Reklama

Moje dziecko? Nie wierzę!

Córka Ewy na szkolnej wycieczce zrobiła striptiz dla kolegów. Córka Magdy cięła się żyletką, córka Edyty zaciągała długi u sąsiadów, by płacić za nocne gry na komputerze. A syn Danuty przez całe gimnazjum eksperymentował z narkotykami. Co łączy te historie? Dzieci pochodzą z "dobrych domów", a ich matki dowiedziały się o wszystkim przez przypadek.

Są nastolatki, które nie kłócą się z rodzicami, nie palą ostentacyjnie papierosów i wracają do domu o umówionej porze. Prowadzą za to sekretne, drugie życie, o którym rodzice nie mają pojęcia.

EWA: "Moja córka Kasia pojechała z klasą na zieloną szkołę. Za pieniądze robiła striptiz dla kolegów, a oni nagrali to telefonem. Powiedziała mi, że po prostu chciała być popularna wśród chłopców".

Ewa (37 l.) pracuje w banku, jej mąż Wojtek jest lekarzem. O tym, że mają poważne problemy z córką, dowiedzieli się przez przypadek. Długo wydawało im się, że jedyne sprawy, w jakich nie dogadują się z 14-latką, to błyszczyk (Maja malowała usta intensywnie czerwonym) i spódnica (zbyt krótka). Powtarzał się dialog: "Nie wyjdziesz w tym z domu! - Traktujecie mnie jak dziecko!", a potem huk zatrzaskiwanych drzwi w pokoju Mai. - Dojrzewa, uspokajałam się, tym bardziej że w szkole miała średnią 4,9 - wspomina Ewa.

Reklama

Druga klasa gimnazjum. Od półrocza co piątek cała klasa spotyka się na "domówkach", imprezach u któregoś z kolegów. "Wypiłam tylko jedno piwo!", tłumaczy Kasia, gdy pierwszy raz rodzice wyczuwają od niej alkohol. - To nie mogło być jedno piwo, bo bełkotała - opowiada Ewa. "Gówniaro! Koniec z wychodzeniem z domu! - ojciec szarpnął ją za rękę. - Nie dotykaj mnie, bo pójdę na policję!" - krzyknęła dziewczyna i zamknęła się w swoim pokoju. - Zmusiłam męża, by przeprosił córkę: "Kiedy straci do nas zaufanie, my stracimy dziecko. Prowokuje. Przeczekajmy" - powiedziałam.

Nazajutrz Kasia opowiada rodzicom, że na wczorajszej imprezie pijany kolega rozbił głowę o wannę. Nikt nie wezwał pogotowia, bo dzieci się bały, że gdy lekarz zobaczy, że w mieszkaniu nie ma nikogo z dorosłych, powiadomi policję. Ewa pociesza się tym, że córka obiecuje: "Nigdy więcej, mamo. To było pierwsze i ostatnie piwo". Razem z mężem puszczają incydent w niepamięć. A Kaśka upija się drugi raz. Rodzicom wykrzykuje: "Co tak to przeżywacie?! Wszyscy piją, na jakim świecie żyjecie? Cieszcie się, że nie zaliczam na imprezach zgona i nikt nie nakręci ze mną dżaksa. - Co to jest "dżaks"? Kaśka poprawiła: - "Dżakas", "dżołk" - żart. Chłopaki kręcą śmieszne filmiki komórką, a potem wrzucają je do internetu".

Kilka minut później Ewa słyszy: "Wiesz, dlaczego do naszej klasy w środku roku przyszła Iza? Niby z powodu przeprowadzki. Tak naprawdę ona MUSIAŁA się przenieść - w poprzedniej szkole tak się upiła na imprezie, że zrobiła loda koledze i ktoś to nakręcił. Zanim do nas trafiła, w szkole już krążył ten filmik. Na wejście dostała ksywkę Algida". Kasia pokazuje mamie także filmiki z udziałem kolegów z klasy. Skaczą po dachach samochodów, biją się z uczniami z sąsiedniego gimnazjum.

- Uznałam, że muszę powiedzieć o tym w szkole. Córka prosiła, żebym się nie wtrącała, bo biją się tylko klasowe "dresy". A bójki to "ustawki", "dresy" umawiają się na to - opowiada Ewa. Nikogo nie zawiadamia. Boi się, że matka "kabel" zaszkodzi córce.

Dwa miesiące spokoju. - Nie wyczuwaliśmy od córki alkoholu. "Najgorsze za nami", powiedział mąż Ewy. Wywiadówka. - "Na zielonej szkole działy się jakieś okropne rzeczy", zaczyna jedna z matek. Inna: "Mój syn stał pijany w oknie i straszył, że się zabije, a klasa skandowała: Skacz!". Kolejna: "Córka twierdzi, że było sześć butelek wódki i cztery rumu. Resztki dopijali jeszcze w autokarze w drodze powrotnej do Warszawy!". Jedna z matek mówi, że odkryła w telefonie syna film, na którym cztery dziewczyny z klasy się rozbierają.

- Wszystkie matki córek zaczęły domagać się nazwisk. Każda była pewna, że to nie jej dziecko. Ja też, ale na filmie była Kasia - mówi Ewa. Wraca z wywiadówki i łamie zasadę panującą w domu - czyta pamiętnik córki. O striptizie pisała pod datą 18 maja 2010: "Tańczyłyśmy toples, chłopcy wciskali nam kasę. Zarobiłam ponad sto złotych. To więcej niż moje kieszonkowe!". A pod datą marcową: "Mama jest biedna i żałosna. Tak jak wszystkie kobiety z jej pokolenia. Całe życie sprzątają i gotują - obsługują mężów. Nie wiedzą, że facetowi wystarczy dobrze zrobić".

A potem jeszcze: "Ulegam zbytnio chłopakom, kiedy chcą się kochać. Później żałuję, ale nie mogę powiedzieć 'nie'. Tzn. mówię 'nie'», a oni mnie całują i nabierają ochoty. Mają mnie za dziwkę, a ja taka nie chcę być, tylko nie wiem, co robić".

- Rozpłakałam się. Moja córka ma 15 lat! Nawet nie wiedziałam, że Kasia spotyka się z chłopakami. W jej wieku na kolonii odmawiałam grania w butelkę - opowiada Ewa. Pokazuje pamiętnik mężowi. Słyszy, że to przez liberalne wychowanie. - Mąż uważa, że dom powinien być jak koszary, zawsze się o to ścieraliśmy. Ja nie wierzę w moc wychowawczą zakazów - opowiada Ewa. Dziś czuje się totalnie bezsilna.

- Nic nie wiem o swoim dziecku. Wspólne kolacje, wakacje, odrabianie lekcji - wszystkiego starałam się pilnować. Ale to była tylko pozorna bliskość. Nie miałam pojęcia, co naprawdę dzieje się w głowie córki. Kiedy Kaśka zaczęła zamykać się w pokoju, nie wchodziłam. Pytałam: "Co w szkole?", słyszałam: "W porządku". Nie chciałam być jak moja mama - wścibska, natarczywa. Wypytująca o to, czy mam chłopaka, wyskakująca z nagłymi pogadankami o "pierwszym razie" - mówi.

Dotąd była pewna, że takie rzeczy nie zdarzają się w normalnych rodzinach. Dziś nie wie, co jest "normalną" rodziną. - Dawniej myślałam, że moja właśnie taka jest. A teraz? Pytałam córkę, jak mogła tak bardzo się nie szanować, tłumaczyłam, że przecież niczego jej nie brakuje, a o pieniądze zawsze może nas poprosić. A ona popatrzyła na mnie zdziwiona i powiedziała, że nie chodzi o pieniądze, tylko o zabawę. Wciąż nie wiem, gdzie popełniłam błąd.

W klasie córki jedna z matek niemal na każdą wywiadówkę przychodzi z nowym "narzeczonym". Teraz ma chyba piątego partnera. Ale jej córki nie było na filmie ze striptizem na "zielonej szkole".

Danuta: "Gdy Kuba przestał eksperymentować z dopalaczami i zaczął medytować, myślałam, że syn wreszcie dorósł, a nawet rozwija się duchowo. Nie wiedziałam, że ta «duchowość» to sekta".

Danuta (42 l.), pielęgniarka, mama Kuby (17 l.) i Julii (13 l.). Od dziesięciu lat wdowa, mąż zginął w wypadku. - Od jego śmierci nie pracuję. Chciałam zaopiekować się dziećmi. Mąż był wojskowym, mam po nim wysoką rentę, starcza na normalne życie - tłumaczy. O tym, że syn eksperymentuje z narkotykami, dowiedziała się od córki, która przeczytała jego archiwum na Gadu-Gadu. Kuba pisał do kolegi: "Raz tak przedawkowałem amfę, że stan «zaraz zejdę z tego świata» trzymał mnie przez kilkanaście godzin! Na schodach oparłem rękę o mokrą poręcz i wydawało mi się, że mam palce umazane krwią. Na drugi dzień totalna deprecha".

Przez chwilę zastanawiałam się: Wymyślił to, by popisać się przez kolegą. Mój Kuba?! Może nie był idealny. Nauczyciele mówili: zdolny, ale leniwy, no ale chłopcy w jego wieku nie uczą się dla stopni. Raz z kimś się pobił. Trochę się martwiłam, ale czułam też ulgę: chowany bez ojca, ale nie mięczak. Pomagał siostrze w lekcjach, a mnie w prowadzeniu domu. Narkotyki?! Musiałabym zauważyć - wspomina Danuta.

Czyta dalej: "Kiedy pierwszy raz byłem w takim stanie, mamy nie było w domu. Innym razem przyszedłem na chatę zjarany jak świnia, bo wypaliłem wiadro zioła. "Przepraszam, mamo, jestem strasznie zmęczony, ciężki dzień" - powiedziałem, poszedłem się położyć. Weszła do pokoju, więc udawałem, że śpię. Nie zdążyła zobaczyć tego, co nastąpiło po kwadransie. Cały się trząsłem. Ze strachu. Wszystko słyszałem dużo głośniej".

W korespondencji syna odkryła jeszcze to: "Po dragach były przygody ze średnio atrakcyjnymi kobietami. I dni wyrwane z życiorysu przez tak silne «wyjebanie», że nie robiłem nic. Odpalałem komputer, oglądałem filmy, potem spałem". - Syn tłumaczył koledze, że nic nie zauważyłam, bo narkotyki, które teraz można kupić, krótko działają. Najwyżej kilka godzin. I że on nie jest idiotą, by "dawać w żyłę". Gdy naprawdę bardzo źle się czuł, brał amfetaminę, więc w szkole był przytomny - opowiada Danuta.

W kolejnym e-mailu lista adresów: "Pl. Na Rozdrożu i na stacji Metro Politechnika są sklepiki, w których legalnie kupisz dopalacze Cocolino i Plan B", Kuba tłumaczy koledze. - Trzęsły mi się ręce, gdy to czytałam. Przypomniałam sobie, jak się cieszyłam, że posłałam Kubę do prywatnego liceum. A farmaceutka z osiedlowej apteki powiedziała mi, że tam wszyscy "biorą". Nauczyciele udają, że nie widzą, bo mają z rodzicami taką niepisaną umowę: "płacicie, my się nie wtrącamy".

Zapytałam wtedy syna: "Podobno u was w szkole jest problem z narkotykami?". Usłyszałam: "Mamo, a w jakiej nie ma? Wszędzie kręcą się dilerzy. Wiesz, że nie wpakuję się w takie historie". Uznałam, że wiem. Tego dnia, gdy odkryłam e-maile, odbyłam z synem rozmowę. Zarzekał się, że to były dawne eksperymenty. Zakończone. "Rentę po ojcu wydawałeś na narkotyki!", powiedziałam, wściekła. A jednak uwierzyłam, że już nie bierze.

Potem był odwołany pociąg, którym Danuta miała jechać do sanatorium. - Wróciłam do domu. Kuba był w strasznym stanie - bełkotał, myślałam, że jest pijany, ale nie wyczułam alkoholu. Zrozumiałam: wziął coś. To była palona kokaina, tzw. crack. Znajoma lekarka znalazła prywatny ośrodek leczenia uzależnień. Bałam się, co na to syn, ale bez oporów zgodził się pojechać na odwyk. Trzy miesiące. Akurat były wakacje, stracił tylko miesiąc szkoły.

Kiedy wrócił, Danuta zaczęła robić mu cotygodniowe testy z krwi i moczu. Kuba był "czysty". I zakochany. - Tę dziewczynę poznał na spotkaniach Anonimowych Narkomanów. Jaga nie brała od siedmiu lat, była buddystką - wspomina Danuta. Kuba zaczyna medytować. Podsuwa mamie książki "Sri Sri" Ravi Shankara, chodzi na warsztaty organizacji Art of Living. Co rano zamyka się w łazience na 40 minut. "Odbywam praktyki duchowe", tłumaczy. Potem w salonie robi 108 tzw. pokłonów, uderzając czołem o podłogę. "To przynosi mi mentalny i fizyczny spokój", powtarzał bezustannie.

- Trochę się niepokoiłam intensywnością jego praktyk, ale pocieszałam się, że to typowa gorliwość neofity - wspomina Danuta. Znów jednak coś ją zaskoczyło. - "Art of Living to oszołomy! - mówi któregoś dnia Kuba. - Twierdziłeś, że ci pomogli - dopytuje matka. - Teraz poznałem prawdziwych przyjaciół" - słyszy.

Sobota rano. Danuta budzi się i idzie do pokoju syna. Łóżko jest puste, szafa otwarta - zniknęła część jego ubrań, walizka i plecak. Na stole kartka: "Pojechałem na medytacje, wrócę za kilka dni, nie dzwoń". - Przestraszyłam się, oczywiście zadzwoniłam do syna, był "poza zasięgiem". Potem do Jagi. Usłyszałam: "Nie mam z Kubą kontaktu, zerwaliśmy. Przystał do jakiegoś dziwnego ruchu, to niby-buddyści, ale wietrzę w tym ściemę. Tym bardziej że Kuba wyciągnął ode mnie pieniądze, mówił, że na naprawę samochodu, a okazało się, że to dla tych ludzi".

Danuta obdzwania wszystkie ośrodki buddyjskie w mieście. Nikt nie organizuje warsztatów w ten weekend. Kuba wraca po czterech dniach. - "Synku, jak mogłeś mi to zrobić?! Dzwoniłam wszędzie. Nikt nie słyszał o tych twoich warsztatach. Gdzie byłeś?!", zasypałam go pytaniami. Kuba wpadł w furię: "Szpiegujesz mnie?! Oszalałaś?!". Kolejne dni to był nieustanny atak. Słyszała od syna: "Żresz mięso jak barbarzyńca, mordujesz zwierzęta - ty, katoliczka. Tak to jest, jak się chodzi do kościoła, w którym uczą, że Bóg to dziadek z brodą!".

Danuta broni się: "Dalajlama spotykał się z papieżem i był za ekumenizmem, nie wyszydzaniem innych religii. Na tym polega prawdziwa duchowość. - No właśnie - PRAWDZIWA!" - słyszy. Dwa dni później Kuba znów znika. Zostawia kartkę: "Mieszkam z przyjaciółmi. Nie szukaj mnie, bo się zabiję. Zaburzasz mi energię". Danuta zgłasza zaginięcie na policję. - Poprosiłam, by lokalizując sygnał z komórki syna, ustalono, gdzie jest. Usłyszałam: "Procedury są inne". I jeszcze: "Z tego listu widać, że on jest świrem i powinno się go zamknąć w szpitalu".

Po powrocie do domu Danuta dzwoni do ITAKI, która pomaga szukać zaginionych. - Pocieszali, że większość dzieci znajduje się w ciągu dwóch dni. Uczepiłam się tej myśli - wspomina Danuta. Kuba wrócił po tygodniu. Nie zapytała, gdzie był - bała się, że spłoszy go niefortunnym zdaniem. "Naprawdę tak ci tu źle, synku?", wyrwało się jej na drugi dzień. Usłyszała: "Nie bój się, nie ucieknę znowu. Nie zrezygnuję z darmowego hotelu".

Kilka dni temu Kuba oznajmił, że nie idzie na studia, bo jego przewodnik duchowy uważa, że nie jest teraz na to gotowy. - Tak się pokłóciliśmy, że rzucił krzesłem w drzwi balkonowe i rozbił je. Moja siostra zapytała, dlaczego nie wezwę pogotowia psychiatrycznego. A ja nie wyobrażam sobie, że mój syn jest wyprowadzany w kaftanie na oczach sąsiadów. Nie mogę mu tego zrobić. To tak, jakbym zdradziła własne dziecko.

EDYTA: "Julka mówiła, że zostanie informatykiem. Cieszyłam się, bo jestem z pokolenia, które średnio sobie radzi z komputerem. Żeby kupić córce pierwszego laptopa na komunię, wzięłam kredyt. Kilka lat później dowiedziałam się, że Julka robi długi, tracąc pieniądze w grach komputerowych".

- Denerwuje mnie, bo wciąż słyszę, że kłopoty z Julką to na pewno efekt wychowywania bez ojca. Tak, rozstałam się z mężem dwa lata temu, ale to nie był dramatyczny rozwód. A córka widuje się z tatą, ma z nim świetne relacje - wyjaśnia Edyta (46 l.), nauczycielka przyrody, ale przyznaje, że dopiero dziś widzi, ile sygnałów zlekceważyła, gdy Julka (15 l.) wsiąkała w wirtualny świat. Pierwszy: Córka nie reaguje na dźwięk domofonu. Dawniej biegła na korytarz w nadziei, że koleżanki chcą wyciągnąć ją na podwórko.

Teraz wychodzi z pokoju dopiero, gdy mama zawoła: "Julka, koleżanki do ciebie". Potem słychać, jak tłumaczy: "Dobrze, ale na kwadrans, bo mam ustawkę w grze". Albo: "Nie mogę, jestem w środku bitwy". Edyta zapytała raz, co to za bitwa. Usłyszała, że w grze MMORPG. Córka tłumaczyła, że to angielski skrót i że chodzi o gry, w których spotykają się ludzie na całym świecie, nie wychodząc nawet z domu.

Drugi sygnał już trochę Edytę zaniepokoił. "Mamo, miałaś rację. Hugh Grant to podstarzały lowelas", powiedziała przy śniadaniu Julia. - A ja nic takiego nie mówiłam! - opowiada jej mama. - A, to Arleta - poprawiała się. - Jaka Arleta? - spytałam, bo nie znałam nikogo takiego. - Z takiej gry - tłumaczyła córka. Kiedy domofon w ich mieszkaniu w ogóle przestaje dzwonić, Edyta myśli, że Julka zupełnie odsunęła się od rówieśników. Zamartwiała się tym. Ale tamta tłumaczyła, że już nikt nie wychodzi na dwór, bo przed blokiem przesiadują dresy. I że teraz wszyscy uczą się całymi dniami w domach, ale przecież cała klasa ma kontakt przez Skype'a i na Facebooku.

Na forum wymieniają się pytaniami do sprawdzianów, powtórek. Koleżanki Edyty, nauczycielki, potwierdzają, że uczniowie non stop przesiadują przed komputerami. A siostra Edyty uspokaja, że jej syn namiętnie gra. Jak wszyscy. "Mamo, możesz wypłacić mi wcześniej kieszonkowe? - zapytała kiedyś Julka. - Muszę zapłacić za nowy poziom gry". Edyta odpowiedziała, że się zastanowi. Julka zaczęła płakać. Tak samo zareagowała, gdy dostała jedynkę ze sprawdzianu z matematyki i Edyta powiedziała, że nie będzie przez dwa dni korzystała z komputera. "Chcesz zniszczyć mi życie?!", krzyknęła. - Uznałam, że to egzaltacja godna Ani z Zielonego Wzgórza. Nie przyszło mi do głowy, że córka ma długi, bo opłaca kolejne poziomy w wirtualnej grze! - opowiada Edyta.

O tym dowiaduje się od sąsiadki: "Pani Edyto, odda mi pani 400 złotych w tym tygodniu?", słyszy w windzie. Julka przyznaje się, że pożycza pieniądze "dla mamy"! - Założyłam jej konto i cieszyłam się, że uczę gospodarować pieniędzmi. A córka wpłacała na nie gotówkę pożyczoną od sąsiadów, potem przelewała pieniądze przez internet na konto producentów gier - opowiada Edyta. Potem jest płacz córki, przysięgi, że koniec z pożyczkami, grami. Ustalają limit: będzie spędzać maksymalnie trzy godziny dziennie. Dotrzymuje słowa.

Ale tydzień później w środku nocy Edytę stawia na nogi dźwięk budzika. Jest 2.30. Julka tłumaczy, że miał dzwonić o 7. "Coś się przestawiło". - A mnie coś tknęło - mówi jej mama. Prosi kolegę, by bez wiedzy dziewczyny zainstalował w jej komputerze program, który zapisze wszystko, co na nim robi. Pierwszy dzień: Julka gra w Farmville - hoduje wirtualne konie, sadzi truskawki - przez godzinę. - Było mi wstyd, że inwigiluję córkę - wspomina Edyta. Dzień drugi: W Świecie Lineage II jest Mrocznym Elfem, prowadzi jakąś bitwę. I przelewa 430 zł na konto producenta gry. Płaci za wirtualne dodatki o dziwnie brzmiących nazwach: zwoje duszy, zaczarowane zwoje broni, atrybuty żywiołów. Także za nowy pancerz i "zwiększenie efektywności broni". - Program wykazał, że gra nocą cztery godziny: od 3 do 7 rano! I jest na 102 poziomie gry! - wspomina Edyta.

Noc trzecia: Julka spędza 3,5 godz. na chatroullette, czacie wideo, w którym losowo wybiera się rozmówcę. - Obgadywała mnie z jakąś Brytyjką, która radziła jej, jak "radzić sobie z upierdliwą starą". Potem zalogowała się w grze, której nazwy nie pamiętam. Miała tam awatara, swojego sobowtóra. Wirtualna dziewczyna o nicku Majus16 napadała na sklepy z dwoma innymi uczestnikami gry. Potem jeden z nich zaproponował córce, żeby powtórzyli to w realu, że są świetnie zgrani, więc musi się udać. Julka, przepraszam Majus16, odpisała, że to przemyśli!

Edyta trzy dni zwleka, zanim porozmawia z córką. Radzi się byłego męża: przyznać się, że ją śledziła, czy nie? Przecież sama uczyła Majkę: nie czyta się cudzej korespondencji. A może poradzić się psychologa? - Mąż mnie wyśmiał. Powiedział: to chore, że rodzice boją się zwrócić uwagę własnemu dziecku, choć robi coś nagannego! To paranoja, żeby rozmowy z własną córką uczył nas psycholog. Przeprowadzili rozmowę we trójkę. Znów był płacz, przysięgi.

- Na razie jest spokój, ale siedzę na tykającej bombie. Za każdym razem, gdy włączam internet, zastanawiam się, co będzie, kiedy córka wyprowadzi się z domu. Zatraci się w wirtualnym świecie? A jeśli trafi na zboczeńca? Albo ktoś namówi ją do zrobienia czegoś strasznego? Czy nie zostanie hazardzistką? Czy będzie kiedyś miała prawdziwych przyjaciół...

Magda: "Moja córka to ideał. Takie dziecko - marzenie każdego rodzica, chwaliłam się koleżankom w pracy. Aż do dnia, gdy na imprezie integracyjnej pierwszych klas w gimnazjum znaleźli ją zakrwawioną - pocięła się w szkolnej toalecie".

Kilka godzin po tym, jak nauczycielka angielskiego nakryła Maję z żyletką w ręce i śladami krwi na sukience z tafty, psycholog zasugerował: "Może córka nie wytrzymuje presji sukcesu, jaka panuje w państwa domu?". Magda (40 lat, jest księgową), oburzyła się: "Presja?! Córka to jedna z najlepszych uczennic, bo jest ambitna i zdolna. Nie zmuszamy jej do nauki. - Ona nie zrobiła tego pierwszy raz. Ma na przedramieniu i udzie kilkanaście starych blizn. Mogą mieć cztery lata". - Tnie się od czterech lat, a ja NIC o tym nie wiem?! - nogi się ugięły pode mną - wspomina Magda.

- Zrozumiałam, dlaczego córka nawet latem nie wkładała krótkich spodenek. Mówiła, że ma grube nogi. Miała normalne, ale uznałam, że dojrzewające dziewczyny zawsze są tak krytyczne wobec swojego wyglądu - wspomina. Majka zostaje na obserwacji na oddziale leczenia nerwic. Psycholog pociesza, że być może to nie były próby samobójcze, tylko brak umiejętności radzenia sobie z emocjami i chęć zwrócenia na siebie uwagi.

"Córka powiedziała nam, że jest emo. Wie pani, co to jest? - Wiem, co to jest emo!" - ucięłam. Poczułam się jak jakaś archaiczna idiotka, która nie wie, gdzie żyje - mówi Magda. I dodaje: "Pamiętam, jak Majka dostała bardzo drogie adidasy. Powiedziała, że nie jest «bananem», tylko «emo» i nie będzie ich nosić. Ja w liceum też słuchałam mrocznego Joy Division, a nie Modern Talking. Cieszyłam się, że córka ma za sobą etap Barbie i ekscytowania się Justinem Bieberem - opowiada.

Całą pierwszą noc Majka spędza w szpitalu, a Magda i jej mąż usiłują przypomnieć sobie momenty, w których mogli ją dotknąć, zranić. Przychodzą im do głowy drobiazgi. Ojciec dokuczył córce, że ma szóstkę z geografii, a nie wie, co jest stolicą RPA. Była też kłótnia o kolczyk w pępku i kilka w uchu. - Poczułam wściekłość i bezsilność. Moje dzieciństwo to popijający ojciec, lanie za niedokładnie wytarte z błota buty. I nie przychodziło mi do głowy, by się pociąć! - mówi Magda.

Mąż twierdzi, że Majka musi mieć problemy poza domem: Może ktoś ją prześladuje? Molestuje? Może się nieszczęśliwie zakochała?". - Przeszukaliśmy komputer córki. Niczego nie znaleźliśmy. No, oprócz dołujących piosenek na koncie na Youtubie. Teksty w stylu: "Oddaję ci swe dłonie jako dar - uciekam - obmyj z nich krew. (...) Umierając w każdej krwi, która broczy z naszych ran...". Potem jest "wywiad": wychowawczyni, szkolny pedagog - nikt nie potwierdza hipotez z depresją, molestowaniem, nieszczęśliwą miłością.

Koleżanki Majki również nie. Jedna mówi: "Emoki tną się dla lansu". I jeszcze: "dzieciakom z dobrych domów od dobrobytu w d... się przewraca". Majka wychodzi ze szpitala. Lekarze potwierdzają, że to nie były próby samobójcze. Upatrują przyczyny w typowej dla nastolatków chęci imponowania rówieśnikom, przybierającej czasem kuriozalne formy. - Już w domu córka się dowiedziała, że wypytywaliśmy o nią jej koleżanki. Była na nas wściekła: "Robicie mi wiochę! Kilka osób w klasie ma blizny na udach i rękach. Pech, że mnie przyłapali. Nie będę się już ciąć, okej? Ale nie róbcie afery - krzyczała. - Nie robimy. Tylko za każdym razem, gdy nie wychodzi dłużej z łazienki, kręcę się pod drzwiami jak pies. Nasłuchuję. Boję się. Dyskretnie zerkałam na jej ręce - mówi Magda.

Kilka razy przeszukuje córce rzeczy. Aż raz dziewczyna ją na tym nakrywa. Wyjmuje telefon, zdejmuje obudowę, a tam żyletka: "Tu ją trzymam! Nie obczaiłaś! Myślisz, że nie wiem, że szperasz mi nawet w piórniku?! Jeśli będę chciała i tak to zrobię". Potem jest rodzinna terapia. Majka mówi na spotkaniu z psychologiem: "Widziałam, jak ktoś się ciął na filmie w internecie. Wtedy pierwszy raz to zrobiłam. Chciałam zobaczyć, czy rzeczywiście pomaga. Pomogło, więc zrobiłam znowu. Krew przynosi mi ulgę, kiedy jestem zdenerwowana".

- Psycholog dopytywał, czym się denerwuje, czego się boi. A Majka, wzruszając ramionami, powiedziała: "Ogólnie. Pani się czasem nie denerwuje, nie stresuje? - spytała terapeutkę. - Sięga pani wtedy po papierosa. Po prostu pani ma fajki, ja cięcie. Nie rozumie pani tego?" - opowiada Magda. - Patrzyłam na własne dziecko jak na cyborga. Pomyślałam, że jest dla mnie kimś obcym. A potem wpadł mi w ręce album sprzed kilku lat. Na zdjęciach Majka wygląda jak z reklamy. Roześmiana, śliczna blondynka. Jedyne problemy, jakie wtedy mieliśmy, były takie w stylu: dokąd pojedziemy na wakacje. Czy już wtedy miała drugie życie? Może gdyby nauczycielka nie znalazła jej w toalecie w trakcie balu, do dziś nie mielibyśmy o niczym pojęcia, choć bylibyśmy pewni, że wiemy wszystko o swoim dziecku? - zastanawiałam się.

Po trzeciej sesji u psychologa zrozumiałam, że Majka chyba rzeczywiście nie przeżyła żadnej traumy, nic dramatycznego się za tym wszystkim nie kryje. Ona i jej znajomi robią to tak, jak ja sięgam po panadol albo ciastko.

Agnieszka Sztyler

Twój STYL 8/2011

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: rodzicielstwo | macierzyństwo | narkotyki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy