Reklama

Mamidło - matka geniuszy

Maniusia odwiedziła męża w Paryżu i jak doniesie Kossak "zrobiła szalone wrażenie"/ fot. Zbiory Haliny Jasnorzewskiej /Styl.pl/materiały prasowe

"Moje ty najukochańsze Momo", "Mamidełko złote", "Najdroższy Mamiś", "Moje Mamidło przenajukochańsze" - tak tytułowała listy do Matki - Marii z Kisielnickich Kossakowej - córka poetka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska zwana Lilką.

Maria Anna Kisielnicka urodziła się 9 lutego 1861 roku na ziemi łomżyńskiej w familii ziemiańskiej, której dzieje sięgają czasów księcia Janusza Mazowieckiego i jego nadań sprzed roku 1419 przyznających familii dobra - Kisielnica, Korzeniste, Stawiska...

Wiemy z zachowanej szczęśliwie w Ossolineum korespondencji do niej, że Maria, Marylką lub Maniusią w rodzinie zwana, z matką - Joanną z Marylskich - podróżowały po Francji i Włoszech, "zwiedzając muzea przepełnione arcydziełami Mistrzów", "podziwiając kulturę i geniusz twórców cywilizacji zachodniej". Ale z "onej sławnej Wenecji", urzekającej wodami morza i śpiewem gondolierów - panna Marylka dopytuje, "czy bratki kwitną w Stawiskach?" I tęskni do powrotu... W roku 1883 dotarły do wioski odkrytej przez doktora Tytusa Chałubińskiego - u podnóża Tatr. Zwała się - Zakopane. I tam panna Maniusia spotkała swe przeznaczenie. Zjawiskowo przystojny, czarnooki, smukły, pełen czaru. Miał lat 27, ona 23. Zaczynał karierę malarską po studiach w Monachium i Paryżu. Nazywał się Wojciech Kossak.

Reklama

"Najmilsza, najśliczniejsza, najbajeczniejsza"

Zakopane. Młody malarz - ukończywszy chlubnie studia w Monachium i Paryżu - raduje się wspaniałością wędrówek w Tatry. Ma zaszczyt być wpisanym do grona stałych uczestników wypraw samego doktora Tytusa Chałubińskiego. Młody Kossak jest w swoim żywiole. Huragan, rytm, zawierucha... Radość życia.

Ze swoim stałym przewodnikiem - Jędrusiem Pęksą - "lataliśmy jak wariaty - powie - rano o świcie polecieć Waksmundzką do Morskiego, stamtąd wleźć na Rysy, zsunąć się po piargach z powrotem do Morskiego, zdrzemnąć się przez te pół godziny, wrócić do Zakopanego kłusem na reunion i tańczyć do świtu"... Na takim eleganckim, tańcującym "reunion" poznał Wojciech Kossak prześliczną pastelową blondynkę o mlecznej białoróżowej cerze i błękitnych oczach, które w świetle zachodu przybierały barwę fioletu. Pannę Marię Annę Kisielnicką.

Zakochał się od pierwszego wejrzenia, oświadczył i... dwa razy dostał kosza z lodowatą odprawą. Kiedy córki zapytały - dlaczego maman była tak okrutna - odpowiedziała - Aby mnie więcej szanował i cenił!

Gdy ukląkł przed nią po raz trzeci i wreszcie usłyszał upragnione - tak - "wydawało się pięknemu Wojtkowi, że zdobył największy skarb"... (jak napisze jego córka Magdalena).

Tysiąc sto pięćdziesiąt cztery listy do narzeczonej i żony - to historia ich życia i miłości. "Maryś moja jedyna, ukochana", "Moja najdroższa narzeczono!", "Moja najmilsza, najukochańsza", "Aniołku mój, Marysiątko moje", "Moja najdroższa panienko", "Szczęście moje jedyne", "Ty aniele, mój przewodniku w świat prawdy i światła prowadzisz". Tak tytułuje Wojciech narzeczeńskie listy z lat 1883-1884.

Nieznany niestety jest los listów narzeczonej do niego, ale z narzekań "kochającego nad wszystko" widać, że panna Marylka nader oszczędnie odpowiadała na gorące, sążniste i częste epistoły... Wojciech ubolewa, że jej listy są "chłodne i ceremonialne", że tytułuje go "szanowny i łaskawy panie". "Niewdzięczna kobieto, ja smaruję z zapałem, co mi na myśl przyjdzie, i to co dzień, a Pani nawet całego papieru nie zapisałaś. Swoją drogą rączki moje najsłodsze całuję z całej duszy i dziękuję, bo mam nadzieję, że i w tym rozkrochmali się złotko moje i będzie pisać o wszystkim". Ale "złotko" nadal jest nader powściągliwe - i Wojciech wyraża nieśmiałą nadzieję - "Moja Pani najdroższa jest tak dobrą, że nie wątpię, że gdy pierścionek na paluszku swym będzie miała (na całe życie - prawda?), to mnie zaszczyci czasem listem choćby jak najdyplomatyczniejszym".

I dodaje z powagą: "Wiele rzeczy ciśnie mi się pod pióro, ale wolę je osobiście powiedzieć mej narzeczonej, którą tak ubóstwiam, że gdy za pokutę odmawiam litanię do Panny Marii, to nie wiem, czy to nie przypadkiem do Pani, bo chociaż wieża z kości słoniowej i dom złoty nie są w mym guście, to są inne bajeczne, np. panno nad pannami, pocieszycielko utrapionych (Maryś moja, Maryś, moje pocieszenie), gwiazdo zaranna, panno najsłodsza etc.". I kończy - jak zawsze żarliwym - "Całuję łapki mojej narzeczonej najmilszej, najśliczniejszej, najbajeczniejszej. Całą duszą i sercem kochający narzeczony - Wojtek Kossak".

Narzeka, że jego "Maryś jedyna, ukochana" jest stale "lodowato niedostępna", "moja narzeczona jest kobietą bez serca, skałą jak turnia zakopiańska, okrutną jak tygrys bengalski"...

Rysuje kropelki, czyli "Moje rozpaczliwe łzy" i "tygodniami całymi nie mając listu od Pani"... ma zamiar wyruszyć do kamedułów "zapisać się do nowicjatu"...

Kiedy przybywa do "ukochanych Stawisk", udaje mu się wymóc na narzeczonej, by podała "dyskretnie czółko do pocałowania".

Ale za to w listach - "całuje nóżki i łydeczki" i "każdy paluszek bez pończoszki", a nawet jakiś ukryty "pieprzyczek"... Marzy o chwili, gdy "na dobranoc (...) przy zapachu letniej nocy mąż Cię będzie długo pieścić i całować". Wierzy, iż "cudowna droga życia przed nami" - "Żono moja bialutka, ananasiku mój, bubciu najmilsza".

W maju 1884 - licząc dni do ślubu, woła: "to możemy sobie przyznać, żeśmy się bajecznie dobrali, żebyś mnie, Maryś moja ukochana, tylko zawsze kochała, pamiętaj, bo ja, aniele mój, ja zawsze. Przecie będziesz moją żoną, moją towarzyszką przez całe życie, tą, co mi zaufała, co we mnie widzi poczciwego człowieka, tą, co we mnie wierzy (...) Pani to we mnie będzie miała tylko tę dobrą stronę do pamiętania, że Cię kochałem więcej już w Zakopanem jak miłość własną, że Cię z każdym dniem poznając więcej kochałem, a od chwili, gdy wiem, że... i Pani, to jesteś dla mnie wszystkim. (...) zobaczysz Pani po ślubie, jakiego wiernego i adorującego męża mieć we mnie będziesz, jak ja to moje maleństwo śliczne będę ubóstwiał, jak każdy kamyczek z drogi będę usuwał (z wyjątkiem Polskiego Grzebienia), jak do ostatniej godziny mego życia będę kochał i czcił"... (Ów "Polski Grzebień" - to szczyt tatrzański, który Wojtek często i z lubością zdobywał).

Widzi jej "śliczną blond główkę" i marzy, że w Zakopanem "urządzają sobie bajeczny domek z Matką Boską Częstochowską nad gankiem, cudowny zapach świerków i szum Dunajca"... Obiecuje, że "całe życie będę moje maleństwo prześliczne tulił do siebie i na krok nie odstąpię, że nigdy nie będę kwaśnym, złym, prawiącym morały"...

Maria z matką odwiedzają Kraków, panienka jest prezentowana przyszłym teściom - Zofii i Juliuszowi Kossakom - rezydującym w domostwie zwanym Wygodą...

"Jestem zachwycona Wygodą, będzie mi tutaj jak u Pana Boga za piecem - Dom nadzwyczajnie wygodny, a ogródek bardzo miły" - pisze Maria do "Babciuni" Anny. Rodzice narzeczonego przyjęli ją serdecznie. "(...) pp. Kossakowie są nadzwyczajni w swej gościnności. Stary p. Kossak jest ogromnie na mnie łaskaw - oprowadzał nas po swojej pracowni, pokazywał teki z mnóstwem arcydzieł, szkiców... Ja dostałam kilka przepysznych rzeczy robionych sepią i akwarelą, które będą do naszego jadalnego pokoju i saloniku"...

Za posag panny Maniusi (zacny) kupują willę Wygoda od Juliuszostwa Kossaków, Wojtek zmienia jej "safandulską" nazwę na - trwającą do dziś - Kossakówka.

Tu będzie płonęło blaskiem rodzinnego ciepła ognisko strzeżone przez "Marysiątko".

Narzeczony namalował jej prześliczny portret z gałązką kwitnącego kasztanowca przypiętą do sukni. Ten kwiat symbolizuje wiosnę, niewinność, piękno. I jest też oznaką miłości.

"Aniołek najrozumniejszy"

Ślub wzięli 16 lipca 1884 roku w miejscowości Poryte - parafii Stawisk. W podziemiach kościoła spoczywali protoplaści Marii - dziadowie, pradziadowie, ojciec - Józef Kisielnicki, stryj męczennik - Witold...

W planach podróży poślubnej były egzotyczne, południowe kraje. Wybrali - Zakopane.

Ich córka Magdalena opowiada, jak młoda mężatka zdobywała u boku Wojteczka taternika Zawrat. "Maniusia przysięgała przy akcie ślubnym «posłuszeństwo», które miało się stosować do wszelkich zachcianek męża, więc bez sprzeciwów poszła na wysokogórską wycieczkę w prunelkowych trzewiczkach, w sukni z turniurą, spiętą po bokach klamerkami, aby była nieco krótsza, i małym kapelusiku z wstążkami wiązanymi pod brodą (...). Nim doszli do schroniska, zrobiło jej się słabo, a w schronisku zemdlała".

Mimo takich przygód pisze Maniusia do Babciuni 22 lipca 1884 (jeden z nielicznych datowanych listów), zapewniając, "że mi ogromnie dobrze na świecie"... 9 sierpnia donosi z Zakopanego: "Nie może sobie Babciunia wystawić, jaki Wojtek jest dobry i miły i jak go tu wszyscy cenią i lubią"...

Jedynym cieniem jest choroba matki - Joanny z Marylskich - którą przywieźli do Zakopanego, by opiekowali się chorą sławni tameczni lekarze. Żadne źródło nie podaje daty zgonu pani Joanny. Wiemy tylko, że nie doczekała swego pierwszego wnuka.

Po stracie matki - pociesza Maniusię wielkie ciepło serca teściowej Zofii Kossakowej i sióstr męża. "(...) te panie wszystkie są ogromnie dobre - i niewyczerpane w okazywaniu mi przywiązania. Nie może sobie Babciunia wyobrazić, jak mnie kochają - co im również odpłacam z całego serca. Teraz dopiero widzę, jak ważną rzeczą do szczęścia jest rodzina męża i jak rzadko tak szczęśliwie trafić jak ja trafiłam - a Wojtek jaki jest dobry to by na to trzeba całej osobnej księgi" - pisze Maniusia. Zachowało się nieco listów od teściowej, zapewniających synową o "serdecznej mojej i nigdy niezmiennej adoracji dla Ciebie", tytułowanych "Maniusiu, aniołku najmilszy i najrozumniejszy".

Jako młodziutka mężatka miała najrozumniejsza pani Maniusia przygodę jak z awanturniczego romansu (o czym opowiada jej córka Magdalena).

Oto wśród jej licznie rozrodzonej familii był kuzyn - Stefan Szolc-Rogoziński - sławny podróżnik, którego wyprawę odkrywczą do Afryki w 1882 roku z entuzjazmem wspierał sam Henryk Sienkiewicz. Pewnego dnia przyniesiono Maniusi dramatyczny list od kuzyna wędrownika błagający o pomoc. Chciwa rodzina, lękając się, by nie przepodróżował sążnistego majątku, podstępnie zamknęła go w zakładzie dla umysłowo chorych! Rogoziński - zapewniając kuzynkę, że jest najzdrowszy - błagał, by go ratowała i wyznaczonego wieczoru przybyła pod mur zakładu powozem. Tak też się stało. Wedle relacji córki - dzielna Maniusia, powożąc sama, ocaliła egzotycznego kuzyna, który zeskoczył z muru prosto do jej powozu...

"Moje najsłodsze cacko z dziurką!" - będzie pisał frywolny małżonek, który właśnie zacznie swą wielką międzynarodową karierę. W roku 1886 na wystawie w Wiedniu otrzymuje Wielki Złoty Medal za obraz "Historia 1 Pułku Ułanów". A Maniusia oczekuje dziecka... Latem 1886 pisze do Babciuni: "Wyczekuję tej tak ważnej dla nas chwili niecierpliwie, ale z wielkim strachem co prawda i o ile możemy miarkować przed 10 września nasza pociecha ujrzy światło dzienne. Daj, Boże, aby tylko szczęśliwie.

Okropnie mi Mamy brakować będzie w tej chwili - dziś są Jej imieniny, byliśmy wszyscy z rana na mszy za Jej duszę. (...)

Wyprawka już jest zupełnie gotowa, a kołyska przyjdzie w tych dniach z Paryża, gdzie są śliczne i daleko tańsze niż tu".

Zbliża się ślub bliźniaczego brata Wojciecha - Tadeusza Kossaka - ze stryjeczną siostrą Maniusi - Anną Kisielnicką - córką Witolda zamęczonego za pomoc powstańcom.

Maniusia - w ciąży - ogromnie boleje, że nie będzie mogła pojechać do Korzenistego, by uczestniczyć w tej uroczystości... "Nie mogę przywyknąć do myśli, że ja tam nie będę, tak mi przykro, że Babciunia sobie nie wystawi - ofiaruję w myśli to na intencję naszego przyszłego szczęścia - ale zawsze to wielkie zmartwienie. Wojtek musi mi przyrzec, że za mnie i za siebie będzie błogosławił Tadeuszom, a ja się tu za ich szczęście modlić będę. Jestem przekonana, że to będzie najprzykładniejsze małżeństwo pod słońcem".

Małżeństwo było udane, ale nie uniknęło lawiny nieszczęść, o czym wspomnę dalej...

"Istota niezłomna"

Rok 1886 - przynosi państwu Kossakom dwie wielkie radości. 11 września rodzi im się pierworodny syn (Maniusia pomyliła się w swych obliczeniach tylko o jeden dzień). I obraz Wojciecha "Olszynka Grochowska" - nagrodzony I medalem na wystawie w Krakowie - otacza autora blaskiem sławy.

Współcześni nam historycy sztuki stwierdzają, iż ten brawurowy wizerunek walki 4 pułku piechoty w Olszynce 25 lutego roku 1831 - "ukształtował naszą wizję o bitwie grochowskiej".

Do popularności młodego malarza przyczyniają się także sukcesy na dworze wiedeńskim, sympatia i uznanie, jakim darzy Kossaka cesarz Franciszek Józef.

Maria z małym synkiem wyprawia się do Wiednia, podziwiać obrazy męża eksponowane na wystawie. 14 kwietnia 1887 pisze entuzjastycznie do Babci Anny: "Miałam tę satysfakcję, żem słyszała, jak cesarz bardzo chwalił i gdy dostrzegł nas - ukłonił się pierwszy. Można to tylko kłaść na karb hołdu oddanego sztuce i artyzmowi (...). Naturalnie, że Niemcom zazdrość gryzła serce (...), ich to gniewa, że nasz biedny naród, jeśli inaczej nie jest w stanie, to inteligencją wybija się"...

Są plany przeniesienia się do Wiednia... "Strach mnie bierze - pisze młoda matka - na myśl o odległości, która stanie pomiędzy mną i moją rodziną, ale cóż robić - tam gdzie chodzi o przyszłość Wojtka moje «ja» musi zamilknąć".

24 kwietnia 1887 Wojciech Kossak pisze do "Babciuni" w zastępstwie wnuczki, które to "kobiecisko zajęte ciągle Maćkiem". ("Rozkoszne chłopię" jest nazywane licznymi imionami!) -

"Ponieważ projekt Wiednia z powodów rozmaitych, niezależnych ode mnie, na tę zimę upadł, zabieramy się [do] upiększenia Wygody. Otóż w tym tygodniu zaczyna się budować wspaniała brama murowana w stylu renaissance i mur wytworny, na bramie herby, żeby ludzie mogli powiedzieć, jak ongi w Warszawie na dom Uruskich: «na domu wół i szkapa, a w domu gęś i »gapa«"; u nas będzie: "»na domu Kos i Topór, a w domu pantofel i upór« (moje własne wiersze, proszę Babci)". ("Kos" był herbem Wojtka, "Topór" - Maniusi).

To epoka kilka lat po ślubie, gdy Maniusia dostaje z Paryża listy "Miniu, męża Twego pieszczotko" zapraszające do przyjazdu - "Od męża dostaniesz w Paryżu kapelusz, paltocik, wikt i opierunek i mieszkanie".

Po wizycie żony "Wonio" donosi z dumą, że "zrobiła szalone wrażenie", "pozostawiła nadzwyczajną opinię" i zewsząd słyszy "jednogłośny hymn pochwalny na jej cześć".

Kończy list frywolnie "całuję w dupkę, w buzię, w kożuszek i obłapkam"...

Ogromnym sukcesem Kossaka staje się jego lwi udział w stworzeniu Panoramy Racławickiej, zaprezentowanej we Lwowie na stulecie Insurekcji Kościuszkowskiej w 1894 roku.

Żona oczekująca trzeciego dziecka nie mogła uczestniczyć osobiście w triumfie Kossaka, o którym donosił po premierze w czerwcu 1894 - "pływam w chwale jak w maśle pąk (...), wszyscy mnie wielbią i kochają", w ciągu jednego dnia zwiedza Panoramę - 2500 osób!

Kiedy w 1894 roku Kossak otrzymuje intratną propozycję pracy w Niemczech - namalowania panoramy o przeprawie Napoleona przez Berezynę - pisze żonie z obawą: "Widzę, Mańciu najdroższa, jak Cię słowo Berlin poderwie i jak się nasrożysz, ale pomnij, że tym razem jest to rzeczywiście majątek do podniesienia z ziemi". A ten majątek bardzo jest potrzebny - bo w "Kossakówce" rezydują już "pędraczki kochane", jak czule nazwie ojciec trójkę dziatwy. Są to - Jerzy zwany Koko (ur. 11 IX 1886), Maria zwana Lilką (ur. 24 XI 1891) i Magdalena zwana Magasiem (ur. 26 VII 1894). "Mario moja najdroższa, współautorko droga naszych blondasów drogich i naszego szczęścia, Panu Bogu za wszystko dziękuję" - pisze Wojciech z Berlina. Ale Mańcia się sroży, bo nie cierpi Niemców, Moskali, Austriaków - wszystkich okupantów!

"Maniusia była istotą niezłomną" - pisze o matce Magdalena. Kiedy mąż powiadomił ją, że będzie gościł arcyksięcia austriackiego, który chce zamówić u mistrza obraz, małżonka oświadczyła chłodno, że w jej domu rodzinnym w Stawiskach nigdy żaden Moskal ani Austriak nie był przyjmowany. Gdy "Wonio" rozżalił się, że magnifika psuje mu interesy - wyraziła niechętnie zgodę, ale gdy dostojny gość przekroczył progi "Kossakówki" - pani domu zniknęła.

Urażony tym niebywałym despektem arcyksiążę co rychlej się pożegnał. Naówczas Maniusia wychynęła z kryjówki...

Była szczęśliwa, że mąż utrwala pędzlem karty ojczystej historii (cały cykl poświęcony Powstaniu Listopadowemu), cieszyło ją ogromne powodzenie "Berezyny". Mniej - zachwyty cesarza niemieckiego Wilhelma II, którego Wojciech kilkakroć portretuje, zasypywany berlińskimi zaproszeniami na rewie, manewry, polowania, bale... W ślad za nimi sypią się obstalunki na obrazy i portrety, za nimi sypią się pieniądze. ("Płaci cesarz hojnie i prędko" - czytamy we "Wspomnieniach" Wojciecha).

Pasmo berlińskich powodzeń ucina w czerwcu 1902 mowa Wilhelma w Malborku, przygotowana na uroczystości finału restauracji krzyżackiego zamku: "Wzywam was wszystkich rycerze zakonu niemieckiego do świętej wojny z polską bezczelnością i sarmacką butą".

Wojciech Kossak postanawia "z gniazda krzyżackiej nienawiści uciec jak najprędzej", porzuca cesarskie splendory, honory i apanaże, powraca do Polski. Piętnuje "odwieczny system krzyżacki gnębienia Polaków". I jak ocenili jego decyzję współcześni mu - "przez patriotyzm zrezygnował ze świetnej kariery, jaka go czekała pod możnym protektoratem Wilhelma II".

W znamiennym roku 1905 - roku wielkich manifestacji patriotycznych i nadziei - radował się z żoną: "Co tam Wilhelm musi za ciężkie chwile przechodzić. Jedna łapa potwora niemieckiego zesunęła się bezwładna z biednej Polski". Marzy o stworzeniu panoramy ilustrującej Somosierrę i jedzie do Hiszpanii, by zobaczyć miejsce brawurowej szarży polskich szwoleżerów... Ale rosyjski gubernator w Warszawie nie zezwala na ekspozycję obrazu głoszącego chwałę polskiego oręża.

Lecz już idzie burza, która zmiecie zaborców z polskiej ziemi.

Fragment książki "Matki wielkich Polaków" Barbary Wachowicz.

Wszystkie fotografie pochodzą z książki.

Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy