Reklama

Kulisy Hollywood: Tak się robi muzykę do filmu

Wyszedł z kina zszokowany. Ta scena, w której Michael Corleone staje jak rażony piorunem na widok przyszłej żony... Przecież to tak samo jak w wypadku jego i Baśki, kiedy zobaczył ją wtedy na schodach... - tak kompozytor Wojciech Kilar wspominał seans "Ojca chrzestnego". Był pod wielkim wrażeniem twórczości Francisa Forda Coppoli, kiedy przyszła pewna propozycja.

Jaka? Dowiesz się z fragmentu książki Marii Wilczek-Krupy "Kilar. Geniusz o dwóch twarzach":

- Halo - powiedział do słuchawki poirytowany, trzymając pod brodą rulon z papierem nutowym i szukając w panice miejsca, na które można byłoby odłożyć świstki i notatki wypadające z rąk.

Człowiek po drugiej stronie był bardzo uprzejmy, przedstawił się i powiedział po angielsku, kim jest i skąd dzwoni. Ale chyba coś pomylił albo on już miał omamy od tego sprzątania.

- Przepraszam, skąd pan dzwoni?

Reklama

- Z Los Angeles, z biura Francisa Coppoli. Czy pan Kilar?

- ...

- Przepraszam, czy rozmawiam z panem Wojciechem Kilarem?

- Tak, tak. To ja.

- Pan Coppola chciałby zaproponować panu współpracę, przy Draculi. Niedługo zaczynamy zdjęcia. Czy mógłby do pana zadzwonić w tej sprawie?

Kolejna chwila ciszy, szybkie zebranie myśli, próba uwierzenia, że się nie przesłyszał, i dopiero po kilku sekundach odpowiedź: - Ależ oczywiście, mógłby.

*

Coppola! Francis Ford Coppola, autor filmu wszech czasów, legenda światowego kina! Kilar pamiętał, jak do Ojca chrzestnego przekonywał go Stanisław Cichowicz, jeszcze w Zakopanem, w Halamie. Kłócił się z nim wtedy o to, że największym reżyserem świata jest Fellini. No, może jeszcze Antonioni. Cichowicz powiedział: "Pójdzie pan na Ojca chrzestnego, to dopiero pan zobaczy, co to jest prawdziwe kino".

Poszedł kilka tygodni później, do kina Kijów w Krakowie. Był przekonany, że się wynudzi i że straci czas; właściwie szedł tam tylko po to, aby udowodnić Cichowiczowi, że się myli. No i dla Nina Roty, którego muzykę uwielbiał za La Stradę i Osiem i pół Felliniego i który nie był przecież zwykłym kompozytorem filmowym, ale prawdziwym twórcą, autorem symfonii i koncertu fortepianowego.

Był wielki.

Wyszedł z kina zszokowany. Ta scena, w której Michael Corleone staje jak rażony piorunem na widok przyszłej żony... Przecież to tak samo jak w wypadku jego i Baśki, kiedy zobaczył ją wtedy na schodach... Ale to nie tylko to - sama opowieść, te emocje, jaka narracja! Zwykła historia o gangsterach, a jednak prawdziwe dzieło sztuki opowiedziane przez geniusza.

"Zupełnie jak u Szekspira", powiedział później Tadziowi Kaczyńskiemu podczas spotkania w Stawisku u Iwaszkiewiczów, kiedy go muzykolog ofuknął za to, że reprezentując wielką sztukę, jednocześnie fascynuje się krwią i trupami.

"Lech Majewski mi to uzmysłowił. No bo popatrz, Hamlet jest atrakcyjny i Ojciec chrzestny też. Tu i tam leje się krew. Jedno i drugie opowiada geniusz". A teraz ten geniusz zwrócił się do niego z propozycją napisania muzyki do filmu.

Obydwoje z Baśką (żoną kompozytora - przyp. red.) nie mogli po prostu w to uwierzyć. Zresztą - może nic z tego nie wyjdzie? Może nie zadzwoni? Zadzwonił, pod wieczór. Ten kalifornijski. W Polsce był to środek nocy, godzina mniej więcej druga, może nawet trzecia.

- Dobry wieczór, mówi Francis Coppola. Czy to mister Kilar?

- Tak, przy telefonie. Dobry wieczór.

- Słyszałem pana utwory w filharmonii w Nowym Jorku. Jestem pod wielkim wrażeniem! Zdaje się, że zajmuje się pan także filmem?

- Rzeczywiście, zdarza mi się.

- A nie zrobiłby pan muzyki dla mnie? Do Draculi?

- Mister Coppola. To jest propozycja nie do odrzucenia.

Spodobała się reżyserowi ta odpowiedź, nie tylko dlatego, że była cytatem z jego filmowego arcydzieła.

Pierwsze spotkanie zostało umówione, ale po wstępnej euforii przyszedł czas na strach i wątpliwości. Debiut? W wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat? Czy to nie śmieszne? Tyle lat go nie potrzebowali, czemu nagle teraz? Może się nie wygłupiać i nie jechać?

"Nie wygłupiać się i jechać - radził Kutz. - Właśnie odzyskaliśmy wolność, dobrze, jak się tam Polak pojawi. Masz patriotyczną misję!"

"Boisz się tych prymitywów, którzy stoją za wielką forsą - dogadywał Zanussi. - Ale ja ci mówię: Coppola jest inny. Zaryzykuj i przestań się bać. Jedź!".

Basia miała takie samo zdanie: jechać. Nie marnować szansy.

*

Powód, dla którego wybór padł wreszcie na kompozytora z Katowic, z biegiem czasu obrósł prawdziwą legendą. Istniały co najmniej trzy wersje tego wydarzenia. Każda z nich nosiła znamiona mniejszego lub większego prawdopodobieństwa.

Wersja pierwsza - najbardziej przyziemna - zakładała, że Coppola wybrał Kilara wyłącznie dla korzyści finansowych. Jej zwolennikiem był między innymi Leopold René Nowak, polski reżyser i scenarzysta, najbliższy przyjaciel Romana Polańskiego, stały bywalec Hollywood jeszcze od czasów Bronisława Kapera, pierwszego polskiego kompozytora uhonorowanego Oscarem w 1953 roku.

Nowak argumentował: Hollywood to targowisko próżności, gdzie jedyną wartością jest pieniądz. On wymusza decyzje, daje propozycje, powoduje rezygnacje. Producent jest bardzo chętnie jednocześnie reżyserem, scenarzystą czy nawet aktorem, bo wtedy jego film zarabia więcej. Kompozytor? Ma być dobry, ale tani. Realia polskie znacznie różnią się od tych amerykańskich, a jakość jest ta sama albo, jak w wypadku Kilara, nawet lepsza. W Hollywood to wiedzą i umieją wykorzystać, bo to są wytrawni gracze. Tam tylko pieniądz świeci jak prawdziwe złoto, reszta to jablonex.

Zgodnie z wersją drugą - najbardziej popularną i najchętniej przytaczaną w mediach - Coppola zatrudnił Kilara po wysłuchaniu jego ścieżki dźwiękowej do Ziemi obiecanej Andrzeja Wajdy. Plotka głosi, że reżyser podłożył muzykę z produkcji Wajdy pod jedną z roboczych sekwencji Draculi, po czym zakomunikował kompozytorowi: zrób mi taką samą!

I wreszcie wersja trzecia, którą podawał sam Kilar, a która mówi, że Coppola zaprosił go do udziału w realizacji swojego horroru, ponieważ chciał mieć w ekipie kompozytora utworów symfonicznych. Wedle słów Kilara, reżyser Ojca chrzestnego nigdy nie widział ani jednego filmu z jego muzyką, lecz jedynie słuchał jej fragmentarycznie z płyt.

Pojawienie się pomysłu zatrudnienia muzyka klasycznego w ekipie Draculi potwierdzał polski kompozytor i zdobywca Oscara, mieszkający od 1989 roku w Los Angeles Jan A.P. Kaczmarek: "Byłem wtedy świeżo po przyjeździe z Polski, ale pamiętam, jak zadzwonił mój agent z informacją, że Coppola szuka do Draculi kompozytora klasycznego i że jest mu obojętne, gdzie on mieszka i kim jest. Zdaje się, że posłuchał w końcu któregoś z symfonicznych dzieł Kilara i tak mu się ten utwór spodobał, że poprosił swoich menedżerów o sprowadzenie autora do Hollywood".

Zdaniem Kaczmarka Coppolę zafascynował Exodus, z relacji Kazimierza Kutza wynika, że był to Krzesany. Decyzja o wyborze polskiego twórcy muzyki do Bram Stoker’s Dracula była ostateczna i Coppola nie chciał nawet słuchać głosów pełnych obaw, czy aby na p ewno kompozytor z głębokiej prowincji uniesie ciężar amerykańskiej superprodukcji.

Wszystko to działo się w czasie, kiedy Wojtek - nieświadom faktu, że za oceanem dyskutowane są właśnie szczegóły jego hollywoodzkiego debiutu - pisał niewiele, chociaż był u szczytu artystycznych możliwości.

Żeby się przygotować do pierwszej rozmowy, zaczął czytać o Coppoli. Wspaniała muzyczno-filmowa rodzina. Europejska! Nie szkodzi, że Francis po włosku nie mówi, poza banałami w rodzaju "maestro" czy "grazie". Ale za to jest synem kompozytora Carmine’a Coppoli oraz Italii Pennino, córki włoskiego muzyka i autora filmowych piosenek. Jego brat Anton Coppola jest znakomitym dyrygentem.

Siostra - Talia Shire - to aktorka. Dwoje z czworga dzieci, Sofia i Roman, także wybrało aktorstwo oraz reżyserię. Podobnie bratankowie, w tym Nicolas Kim Coppola, który jednak - nieoczekiwanie dla rodziny - zmienił nazwisko na Cage. Podobno po to, żeby móc pracować na własny rachunek. Nie do końca mu się to udało, bo zasłynął dopiero rolami u słynnego wuja, który obsadził go między innymi w Rumble Fish, Cotton Club czy w komedii Peggy Sue wyszła za mąż.

Za to jeden z wnuków Carmine’a, Robert Schwartzman, także aktor i filmowiec, po śmierci dziadka zmienił nazwisko na Coppola Schwartzman, by uczcić pamięć seniora rodu. U Coppolów panowała lojalność i liczyły się rodzinne więzi.

Wszystko to fascynowało Kilara, a najbardziej silny związek ojca z synem. Carmine napisał muzykę do dziewięciu produkcji Francisa - była na tej liście nagrodzona Złotym Globem ścieżka dźwiękowa do Czasu Apokalipsy, była także oscarowa muzyka do Ojca chrzestnego II i nominowany do Złotego Globu soundtrack do Ojca chrzestnego III.

Na początku roku Carmine zdążył jeszcze oprawić muzycznie filmowy dokument Serca ciemności, opowiadający o kulisach pracy nad Czasem Apokalipsy i wyreżyserowany między innymi przez Eleanor Coppolę, żonę Francisa. Po tej produkcji, kilka miesięcy po premierze Ojca chrzestnego III, Carmine Coppola zmarł.

Nie był to dobry czas dla Francisa Forda. Jego wytwórnia - American Zeotrope - miała kłopoty. Dwadzieścia siedem milionów dolarów długu, do tego dochodziły prywatne zobowiązania reżysera, niebezpieczeństwo utraty ukochanego domu w dolinie Napa. Coppola potrzebował przedsięwzięcia kasowego i pewnego, by ratować swoje studio i rodzinę przed bankructwem. Trzeba było dobierać ekipę starannie, ale i oszczędnie. Gwiazdy - owszem. Gary Oldman, Winona Ryder, Tom Waits, Anthony Hopkins. I jeszcze Keanu Reeves, bo potrzebny będzie młody facet, który dogada się z debiutantkami - Sadie Frost i Monicą Bellucci, które reżyser wypatrzył na okładkach kolorowych pism. Na pozostałej części ekipy można było co nieco oszczędzić.

- Mam zastąpić tatusia, bo jestem tani - wyciągnął wnioski Wojtek.

- Masz go zastąpić, bo jesteś dobry - tłumaczyła Basia. - Poza tym Coppola słyszał twoją muzykę, wcale nie filmową. I to ona zdecydowała o twoim angażu. Tej przyjemnej myśli postanowił się trzymać.

W przeddzień wyjazdu był w okropnych nerwach, zaglądał do skrzynki pocztowej niemal co godzinę. Biletu lotniczego nie było. Wreszcie zadzwonił do biura Coppoli, żeby zapytać, co teraz.

- Nic - usłyszał wyluzowaną odpowiedź. - Bilet będzie na pana czekał na lotnisku.

To zakrawało na bezczelność.

- Jak to na lotnisku? - Nawet nie wiedział, kiedy zaczął wrzeszczeć. - Oszalał pan? A potem się okaże, że biletu tam nie będzie, i co wtedy? Co pan sobie wyobraża!?

Padły angielskie nieparlamentarne słowa, wszystkie, które Kilar miał w swoim słowniku. Facet od Coppoli się przeraził, obiecał, że bilet będzie na Kościuszki jeszcze dzisiaj. I słowa dotrzymał.

Mr Hyde wyruszył w podróż. W Hollywood wiedzieli, że przyjedzie do nich facet trudny, niepohamowany awanturnik, furiat, który za nic ma legendę kina. Nie przejmował się specjalnie tą opinią.

Trafił na początek zdjęć, tuż po tym, jak Coppola kazał gwiazdom czytać na głos oryginalny tekst Brama Stokera, aby silniej poczuć historyczny klimat.

Pierwszy klaps - Mina przy stole, zamyślona, pisze list. Jedyna scena, którą Kilar widział "w pracy". Potem ominęły go słynne niedyspozycje Gary’ego Oldmana podczas sceny zlizywania krwi z brzytwy Harkera, także histerie małej dziewczynki, która przeraziła się filmowej Lucy ucharakteryzowanej na wampira. Mała odmówiła dalszej współpracy z Sadie Frost i trzeba było przedłużyć dniówkę, żeby ją przekonać i kontynuować zdjęcia. To wszystko miało jednak miejsce wtedy, gdy Kilara już w Stanach nie było.

Tymczasem przygotowywał się do pierwszej kolacji z Coppolą. Strój - wiadomo - skromny, ale elegancki. Tylko który krawat wybrać? Czy ten w granatowe prążki, kupiony w Paryżu? A może ten szary, gładki, bardziej stonowany? Krawat był ogromnie ważny, bo - był o tym absolutnie przekonany - stanowił tę część garderoby, która decydowała o całym wyglądzie. Wreszcie zdecydował się na jasny, pastelowy. Prezent od Basi - na pewno przyniesie mu szczęście.

Pierwsze spotkanie przeszło do historii. Grzeczne powitanie, kurtuazyjna wymiana uprzejmości i natychmiastowa konstatacja, że amerykański twórca zachowuje się po europejsku. Do rozmowy był przygotowany, doskonale znał literaturę, był też obeznany z twórczością Kilara. Bardziej nawet, niż sam autor mógł przypuszczać.

To był jedyny dzień, w którym przekląłem Wajdę, siebie i tę całą naszą Ziemię obiecaną. Coppola chciał być uprzejmy i kurtuazyjny - podczas kolacji puszczał na okrągło moją muzykę z tego filmu. Jakieś tajne głośniki chyba zainstalował we wszystkich pomieszczeniach, bo grało to absolutnie wszędzie i chodziło w kółko.

Coppola był uroczy. Powitał Kilara wylewnie, zaprosił do stołu. Rozmowa była coraz bardziej przyjacielska, na różne tematy, zeszła także na Ojca chrzestnego.

- Jak to się stało, że zabrałeś się do powieści Puzo?

- Wiesz, nasza wytwórnia miała kłopoty finansowe.

- Tak, tak, słyszałem.

- No właśnie. Warner Bros. się wycofała ze współpracy, było bardzo źle. Wtedy Paramount Pictures, która miała wykupione prawa do Ojca..., zaproponowała mi ten film. Najpierw chcieli, żeby robił go Sergio Leone, ale on nie miał ochoty na gangsterskie historyjki.

- I od razu się zgodziłeś oczywiście.

- Wcale nie. To Lucas mi kazał robić ten scenariusz. Zapytałem: zwariowałeś, George? Mam brać takie tam... shity? Ale on mi wytłumaczył, że to może nas wyciągnąć z dołka. No i miał rację.

"Takie tam shity..."? Trzy Oscary i pięć Złotych Globów, arcykreacja Marlona Brando... Kilar podzielił się swoimi przemyśleniami z rozmówcą.

- O Brando walczyłem jak lew - opowiadał dalej Coppola. - Producenci chcieli Laurence’a Oliviera, wiesz, tego, który dostał kiedyś dwa Oscary za Hamleta. Ale on się rozchorował i dopiero wtedy zgodzili się na angaż dla Marlona. Musiałem za niego ręczyć, że nie będzie sprawiał problemów, jak dotychczas miał w zwyczaju, i że dostanie mniejszą gażę. To samo było z Pacino: uważali, że Al jest za młody i za drobny do roli Michaela. Chcieli Roberta Redforda, Jacka Nicholsona albo Dustina Hoffmana. W ogóle ciągle się czepiali, chodzili za mną i tylko czekali, aż coś zrobię źle. Coś okropnego, mówię ci.

- Ale przynajmniej z muzyką nie było problemów...

- Żartujesz? Wywalili Nina Rotę zaraz po pierwszym pokazie dla publiki. Nie spodobała im się jego muzyka, że niby za skomplikowana i niekomercyjna. Odpuściłem i zgodziłem się na zmianę kompozytora. Obejrzeli film z nową oprawą i dalej im było źle. Wtedy zaproponowałem, żeby wrócić do poprzedniej ścieżki. Nie oponowali, bo uznali, że muzyka i tak jest w filmie najmniej ważna.

Barbarzyńcy! Kilarowi w głowie się nie mieściło, że można w ten sposób mówić o muzyce, a zwłaszcza o twórczości Nina Roty! Był zdenerwowany - przede wszystkim bulwersującą opowieścią, ale także tym, że jego Ziemia obiecana ciągle grała za ścianą. Od ponad godziny.

Nadszedł czas na interesy. Kilar od razu wyjaśnił, jaki ma stosunek do Kościoła, wiary, także do samego Boga. Coppola go uspokoił - zależy mu właśnie na religijnej, metafizycznej odsłonie oprawy muzycznej. Jego Dracula nie jest bowiem zwykłą, sto trzydziestą dziewiątą adaptacją horroru Stokera. To prawdziwie romantyczny obraz wiary, nadziei, rozgoryczenia i miłości. To film o pomyłce Boga.

- Pomyłka pomyłką - odpowiedział kompozytor. - Ale ja muszę zobaczyć obraz. Tu nie ma żadnej filozofii, tu jest ciężka praca. To przecież u was się mówi: jak masz message, idź na pocztę. Wiesz już, w których scenach ma grać muzyka?

- Wolałbym to skonsultować z tobą, w końcu to ty jesteś muzykiem. Masz mieć swobodę, dużo luzu, żeby wydobyć z treści to, czego nie widać na ekranie. Aha, i pamiętaj, soundtrack ma trwać godzinę i piętnaście minut. Ani mniej, ani broń Boże, więcej.

Ile? Ponad godzinę? Żarty jakieś? Do tej pory Kilar mieścił się w trzydziestu minutach, a i to nie zawsze. Jedynie animacje Grimaulta chłonęły więcej niż pół godziny muzyki, ale żeby przekraczać godzinę? Coś mu jednak chodziło po głowie, coś dużego, związanego z mottem filmu: "Krew to życie". Jakaś kantata, oratorium może... Trzeba było iść i to przemyśleć.

Tym bardziej że muzyka z Ziemi obiecanej nadal grała, i to absolutnie wszędzie. Tego nie dało się już znieść. Na drugi dzień zadzwonił do Polski, aby powiedzieć Zanussiemu, że miał rację.

- Coppola to cywilizowany człowiek, prawdziwy gentleman, wspaniały artysta.

Potem pojechał do hotelu i dostał zawału.

Fragment książki Marii Wilczek-Krupy "Kilar. Geniusz o dwóch twarzach". Wydawnictwo Znak. Premiera: 21 października 2015.

Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy