Reklama

Nie mówię sobie stop!

Za kim tęskni? Czy moda to zabawa? O plotkach, niezależności i dobrej energii - szczery wywiad z właścicielką marki La Mania.

Jest pani od czegoś uzależniona?

Joanna Przetakiewicz: - Od sukienek. Są nie do zastąpienia! W każdej kolekcji musi być ukochany mariaż bieli i czerni. Uwielbiam też kolor śmietankowy. Jest luksusowy - od jedwabiu po kaszmiry. Od bluzek do płaszczy.

Kiedy pierwszy raz poczuła pani, że moda jest dla pani ważna?

- Kiedy byłam małą dziewczynką, jeździłyśmy razem z babcią, moją mamą i jej siostrą do pani Stanisławy, znakomitej krawcowej pod Warszawą. Średnio co drugi weekend przez wiele lat. Siedziałyśmy tam, rysowałyśmy, rozmawiałyśmy, upinałyśmy, wybierałyśmy kolory. To była dla mnie najlepsza zabawa.

Reklama

Wiele osób myśli, że założenie La Manii to tylko pani kaprys...

- I że pracuje na mnie sztab ludzi, a ja tylko udzielam wywiadów albo wybieram kolor sukienki (śmiech). Moda to nie jest zabawa. To nie przebieranki na czerwonym dywanie, a poważny biznes, który na świecie generuje miliardowe obroty. Prowadzę dużą firmę. Zajmuję się nie tylko projektowaniem mody, ale całym spektrum zarządzania. Uczestniczę w wykładach organizowanych przez British Fashion Council, sympozjach inicjowanych przez "Vogue’a" dotyczących projektowania i strategii rozwoju. I mam nadzieję, że wkrótce La Mania będzie pierwszą polską globalną marką prêt-à-porter.

W prestiżowym Excelsiorze w Mediolanie, obok najlepszych światowych marek, wiszą ubrania La Manii. Czuje pani dumę?

- Nieskromnie przyznam: po Harrodsie to nasz kolejny wielki sukces. Bo w Mediolanie obsesyjnie dba się o detale. Kupcy z najbardziej prestiżowych domów mody sprawdzają tam nowe kolekcje, rozpruwając podszewki i oglądając od środka, jak są uszyte. W Polsce mamy już cztery butiki. Oprócz Warszawy i Katowic, właśnie otwieramy La Manię we Wrocławiu, a jeszcze przed świętami w Gdyni.

Podobno Karl Lagerfeld poradził pani kiedyś: "Chcesz odnieść sukces, postaw na dobrych ludzi".

- Zatrudniam dziś świetnych modelarzy, krojczych, krawcowe i dbam o ich rozwój i edukację. W tym celu sprowadzam do nas nauczycieli z Paryża i Londynu. To są osoby, które mają wiele lat doświadczenia w pracy dla takich marek jak: Thierry Mugler, Lacroix, Narciso Rodriguez, Chloé. Dla mnie bardzo ważny jest twórczy i zgrany zespół oraz pozytywna energia. Ale przede wszystkim wymagam od siebie, a potem od innych.

Potrafi pani wyłączyć komórkę i odpocząć?

- Nie potrafię. Zresztą proszę mi wskazać aktywnych ludzi sukcesu, którzy mówią sobie "stop" i wyłączają komórki. Ja takich nie znam.

Pani synowie są porozrzucani po całym świecie. Udaje się wam spotkać choć raz w tygodniu?

- Najrzadziej widuję średniego syna Filipa, który w Stanach studiuje matematykę i biogenetykę. Najmłodszy Kuba zaczął właśnie studia w Londynie, a najstarszy Aleks w Warszawie. Z tą dwójką na szczęście widzę się często. Kiedy już jesteśmy razem, to staramy się iść na spacer, do kina i zwyczajnie posiedzieć w domu. Jestem bardzo dumna z moich synów. Oni są... po prostu kochani. Są już w takim wieku, że możemy wspierać się wzajemnie. Szczególnie mogę liczyć na najstarszego, który czuje się odpowiedzialny za wszystkich.

Tęskni pani za nimi?

- Tak, bardzo. To jest cena, jaką płacę za bycie aktywną mamą. Pracowałam zawsze - będąc na studiach i podczas robienia aplikacji, kiedy moi synowie byli bardzo mali. Ale niedawno usłyszałam od nich: "Za nic na świecie nie chcielibyśmy mieć innej mamy". Wtedy poczułam coś w rodzaju ulgi, że jednak ich nie zawiodłam. 

Gdzie jest pani prawdziwy dom: w Szwajcarii, Londynie czy w Warszawie?

- Dom jest tam, gdzie my w danej chwili.

Podobno od swojego partnera - Jana Kulczyka nauczyła się pani pakować w pięć minut?

- Ponieważ nasze wspólne życie wymaga wręcz perfekcyjnej organizacji, jestem na takie sytuacje zawsze przygotowana. Gdy trzeba - lecę jak stoję! (śmiech).

Lubi pani swoje życie na walizkach?

- Wiem, że dla domatorów takie ciągłe podróżowanie wydaje się wielkim obciążeniem i uciążliwością. Ale ja naprawdę to lubię.

Zawsze była pani taka nadaktywna?

- Nie odbieram siebie ani swojego życia w kategoriach nadaktywności. Tak jak wiele kobiet mam rodzinę, pracę, dom, o które dbam najlepiej jak mogę. A że nie wygląda to standardowo, to już inna historia.

Czego nauczyła się pani od Jana Kulczyka?

- To geniusz biznesowy. On ma talent, z którym człowiek rodzi się bardzo rzadko. To coś jak słuch absolutny, tyle że do biznesu. Jego odwaga, ambicje, nowatorskie idee są dla mnie największą inspiracją. Nauczyłam się od Jana przede wszystkim, że należy realizować marzenia. W mądry sposób. I dzięki jego wsparciu porwałam się na skomplikowane przedsięwzięcie.

Pani ma ten instynkt biznesowy?

- Mam doświadczenie biznesowe, a przede wszystkim kobiecą intuicję i znam się na ludziach.

Myli się pani czasem wobec ludzi?

- Oczywiście, że popełniam błędy. Jeśli ktoś naprawdę mnie zrani lub poważnie zawiedzie, oddalam się na bezpieczną odległość. Generalnie jednak podchodzę do ludzi z zaufaniem i sympatią, nie pozwalam sobie na pielęgnowanie złych emocji. Nie cierpię tego.

Słyszałam, że najlepsze pomysły przychodzą pani do głowy podczas jazdy samochodem.

- Kiedy muszę podjąć ważną życiową decyzję, wsiadam w nocy w samochód i jadę gdzieś daleko. Spokój, cisza, nie trzeba zatrzymywać się w korku. Tylko głośna muzyka i ciemność. Wtedy mogę się zresetować, poczuć się jak zawieszona w kosmosie, jak oderwana od rzeczywistości i łatwiej mi się skoncentrować. W takich warunkach rodzą się w mojej głowie najbardziej czyste i logiczne wnioski. Cenię sobie, gdy w La Manii dyskutujemy nad wcześniej przemyślanymi przeze mnie koncepcjami, a nawet zwykłymi, "nieuczesanymi" myślami. Lubię mieć wątpliwości i prowokować je u innych.

Jak wygląda u pani proces kreacji?

- Wszystko zaczyna się od tzw. moodboardu (tłum.: "tablicy inspiracji"). Na takiej tablicy przypinam zdjęcia kadrów filmowych, dzieł sztuki itp. Szukam inspiracji na wystawach sztuki, w kinie, w teatrze, wszędzie. Potem rysuję kilkanaście pierwszych projektów. W kolejnym etapie powstają prototypy. Niektóre po zaaplikowaniu konkretnych materiałów i kolorów, rozczarowują i trzeba szukać nowych pomysłów. Niekończąca się historia...

Dla kogo pani projektuje?

- Myślę o kobietach aktywnych i nowoczesnych. Prawdę mówiąc, zwykle inspiruję się własnym gustem i potrzebami. Zastanawiam się, co sama chciałabym nosić w danym sezonie. Tworzymy rzeczy, które dzięki zmianie dodatków, sprawdzają się w wielu sytuacjach, a jednocześnie nie są nudne i oczywiste. To coś, czego zawsze szukałam i nie zawsze mogłam znaleźć. Tak właśnie zaczęła się historia La Manii.

A co oznacza ta czerwona bransoletka na pani nadgarstku?

- Ma chronić od złej energii. Nie wiem, czy to prawda, ale może lepiej nie wywoływać wilka z lasu i jej nie zdejmować? (śmiech).

Pani Joanno, muszę zadać to pytanie wprost: czy wasze rozstanie z Janem Kulczykiem, o którym pisze kolorowa prasa, to plotki czy prawda?

- To bzdura i wszelkie spekulacje na ten temat są niestosowne.

Podobno zakochaliście się od pierwszego wejrzenia. Po czym można poznać, że ktoś jest miłością życia?

- To jest coś magicznego, co nie zdarza się zbyt często. I proszę nie nalegać, bym to wytłumaczyła.

Ma pani czas na przyjaźń?

- Zawsze, chociaż nie tyle, ile bym chciała. Mam wspaniałe przyjaciółki i przyjaciół. Tych samych od lat. W każdej sytuacji możemy na siebie liczyć.

Czego pani nie lubi?

- Głupoty, zazdrości, sztuczności, nielojalności i egoizmu. Nie lubię pielęgnowania złości. To czysta destrukcja, powolne samobójstwo. Złe emocje spalają ich właścicieli.

W gazetach często piszą o pani: kobieta niezależna. Co to dla pani znaczy?

- Ależ nie da się być kompletnie niezależną od wszystkiego i od wszystkich. Jestem zaprzeczeniem samowystarczalnego samotnika. W moim rozumieniu kobieta niezależna to taka, która dla nikogo nie jest ciężarem. Niezależność to siła psychiki i charakteru.

Skąd w pani taka siła?

- Moja siła nie jest nadzwyczajna. Swoją ostatnią kolekcję nazwałam "Feniks" na cześć siły kobiet. Tych, które mieszkają w małych miastach i wychowują dzieci. I tych, które właśnie awansowały na stanowisko prezesa banku. Każda kobieta w ciągu dnia musi dać sobie radę z setkami problemów. Jesteśmy silne. Nie narzekamy, nie histeryzujemy.

Ile razy pani odradzała się jak mityczny Feniks z popiołów?

- Raz.

Niektóre kobiety twierdzą, że odradzają się kilka razy w miesiącu.

- (śmiech) Właśnie. Wieczorem można mieć dołek, a rano obudzić się nowonarodzonym. Chodzi o to, by na co dzień odnajdywać w sobie te pokłady nadziei i radości. Sinusoida emocji jest potrzebna. Chwile zadumy i smutku też. Po to, by później silniej odczuwać radość.

Jak pani odzyskuje energię?

- Czasami trzeba powiedzieć sobie, że grzechem byłoby narzekać. Taka prosta rzecz, która bardzo pomaga.

Iwona Zgliczyńska

SHOW 24/2012

Show
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Przetakiewicz | moda | La Mania | Jan Kulczyk | pokaz mody
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy