Reklama

Miłość nie wybiera

– To nie jest łatwa rola – mówi o swojej serialowej bohaterce. – Kornelia zakochała się w dużo młodszym mężczyźnie, a takie związki są piętnowane.

Dołączyła pani do obsady "Barw szczęścia" jako Kornelia, która mocno namiesza w życiu Bartka (Bartosz Gelner)...

Katarzyna Herman: - Jeżeli miłość można nazwać zamieszaniem, to zgadza się, będzie się działo. Moja bohaterka zakocha się w znacznie młodszym od niej masażyście i jest to o tyle ciekawe do grania, że w naszym społeczeństwie wciąż związek dojrzałej kobiety z młodzieńcem uważa się za niezdrową fanaberię. Nikogo zaś nie gorszy układ odwrotny - kiedy to mężczyzna jest o kilkadziesiąt lat starszy od partnerki. Uważam, że to niesprawiedliwe. Bo miłość, jak to się mówi, nie wybiera, nie liczy lat, nie kalkuluje, przychodzi i jest - jak to się stało w przypadku Kornelii.

Reklama

Czy Bartek też ją kocha?

- Zdaje się, że tak, jak patrzy na nią tym swoim powłóczystym spojrzeniem, to aż ciarki przechodzą (uśmiech)! Swoją drogą cieszy mnie, że mam okazję stawić czoła temu zadaniu, właśnie w duecie z Bartkiem Gelnerem, którego znam i cenię. Zagraliśmy razem w "Płynących wieżowcach" Tomka Wasilewskiego, z filmem tym jeździliśmy po festiwalach - byliśmy m.in. w Gdyni, w Karlowych Varach i Nowym Jorku - i wszędzie się nam ze sobą dobrze rozmawiało. To świetny chłopak i zdolny aktor, który ma czuja, poczucie humoru i dystans do siebie, co się przydaje i w życiu, i w pracy.

Pani bohaterka na dłużej zagości w serialu?

- Mówiono, że na stałe. Ale Bartek często zmienia partnerki, więc nie wiem, jakie decyzje z czasem podejmą scenarzyści co do Kornelii. Tym bardziej że ma ona bardzo drogie mieszkanie.

Gdzie usytuowane?

- Nieopodal pałacu w Wilanowie, w otoczeniu zabytkowego parku. Willa Kornelii jest obiektem luksusowym i przyznam, że miło się tam jeździ na zdjęcia.

Ciekawostką jest to, że w "Barwach szczęścia" miała pani już grać dużo wcześniej.

- Proponowano mi rolę kobiety z piątką dzieci, uwikłaną w rodzinne problemy...

Chodzi o Marię Pyrkę, graną przez Izabelę Kunę?

- Tak i miała rację, że przyjęła tę rolę. Ja się wystraszyłam, zwłaszcza tej gromadki, wyczerpana wówczas własnym macierzyństwem. Ale co się odwlecze, to nie uciecze - i tak oto znalazło się dla mnie miejsce w serialu teraz, kiedy jestem bardziej dyspozycyjna, bo Leon ma prawie 11 lat, a Roma latem skończy 6 i od września pójdzie do szkoły.

Czuje się pani spełniona jako kobieta, matka, aktorka?

- Można by jeszcze dodać: córka, siostra (mam 6 sióstr!). Grzechem byłoby narzekać - rodzina jak na obrazku, uprawiam zawód, który sobie wymarzyłam. Choć moje wyobrażenie o aktorstwie było odmienne od tego, co mamy dziś - myślałam o czymś twórczym, wzniosłym, o obcowaniu z pięknym słowem. Trochę się, na samym początku, o takie aktorstwo otarłam. Ale się pozmieniało. Moja koleżanka na studiach napisała pracę magisterską pt. "Etyka zawodowa - jak nie wystąpić w reklamie", a dziś sama występuje. To samo z serialami - ci, którzy nas uczyli, że granie w nich nie uchodzi szanującemu się aktorowi, od lat grywają. Żyjemy coraz szybciej, mniej poetycko i bardziej dosłownie.

Wspomniała pani o serialach - czym można tłumaczyć ich rozkwit w ostatnich latach?

- Stanowią one odpowiedź na wszechobecną samotność naszych czasów oraz na ów ciągły pośpiech, który sprawia, że nie musimy wychodzić z domu, by się spotykać z bliskimi - wystarczy sięgnąć po pilota. Zaletą seriali jest to, że często porusza się w nich tematy ważkie społecznie, skłaniające do refleksji, a przesłanie trafia do milionów odbiorców.

14/2015 Tele Tydzień

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy