Reklama

Maria Czubaszek: Starość zawsze mnie przerażała

Woli psy od ludzi. Mogłaby żyć sama, bo nie nudzi się sama ze sobą, wystarczyłyby jej papierosy. Dużo papierosów. Maria Czubaszek.

Jak serdecznie nie znosić starości

Gdy mówię wprost o tym, że już jestem stara, to ludzie nie wiedzą, jak mają zareagować. Ja nie widzę powodu, żebym miała to ukrywać, udawać dzidzię-piernik. Przecież mam 76 lat i to po mnie widać. Kiedy to mówię, to - nawet jak się ktoś ze mną zgadza - najczęściej słyszę, że najważniejsze jest to, jak kto się czuje, że należy być młodym duchem, że bywają ludzie, którzy są wiecznie młodzi...

A ja na to mówię: "Gówno prawda!".

Co to znaczy "młody duchem"? Jeżeli ktoś jest w takim wieku jak ja, a nie był bogaty - czyli musiał pracować tak jak ja od 20. roku życia, to naprawdę ma już w pewnym momencie wszystkiego dość. Każda praca, którą się wykonuje ze świadomością, że to jedyny sposób na utrzymanie - męczy. Nawet jeśli się jest młodą kobietą i zarabia się za przeproszeniem - dupą, to też nie jest łatwe.

Reklama

Po pierwsze: trzeba być bardzo ładną. A po drugie: za długo tego fachu uprawiać nie można. Po trzecie: nie każdy to lubi. Ja bym tego nie lubiła, nawet będąc młodą i gdybym miała "warunki", toby mnie do tego specjalnie nie ciągnęło. W ogóle nie mam i nigdy nie miałam bzika na punkcie seksu i raczej się brzydzę takich rzeczy.

Starość zawsze mnie przerażała. (...)

Pierwszy raz poczułam, że coś ze mną jest nie tak, gdy jakoś 15 lat temu ktoś ze znajomych zadzwonił i próbował mnie wyciągnąć na imprezę. Męża akurat nie było - gdzieś wyjechał pracować, a mnie się tak strasznie nie chciało. I wtedy przypomniałam sobie, że kiedyś co wieczór bywałam w SPATiF-ie, chodziłam do filmowców w Ścieku, do Dziennikarzy...

Bardzo lubiłam to życie towarzyskie. A potem mi jakoś przeszło. Wolałam zostać w domu i pooglądać choćby i najdurniejszą telewizję. To chyba dowód starości, że mnie już do ludzi nie ciągnie. Lubię nawet te dni, gdy mój mąż wyjeżdża. Jestem wtedy sama i bardzo mi z tym dobrze.

Tak sobie czasem myślę, że chyba powinnam być samotna. Po pierwszym małżeństwie, które było raczej z kaprysu niż z miłości, obiecałam sobie, że już zawsze będę sama. Ale jakoś mnie do Karolaka przekonali. Słuchałam kiedyś psychologów, którzy mówili mi, że należę do tego niewielkiego procentu ludzi, którym nie jest do szczęścia potrzebny drugi człowiek.

Dlatego też nigdy nie zdecydowałam się na dziecko - ja po prostu nie lubię mieć kogoś obok siebie. Z samą sobą jest mi świetnie. Nigdy się ze sobą nie nudzę: albo sobie coś czytam, albo jakąś głupotę obejrzę w telewizji. Bylebym miała papierosy, to jestem całkowicie szczęśliwa.

Czytałam ostatnio artykuł (...), który mi się szalenie spodobał. Prof. Zbigniew Szawarski, bioetyk z Polskiej Akademii Nauk, wypowiadał się o starości. A wie, o czym mówi, bo ma dokładnie tyle lat co ja. Nie poznałam go osobiście, ale lubię go, bo mówi szczerze, że każdy człowiek ma prawo do życia i powinien mieć prawo do godnej śmierci. I chodzi tu oczywiście o eutanazję. A jeśli mówimy o starości, to sprawa jest oczywiście względna.

Kiedyś, jeśli kobieta miała 30 lat, to już była starość - i szykowała się, by pójść do piachu. A teraz to dopiero w tym wieku zastanawia się, co zrobić ze swoim życiem. Jeśli chodzi o starość, to wiek kobiet i mężczyzn się zbliżył. Mniej więcej około 75. roku życia przeciętnie zdrowy człowiek, w dobrej formie, zaczyna się gwałtownie starzeć. Organizm jest już po prostu zużyty. Ja to już mocno czuję i dlatego wcale nie marzę o tym, żeby długo żyć. Ale nie mówię tego na głos, bo mój mąż, gdy to słyszy, bardzo się denerwuje. Podejrzewam, że Karolak chciałby żyć wiecznie. Ja nie mam takich ambicji...

Jak mieć niepopularne poglądy

Nigdy mnie do dzieci nie ciągnęło, nawet jak byłam dzieckiem, nie wychodziłam na podwórko, żeby się z innymi pobawić. Jak raz poszłam, to zaraz jakieś wiadro dziecku na głowę włożyłam i była awantura. No po prostu już wtedy nie lubiłam dzieci. A dzieci podobno trzeba kochać.

Gdy poszłam do szkoły, było jeszcze gorzej, bo dzieci śmiały się z tego, że jak mówię, to zaciągam po rusku. Wszystko przez to, że u mnie w domu mówiło się z lwowskim akcentem. Moja mama do końca życia mówiła po lwowsku, ale ja tego strasznie nie lubiłam. Gdy wracałam ze szkoły, robiłam piekielne awantury, że mi wstyd się odezwać przy ludziach. Na szczęście szybko się tego lwowskiego akcentu pozbyłam.

Moje dzieciństwo było nudne. Nie kolegowałam się z żadnymi dziećmi. Mama pracowała, ojciec pracował, więc byłam cały czas z babcią, którą bardzo kochałam. Telewizji wtedy nie było, czyli w rezultacie z całej okupacji tylko pamiętam Powstanie Warszawskie. Że się gdzieś biegało na dół, do piwnicy, jak wyły syreny.

Z dzieciństwa jeszcze pamiętam, że bardzo lubiłam Łazienki, zresztą blisko mieszkaliśmy, bo na Rozbrat. Na ogół z babcią tam szłam, nigdy z żadnymi dziećmi. Jeżeli jakieś tam przylazło, to zaraz je trzepnęłam, no bo nie znosiłam towarzystwa innych dzieci. I to mi zostało do dziś.

Wiele osób ma mi to za złe, zdaję sobie z tego sprawę, natomiast mnie osobiście zawsze bardziej wzruszali ludzie starzy, bo uważałam, że przed dzieckiem to jest jeszcze całe życie, ono je sobie jakoś ułoży. Ale było mi szkoda starych ludzi. Bo starość to już końcówka i na ogół starzy ludzie są biedni.

Dzieci wszyscy - prawie - kochają, prócz tych drani, co dzieci krzywdzą. Od razu zaznaczam, że krzywdzenie dzieci to dla mnie okropne świństwo, bo to, że ja nie przepadam za dziećmi, to nie znaczy, że chodzę i skrzydełka im wyrywam czy nóżki wykręcam. Nie! I nigdy nie chciałam mieć dziecka, bo wiem, że nie potrafiłabym się tak nim zająć, jak dziecko tego wymaga.

Nie mogę pojąć, jak ktoś, kto nie ma co do gara włożyć, ma sześcioro, siedmioro dzieci. Mnie takie rzeczy nie wzruszają, tylko po prostu wkurzają. Jak się zbliżają święta, w tabloidach często jest taki obrazek: jakaś pani stoi, ledwo ją widać - cień człowieka. I siedmioro dzieci koło niej! A ona płacze, że na gwiazdkę dzieci chciałyby szczoteczkę do zębów... Biedna jest i sama. Każde dziecko ma z innym facetem i wszyscy rozpłynęli się w sinej mgle.

Jak ja to czytam, to dla mnie to jest coś koszmarnego i dlatego jestem absolutnie za aborcją. Jeżeli ktoś nie ma warunków, to lepiej, żeby na samym początku usunął, niż żeby skazywać te dzieci na jakąś nędzę straszliwą.

Ludzie na ogół się wzruszają, czytając takie historie, a mnie po prostu złość bierze. Żal mi dzieci, nie tej baby, bo baba oprócz części rodnych i nóg, które może rozłożyć przed facetem, to jeszcze powinna mieć rozum. No jak można tyle dzieci napłodzić?! To mnie to po prostu doprowadza do szału.

Wychowanie dzieci to jest zbyt poważna sprawa, żeby pozostawiać ją nieudacznikom.

To, że ktoś kocha dzieci, nie ma tu znaczenia. Ja uwielbiam psy, ale wiem, że w tej chwili nie mam warunków na trzymanie psa, bo bardzo dużo wyjeżdżam. Pies nie może być sam, więc mimo że kocham psy i całe życie je miałam, to teraz nie mam. Jeżeli nawet w stosunku do psa człowiek powinien być odpowiedzialny, to cóż dopiero do dziecka?

Ale ludziom nie da się tego wytłumaczyć.

Ja się w zasadzie rzadko kłócę, natomiast pamiętam taką awanturę z osobą, którą bardzo lubiłam - Basią Wrzesińską. Basia występowała w moich audycjach, a u mnie takie znajomości często przenosiły się na grunt prywatny. Spotykałyśmy się na kawę u mnie w domu i tak kiedyś mi powiedziała: "Słuchaj, Marysiu, a ja tak naprawdę nie wierzę, że ty nigdy nie chciałaś mieć dzieci".

Strasznie się pokłóciłyśmy. A przecież na początku tłumaczyłam jej spokojnie, że ja dzieci nie lubię. Nie wyobrażam sobie, że miałabym karmić piersią, bo mnie to brzydzi. Jak dziecko się przyssie do człowieka i zaczyna tak ciągnąć z kobiety, dla mnie to jest coś obrzydliwego.

Poza tym dziecko całkowicie ogranicza życie towarzyskie, które akurat wtedy bardzo sobie ceniłam. Prawie wszyscy moi znajomi na ogół jakieś dzieci mieli. A tak się składało, że wtedy jeszcze nie mieli olbrzymich domów i wiadomo, że nie można było w tych maleńkich mieszkaniach palić, bo dziecko... A ja palić lubiłam i lubię. Więc przez te dzieci musiałam przestać bywać u znajomych.

Basia była uparta i twierdziła, że gdybym już to dziecko urodziła i spojrzała na maleństwo, tobym je pokochała. Bzdura! Pamiętam, jak urodziła się moja młodsza siostra. To był dla mnie koniec świata. Miałam 12 czy 13 lat, gdy postanowiłam ją udusić poduszką. Ale mi się nie udało. Szarpałam ją za włosy, popychałam. Nie lubiłam jej od początku i tak mi zostało do końca. Nie mam z nią dziś w ogóle żadnego kontaktu. Na szczęście ona mieszka gdzieś w Australii. Nawet nie wiem gdzie. I wcale nie chcę wiedzieć.

Fragmenty książki Marii Czubaszek "Dzień dobry, jestem z Kobry", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Styl.pl/materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: Maria Czubaszek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy