Reklama

Magdalena Schejbal: Zdradę można wybaczyć

Ale nie zapomnieć – twierdzi aktorka. Kiedy ktoś ją zawiedzie, potrafi spalić mosty. To jedna twarz Magdy. Druga to melancholijna i wrażliwa dziewczyna, która dla dzieci skoczyłaby w ogień.

Jesteś zadowolona z udziału w serialu "Mąż czy nie mąż"?

Magdalena Schejbal: - Bardzo, bo rzadko się zdarzają tak ciekawe propozycje. Choć przyznaję, że początkowo miałam pewien kłopot z zaakceptowaniem sposobu myślenia i postępowania mojej bohaterki. No bo jak kobieta przy zdrowych zmysłach może nie przestawać kochać faceta, który po 17 latach związku dał nogę? Trudno mi było zrozumieć sytuację, w której ona wciąż go kocha, tęskni za nim, wręcz ma pragnienia erotyczne z nim związane? Dla mnie coś niewyobrażalnego! Z drugiej strony, jako aktorka staram się próbować rozumieć moje bohaterki, a nawet najtrudniejsze charakterki wytłumaczyć. Zarówno przed sobą samą, jak i przed widzami. W końcu jako ludzie jesteśmy istotami bardzo złożonymi, więc na pewno są takie kobiety jak Magda.

Reklama

W mojej redakcji rozgorzała gorąca dyskusja na temat wiarygodności tej postaci. Po zdradzie męża twoja bohaterka zjadła popcorn, pogadała z przyjaciółką i już przyjęła go z powrotem.

- No nie, Marta po pierwsze podjęła pragmatyczną decyzję finansową. A po drugie zrobiła to ze względu na dziecko. I nie mnie to oceniać. Mam koleżanki, które dużo rzeczy robią "ze względu na dziecko". Ja taką osobą nie jestem. Oczywiście nie wiem, jak bym się zachowała w takiej sytuacji. Łatwo mi wydawać osądy, bo nie mam takich doświadczeń. Nie wiem też, jak to jest być ze sobą kilkanaście lat. Mam przyjaciół, którzy są ze sobą z 15 lat i tak jak w serialu, to nie jest związek małżeński. Nie wnikałam w ich historię miłosną, ale domyślam się, że przez te wszystkie lata nieraz było im ciężko. Podobno pierwszy poważny kryzys w związku pojawia się po pięciu latach. A po siedmiu kolejny. Co więc się musi dziać po piętnastu?

Macie z Martą jakiekolwiek cechy wspólne?

- To jest niemożliwe, bo ja hołduję innym zasadom. Jestem dużo bardziej stanowcza i kategoryczna w osądzaniu rzeczywistości. Może czasem niesłusznie i na wyrost, ale wolę tak, niż się smyrać delikatnie po życiu. Jedyne, co Marta ma mojego, to twarz i ciało. Cała reszta to postać. Bardzo się cieszę, że nie gram po warunkach, a trochę wbrew sobie. Niesamowite jest też to, że po raz pierwszy od długiego czasu reżyser mnie naprawdę reżyseruje. Jest bardzo młody, ale piekielnie zdolny i świetnie przygotowany. Nie było tak, że wchodziłam na plan i słyszałam: "No to teraz zrób coś, wymyśl". To się zdarzało przy innych produkcjach. Tu reżyser nas prowadzi i dobrze wie, czego chce, jaki efekt chce osiągnąć, choć daje nam też duże pole do samodzielnej pracy, słucha propozycji, jest uważny na aktora.

Byłabyś w stanie wybaczyć zdradę?

- Wybaczyć po jakimś czasie - może? Zapomnieć i wymazać - nigdy. Jestem pamiętliwa. Nie lubię, kiedy ludzie zawodzą moje zaufanie. Już mi się to zdarzyło, zresztą jak każdemu z nas. Trudno mnie przekonać, żebym dała drugą szansę, zwłaszcza jeśli poszło na noże, jeśli stało się coś niefajnego, nieuczciwego. Jeśli ktoś przejechał po mnie czołgiem, zawiódł moje zaufanie, to mi szkoda na takiego człowieka czasu. To chyba wynika z życiowego doświadczenia. Życiowej mądrości, której, mając 35 lat, chyba udało mi się liznąć. Trochę już przeżyłam w życiu. Zawód, który uprawiam, też trochę weryfikuje ludzi, relacje między nimi. Ci, o których się myślało, że są prawdziwymi przyjaciółmi, często okazują się tylko przelotnymi znajomościami. A ci, o których myśleliśmy, że są tylko satelitami, które się pojawiają i znikają, po latach okazują się najbliższymi nam osobami.

Bywa, że palisz mosty?

- Tak, bo nie lubię ciągnąć za sobą niepotrzebnych ogonów. Mamy jedno życie i szkoda go na ludzi, którzy na nas po prostu nie zasługują. Nie jest tak, że natychmiast kogoś skreślam. Związki, bez względu na to, czy miłosne czy przyjacielskie, wymagają pracy. Należy starać się zrozumieć drugą stronę, odkryć, co ma w głowie, włożyć w tę relację wysiłek. I dopiero kiedy okaże się, że wszelkie sposoby zawodzą, można odpuścić. Bo nie ma sensu się męczyć. Spaliłam za sobą wiele mostów i wcale tego nie żałuję. Myślę, że jestem bogatsza o to doświadczenie. Dzięki temu też pewne sytuacje mnie nie rozpraszają i skupiam się na rzeczach dla mnie najważniejszych. I na ludziach, na których naprawdę mi zależy.

Co jest dla ciebie najistotniejsze w związku?

- Bezpieczeństwo, zrozumienie i zaufanie, bo bez tego nie ma sensu budować czegokolwiek. Ten serial zresztą bardzo fajnie to oddaje. Trzeba bardzo dużo się nagadać, czasem nawet rzucając grochem o ścianę, bo inaczej można przegapić sporo bardzo ważnych kwestii. To, czego najbardziej nie lubię, to ciche dni. One potrafią zabić wszystko i w związku, i między przyjaciółmi, a nawet między mamą i dzieckiem. Najważniejsze, by wszystko sobie mówić. A czasem nawet wykrzyczeć. Ostatnio przeczytałam o parach, które często się kłócą. W artykule napisano też o mnie i o moim Sławku. I fajnie, bo uważam, że taka włoska awantura często oczyszcza atmosferę. Ja tak wolę, niż kisić wszystko w sobie. Jestem osobą, której trudno rozmawiać o uczuciach, ale się staram. Pracuję nad tym.

W serialu grasz mamę nastolatki.

- To jakiś dramat, bo jak patrzę na Magdę, to widzę siebie! Czasem łapiemy się też z Marcinem Perchuciem na tym, że zachowujemy się mniej dojrzale niż nasza nastoletnia koleżanka z planu. Ciągle się wygłupiamy, a Magda (Żak - przyp. red.) patrzy na nas z dystansem. Jest bardzo dojrzała, wrażliwa i utalentowana. Czuję, że jeśli będzie chciała zostać aktorką, osiągnie na tym polu sukces. Oby tylko show-biznes jej nie zniszczył.

Jaki masz do niego stosunek?

- Luźny (śmiech). Nie wiem, czy określenie show-biznes dobrze oddaje to, co się dzieje w naszym kraju. Moim zdaniem to małe podwórko, które samo ze sobą się kłóci, nie umie ze sobą rozmawiać i zjada się od ogona. Wszystko jeszcze raczkuje. To nie są duże pieniądze, duże wartości i duże projekty, które będą miały znaczenie i których widzowie będą pożądali. Póki co, bawimy się w przedszkolu.

Czy tego chcesz, czy nie, to jednak też twój świat.

- Tak, wybrałam ten zawód nie bez powodu. Niewiele w życiu potrafię oprócz tego. Po latach wiem jedno - jest to romans bardzo ryzykowny i trzeba go bardzo umiejętnie sobie dozować. Inaczej można się wpędzić w niezłe kłopoty, jeśli mówimy o "medialnej stronie medalu". Mam takie podejście, że nie muszę oddawać mu całej siebie. Cenniejsze dla mnie jako aktorki jest to, że mogę być dla swoich widzów i fanów jakąś nie do końca poznaną osobą. Dzięki temu ludzie patrzą na mnie jak na aktorkę, a nie jak na celebrytkę. Nie chciałabym przekraczać pewnych granic, bo myślę, że nie ma powodu.

Dzięki przemówieniu Patricii Arquette podczas gali oscarowej, po raz kolejny głośno się zrobiło o dysproporcji w zarobkach między aktorami i aktorkami. Odczuwasz to?

- Myślę, że to, niestety, wszędzie wygląda podobnie. To jednak kwestie tajemnic zawodowych. W naszym środowisku w ogóle się na te tematy nie rozmawia, nawet w prywatnych rozmowach. U nas nie ma związków zawodowych, które by pewne rzeczy sankcjonowały. W Stanach Zjednoczonych jest inaczej. U nas ktoś na fali zarabia więcej niż ten, kto sobie coś tam dłubie z boczku. Ale to są też pewne wybory zawodowe i życiowe. Będąc na tapecie, na językach, wyskakując z każdej lodówki, możemy liczyć na większe profity niż ci, którzy żyją po cichutku i robią swoje.

Po twoim głośnym odejściu z serialu "Szpilki na Giewoncie" na dwa lata wypadłaś z obiegu. Bałaś się wtedy, że propozycje przestaną przychodzić? Że środowisko się od ciebie odwróci?

- Nigdy nie żałuję tego, co robię. Staram się żyć w zgodzie ze sobą. Nawet jeśli to są decyzje nie do końca oczywiste. Trudno, trzeba je brać na kark i iść dalej. Przez te dwa lata robiłam dużo ciekawych rzeczy. Niewiele osób wie, że prowadziłam audycje w radiu, zdałam nawet egzamin na kartę radiową. W białej koszuli! Zagrałam mniejsze i większe role w serialach, grałam też w teatrze. Robiłam swoje.

I naprawdę nie czekałaś w napięciu na telefon?

- W tym zawodzie człowiek zawsze czeka na telefon. I nie ma co udawać, że jest inaczej. Czeka się, aż zadzwoni i powiedzą "czekamy na ciebie", albo "niebawem kręcimy" albo "jeszcze chwila, ale pamiętamy o tobie". Jednak żeby to czekanie jakoś determinowało życie, to bym nie powiedziała. Często sama wykonuję telefon, bo wiem, że ludzie zapominają. I nawet to, że jest się rozpoznawalną osobą, nie oznacza, że show-biznes też o tobie pamięta. Jeśli więc wiem, że szykuje się fajny projekt, to walczę.

- Sławek się ze mnie śmieje, że gdy nic się nie dzieje, narzekam, a gdy dużo się dzieje, narzekam jeszcze bardziej. Ludzie, którzy nie żyją z aktorami, nie są w stanie tego zrozumieć. Życie  "aktora usłane jest pasmem nieszczęść, a melancholia jest wpisana w nasze jestestwo". Ten czas, o który pytasz, rozplanowałam bardzo fajnie. Wróciłam m.in. do jazdy konno i zaraziłam tym swoją rodzinę. Wróciłam do uprawiania sportu, na co nie miałam czasu, pracując w tak szalonym tempie.

Uchodzisz za dziewczynę z temperamentem. Co cię nakręca?

- Całe szczęście, że za taką uchodzę, a nie za jakąś flegmę! Nakręcają mnie małe rzeczy - słoneczna pogoda, uśmiech moich dzieci, śnieg zimą. I podróże. Ciągle muszę być w innym miejscu. Gdy już czuję, że Warszawa doprowadza mnie do szału, wyjeżdżam i przeczekuję ten moment. Potem wracam już z inną energią, taką, że nie męczę innych swoją osobą. Marzę o tym, żeby zamieszkać kiedyś na Alasce i tam dożyć swoich dni w otoczeniu zasp śnieżnych. Ale to dopiero za jakiś czas. Oczywiście mimo mojego temperamentu, czasem zdarza mi się budzić w totalnej depresji. Dobija mnie np. stagnacja. Kiedy moja dwójka bąbli obudzi się w humorach nieprzysiadalnych i na dzień dobry mówią "idź stąd", mam ochotę się popłakać...

Kiedy mówisz "dom", myślisz Warszawa czy Podhale?

- Dom to ludzie. Muszę być z ludźmi, których kocham, wtedy nieważne, gdzie jestem. Szczerze przyznam, że jeszcze nie znalazłam swojego miejsca na Ziemi. Tu, gdzie mamy swojego lekarza, dentystę czy prawnika, czujemy się bezpiecznie. Ale w Warszawie jeszcze nie mam swojej ekipy. Powoli buduję przyjaźnie, znajomości, cały czas szukam.

W jednym z wywiadów mówiłaś, że mama jest twoją jedyną przyjaciółką.

- W tym środowisku znalezienie przyjaciela jest sprawą beznadziejną. Niejednokrotnie nawet próbując zbliżyć się do koleżanek aktorek, zawsze spotykam niepewność, nieufność. Mam więc znajomych i przyjaciół spoza kręgów zawodowych. Tak wyszło. W ogóle w dzisiejszych czasach trudno się buduje relacje. Znalezienie przyjaźni na lata to nieustanna praca nad sobą, swoimi słabościami, nad tym, żeby się otworzyć na ludzi. A pracując w tym biznesie, trudno dawać siebie na dłoni. Już się poczułam wykorzystana. Staram się jednak nie zamykać i podchodzić otwarcie.

Masz dwoje dzieci. Jaką jesteś mamą?

- Staram się być mamą obecną. Zadaję moim dzieciom bardzo dużo pytań, rozmawiam z nimi. Interesuję się ich życiem i tym, czym one się interesują. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że trzeba nadążać za swoimi dziećmi, bo jeśli się zagapimy, to już nie złapiemy z nimi fajnego kontaktu. To jak z grami komputerowymi, internetem, gonitwą technologiczną. Często się odwracamy, mówimy, że to nie dla nas. To niedobrze, bo trzeba się interesować. Staram się więc, żeby mnie kręciło to, co kręci moje dzieci, bo wtedy łatwiej mi z nimi rozmawiać i poznawać ich wewnętrzny świat.

Czego się o tym świecie dowiedziałaś?

- Na przykład tego, że bez względu na to, co o nich myślimy, one są odrębnymi bytami, nieważne, czy mają 3 lata, czy 15. Dzieci mają już swój świat, swoją wewnętrzną historię i swoją wrażliwość. My, dorośli, często bardzo chcemy im narzucić swoje myślenie, opinie o świecie, przerzucać na nie swoje doświadczenie, lęki. I niestety, często to robimy bezwiednie. Blokujemy w ten sposób to, co jest w nich najważniejsze - spontaniczność. Nie chciałabym fundować tego swoim dzieciom. Staram się bardzo uważnie patrzeć na siebie, jako na mamę. Staram się nie zarzucać dzieci sobą.

- Dużo rozmawiam, obserwuję. Kiedyś wydawało mi się, że gdy będę mamą, to będę miała swoje marzenia, oczekiwania wobec dzieci. Rodzice tak przecież mają. A ja, ku własnemu zdziwieniu, tego nie mam. Cieszę się, bo dzięki temu one mają dużą swobodę w decydowaniu o sobie. I o dziwo, już to robią. Syn ma 6 lat, swoje zdanie i pomysł na przyszłość. To niebywałe! Ja mając 35 lat zupełnie nie wiem, co będzie następnego dnia, co będzie na obiad, z kim się spotkam. A on już ma swoje zapatrywania.

Syna i córkę inaczej się wychowuje?

- Między nimi jest nieduża różnica wieku, więc nie odczuwam tej różnicy. Trzeba na pewno uważać, żeby ich ze sobą nie porównywać. Wiadomo, że życie 6-latka rządzi się swoimi prawami, tak jak życie 3-latki. Kontroluję się, by nie traktować jej tak dojrzale, jak jego by już wypadało i na odwrót - żeby jego nie ciągnąć w dół i nie przyrównywać do niej. Lubię momenty zaskoczenia. One napawają mnie olbrzymią radością. W rutynie dnia, zmęczeniu codziennością, przemęczeniu pracą, taki błysk w oczach najmłodszych bardzo mnie cieszy i bawi.

Jesteś szczęśliwa?

- Tak, choć na pewno nie czuję się spełniona. Mam wieczny niedosyt. Gdzieś czegoś szukam, za czymś gonię i nie mogę usiedzieć w miejscu. Szczerze mówiąc, chciałabym, żeby ten moment spełnienia nigdy nie nadszedł. To jest horyzont, do którego dążę i który się ciągle przesuwa. Nie chciałabym poczuć spełnienia, które by mnie usadziło, no bo wtedy co? Koniec!

Często myślisz o przemijaniu?

- To moja codzienność i nie umiem się od tego uwolnić. Nie martwi mnie kwestia zmarszczek, tylko fakt, że za kilkadziesiąt lat już nas tutaj nie będzie. Wiem, że się o tym nie rozmawia. Kiedy spotykam się ze znajomymi i próbuję dać upust swoim wątpliwościom, wrażliwości na ten temat, ludzie natychmiast ucinają temat. A ja mam potrzebę mówienia o tym. Czasem zadaję sobie pytania, po co każdego dnia człowiek się zmaga z codziennością, traci nerwy, martwi się tym, czy ktoś mnie lubi, czy nie, hejtuje mnie, czy nie. Co mnie to obchodzi? Przecież za chwilę to nie będzie miało żadnego znaczenia.

- Myślenie o przemijaniu przychodzi z wiekiem i z perspektywą przeżytych lat, zwłaszcza kiedy ma się już dzieci. Wtedy zadajemy sobie wiele pytań. Ale ma to swoje dobre strony. Bo dzięki temu przestałam mieć problem z tym, że np. muszę mieć pieniądze, muszę gdzieś pojechać, coś zrobić. Chciałabym, ale nie muszę. To, co teraz dla mnie jest najważniejsze, to to, żeby uczciwie przeżyć to życie, w zgodzie z sobą i mieć głupoty w nosie. Po co tracić zdrowie i psuć sobie dzień...

Największe szaleństwo jakie popełniłaś?

- Rozpoczęłam romans ze społecznością facebookową. Bardzo się przed tym wzbraniałam, ale w pewnym momencie uznałam, że muszę mieć jakąś drogę komunikacji ze światem. Pomyślałam, że może spróbuję w taki sposób zobaczyć, jak ludzie na mnie patrzą. Otworzyłam swój fanpage, uchyliłam drzwi do "siebie". Założyłam też konto na Instagramie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jestem w tej kwestii bardzo nieudolna, więc przepraszam wszystkich, jeśli robię coś niezdarnie. Robię, co mogę i jak umiem. Dla mnie to nowość i będę nad tym pracować. Jest nad czym.

Justyna Kasprzak

SHOW 7/2015

Show
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Schejbal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy