Reklama

Na moich warunkach

We Włoszech jest gwiazdą kina i twarzą ostatniej kampanii reklamowej Giorgio Armaniego. We Francji nowym odkryciem Luca Bessona. W Hollywood ekranową partnerką Johna Travolty w premierowym filmie "From Paris with Love". Choć ma polską maturę, paszport i nazwisko, najmniej znana jest właśnie u nas.

W rozmowie z "Twoim Stylem" Kasia Smutniak opowiada o karierze "wbrew regułom", zamiłowaniu do skoków spadochronowych, o życiu na włoskiej wsi i w wielkim świecie.

Jak wyglądał Twój ostatni tydzień?

Kasia Smutniak: Trzy miasta, trzy kraje: najpierw w Paryżu brałam udział w prezentacji Idole, nowych perfum Armaniego, potem wywiady i sesja dla francuskiego "Vogue'a". Po wszystkim wpadłam na chwilę do domu pod Rzymem. Zdążyłam zobaczyć się z moją czteroletnią córką i partnerem, a wieczorem zajrzeć do pobliskich term - kąpałam się w gorących źródłach do pierwszej w nocy. Rano na lotnisku pod Rzymem wykonałam pięć skoków spadochronowych. Dziś jestem w Warszawie na wywiadzie dla "Twojego Stylu". Wieczorem wracam do Włoch. I może znowu trochę poskaczę na spadochronie. Bardzo mnie to kręci.

Reklama

Nie podejrzewałam Cię o skłonność do sportów ekstremalnych...

Kasia Smutniak: Nikt mnie nie podejrzewa! (śmiech)

Lubisz czuć strach?Nie chodzi o strach, raczej o podniecenie. Uderzenie adrenaliny tuż przed skokiem jest niesamowite. Jeśli potrafisz sprawić, że cię to nie sparaliżuje, pojawia się poczucie mocy. To coś tak wspaniałego, że w ogóle nie myślisz o strachu. Zresztą, zawsze chciałam tego spróbować. Wiesz, ja się właściwie wychowałam na lotnisku. Mój ojciec był lotnikiem, jego koledzy również, a ja bawiłam się z ich synami, których, oczywiście, też fascynowały samoloty. Zaraz po szesnastych urodzinach zaczęłam latać szybowcem. W jakimś sensie przebywanie na dużych wysokościach zawsze było dla mnie naturalne.

Mniej więcej w tym samym czasie pojechałaś też na swój pierwszy zagraniczny pokaz jako modelka. Jak dostałaś się do świata mody?

Kasia Smutniak: Przypadek, jak wiele rzeczy w moim życiu. Koleżanki, nie mówiąc mi o niczym, wysłały moje zdjęcia na konkurs Look of the Year. To miał być dowcip, ale zostałam zakwalifikowana. Rozbawiło mnie to. Powiedziałam: skoro tak, to jadę. Miałam 15 lat, mieszkaliśmy wtedy w Pile. Kupiłam bilet do Poznania, bo tam były eliminacje, i... zajęłam drugie miejsce. Dla mojej mamy to był szok, bo dotąd zamartwiała się, że "tak niekobieco się ubieram". Jako nastolatka najczęściej chodziłam w spodniach, trampkach i długich swetrach.

Ale miałaś też jakiś zeszyt ze zdjęciami modelek, aktorek?

Kasia Smutniak: Nic z tych rzeczy! W ogóle mnie to nie interesowało. Nie zaliczyłam takiego etapu. Na ścianie w moim pokoju, owszem, wisiał plakat, ale Freuda. Nie pytaj dlaczego, sama dziś nie wiem. I uwierz - naprawdę się nie kryguję - trudno było mnie wtedy zobaczyć w sukience.

Po tym konkursie w Pile...

Kasia Smutniak: ... nic się nie wydarzyło poza tym, że zrobili mi jakieś fotki, które w końcu trafiły do agencji modelek w Warszawie. I nagle, kilka miesięcy później, dostałam propozycję wyjazdu do Niemiec. A zaraz potem do Mediolanu i Tokio.

Wyjechałaś?No jasne. Takiej szansy się nie marnuje.

Twój dom musiał być dość liberalny, skoro rodzice zgodzili się na te wyjazdy?

Kasia Smutniak: Gdzie tam. Widziałaś kiedyś liberalną wojskową rodzinę? W dodatku byłam jedynaczką. Musiałam wracać do domu przed dziesiątą. Żadne ekscesy nie wchodziły w grę.

To jak przekonałaś rodziców, że zamiast w szkole będziesz teraz bywać na wybiegach?

Kasia Smutniak: W ogóle nie było mowy o zaniedbywaniu szkoły. Rodzice, owszem, uznali, że to dla mnie okazja, by zwiedzić świat, zarobić pierwsze pieniądze i nauczyć się języków. Ale mogłam być modelką tylko w wakacje. Dopiero po maturze zaczęłam prawdziwe życie w podróży.

Rodzice jeździli z Tobą po świecie?

Kasia Smutniak: Nie. Wojsko nie dawało tak długich urlopów. Szpital, w którym mama była pielęgniarką, podobnie.

Wyjazdy na pokazy oznaczały czasem miesiąc, dwa poza domem. Miałaś szesnaście lat, gdy zaczynałaś. Puściłabyś w taką podróż swoją córkę?

Kasia Smutniak: Na pewno nie! Dziś sama bałabym się startować z walizką w ręku gdzieś na drugim końcu świata, w obcym mieście, bez znajomości języka. Ale gdy masz kilkanaście lat, jesteś po prostu naiwnym dzieckiem. Wszystkim ufasz i nawet nie wiesz, że może grozić ci jakieś niebezpieczeństwo. Albo że robisz coś głupiego.

Tobie się zdarzyło?

Kasia Smutniak: Pamiętam spanie na jakichś stacjach kolejowych, bo spóźniłam się na pociąg. Albo samotne powroty o czwartej nad ranem z imprezy i kluczenie po ciemnych zaułkach. Dziś włos mi się jeży, gdy to wspominam. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że powinnam sama być za siebie odpowiedzialna w dorosły sposób, bo w pobliżu nie ma nikogo, kto zrobiłby to za mnie.

Przekroczyłaś kiedyś "cienką czerwoną linię"?

Kasia Smutniak: Nie mam wspomnień w stylu: budzę się w łóżku z kimś obcym i nie wiem, gdzie jestem. Ale podczas ośmiu lat pracy modelki na pewno nie brakowało okazji, żeby "iść na całość". W tym światku wokół dziewczyn krążą czasem dziwni ludzie, pojawiają się narkotyki. Tak, widziałam trzynasto-, czternastoletnie dziewczyny, które "świetnie się zapowiadały", więc rzucały szkoły, wypalały się i po roku, dwóch znikały. Nie podoba mi się, że w tym zawodzie zatrudnia się dzieci.

Miałaś więcej szczęścia od tamtych dziewczyn czy byłaś od nich bardziej rozsądna?

Kasia Smutniak: Gdy pojawiały się dylematy, miałam przed oczami babcię i mamę. Dwie silne i mądre kobiety, które nauczyły mnie szacunku do siebie i tego, że warto żyć na swoich warunkach. Obie do dziś są dla mnie wzorem. Myślę, że wielu głupich rzeczy nie popełniłam właśnie dzięki nim.

Dom rodzinny chyba przygotował Cię też nieźle do życia na walizkach. Często się przeprowadzaliście...

Kasia Smutniak: Tak, jeździliśmy wciąż "za pracą ojca". Zdążyłam się urodzić w Warszawie, ale już tam nie mieszkałam. Pamiętam za to, że rezydowaliśmy w Monino koło Moskwy, bo tata tam studiował, w Radomiu, Tomaszowie Lubelskim, no i najdłużej chyba w Pile. Część rodziny do dziś tam mieszka.

A dlaczego Ty swój dom założyłaś właśnie w Rzymie?

Kasia Smutniak: Miałam taki moment w życiu, że mogłam wybrać miasto, w którym będę pracować. Miałam trzy opcje: Londyn, Rzym albo Barcelona. W żadnym z nich nikogo nie znałam. Pomyślałam, że skoro tak, zostanę tam, gdzie mi się najbardziej spodoba. Był początek grudnia. Kupiłam bilet do Londynu, a tam zimno i deszcz - padało bez przerwy. No to wykupiłam lot do Rzymu - i nagle znalazłam się w innym świecie: wspaniałe słońce, niby zima, a niebo było błękitne. Do Barcelony już nie pojechałam. Zostałam we Włoszech.

Miałaś dobre propozycje jako modelka, a mimo to w wieku dwudziestu lat przestałaś chodzić po wybiegach. Dlaczego?

Kasia Smutniak: Chciałam robić ciekawsze rzeczy, po prostu. Poza tym pamiętam, jaki przeżyłam szok, gdy podczas mojego pierwszego dnia na planie filmowym ktoś zapytał: "chcesz kawę?". A po nakręceniu pierwszej sceny z moim udziałem reżyser otworzył na moją cześć szampana! W świecie mody takie rzeczy się nie zdarzają. Dobra modelka ma być sprawnie działającym manekinem, i tak też jest traktowana. Nikt nie pyta, czy chcesz pić, jak się czujesz, czy wszystko OK.

Jak trafiłaś do filmu? W jaki sposób zdobyłaś tę pierwszą rolę?

Kasia Smutniak: Kolejny przypadek. Ktoś odpowiedzialny za obsadę włoskiej komedii We właściwym momencie zobaczył gdzieś moje zdjęcie.

Niezły tytuł jak na debiutancką rolę.

Kasia Smutniak: Tak, do dziś się z tego śmieję! Szukali dziewczyny do drugoplanowej roli modelki, epizodu. Zadzwonili, poszłam na spotkanie i na miejscu się okazało, że wyobrażali sobie kogoś zupełnie innego. Ale za to stwierdzili, że pasuję do głównej roli - dziennikarki. I tak się zaczęło. Byłam w szoku, nie spodziewałam się, że tak wystartuję.

Potem rozdzwoniły się telefony z kolejnymi propozycjami?

Kasia Smutniak: Nie, potem nic się nie wydarzyło. Film przeszedł bez echa. W końcu sama pojechałam do jakiejś agencji w Rzymie i powiedziałam, że chcę grać. Usłyszałam, że jestem mało znana, więc żeby się gdzieś wkręcić, muszę chodzić na przyjęcia i uśmiechać się do producentów. Pomyślałam wtedy: "Nigdy nie chciałam brać udziału w czymś takim. Jeśli na tym polega kariera w filmie, to ja dziękuję".

To skąd się wzięła Twoja następna rola?

Kasia Smutniak: Reżyser, u którego debiutowałam, zadzwonił do mnie po paru miesiącach i zapytał: "Kasia, gdzie ty zniknęłaś?". Opowiedziałam mu o tamtej rozmowie, a on na to: "Trafiłaś na jakichś hochsztaplerów! Masz tu numer do poważnej agentki". Na spotkaniu od razu zaczęłam od tego, że nie interesują mnie kolacje z producentami, więc jeśli ten biznes tak działa, to nie jestem zainteresowana. A ona spojrzała na mnie i powiedziała: "A kto ci powiedział, że to tak działa?! O role starasz się na castingach". Opowiadam tę historię, bo wiele młodych dziewczyn daje sobie wmówić, że droga na ekran prowadzi przez prywatne znajomości z ludźmi z show-biznesu. Słyszą od doświadczonych osób, że w ten sposób mogą sobie pomóc. Jest dokładnie na odwrót - etykietka "dziewczyny z imprezy" działa potem przeciwko nim. Żaden poważny reżyser nie patrzy na taką kobietę jak na aktorkę. Dlatego chodzę na castingi i unikam przyjęć.

No i w końcu z propozycją głównej roli zadzwonił do Ciebie Luc Besson. Wkrótce premiera jego filmu From Paris with Love - kiedyś u boku Johna Travolty główną rolę zagrała Uma Thurman, a w tym roku Kasia Smutniak!

Kasia Smutniak: No, nie było aż tak, że Besson zadzwonił. Po prostu wygrałam casting. Do Paryża, bo tam się odbywał, wybrałam się zresztą bez przekonania. Pamiętam, że nawet trudno mi się było zebrać na lotnisko. "Aaa tam, znowu nic z tego nie będzie - myślałam. - Przesłuchanie dla picu, a potem i tak wybiorą jakąś gwiazdę z nazwiskiem". Z tego wszystkiego spóźniłam się na samolot. Czekałam sześć godzin na następny, zła, że przecież i tak tracę czas. Tekstu nauczyłam się podczas lotu. W końcu dotarłam, spotkanie było krótkie, trwało z godzinę. Wróciłam do domu zmęczona i zapomniałam o sprawie. Gdy po jakimś czasie moja agentka rzuciła przez telefon: "Wybrali ciebie - odpowiedziałam jej: - Przestań. Pokażesz kontrakt, to uwierzę". Po miesiącu pokazała. Podpisałam, scenariusz dotarł do mnie kilka dni później. Czytam i widzę, że w filmie są dwie role kobiece - główna to Caroline, i epizodyczna - rosyjska prostytutka. Pamiętam, że jeszcze wtedy pomyślałam: "Moja agentka musiała coś źle zrozumieć, oni pewnie chcą mnie do tej małej roli ze względu na wschodni akcent". Sprawdzam kontrakt i... jednak Caroline! Ale kiedy przyjechałam pierwszego dnia na plan, nadal nie dowierzałam, że Besson obsadził mnie razem z Travoltą w głównych rolach...

Jak wyglądał ten pierwszy dzień w hollywoodzkiej produkcji?

Kasia Smutniak: Zaczęło się od sceny pościgu po dachach Paryża, a są to wyjątkowo strome dachy. Uciekałam, strzelałam, i to wszystko na obcasach. Cieszyłam się, że mogę się wykazać - zaproponowałam, że wszystko zagram sama, bez kaska-derki. I udało się. Ale nawet to, co działo się jeszcze przed pierwszym klapsem, było dla mnie niesamowite. Pamiętam, że padał deszcz. Technicy zrobili zadaszone zaplecze z wielkimi monitorami, na których było widać wszystko, co się dzieje na planie. Patrzę na ekran, a tam ktoś ustawia krzesła z napisem: "From Paris with Love - Luc Besson Production". Na jednym widzę nadruk: John Travolta, na drugim: Kasia Smutniak. W pierwszej chwili krępowałam się, żeby tam podejść i na nim usiąść! Ale jak przyjechał John, zrobiło się jakoś normalnie. Nie spodziewałam się, że hollywoodzki gwiazdor tej rangi jest kimś tak naturalnym, otwartym i przyjaznym. Od razu przywitał się ze wszystkimi, nawet z panem, który nalewał kawę. Potem każdego dnia pytał ludzi: "Jak leci?", "Wszystko OK?" Mówił: "dziękuję" i "przepraszam". Atmosfera na planie była naprawdę świetna.

Jak rodzina zareagowała na wiadomość, że grasz u boku gwiazdora legendy? Kasia Smutniak: Najzabawniej chyba babcia. Powiedziała coś w stylu: "To fajnie, a ciepło ty się tam ubierasz?". Ona w ogóle myśli, że skoro jestem aktorką, to zupełnie normalne, że pracuję z kimś takim jak Travolta - no, bo w końcu to też aktor.

Babcia jest o tyle usprawiedliwiona, że Twoje zdjęcia pojawiają się w prasie włoskiej, francuskiej, brytyjskiej, ale w Polsce mało kto wie, kim jesteś. Zrobiłam małą sondę - tylko kilka osób skojarzyło Twoje nazwisko. I to raczej z poprzednim rozdziałem Twojego życia: "Smutniak? Aaa, ta modelka?".

Kasia Smutniak: No tak... A dla mnie praca na wybiegu to już prehistoria. Od tego czasu grałam w dwudziestu filmach. Tyle że w większości włoskich i dotąd żaden z nich nie był światowym hitem. Na co dzień mieszkam za granicą, więc to naturalne, że we Włoszech ludzie rozpoznają moją twarz, a w Polsce nie.

Jak tam żyjesz? Podobno masz spore ranczo?

Kasia Smutniak :Jakie tam ranczo, po prostu dom pod Rzymem i kilka hektarów. Mam konie, bo lubię jeździć, upartego osiołka, z którym lubi się bawić moja córeczka, psa i spory ogródek - na co dzień jem tylko wyhodowane w nim warzywa i owoce. Do najbliższego sklepu jest spory kawał drogi. Dwie osoby pomagają mi przy gospodarstwie, ale większość rzeczy robię sama. Masz czas, żeby tam pomieszkać, czy raczej wpadasz między pracą?

Kasia Smutniak: Mam czas, i to dużo. W tym roku sześć miesięcy siedziałam w domu z córką. Mieszkamy blisko morza, więc jeździłyśmy sobie na plażę albo siedziałyśmy razem w stajni z końmi. We Włoszech mam już taką pozycję zawodową, że mogę układać swój grafik tak, by nie kolidował z moim życiem prywatnym. Na przykład nigdy nie rozstaję się z moim dzieckiem na dłużej niż dwa tygodnie. Najczęściej pracuję w kilku filmach mniej więcej w tym samym czasie, a potem kilka miesięcy mam tylko dla siebie i rodziny.

Czym się wtedy zajmujesz?

Kasia Smutniak: Na wsi zawsze masz coś do roboty. Zanim kupiłam dom, wyobrażałam sobie: "Będę siedzieć na werandzie w bujanym fotelu i czytać książki". A teraz jak chwilę siedzę na tej werandzie, od razu myślę sobie: "Trzeba by ją odmalować. Może na różowo?". I jadę po farby. Uwielbiam przemalowywać pokoje. Zawsze robię to sama, nikogo nie zatrudniam. Ale często się zdarza, że przerywam w połowie, bo coś innego jest do zrobienia. I tak już zostaje. A po sześciu miesiącach dochodzę do wniosku, że fajnie byłoby przemalować te ściany zupełnie inaczej, i zaczynam od początku. U mnie wszystko jest kolorowe. W sklepie z farbami jestem już stałą klientką.

Na co w tym roku wydałaś najwięcej pieniędzy?

Kasia Smutniak: Na drzewa w ogrodzie. Zasadziłam dużo nowych. I jest naprawdę pięknie.

Od eks-modelki spodziewałam się raczej odpowiedzi, że na ekskluzywne ciuchy, ostatnio w Paryżu widziałam Cię w sukni haute couture od Armaniego.

Kasia Smutniak: Wtedy byłam w pracy. Ale na co dzień ubieram się po prostu wygodnie. T-shirt, dżinsy, conversy. Jeżdżę dżipem, nie limuzyną. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy kreacja od Armaniego jest na miejscu. Niezależnie od kontraktu, który podpisałam z jego firmą, bardzo lubię ubrania, które projektuje, bo dla niego wygoda jest równie ważna co elegancja. I to się czuje. Kilka dni temu rozmawiałam z nim w Paryżu i powiedział nawet coś takiego, że "kobieta może być elegancka tylko wtedy, gdy czuje się wygodnie w tym, co nosi". Trudno się nie zgodzić.

Używasz perfum, które reklamujesz?

Kasia Smutniak: Tak, mają klasę i są bardzo zmysłowe.

Często bywasz w Polsce?

Kasia Smutniak: Wpadam do domu rodziców w Pile regularnie w każde święta. Wielkanoc i Boże Narodzenie lubię spędzać w Polsce. Kiedyś zostałam w Rzymie i... było jakoś dziwne. Nikt nie rozumiał, po co maluję te jajka... Brakowało ducha. Ale na pewno bywam w domu rzadziej, niżbym chciała.

W tym roku skończyłaś trzydziestkę. Było jakieś podsumowanie, życiowy bilans?

Kasia Smutniak: Tak. I chociaż mam całą listę niezrealizowanych wciąż planów, jestem z siebie dumna. Cieszę się, że doszłam do czegoś w życiu zawodowym, ale zadbałam też o swoją prywatność. Że nie bałam się urodzić dziecka jako dwudziestopięciolatka, choć słyszałam głosy, że to zamknie moją karierę. Że jestem z tym samym partnerem od lat, że razem stworzyliśmy normalny, dobry dom i wychowujemy naszą córkę. I że niczego nie muszę żałować... Po prostu jest fajnie i tak trzymać!

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy