Reklama

Miłość, seks i inne nieszczęścia

Co znaczą dziś kobiecość, wierność, bliskość, seksualność, pożądanie? Jaka jest ich cena? Na te pytania próbują znaleźć odpowiedź młode polskie artystki.

"Sponsoring", jej najnowszy film, opowiada o współczesnych utrzymankach: studentkach oferujących seks za pieniądze - Małgorzata Szumowska.

Pierwsza rewolucja obyczajowa wybuchła wraz z wynalezieniem antykoncepcji. Druga dokonuje się teraz. Widzę różnicę między dziewczynami, które dziś wchodzą w dorosłe życie, a moim pokoleniem. One są niczym nieskrępowane w podejściu do seksu. Mają zdecydowanie mniej obciążeń wynikających z narzuconych im przez starsze pokolenie zasad, niż ja miałam.

Chociaż wychowywałam się w szalonym domu, wyniosłam z niego dość restrykcyjne reguły dotyczące zachowań seksualnych. Moi rodzice szalenie się kochali. Dorastałam w kulcie miłości, przeświadczeniu, że seks jest związany z miłością. Kiedy słyszałam, że "ciało jest świątynią", podśmiewałam się z tego, lecz do dziś dźwięczy mi to gdzieś w głowie.

Reklama

W konsekwencji i ja, i wiele osób z mojego pokolenia, to długozwiązkowcy. Mnie taki związek na całe życie na razie nie wychodzi, ale za to potrafię budować relacje. Do tego stopnia silne, że ze wszystkimi moimi eks pozostaję w przyjaźni.

Teraz zbliżam się do czterdziestki, lecz prowadzę dość młodzieżowy tryb życia. Chodzę po knajpach, czasem zabawiam w klubie do rana, i widzę, że młode pokolenie podchodzi do seksu jak do konsumpcji. Jeśli tylko dziewczyna chce, nie ma żadnych oporów moralnych, żeby iść do łóżka z nieznaną osobą. Te współczesne dziewczyny są w jakiś sposób wyzwolone. Biorą, co chcą, nie obciążają się moralnymi zakazami ani nakazami. Ale płacą za to.

Moja 26-letnia przyjaciółka z Paryża, która miała sześciu kochanków w tym samym czasie, kiedy ja żyłam w związku z moim mężem, mówi mi, że czuje się wypalona, że nie umie zbudować relacji. Zalicza kolejne kolejne epizody seksualne, a o miłości nie wie nic, bo myli jej się z seksem. I że chyba pójdzie na terapię.

W moim filmie dziewczyny, które żyją ze sponsoringu, nie są ofiarami. To atrakcyjne, wykształcone, znające obce języki młode kobiety, które chcą sobie zapewnić wygodne życie. Nie mają wielu szans na to, by inaczej zarabiać. Bez sponsoringu nie byłoby ich stać na samodzielne mieszkanie w dużym mieście. I albo za pomocą Internetu, albo przez przypadek trafiają na mężczyzn, którzy wynajmują im apartamenty w zamian za seks.

Akcja mojego filmu toczy się w Paryżu, ale w Warszawie wygląda to podobnie. Wejście w sponsoring może zacząć się niewinnie, od zjedzenia z kimś kolacji czy pójścia do kina. Czy seks z tak poznanym mężczyzną różni się od przygodnego seksu z chłopakiem w klubie? Dzięki sponsorom dziewczyny mają gdzie mieszkać i co jeść.

Obserwuję to, lecz nie oceniam. Paradoksalnie widzę w ich zachowaniu formę wyzwolenia. To one kierują mężczyznami, ze 150 ogłoszeń w Internecie wybierają kilka ofert. Oczywiście zdarza się, choć rzadko, że trafiają na kogoś niezrównoważonego psychicznie. Starają się sprawdzać poziom wykształcenia klientów, analizują język anonsu. Co ciekawe, z badań wynika, że w Polsce zajmują się tym dziewczyny z bardzo dobrych rodzin, gdzie na przykład mama jest psychologiem, a tata lekarzem. Wydawałoby się, że niczego im nie brakuje. 

Jednak okazuje się, że rodzice odmawiają im pieniędzy na perfumy lub zagraniczną wycieczkę. A ponieważ one podchodzą do seksu jak do picia herbaty, bardzo łatwo im wejść w sponsoring. Zawsze istniała instytucja utrzymanek. Nowością jest to, że dziś ten układ działa na ich zasadach. Nie można ich położenia porównywać z losem XIX-wiecznej szwaczki wykorzystywanej seksualnie przez majstra, której w razie odmowy groziła śmierć głodowa.

Te dziewczyny nie uważają się za prostytutki. Chcą po prostu wygodnie żyć, jadać lunche w eleganckich restauracjach, mieć nowe spodnie od Isabel Marant. Są skupione na własnych potrzebach. Według mnie bierze się to z obsesji konsumpcji. Poznałam je, spędziłam z nimi dużo czasu. Widzę w nich kobiety silne i niezależne, które chcą same decydować o sobie. Używają do tego oręża, jakim jest seks, bo daje im władzę nad mężczyznami.

Współcześni faceci stają się dziwnie słabi. Są przestraszeni światem, w którym muszą walczyć o karierę, o forsę, o pracę. Bywają niespełnieni seksualnie w swoich związkach. Z najrozmaitszych powodów, bo na przykład wstydzą się poprosić o coś żonę albo uważają, że to zbyt ordynarne. Umieściłam w filmie scenę, o której opowiadała jedna z dziewcząt. Klient rozpłakał się na widok jej waginy, a ona go objęła. Tak po matczynemu...

Co się z nimi dalej dzieje? Bardzo często wiążą się ze sponsorami. Spotkałam dziewczynę, która ze swoim ostatnim klientem zdecydowała się na dziecko. Rzucają sponsoring po studiach, które z reguły kończą z bardzo dobrymi wynikami, bo są zdolne i zmotywowane. Zapewne znajdą też świetną pracę, nie będą narzekały na brak pieniędzy. Jednak ich prawdziwy problem pozostanie - nieumiejętność nawiązywania bliskich więzi.

"Halka", którą wystawiła na scenie Teatru Wielkiego, odbiega od naszych przyzwyczajeń. Bohaterka, przeniesiona w XXI wiek, staje się jedną z "wykluczonych" - Natalia Korczakowska.

Moją bohaterkę pokazuję inaczej, niż chce tradycja. Halka nie jest ofiarą z płowym warkoczem, która skrzywdzona przez panicza przychodzi do ogrodów jaśnie państwa. Pojawia się na scenie ubrana w męski kożuch: silna i zmysłowa. Ma odwagę kochać i pożądać.

Uciekam jednak od feministycznej interpretacji tej historii. Płeć ma tu znaczenie drugorzędne. Na przeszkodzie jej miłości stoją różnice społeczne. Świat znowu dzieli ludzi na lepszych i gorszych. Współcześnie tę granicę wyznaczają pieniądze. Pewnych ludzi stać na wysoką jakość życia, wypielęgnowaną skórę, ubranie w dobrym gatunku, apartament w centrum dużego miasta, dostęp do wysokiej kultury. Innych nie.

Między przedstawicielami tych dwóch światów mogą się oczywiście pojawiać piękne, głębokie uczucia. Miłość okazuje się jednak słabsza niż podziały społeczne. Widziałam to wielokrotnie, sama to przeżyłam, bo żeby identyfikować się z Januszem, wcale nie trzeba być mężczyzną. Ja jednak, w odróżnieniu od niego, robiłam wszystko, żeby ratować związek. Poddała się druga strona...

Czy Halka byłaby współczesną "oburzoną"? Nie sądzę. Ona koncentruje się wyłącznie na miłości. Współczesny Janusz jest libertynem wychowanym w świecie, w którym uczucie wcale nie wyklucza innego związku. Uważa, że z czystym sumieniem może mieć jedną kobietę w mieście, a drugą na wsi. Co więcej, jest przekonany, że wszyscy w tym trójkącie będą szczęśliwi.

A Halka wierzy w miłość absolutną. Wymaga wyłączności i oddania. Świadomie przesunęłam akcenty z kwestii wyłącznie obyczajowej na duchową i emocjonalną. Pozostał oczywiście dramat uwiedzenia i porzucenia kobiety z dzieckiem.

Dziś samotne macierzyństwo nie grozi już linczem, ale nadal traktowane jest jak wielkie upokorzenie. Porzucona kobieta jest w gorszej sytuacji niż mężczyzna. Z pewnością w dużym mieście może samodzielnie wychowywać dzieci i nikogo to nie dziwi, lecz na wsi w dalszym ciągu pozostanie wykluczona, także ekonomicznie. Halka z libretta jest sierotą, żyje w strasznej biedzie. Nie ma najmniejszych szans na wychowanie dziecka. Janusz patrzy na to bez żadnych wyrzutów sumienia. Umywa ręce.

Dziewczyna pogrąża się w depresji. Nie potrafi zrozumieć, że Janusz może z miłości zrezygnować, tylko dlatego że nie mieści się w jego scenariuszu na życie. Dla Halki jest to nieludzkie i prowadzi ją do obłędu. Odrzuca ją też wspólnota. Jej rozpacz i psychiczna zapaść budzi na wsi wstręt. W finale opery Halka ginie. Umiera z powodu utraty miłości. W scenie, którą umieściłam w roztrzaskanym kościele, pojawia się przy niej anioł ze skrzydłami z chłopskich kos. Składa na jej ustach pocałunek śmierci. Religijna, głęboko moralna dziewczyna umiera za swoje ideały.

Wszyscy jesteśmy wychowani w tradycji romantycznej. Nasze szkolne standardy to "Kordian", "Dziady", literatura przepełniona wiarą w idealną, wieczną miłość. Niestety, są to wzorce nierealne. Idealizacja ukochanej osoby trwa dramatycznie krótko, związki coraz łatwiej rozwiązać. Jednak cierpienie z tego powodu, że nie udało się znaleźć prawdziwej miłości, pozostaje realne. Może taka istnieje, tylko ja o tym nic nie wiem... 

 

W filmie "Big Love" w reżyserii Barbary Białowąs zagrała 16-latkę, która wikła się w toksyczny związek - Aleksandra Hamkało.

Rola Emilki była dla mnie jak powrót do przeszłości. Mimo młodego wieku mam za sobą kilka związków, w które jako osoba pełna pasji wchodziłam bez żadnej asekuracji. Cenię sobie i dobre, i bolesne doświadczenia, bo oprócz tego, że kształtowały mój charakter, mają dla mnie również wartość zawodową.

Abstrahując jednak od aktorstwa, uważam, że niedobry, nieudany związek należy zakończyć. Żeby to zrobić, trzeba przyznać się do winy lub porażki. To zmusza do spojrzenia na siebie z dystansu.

Moja bohaterka, tak jak wiele dziewczyn teraz, wychowuje się bez ojca i intensywnie odczuwa jego brak. Jej matka to aktorka robiąca karierę, przez to prawie nieobecna w życiu córki. Jest samotna i właśnie tego nie potrafi zrozumieć ani zaakceptować Emilka. Dziewczyna uważa, że życie bez mężczyzny traci sens. Tęsknota za ojcem sprawia, że wikła się w niedobry, toksyczny związek. Ucieka od matki i wiąże się z pierwszym lepszym facetem.

To znany mechanizm psychologiczny: osamotnione nastolatki poszukują mocnego męskiego ramienia. Emilka działa zbyt pochopnie. Desperacko pragnie wyrwać się z domu. Maciek, grany przez Antka Pawlickiego, daje jej na to szansę. Jest biochemikiem, pracuje naukowo, ma własne mieszkanie, wydaje się odpowiedzialny. Emilka jest młoda i niewinna. Nie ma wielu doświadczeń życiowych, a on staje się jej pierwszym partnerem seksualnym. Wybucha gwałtowna namiętność.

Problem jednak polega na tym, że w tym związku splatają się dwie dysfunkcyjne osobowości. Maciek to człowiek agresywny, łatwo traci nad sobą kontrolę. Jest już jednak jakoś ukształtowany, natomiast Emilka dopiero się rozwija. Po idylli dwóch pierwszych lat namiętnej miłości zaczynają mówić różnymi językami. Nie są już w stanie znaleźć płaszczyzny porozumienia.

Wszyscy mamy jakieś braki emocjonalne i potrzeby. Każda konfiguracja ludzka, każdy związek jest więc unikalnym połączeniem zbiorów cech. Bardzo trudno znaleźć takie, które będzie funkcjonowało prawidłowo, i to przez lata. Problem polega na tym, że szukając go, jesteśmy zaślepieni emocjami, pożądaniem. Nie dajemy sobie czasu na bliższe poznanie, wmawiamy sobie, że to jest właśnie wielka miłość.

Moja bohaterka zachowuje się podobnie. Kiedy dostaje się na wydział wokalny, o którym zawsze marzyła, i zakłada własny zespół muzyczny, zaczyna przeciw tej podległości protestować. Pojawiają się tarcia. Maciej jest w niej śmiertelnie zakochany, a ona go zdradza. Pakuje się w relacje czysto seksualne, żeby zagłuszyć swoje prawdziwe uczucia. Kłamie sama przed sobą. Aż do końca.

Następuje dramatyczny finał tej historii - kat staje się ofiarą, ofiara katem. Czy można było zatrzymać ten proces? Tak. Myślę, że wiele z nas znajdowało się na takiej drodze, wchodziło w złe związki, a jednak nie skończyło tak tragicznie jak Emilka. Do równie tragicznego finału potrzeba aż dwóch tak zwichrowanych osobowości jak ona i Maciek.

Wiele osób na szczęście słucha swojej intuicji, głosu rozsądku, które nie pozwalają im na samozniszczenie. Toksyczne związki bywają jednak tak intensywne na płaszczyźnie seksualnej, że momenty rozstań są trudne i pełne emocji. Pracując nad rolą, przegadaliśmy wiele godzin z Basią - reżyserką i Antkiem. Mieliśmy też spotkanie z psychologiem. Takie tragedie się zdarzają.

Każdy z nas ma mniejsze lub większe zaburzenia, z którymi w życiu codziennym daje sobie radę, ale przy pewnej fatalnej konfiguracji cech zakończenie może być dramatyczne. Chociaż z miłości powinny się rodzić tylko dobre rzeczy. Ja miałam szczęście. Moja życiowa droga, mimo kilku zakrętów, zaprowadziła mnie do miejsca, w którym znajduję się teraz. Małżeństwo jest dla mnie czymś wyjątkowo pięknym i bezpiecznym.

Agnieszka Różycka

PANI 3/2012

 


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama