Reklama

Marek Kamiński: Miłość porusza świat

Nie żyje dla sukcesów, byłoby to życie dla kilku chwil. Umie docenić porażkę, jest wierny rytuałom, a czasem pyta o radę orła i reszkę. Marek Kamiński - podróżnik, zdobywca biegunów, pielgrzym i filozof, wie jak osiągać cele. Dzieli się teraz tą wiedzą z innymi.

Katarzyna Droga, Styl.pl: Pandemia pokrzyżowała panu plany następnej wyprawy? To miała być duża, ośmiomiesięczna podróż dookoła świata z robotem NOA...

Marek Kamiński: - Tak, ale dochodzę do wniosku, że nie ma czegoś takiego jak pokrzyżowane plany. Kiedy rozwala się jakiś plan, powstaje nowa historia, być może piękniejsza i lepsza. Podchodzę do rzeczywistości jak do wyzwania, do zmian i zaskoczeń jak do znaku, że mogę coś zrobić inaczej, lepiej. Nigdy nie traktowałem swoich planów jako czegoś najważniejszego na świecie. Paradoksalnie przystanek związany z pandemią bardzo dobrze wpłynął na moją aktywność. Nigdy wcześniej nie miałem takiego twórczego okresu!

Reklama

- Dopracowaliśmy w tym czasie Marek Kaminski Academy, nakręciłem wiele materiałów na media społecznościowe, stworzyłem nowe kursy i aplikacje. Napisałem "Power4Change. Sztuka osiągania celów" - ta książka to owoc pandemii, bo mogłem pobyć w domu. Zacząłem ją pisać w pierwszym dniu izolacji, skończyłem w czerwcu. Także - pomijając oczywiście dramaty ludzi, które wiążą się z pandemią - osobiście mam jej co zawdzięczać. Myślę czasem, że może jest kołem ratunkowym rzuconym ludzkości, sygnałem, żebyśmy się zatrzymali.

W książce pisze pan, że aby osiągnąć cel, przede wszystkim musimy go określić, zdefiniować swój biegun, ale jest mowa o szczęściu, miłości, majątku. Czy biegunem może być marzenie bardziej prozaiczne: własny dom, auto, schudnięcie parę kilo?

- Oczywiście! Każdy nasz prywatny cel staje się biegunem, nawet to, żeby spędzić przyjemny weekend. W książce skupiam się na tych "dużych" celach, bo wydają się ludziom trudniejsze do osiągnięcia niż te niby błahe. Jednak tak naprawdę nie ma błahych celów, bo to samo może być dla kogoś błahe, a dla kogoś innego bardzo ważne. Czy to będzie bieganie, spacer, dobry obiad. Schudnąć - to może być bardzo ważna rzecz. Zdrowo jeść, mieć pracę, którą lubię, mieć większy dom...

- W tym i każdym innym przypadku można posłużyć się Metodą Biegun, czyli: ustanowić biegun, zrobić plan, wyobrazić sobie narzędzia. Uwaga, w przypadku wszystkich trzeba zacząć od małych kroków i bardzo ważne jest poczucie sprawczości. Kiedy szedłem na biegun, nie tyle ważny był sam cel, ile to co zrobiłem danego dnia: te dziesięć kilometrów, pięć, sto kroków w kierunku bieguna, jakikolwiek krok... Całe życie składa się z takich małych osiągnięć.

Jak przełożyć ekstremalne doświadczenia z wyprawy na biegun na cele, jakie stawiamy sobie w tym zwyczajnym życiu?

- Chodzi o myślenie, o schematy w naszej głowie. Przestrzeń nie ma znaczenia, czy to jest biegun Północny, trzydziestometrowe mieszkanie, szałas, wieloosobowa sala sypialniana w ośrodku dla bezdomnych czy wreszcie pałac - to tak naprawdę ważne są schematy myślenia i ich przełamanie. Bo droga na biegun zaczyna się od naszych myśli, jeśli schematy, które mamy w głowie nas blokują, nie służą osiąganiu celów, to musimy je zastąpić innymi. Dlatego, żeby zdobyć swój biegun, trzeba przejść drogę do poznania samego siebie. O tym jest moja książka, ale nie wystarczy ją przeczytać, trzeba metodę i ćwiczenia wprowadzać w życie.

Niektóre wydają się przyjemnie proste - choćby liczenie do tysiąca.

- Powiedziałbym: proste to one są do czytania, ale zapraszam do zrobienia. To liczenie do tysiąca wcale nie jest takie łatwe, bo chodzi o to, żeby zatrzymać myśli, a to trudna rzecz. Tyle ich jest, kręcą nam się po głowie, że nie tak łatwo skupić się na liczeniu...

Pisze pan też o codziennych rytuałach, o wstawaniu o tej samej porze, stałych godzinach snu, pracy, medytacji. Nadal jest pan im wierny?

- Tak, jak najbardziej. Zmieniam je czasem, teraz na przykład kąpię się w morzu zimą, piję zieloną herbatę, ćwiczę jogę. Trzy, cztery rytuały dziennie - stale są obecne w moim życiu, pomagają zachować równowagę. Ważne jest, żeby były, żeby mieć stałe fragmenty gry i żeby one dla nas coś znaczyły. Mniej ważne co to jest: bieg poranny czy herbata.

Ustalenie rytuałów pozwala stosować zasadę poszanowania energii. Na przykład pan, nosząc prawie zawsze t-shirt i dżinsy, nie traci czasu i energii na decyzje, w co się ubrać?

- Tu nie chodzi o czas, bo czasu mamy sporo, chodzi o coś więcej: o psychiczną energię związaną z podejmowaniem decyzji. Jeśli chcemy osiągać cele, warto ją szanować. Można zobrazować to tak: mamy dziennie określoną ilość energii na podjęcie decyzji, załóżmy, że na dziesięć. Jeśli tę energię wyczerpiemy do południa, to następne nasze decyzje będą słabe. Działanie też osłabnie, bo aktywność to też decyzje. A nie ma znaczenia na co zużyjemy tę energię: czy na decyzję co na siebie włożyć, czy na to jak zainwestować sto tysięcy. Chodzi więc o to, żeby oszczędzić ją na sprawy istotne. Na wyprawie na biegun mam energię, by ciągnąć sanie o wadze 150 kilo, a wieczorem rozstawić namiot, gotować, bo wszystkie decyzje dotyczące szczegółów każdego z 72 dni wyprawy podjąłem wcześniej.

A kiedy nie wiemy jak zdecydować, można zdać się na los? Na przykład zagrać w orła i reszkę?

- Tak. Czasami naprawdę stosuję rzut monetą. Może to się wydawać dziwne, ale mam całkiem dobre wskazówki od orła i reszki. Niby decyduje los, ale to my rzucamy, więc jakaś nasza energia też w tym jest.

I nie przechodzi pan drogą, którą przeszedł czarny kot?

- Tak, dla mnie to ma sens, bo chodzi o pewien szacunek dla świata, aspektów, których nie rozumiemy, o uszanowanie czegoś większego, mądrzejszego od nas. Trochę tak, jak okazujemy szacunek komuś starszemu - zdejmujemy czapkę, kłaniamy mu się. Patrzę na to w ten sposób, że warto się czasem zatrzymać i zapytać: "Czy ja na pewno kontroluję ten świat?". Poza tym miałem tyle szczęścia w życiu, że nie chcę tej puli nadużywać. (śmiech)

Ale spotkały pana w dzieciństwie traumatyczne wydarzenia. Półroczny pobyt w szpitalu, lęk o to, że rodzice nie wrócą, bolesne zabiegi - to dla pięciolatka musiało być trudne.

- Życie takie bywa. Nie ja jedyny na świecie przeżyłem traumy i problemy. Dziś uważam, że te trudne przeżycia ukształtowały mój charakter. Pewnie, że chciałbym tego uniknąć, wołałbym, żeby ich nie było, ale staram się akceptować to, co niesie los.

Czym różni się zdobywanie biegunów od pielgrzymowania i jakie są codzienne rytuały marka Kamińskiego - czytaj na następnej stronie >>>

Jeden z pana rytuałów to pamiętnik pisany w czasie wyprawy na biegun, zanim pan ruszy w trasę. Rano jest już co opisywać?

- Zawsze jest, wszystko zależy od tego, jaką mamy łączność ze sobą. Uważny człowiek znajdzie coś do opisania, niezależnie od tego czy jest w drodze na biegun, czy w domu. Na wyprawie dzieje się bardzo dużo, nie jest tak, że dzień jest podobny do dnia. Pojawia się dużo napięć i pisząc można się od nich uwolnić. Dla mnie pisanie pamiętnika było bardzo istotne w drodze na biegun, ale ważne, żeby to w ogóle robić.

- W codziennym życiu też przecież pojawiają się napięcia, jest wiele rzeczy, które są warte zapisania, nawet jeśli się nie ruszamy z domu. Sądzę, że siedząc w jednym pokoju przez całe dnie, też mógłbym pisać codziennie. I nie dlatego, żebym był wyjątkowy, jest wielu ludzi, którzy piszą tak zwane morning pages - poranne strony. Człowiek nie jest w środku pusty, mamy wiele rzeczy, z których nie zdajemy sobie sprawy, więc jeśli się skupisz, choćby na tym co dzieje się wewnątrz, okaże się, że można pisać i pisać.

A także codziennie wyrazić wdzięczność?

- Tak, wdzięczność dla mnie ważna praktyka i staram się to robić cały czas. Chrześcijaństwo się na niej opiera, jest obecna w wielu filozofiach, bo wdzięczność to miłość do siebie i do świata. A miłość to siła, która porusza świat.

Pana metoda na osiągnięcie celów zakłada niezrażanie się niepowodzeniami. Czy to nie paradoks, że sukces jest sumą porażek?

- Nie, jeśli uświadomimy sobie, że liczy się droga, nie cel. Nie chciałbym patrzeć na życie tak, że kiedy osiągnę sukces to super, a jak zaliczę porażkę to jest źle. Zdobyty cel jest tylko chwilą na koniec podróży, niczym więcej. Nie żyje się po to, by osiągać sukcesy, to byłoby życie dla paru chwil, a przecież całe życie, wszystkie te małe chwile w trasie też mają sens. Jeśli droga była dobra to najważniejsze.

Czym różni się zdobywanie biegunów od pielgrzymowania?

- Odpowiedź poniekąd kryje się już w nazwie. Pielgrzymka to droga do duchowych biegunów, a droga do biegunów geograficznych to zdobywanie, bardziej eksponuje aspekt fizyczny. Ale teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, widzę, że na pewnym poziomie nie ma różnicy między tymi drogami.

Mówi pan, że na pielgrzymce ważne były spotkania. Któreś szczególnie?

- Dużo ich było, każde ważne. Pamiętam pierwsze spotkanie na tej trasie - Japończyka, którego spotkałem za Paryżem, jechał do Santiago de Compostela rowerem. Pamiętam dziewczynę, pół Amerykankę, pół Peruwiankę, która mnie poczęstowała czekoladą, szliśmy potem jakiś czas razem. Powiedziała mi, że życie jej skręcało w złą stronę i postanowiła pójść na pielgrzymkę, żeby się temu przyjrzeć i znaleźć właściwy kierunek. Przeżyłem spotkanie z diabłem, może nawet spotkałem po drodze śmierć. To są historie, które trudno opowiedzieć w kilku słowach, opisałem je w książce "Trzeci biegun". To była wyjątkowa wyprawa.

- Zresztą, im bardziej się przypatruję swoim wyprawom, tym bardziej znajduję w nich rzeczy, których wcześniej nie widziałem. Niezwykła była wyprawa z Wojtkiem Moskalem na biegun północny, samotna na południowy, Camino de Santiago było też wyjątkowe. Podróż do Japonii samochodem elektrycznym i to, że córka do mnie dojechała. Wyprawa z synem Kajem dookoła świata była niesamowita. Byliśmy na Polinezji Francuskiej, w Tokio, w Hongkongu...

Wspólne wyprawy zacieśniają rodzinne więzi?

- Jak najbardziej. Na wyprawie jest się razem bardzo blisko, trzeba stawiać czoła trudnościom, czasem niebezpieczeństwom, więzi się zrastają i wzmacniają. Ale tak dzieje się nie tylko podczas wypraw, także w domu, przy lekcjach, na spacerach, rozmowach. Bo to wspólnie spędzony czas jest twórcą dobrych relacji.

Pisze pan też o znaczeniu słów. Jedno jest szczególne, biblijne "timshel", czyli możesz. Nie powinieneś czy musisz, tylko możesz. Jak używać go dla własnego zdobywania celów?

- Dokładnie zgodnie ze znaczeniem. Bóg powiedział do Kaina: możesz nie zabijać swego brata, masz wolną wolę. Tak samo my możemy nie tylko uwolnić się od zła, ale podążać za swoimi marzeniami. Mamy wolną wolę. Słowo timshel bardzo mi pomogło w życiu.

A jaki jest pana następny biegun, ważny cel?

- Rozwój Marek Kaminski Academy - po to, żeby dzielić się tą wiedzą i doświadczeniem. Uczenie innych jak stawiać czoła niebezpieczeństwom, jak budować siłę i odporność psychiczną, jak osiągać cele. W ramach Fundacji Marka Kamińskiego i projektu Life Plan Academy robimy to za darmo, w ramach Marek Kaminski Academy proponujemy płatne kursy dla biznesu i osób indywidualnych. Mój sztandarowy wykład obecnie dotyczy odporności psychicznej, dzisiaj miałem taki dla oddziałów szesnastu krajów z FB i został bardzo dobrze przyjęty. Mam więc za sobą dobry dzień!

Rozmawiała: Katarzyna Droga

Zobacz również:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy