Reklama

Magdalena Boczarska: Jestem z siebie dumna

- Gdy patrzę w lustro, to umiem powiedzieć, że choć czasami lekko nie było, to jakoś dobrze idzie. Jestem z siebie dumna - mówi w rozmowie ze Styl.pl Magdalena Boczarska, kobieta niezwykła, odtwórczyni głównej roli w filmie "Sztuka kochania".

Magdalena Tyrała, Styl.pl: Jak przygotowywałaś się do roli Michaliny Wisłockiej?

Magdalena Boczarska: - Od początku ta rola jawiła mi się, jak taki trudno osiągalny Mount Everest. W związku z tym, gdy dostałam propozycję odegrania Wisłockiej w "Sztuce kochania" pomyślałam, że ktoś mnie na pewno wkręca. Podejrzenie padło na Marię Sadowską. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo moją fizycznością odbiegam od oryginału i, że było gros aktorek, które stanowiły dużo bardziej oczywiste typy do wyboru.

Reklama

Musiałaś przytyć?

- Tak i przytyłam. Bardzo dbam o siebie. Jestem z pewnością jedną z niewielu osób, które zwracają uwagę na to, by po sesjach zdjęciowych do różnych pism nie retuszować ich zdjęć, nie wyszczuplać ciała. Uważam takie działanie za oszustwo.

- Jeśli w wywiadach mówię, że dużo trenuję i rzeczywiście tak jest, to nie można przecież podmieniać komuś ciała. Ja się na to nie zgadzam. Ciężko na nie pracuję, więc dlaczego mam się nim nie pochwalić, nawet jeśli jest niedoskonałe. Jeśli mam trochę brzuszka na danym zdjęciu, to dlaczego mam oszukiwać, że go nie ma? Szczególnie, jeśli ja go bardzo lubię. Świetnie się czuję sama ze sobą.

- Dla roli Wisłockiej przestałam trenować, by moje ciało było bardziej obłe, kobiece, bardziej zmysłowe. Normalnie trenuję trzy, a nawet cztery razy w tygodniu, mam swojego trenera. Zdarzyła się w moim życiu Krav Maga, triathlon. Dbam o siebie i mam świadomość, że mam ciało trochę bardziej wyżyłowane, a zasugerowano mi w związku z rolą, że powinno być pełniejsze. Zatem mocno nad tym pracowałam.

Co dla ciebie było najtrudniejsze przy pracy nad postacią? Nie pytam o nagość.

- Faktycznie bardzo często jestem pytana o nagość, która tak naprawdę wcale nie była najtrudniejsza. Jest ona przecież elementem naszej pracy. Jeżeli znam artystyczny kontekst tej nagości i jest ona w pełni uzasadniona, a w przypadku tego projektu tak jest, to nie jest to dla mnie wyzwanie. Jeśli ona nie jest tylko po to, by spełnić męskie potrzeby, to nie mam z nią żadnego problemu. Przecież muszę wyposażyć postać nie tylko w ciało, ale również w twarz i oczy, całą erotykę. W filmie pokazane jest to, jak Wisłocka walczyła o wydanie swojej książki, ale pokazana jest również jej emocjonalność i seksualność oraz to, jak ona się zmienia.

- Najtrudniejsze było dla mnie zagranie starszej kobiety. I to było rzeczywiście coś, co mi spędzało sen z powiek. Pamiętam próby przed lustrem, pamiętam żmudne oglądanie materiałów archiwalnych, na których widzimy charyzmatyczną osiemdziesięcioletnią panią. Proces do tego, by przejść wszystkie momenty, by w końcu dojść do prostoty, do pracy nad pewnego rodzaju dynamiką w ciele, tonem głosu, zmianą melodyki, zmianą szyku zdań, by uposażyć tę Miśkę także w jakieś moje bliskie kobiety, które były dla mnie inspiracją, nawet w jakieś powiedzenia babci.

Miałaś wpływ na dialogi?

- Mam to szczęście, że tak. Moje uwagi były wysłuchane. To nie tak znowu często się zdarza. Trafiłam na mądrych producentów, którzy chcieli słuchać, mówili, że najpewniej wiem o tej postaci najwięcej i w związku z tym warto mnie posłuchać. Nie mówiąc już o Marii, bo współpraca z nią była modelowa.

- Spędziłam dużo czasu z córką Wisłockiej, przejrzałam tonę zdjęć, których nikt nigdy nie widział. Gdy mówiłam producentom, że jakaś scena to nie jest dobry trop, że będzie bliżej, jak będzie tak czy inaczej, byłam wysłuchana. To była naprawdę świetna współpraca. Dużo jest w tym wszystkim mojej pracy, ale też mi na to pozwolono.

- Natomiast zagranie tej najstarszej Wisłockiej to było największe wyzwanie. Pamiętam te wszystkie próby nagrywane na cztery miesiące przed zdjęciami, ja cały czas miałam z tyłu głowy: "Wymienią mnie", "To się nie uda". "Kto w chorym zwidzie mnie wymyślił?"(śmiech). To wydawało mi się wtedy tak nierealne. 

- Na koniec filmu jest taka scena, podczas której udzielam wywiadu. Wszyscy mówią, że świetnie wypadła. Tak naprawdę ta scena kręcona była na dwa tygodnie przed zdjęciami, była w pełni improwizowana i służyła tylko po to, żebyśmy - i oni i ja - sprawdzili, na ile ja jestem Wisłocką. Po jej nagraniu wszyscy już byli pewni, że duch Miśki wszedł we mnie i, że jeśli pojawią się jakiekolwiek wątpliwości, to będę jedyną osobą, która będzie w stanie je rozwiać. I tak się rzeczywiście działo. 

- To wielkie szczęście móc pracować z taką ekipą. Takie rzeczy się nie zdarzają. Czuję, że jest to moja przygoda życia z Michaliną w pakiecie, która to pozostanie moim przyjacielem już na całe życie, że oddycha mi gdzieś cały czas na karku.

Jak ona cię zmieniła?

- Zmieniła mnie maksymalnie. Wydaje mi się, że jeśli przez półtora roku robi się, mówiąc kolokwialnie, w tematyce macierzyństwa, orgazmów, bliskości, partnerstwa, kobiecości i kobiecej solidarności, to nie ma szans, żeby to nie wywarło na nas wpływu. Jej córka powiedziała mi: "Mama ci życie ułoży". I rzeczywiście, dzieją się rzeczy dziwne, działy się już na planie i wspólnie uznaliśmy, że Michalina sama sobie film robi. Nawet przestaliśmy walczyć z przypadkami losu, bo stwierdziliśmy, że na pewno jest w tym jakaś metoda.

Co takiego się działo na planie?

- Zmieniała się ekipa, coś nie wychodziło. Skutkiem tego, że nie wychodziło działy się inne rzeczy, dużo fajniejsze od planowanych. Suma summarum okazało się, że nic nie działo się tak zupełnie przypadkowo.

- Ja natomiast mam poczucie, że faktycznie jakoś dojrzałam i okrzepłam, i jestem na innym etapie kobiecości, dużo bardziej świadomym. To zabawne - pamiętam, że miałam takie samopoczucie, kiedy skończyłam 20 lat, i podobnie czułam się, gdy skończyłam lat 30. Wtedy akurat udzielałam moich pierwszych poważnych i świadomych wywiadów po filmie "Różyczka". Powiedziałam wówczas, że teraz dopiero czuję się prawdziwą kobietą. Co ciekawe, dokładnie pięć lat później powiedziałam to samo. Jeżeli za 20 lat ponownie wypowiem te same słowa, to będzie to naprawdę piękne.

Czyli co jakiś czas odkrywasz w sobie coraz to nowe pokłady kobiecości. A co dała ci Michalina w tym kontekście?

- Obecnie mam świadomość różnych decyzji, wiem dokładnie czego chcę, a czego nie. Nie miotam się już tak w życiu - a doskonale pamiętam wszystkie swoje momenty paniki - i to jest naprawdę piękne, a także satysfakcjonujące. Czuję, że coraz częściej mam ochotę podejmować decyzje w ważnych kwestiach, co wcześniej wydawało mi się kompletnie niemożliwe, bo nie miałam wewnętrznej odwagi. Weszłam na jakiś inny poziom, tak jakby ktoś mnie pchnął mówiąc: "No już, ile można stać w tym miejscu. Idziemy". To zawdzięczam Miśce.

Czym jest wobec tego dla ciebie kobiecość?

- Kobiecość to przede wszystkim spełnienie, charyzma i pasja. Zawsze twierdziłam, że kobiecość to nie uroda, lecz coś, co idzie za kobietą. Mnie fascynują kobiety spełnione. To jest jakaś taka aura. Ta aura to ciężko uchwytne coś, co powoduje, że ktoś ma niezwykłą osobowość. Myślę, że spełnienie jest najważniejszym kluczem. Kobieta spełniona jest kobieca i bardzo atrakcyjna.

A co ciebie spełnia?

- Czuję się spełniona zawodowo. Wiem, że mam duży fart, że mogę żyć w czasach, kiedy kobieta jest podmiotem, a nie przedmiotem. Cały czas musimy oczywiście walczyć o swoje prawa, ale prawda jest taka, że możemy się realizować. Nie żyjemy w czasach wojny, żyjemy w stosunkowo szczęśliwym okresie. 

- Każdego spełnia co innego. Mnie ciągle coś dopełnia, bo czuję się kobietą szczęśliwą ze swojego życia. Myślę też, że szczytów spełnień w moim życiu może być kilka. Na tym etapie czuję się dobrze w związku, w którym jestem. Uważam, że mam fajne relacje, na które też miałam wpływ i które sama sobie ustaliłam. Mam fajnych przyjaciół, fajne życie, lubię siebie, dostałam świetną rolę do odegrania w ostatnim filmie...

- Uważam, że jestem taką fajną babą do życia i mam fajnego partnera. Ogromne znaczenie ma to, że dobrze czuję się sama ze sobą, a jeszcze do niedawna bardzo się ze sobą męczyłam. W ogóle uważam, że nikt nie jest w stanie mnie tak zamęczyć, jak ja sama siebie (śmiech)

Tak a propos kobiecości - jak czułaś się z włosami pod pachami i w miejscach intymnych? Przy obecnych kanonach kobiecości, estetyki...

- Największy problem miał z tym mój partner, a nie ja (śmiech). I, o dziwo, większy z pachami. Z kolei nie miał absolutnie żadnego z owłosieniem łonowym.

Ile czasu się nie depilowałaś?

- Pięć miesięcy. Ja "to" zaczęłam zapuszczać tak naprawdę, gdy tylko dowiedziałam się, że będę Wisłocką. Miałam już podobne doświadczenia po filmie "W ukryciu" i "Różyczce", więc doskonale wiem, ile potrzeba czasu, by zapuścić porządny "krzak", jak to mówią. To się nie robi samo, z dnia na dzień.

- Przyznam się też, że to niegolenie się potrafiło być dla mnie nawet kojące. Do tego stopnia, że ostatniego dnia zdjęciowego, kiedy wiedziałam, że już to wszystko zgolę - tak rytualnie zamknę ten etap - było mi tej hodowli zwyczajnie szkoda. 

- Naprawdę nie miałam z tym większego problemu, mimo że było lato i to upalne, więc nie mogłam sobie pozwolić na koszulki na ramiączkach. Bardzo lubię takie poświęcenie dla roli. Z każdym milimetrem tego zarostu wchodziłam w postać. Uważam, że był to bardzo cenny proces. Doskonale wiem też, że jako aktorka nigdy nie zdecyduję się na laserową depilację na stałe.

Czym jest w takim razie dla ciebie ciało?

- Ciało to przede wszystkim moje narzędzie pracy i to chyba będzie najbardziej wiarygodna odpowiedź. I dlatego tak bardzo o nie dbam. Zrobiliśmy film o cielesności, kobiecości, seksualności, orgazmach, o tym jak należy traktować swoje ciała, a żyjemy przecież w takim kulcie poprawiania, katowania się dietami i treningami. Ja cały czas uczę się być dla siebie lepsza.

- Bardzo się cieszę, że powstał ten film orgazmach. Przede wszystkim dlatego, że pokazaliśmy w nim znakomitą nagość. Wszystkie sceny przepróbowaliśmy, nic nie było przypadkowe, wszystkie kadry były z góry ustalone, więc wiedzieliśmy, jak będą wyglądać. To była duża frajda i to powodowało, że to się chciało robić. Wiadomo było, że kiedy Eryk zacznie mnie kochać po francusku, będzie musiało to wyglądać naturalistycznie. To już był problem charakteryzacji, kostiumów. Ekipa musiała zrobić wszystko, by nam zapewnić komfort. I wszystko było absolutnie profesjonalnie przygotowane. Nie było miejsca na przypadek. Na podejście typu: "Chlapnijmy lufkę, kręćmy i jakoś to pójdzie" w życiu bym sobie nie pozwoliła. Szczególnie, jeśli ja musiałam robić nagość i seksualność. Właśnie te intymne sceny wymagają choreografii i wielkiej uważności.

Którą części swojego ciała lubisz najbardziej?

- Uwielbiam swoje plecy, swoje pośladki, stopy, piersi i pomimo wielu kompleksów, które mam, naprawdę lubię siebie taką, jaka jestem. Wiem, że nie jestem doskonała, bo mogłabym być wyższa, mam mnóstwo wad, ale lubię siebie.

Jakie miałaś kompleksy?

- Miałam ich całe mnóstwo. Bardzo długo byłam pulpetem. Bycie pulpetem zakończyło się z chwilą, gdy się zakochałam i po raz pierwszy zaczęłam współżyć, kochać się. Ale długo byłam takim miśkiem. Zupełnie niepotrzebnie katowałam się myślami, że może mam za grube ramiona, albo uda. Od tamtego czasu minęło sporo lat i w końcu zmieniałam zupełnie politykę myślenia o sobie. 

A której części ciała nie akceptujesz?

- Kiedyś taka "stara wiedźma" mi powiedziała, że kompleksów nie można nazywać, bo zaczną być widoczne dla innych. Ale dobrze, może chciałabym mieć piękniejsze i bujniejsze włosy. Ja lubię swoje, ale jak patrzę na włosy koleżanek, na reklamy szamponów i inne... to bym sobie takich życzyła. Poza tym, wiesz, moja babcia zawsze mówiła, że mam włosy, "jak mysz na pi*****"(śmiech). 

- A tak naprawdę, to ja siebie doceniam. Parę razy zdrowie mocno mi szwankowało, działy się ze mną różne złe rzeczy i umiem docenić to, jak jest. Jeśli tak dalej będzie, będzie super.

Gdy jechałam dziś na nasze spotkanie, wpadł mi w ręce jeden z tabloidów, w którym przeczytałam, że dajesz dużą wolność swojemu partnerowi, którą on wykorzystuje spotykając się z różnymi kobietami. Zdecydowana mniejszość przedstawicielek naszej płci jest do tego zdolna. Rzekłabym nawet, że potrafią to tylko osoby, które cechuje duże poczucie własnej wartości.

- Powiedz mi, która z koleżanek może mi zagrozić? (śmiech) Poza tym ja sama mam mnóstwo kolegów, z którymi wyskakuję na piwo. Nie życzyłabym sobie, żeby ktoś mnie zwyczajnie ograniczał. Wyznaję starą zasadę - nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Ja po prostu traktuję Mateusza tak, jak sama chciałabym być przez niego traktowana. To jest, wydaje mi się, podstawa, bo osoby będące w związku nie są niczyją własnością.

Jak udało ci się zbudować poczucie własnej wartości?

- Metodą prób, błędów i porażek. Ja też kiedyś żyłam w związku i próbowałam tego kogoś usidlić. Poczucie własnej wartości wyrabia twardy charakter, mocny kręgosłup, umiejętność odmawiania wielu rzeczy i trzymania się własnych wartości. Jeżeli masz silny kręgosłup, dobrze się ze sobą czujesz i możesz sobie spojrzeć w oczy, a w tym zawodzie nie zawsze jest to łatwe, to jest najważniejsze. 

- Oczywiście mogłam wybrać inną drogę kariery, może dla mnie prostszą, bo były momenty, kiedy nie miałam nic na koncie, kiedy musiałam pożyczać, kiedy wbijałam zęby w ścianę. Jednak z perspektywy czasu myślę, że ta droga mi się bardzo opłaciła. Bycie wiernym sobie jest czymś, co taką mocną konstrukcję buduje. Jedyne czego ci drugi człowiek nie zabierze, to jest szacunek. I to dotyczy relacji międzyludzkich, pracy, ale także związku. Trzeba walczyć o drugiego człowieka, ale są też momenty, kiedy trzeba odpuścić.

Bywasz zazdrosna?

- Oczywiście, ale mądrze. Myślę, że jestem czujna i mam dobrze rozwiniętą intuicję. Ludzie się przyjaźnią z innymi ludźmi i jaki ja mogę mieć na to wpływ? Mój partner ma dużo znajomych, ale chyba wciąż jednak w większości są to koledzy. A nawet jeśli są to kobiety, dlaczego miałabym mu zabraniać spotykania się z nimi? On też mi pozwala wychodzić, z kim mam ochotę. Jak tak się zdarza, to nawet lepiej mi się do niego wraca. Chyba nie ma większej mądrości, jak zostawienie drugiej osobie wolności w związku. Nikogo przecież nie da się zatrzymać przy sobie na siłę.

- Przeszłam naprawdę różne etapy w związkach, ale wydaje mi się, że podstawą jest traktować kogoś, jak samemu chce się być traktowanym. I ufać. Podejrzliwość jest strasznym uczuciem i na nim niczego wartościowego się nie zbuduje.

Jak Wisłocka wpłynęła na twoje życie intymne, odczuwanie przyjemności? Przyniosła refleksję na temat seksu?

- Jeśli chodzi o erotykę, to ja się od Miśki mnóstwo nauczyłam. Dopiero niedawno w pełni świadomie przeczytałam "Sztukę kochania", mam za sobą dużo rozmów ze wspaniałymi seksuologami i dowiedziałam się mnóstwa rzeczy o seksie, o których oczywiście nie miałam pojęcia. I ten proces cały czas trwa i cały czas wyciągam z tej całej wiedzy wnioski dla siebie.

Na ekranie zobaczyłaś siebie znacznie starszą - oswoiłaś się z myślą, że ciebie też to kiedyś czeka?

- Chyba nie będzie najgorzej. To była charakteryzacja, a myślę, że będę lepiej wyglądać. Dbam o siebie i mimo, że nie przewiduję operacji plastycznych, to jednak wydaje mi się, że źle nie będzie. Energia i młodość wewnętrzna także wpływa na wygląd człowieka. Popatrz, jest tyle pięknych kobiet, które przekroczyły pięćdziesiątkę. Można...

Kogo widzisz, gdy patrzysz codziennie w lustro?

- Swojego bardzo dobrego przyjaciela, kogoś bardzo bliskiego. Lubię siebie. Gdy patrzę w lustro to umiem powiedzieć, że choć czasami lekko nie było, to jakoś dobrze idzie. Jestem z siebie dumna.

Rozmawiała: Magdalena Tyrała

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy