsze robi to subtelnymi metodami. Dostosowała się do brutalnych reguł panujących w świecie polityki. To za jej sprawą w 2003 roku do portu we Władysławowie przybił statek Langenort, na pokładzie którego można było dostać pigułki wczesnoporonne. Na załogę i Nowicką posypały się przekleństwa, jajka i pomidory.

Reklama

Teraz, już jako polityk na jednym z najbardziej eksponowanych stanowisk, walczy m.in. o ratyfikację konwencji o przemocy wobec kobiet i przemocy domowej oraz o wprowadzenie parytetów w polskim sejmie. Wandę Nowicką - działaczkę społeczną i polityka - znamy. Kim jest pani marszałek, gdy już wyjdzie ze swojego gabinetu?

Komu kanapeczka, a komu kanapa

Była dzieckiem z kluczem na szyi. Matka, sędzina u progu kariery zawodowej, późno wracała do domu. Podobnie ojciec, który pracował na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Dlatego gdy Wanda była mała, rodzice na pewien czas oddali ją na wychowanie mieszkającym w Zamościu dziadkom. Do dzisiaj Nowicka darzy to miasto sentymentem.

Przez całe życie była blisko związana z babcią Genowefą, która dożyła setnych urodzin. Ale do mamy nie ma pretensji. - Taki był jej wybór sposobu życia i ja to zrozumiałam. Byłam dumna, bo przecież żadne inne dziecko na podwórku nie miało mamy sędzi. Mogłam się nią chwalić przed innymi. Chociaż oczywiście we wczesnym okresie dzieciństwa trochę mi brakowało jej obecności. Mamy moich koleżanek nie pracowały, więc były bardziej "widoczne". Działały w komitetach szkolnych, przygotowywały swoim córkom śliczne kanapeczki. A ja, jeśli już przynosiłam drugie śniadanie do szkoły, to raczej były to byle jakie "kanapy" niż kanapeczki - wspomina Nowicka.

Do Warszawy przeniosła się z rodzicami, gdy miała pięć lat. Ojciec objął wtedy kierownicze stanowisko w Polskich Liniach Lotniczych. Jej pierwsze wspomnienie ze stolicy? Chodzi do przedszkola na Muranowie, właśnie dostała od rodziców piękny pierścionek. Koleżanka z grupy pyta, czy może przymierzyć i gubi go w toalecie. I jeszcze to, że choć była mańkutem, zmuszano ją do robienia wszystkiego prawą ręką. Wielka rozpacz.

Lepiej zapamiętała podstawówkę. Na początku miała problem z przystosowaniem się do reguł panujących w szkole, nie była wzorową uczennicą. Ale w piątej klasie została prymuską. Niosła nawet flagę w poczcie sztandarowym. Do dzisiaj przyjaźni się z kilkoma koleżankami z tamtych lat. Dwa razy była na spotkaniu zorganizowanym przez serwis społecznościowy Nasza Klasa.

Jej najlepszą przyjaciółką jest Kasia z równoległej klasy, z którą razem zdawały do liceum im. Frycza Modrzewskiego. Po lekcjach chodziły na wystawy do Zachęty i zapisały się na wykłady z greki na Uniwersytecie Warszawskim. To po tym kursie Wanda Nowicka zdecydowała, że pójdzie na filologię klasyczną. W tamtym okresie nie miała w sobie nic z dzisiejszej działaczki społecznej.

- Pochłaniały mnie sztuka i kultura do V w. n.e. i nic co współczesne mnie nie interesowało. Nie czułam w sobie żadnego zamiłowania do działalności społecznej, potrzeby angażowania się, nie należałam do samorządów studenckich. Wtedy zajmował mnie przede wszystkim mój rozwój intelektualny. Nie byłam urodzoną aktywistką, liderką, musiałam się tego wszystkiego nauczyć w stanie wyższej konieczności - mówi pani wicemarszałek.

Na uczelni poznała Annę Komorowską, obecną pierwszą damę, zaprzyjaźniły się. Do dziś mają swój rytuał - raz do roku, w maju, organizują wyjazd sportowo-rekreacyjny, podczas którego pływają i uprawiają nordic walking. Odmienne poglądy na różne sprawy im nie przeszkadzają.

Dzieci własne, dzieci cudze

Wszystko wskazywało na to, że swoją przyszłość zawodową zwiąże z nauczaniem. Po studiach zaczęła wykładać łacinę we Fryczu Modrzewskim. - Minęły zaledwie cztery lata, odkąd opuściłam mury tej szkoły i wróciłam do niej w innej roli. Pokój nauczycielski, do którego wcześniej wchodziłam, przybierając postawę "przepraszam, że żyję", stał się moim pokojem. Ta zmiana perspektywy była miła - opowiada Nowicka. Tam nauczyła się czegoś, co dzisiaj przydaje jej się w polityce: budowania relacji zwierzchnik - podwładny.

- Swoich uczniów, chociaż to ja miałam władzę, traktowałam po partnersku. Ale to nie znaczyło, że miałam wobec nich mniejsze oczekiwania. Wręcz przeciwnie, zaufanie zobowiązuje. Dlatego oni, widząc mój szacunek do nich, jeszcze bardziej przykładali się do pracy.

W tym czasie na świat przychodzili synowie: Florian, Michał i Tymoteusz. Z mężem, filozofem Światosławem Nowickim Wanda tworzyła nietypową jak na lata 80. rodzinę: to on więcej czasu spędzał z dziećmi, bo zajmował się w domu tłumaczeniem tekstów. Ona musiała większą część dnia spędzać w szkole. Lubiła uczyć. Po trzech latach poczuła jednak, że musi sobie zrobić przerwę. Zawsze starała się dać z siebie sto procent, aż nagle zauważyła, że staje się belfrem z rutyną. Na dodatek okazało się, że trudno jest utrzymać trójkę małych dzieci - oboje ze Światosławem zarabiali niewiele.

Wspólnie podjęli decyzję, że to ona pojedzie do Stanów Zjednoczonych i tam, jak wielu Polaków w latach 80., poszuka pracy. Wanda zatrzymała się u brata męża w New Jersey i przez kilka miesięcy pracowała w Nowym Jorku jako baby-sitter. Nie było wtedy komputerów, więc wysyłała do domu kasety magnetofonowe, na których opowiadała, co się u niej dzieje. Światosław z kolei przysyłał jej nagrania dzieci. Jako opiekun mąż (dziś już były) sprawdzał się znakomicie, choć jak później donosiły jej panie z przedszkola, zdarzało się, że dzieci przychodziły w dwóch różnych skarpetkach.

Po niemal roku Nowicka wróciła do Polski, ale pieniądze szybko się skończyły. Po raz drugi wyjechała do Stanów. Tym razem jednak nie wytrzymała rozłąki z rodziną, skróciła wyjazd do czterech miesięcy. - Nie dałam rady, bo wyjątkowo trudno opiekować się cudzymi dziećmi, wiedząc, że własne są tak daleko - nie ukrywa.

Znikający cel

Po powrocie ze Stanów zaczęła uczyć angielskiego w pierwszym prywatnym liceum w Warszawie na ulicy Bednarskiej. Był rok 1990 i wprowadzono religię w szkołach. Wanda Nowicka była przeciwna. W gazecie znalazła ogłoszenie o treści: "Jeśli tobie też nie podoba się wprowadzenie religii w szkołach, przyjdź na spotkanie". Przyszła. I została współzałożycielką Stowarzyszenia na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo Neutrum.

- Moje zaangażowanie zostało wymuszone sytuacją. Uznałam, że to jest skręt w kierunku państwa wyznaniowego, a ja uważam, że największą wartością jest wolność, także wyznania i przekonań - mówi Nowicka. - To był moment, w którym odkryłam siebie, zrozumiałam, co chcę w życiu robić. Rozpoczął się proces, który mnie doprowadził do tego, gdzie dzisiaj jestem - mówi.

Dwa lata później, w 1992 roku, założyła Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Jednym z jej głównych celów była walka o prawo do aborcji. Nowicka nagłośniła m.in. sprawę Agaty Lamczak. 25-latka chora na wrzodziejące zapalenie jelita grubego nie uzyskała w Polsce skutecznej pomocy, ponieważ była w drugim trymestrze ciąży. Mimo jej cierpień lekarze przeprowadzili operację dopiero wtedy, kiedy stwierdzili śmierć płodu. Wówczas było już za późno - zmarła także Agata.

Wanda działała jednocześnie w dwóch organizacjach i wciąż pracowała w szkole. Przyszedł jednak moment, kiedy musiała coś wybrać. Zrezygnowała z nauczania, żeby zostać, jak to określa, profesjonalną aktywistką. - To była trudna decyzja. Tym bardziej że mąż nie miał regularnych dochodów. W początkowym okresie nie raz zastanawiałam się, czy nie popełniam życiowego błędu, za który będę musiała zapłacić nie tylko ja, ale i moja rodzina. Entuzjazm zwyciężył. - Gdy zaczynałam, byłam przekonana, że nasze cele są osiągalne, że to tylko kwestia czasu. W końcu jesteśmy społeczeństwem obywatelskim i jeśli będziemy wystarczająco głośno protestować, to nas usłyszą. Ale pod koniec lat 90. zdałam sobie sprawę, że nasze postulaty długo jeszcze nie zostaną zrozumiane, że nastąpił wręcz regres i powrót konserwatyzmu. A gdy cel się oddala, nierzadko przychodzi zniechęcenie.

W chwilach zwątpienia pomagało jej zaangażowanie innych. Bo środowisko lewicujących feministek trzyma się razem. Łączy je nie tylko wspólnota idei, ale często również przyjaźń. Dla Wandy Nowickiej bliskimi osobami są Kazimiera Szczuka i Magdalena Środa. Spotykają się, rozmawiają, razem gotują. Właściwie, gotują Szczuka i Środa, a Nowicka im się przygląda. Garnki i kuchnia to nie jej świat. - Wszystkie jesteśmy bardzo zajęte, ale staramy się znaleźć dla siebie czas. Co roku najlepszą okazją ku temu są urodziny Magdy Środy, które ona uwielbia wyprawiać. Przyznam, że ja nie organizuję takich imprez, nie starcza mi na to energii - mówi Nowicka.

Czytaj dalej na następnej stronie.

Mamo, nie wygłupiaj się

Wśród nas, w środowiskach feministycznych, było wiele osób zaangażowanych w walkę o prawa reprodukcyjne. I wszystkie w jakimś momencie rezygnowałyśmy. Wydawało nam się, że to, co robimy, jest jak walenie głową w mur. Ja wybrałam spokój i bezpieczeństwo rodziny. A Wanda nigdy nie dała za wygraną - opowiada jej przyjaciółka, autorka "Świata bez kobiet" Agnieszka Graff.

O co chodzi z tym bezpieczeństwem? - O ataki ze strony fanatycznych świrów, do których nie trafiały żadne argumenty - tłumaczy. - Wanda dostawała w federacji SMS-y z pogróżkami, maile z wulgarnymi inwektywami - dorzuca Aleksandra Józefowska z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Naturalną konsekwencją aktywności społecznej Wandy Nowickiej była polityka. Kilkakrotnie bez powodzenia brała udział w wyborach do parlamentu. Co prawda ona sama osiągała dobre wyniki, ale partie, z których startowała, odpadały. Mówi, że za każdym razem była świadoma tego, że nie wygra. Robiła to tylko po to, żeby podczas kampanii zwrócić uwagę na problemy kobiet.

W zeszłym roku, kiedy zdecydowała się kandydować z listy Ruchu Palikota, też nie liczyła na sukces. W sondażach partia miała zaledwie 2 proc. poparcia. Nawet synowie starali się zniechęcić mamę, mówili, żeby się nie wygłupiała. Ku zaskoczeniu wszystkich Ruch Palikota do parlamentu wszedł, a Nowicka objęła stanowisko wicemarszałka Sejmu. - Najpierw był ogromny sukces - i mój własny, i ugrupowania. Potem nastąpił zmasowany atak na mnie. Gdyby oskarżano mnie o to, że walczę o prawo do aborcji, byłabym dumna. Ale mnie pomówiono o to, że działam na rzecz kobiet nie z pobudek ideowych, ale finansowych, bo jestem opłacana przez koncerny farmaceutyczne - mówi z żalem Nowicka.

Drugi kryzys przyszedł, gdy jej syn Michał, 30-letni socjolog i twórca zamkniętego już lewackiego portalu Lewica bez cenzury, napisał kontrowersyjny tekst o Katyniu. Nowicka mówi, że najgorsza była presja, żeby odcięła się od niego. Nie uległa jej - niezależnie od tego, co sądzi o poglądach Michała - bo matką jest się całe życie, a parlamentarzystką się bywa. Z synami ma przyjacielskie relacje. Stara się być łącznikiem między nimi. Pilnuje, żeby raz w tygodniu spotkali się wszyscy razem, we czwórkę.

O polityce wtedy nie rozmawiają. Wiedzą, że to mogłoby ich poróżnić. Wychowywała ich w liberalnym duchu. Trzypokojowe mieszkanie na warszawskim Żoliborzu było zawalone książkami. Liczyła się nauka języków i muzyki. Najstarszy z braci, 31-letni Florian, historyk, do dziś gra amatorsko na pianinie. Przetłumaczył na język polski libretto "Czarodziejskiego fletu" Mozarta, zmieniając nieco treść (w jego wersji to rzecz o walce matriarchatu z patriarchatem, w której zwycięża oczywiście matriarchat) i razem z mamą, swoją partnerką - znaną feministką Katarzyną Bratkowską oraz grupą przyjaciół w każdy piątek śpiewają.

Najmłodszy syn, 28-letni Tymoteusz wspomina, że w domu zawsze bardzo ważny był sport. - Mama tylko pytała, czy nie dałoby się obejść bez rywalizacji, bo strasznie się z braćmi kłóciliśmy. Mając 15 czy 16 lat, po trzech latach trenowania kickboxingu zdobyłem mistrzostwo kraju wśród juniorów. Dumny zadzwoniłem do mamy. "Synku, a co ty tak właściwie trenujesz?" - usłyszałem.

Dzisiaj często razem jeżdżą na rowerze. Energia Wandy Nowickiej jest legendarna. Jej dawne współpracownice wspominają, że po całym dniu wypełnionym spotkaniami i interwencjami wracała do domu, a potem jeszcze szła na basen (w Bałtyku kąpie się nawet w kwietniu). Po godzinie przebierała się w szatni w elegancki kostium i jechała do radia czy telewizji, by wypowiedzieć się w jakiejś ważnej dla kobiet sprawie. - Do pracy w fundacji przyjeżdżała na rowerze niezależnie od pogody, nawet jak lał deszcz, padał śnieg czy szalała wichura - przypomina sobie Aleksandra Józefowska. - "Jakie to ma znaczenie?", mówiła, zdejmując ociekającą wodą pelerynę. "Na przystanku też bym zmokła". Bo gdy Wanda Nowicka już coś robi, nie zniechęcą jej żadne przeciwności.

Iga Nyc, Agnieszka Różycka

Pani 11/2012

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: feminizm | aborcja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy