Reklama
Nie skorzystałam z pomocy męża i syna

Anna Jurksztowicz o nowej płycie

Po latach milczenia wraca z nową płytą, która skłania nie tylko do zabawy.

Anna Zasiadczyk: Po 15 latach wydaje Pani wreszcie nową płytę. Jaka ona jest?

Anna Jurksztowicz: Płyta "Poza czasem" jest dojrzała tak jak ja, dojrzewała razem ze mną i we mnie. Utwory, które się na niej znalazły, mają duszę i są dla duszy, traktują o poważniejszych sprawach niż większość piosenek. Na płycie zatrzymuję się nad ważnymi życiowymi problemami, ona jest o tym, że trzeba skupiać się na rzeczach najważniejszych, nie tracić czasu i nerwów na bzdury. Mam nadzieję, będzie ludzi unosić.

A jeśli chodzi o stronę muzyczną?

Reklama

- To muzyka popowa, ale z elementami muzyki świata, są brzmienia orientalne, słychać np. sitar, table. To też muzyka kontemplacyjna. Śmieję się, że teraz zaistnieję jako muzykoterapeuta, bo ta muzyka koi ciało i duszę. Na płycie jest sporo moich kompozycji, są również moje przekłady tekstów i moje własne. Są też teksty innych autorów, bo to one tym razem były dla mnie najważniejsze.

Nie myślała Pani, by skorzystać z kompozytorskich talentów syna i męża?

- Nie w przypadku tej płyty. Krzesimir i Radzimir mają zupełnie inny świat muzyczny. Skorzystałam więc ze skrótu i zwróciłam się do producenta, który robi taką muzykę, o jaką mi chodziło. I tak trafiłam do Kalifornii, skąd pochodzi Thomas Barquee.

Przez jakiś czas dyskutowaliśmy, w końcu przetłumaczyłam jego piosenkę, z której sama korzystałam na zajęciach jogi. On mnie "wyguglał" i stwierdził: - Wiesz, że ja też kiedyś śpiewałem w Sopocie? Był u nas z zespołem Kajagoogoo. Uśmialiśmy się i zaczęliśmy współpracę. Spełniło się moje marzenie, bo zawsze ceniłam jego twórczość.

Dlaczego trzeba było tak długo na Panią czekać?

- Skoncentrowałam się na wychowaniu dzieci, nie bez znaczenia był fakt, że zamieszkaliśmy za miastem. Cieszyłam się z tej izolacji, byłam bowiem już trochę zmęczona, bo zaczynałam w bardzo młodym wieku. A potem byłam w pewnym sensie w takiej zapaści fonograficznej, nie chciałam nagrywać niczego nowego. Patrzyłam na rynek muzyczny, widziałam, jak dużo płyt się wydaje, i myślałam - po co jeszcze moja.

Choć muszę zaznaczyć, że cały czas sporo nagrywałam, były różne składanki, soundtracki, ścieżki filmowe. Prowadziłam też własne wydawnictwo oraz nagrywałam płyty innych wykonawców.

Co więc się stało?

- Przez te wszystkie lata nazbierało się dużo piosenek, pomyślałam: Boże, trzeba to jakoś opakować w jedną całość, poczułam też, że teraz jest na to rynek. To był impuls, zawsze chciałam zrobić płytę, przy której nie tylko można się bawić, ale zwolnić, pochylić się, zastanowić, myślę, że taka jest moja płyta. Świetna do kontemplacji, medytacji, jogi.

Podobno od wielu lat uprawia Pani jogę?

- To prawda, joga jest w moim życiu od 10 lat, jestem też instruktorem jogi. To wspaniała dziedzina, która pomaga utrzymać świetną kondycję, wszystkie ćwiczenia gimnastyczne opierają się właśnie na jodze. Sama ćwiczę trzy razy w tygodniu, co drugi dzień staram się też robić sesję. Swoich grup jednak nie prowadzę, bo zbyt dużo podróżuję i nie byłabym poważnym nauczycielem, ale w przyszłości nie wykluczam tego.

A Pani ulubiony kierunek podróży to...?

- Kalifornia, nic dziwnego, że tyle osób wybiera ją na miejsce do życia. Jest tam wspaniały klimat, piękne światło, ludzie mają dobre humory, przez cały rok jest ciepło. Często łączę też moją pracę z podróżowaniem, gdziekolwiek występuję, tak organizuję sobie czas, by móc pozwiedzać, pójść do lokalnej szkoły wina, szkoły gotowania. To moje pasje.

Rozmawiała Anna Zasiadczyk

28/2014 Życie na Gorąco

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama