Reklama

Krwi powinno być dużo

Dziewczyna z Wrocławia, którą marzenia zaniosły do Londynu, dziś jest jedną z najlepszych specjalistek od filmowych efektów specjalnych. Ze Stevenem Spielbergiem pracowała na planie "Czasu wojny", a teraz przebija się w zwariowanym świecie mody. Justyna Dobrowolska - to nazwisko warto zapamiętać.

Sok z buraka jest już passé, bo pozostawia na skórze plamy. Sztuczna krew jest droga, można więc ją zastąpić mieszanką domowej roboty - wystarczy miód, mąka, czerwony i niebieski barwnik, a dla uzyskania efektu "wychodzącego mięsa" garść rozgniecionych płatków kukurydzianych. Co innego poparzenia - tu przyda się rozpuszczona żelatyna zmieszana z watą, którą trzeba rozprowadzić na ciele, dodając na końcu różowoczerwoną warstwę farby.

Odsłona pierwsza. Witamy w Anglii

"Zabawa" w Londyńczyka rozpoczyna się dla Justyny Dobrowolskiej wcześnie, bo zaraz po egzaminie dojrzałości. Przedtem były marzenia o szkole aktorskiej, ale tydzień to zbyt krótko, by solidnie przygotować się do egzaminów wstępnych, a tylko tyle czasu miałaby na naukę od momentu zdania matury. Do tego jeszcze dochodzi tęsknota za siostrą, która wyjechała rok wcześniej, i potrzeba, by zwyczajnie "coś w tym życiu odmienić".

Reklama

Pierwsze miesiące na Wyspach do łatwych nie należą - udaje się zdobyć adresy dwóch domów do sprzątania, ale zarobki ledwie starczają na czynsz. Przed rodzicami trzyma jednak fason, bo duma nie pozwala, żeby było inaczej. Nie tęskni, bo emigracja daje poczucie odpowiedzialności za własne czyny. Właśnie teraz naprawdę czuje, że staje się dorosła.

Znajduje pracę w restauracji. Jako kelnerka angielski szlifuje w "rzeczywistych sytuacjach", nabierając coraz większej pewności siebie i czując się coraz bardziej "na swoim". Stać ją już na częstsze przyloty do Polski, egzotyczne wakacje, do momentu aż... łapie doła. Uświadamia sobie, że nadal potrzeba jej wysoko postawionej poprzeczki, i wtedy, przez przypadek, trafia na kurs makijażystki-wizażystki. 

Odsłona druga. Tatuś

Nie "tata", ale "tatuś" - tak zawsze nazywały go z siostrą. Początkowo złości się na myśl o szokujących pomysłach córki, która w trakcie kolejnych pobytów w Polsce umila sobie czas coraz to nowymi sesjami fotograficznymi w gronie przyjaciół (kolega, który studiuje fotografię, za każdym razem prosi Justynę o pomoc przy charakteryzacji).

W końcu jednak daje się przekonać, bo rozumie, że nie o fascynację brzydotą czy złem tutaj chodzi, lecz o artystyczną prowokację. Kibicuje Justynie, na plany zdjęciowe dostarcza jej znalezione klatki czy druty, bo rekwizytów nigdy dość. Po jego śmierci na plecach Justyny pojawia się słowo "tatuś".

Jeszcze kiedy miał się dobrze, długo oswajała go z myślą, że chciałaby mieć tatuaż. Na początku był sprzeciw, potem przyszły zrozumienie i przyzwolenie. Tatuaż na plecach to projekt Justyny, taki z potrzeby serca...

Odsłona trzecia. Pokochać siniaki

Szkoła pochłania ją do reszty - tonie w książkach historycznych, pisze eseje na temat mody i sposobów uczesania na przestrzeni wieków. Zanim na dobre zajmie się makijażem, musi poznać tajniki upiększania stosowane przez nasze prababki - robi sobie okłady z torebek po herbacie, żeby przekonać się, jak sprawdza się taka "opalenizna".

Najbardziej jednak wciągają ją efekty specjalne, choć już w trakcie warsztatów trzeba przebrnąć przez analizę zdjęć zmasakrowanych ludzi. Z namaszczeniem obserwuje własne siniaki - ich zabarwienie przez pierwsze godziny i następne dni - to pozwoli na profesjonalne przygotowanie potłuczeń i ran do kolejnego egzaminu. Podczas sesji zdjęciowych w opuszczonych fabrykach bierze już na siebie całą oprawę artystyczną - paznokcie, włosy i "upiorny" makijaż.

Odsłona czwarta. Horror

Jeszcze w trakcie studiów poznaje Sarę Mathieson i Iana Morse’a, którzy zawodowo zajmują się make-upem i efektami specjalnymi. Tym dwóm osobom zawdzięcza bardzo wiele - to oni wciągają Justynę do pracy przy znanych produkcjach, głównie horrorach. Początkowo chodzi o jednorazowe "przysługi", czasami o zastępstwa, jednak Justyna uświadamia sobie, że w tym biznesie liczą się nie tylko talent, ale i znajomości, tak więc nigdy nie odmawia i przyjmuje najtrudniejsze zlecenia.

Ludzie mają do niej zaufanie, bo jest zawsze perfekcyjnie przygotowana - tu nie wystarczy bogata wyobraźnia, potrzeba też szczegółowego scenariusza: charakteryzatorka musi wiedzieć, z której strony pada cios, zanim zabierze się do "upiększania". Potrafi przez piętnaście godzin bez przerwy pracować na planie, w deszczu i błocie.

Jej portfolio systematycznie się wypełnia, a telefon dzwoni coraz częściej. Przy pracy nad "Psychosis" Rega Travissa jest już szefową zespołu i ma własną asystentkę. Staje się "nadworną" makijażystką jednego z głównych bohaterów - Justina Hawkinsa, na co dzień frontmana grupy The Darkness.

Odsłona piąta. "Londyńczycy"

Ewa Popiołek pojawia się na Wyspach, bo ma w planach napisanie scenariusza serialu i poszukuje prawdziwych historii, które posłużyłyby za pierwowzór. Serial ten ma opowiadać o życiu Polaków na obczyźnie. Trafia do koleżanki Justyny, a ta namawia dziewczynę na rozmowę. Perypetie Justyny Dobrowolskiej stają się inspiracją do stworzenia postaci Joanny, którą zagra Natalia Rybicka.

Dziewczyny spotykają się na premierze w Londynie. Justynie udaje się obejrzeć tylko dwa pierwsze odcinki. W Internecie czyta na temat serialu rozmaite komentarze - przeważają głosy niedowiarków, według których "Polak w Anglii daleko nie zajdzie, a film pokazuje wydumany, przekolorowany świat".

Odsłona szósta. Koń, jaki jest...

Justyna jest przekonana, że chodzi o silikon. O konia z silikonu, któremu trzeba będzie przyprawić grzywę lub wyrzeźbić nozdrza. To pierwsza myśl, jaka przychodzi jej do głowy, kiedy Ian Morse dzwoni do niej z propozycją pracy przy kolejnym filmie. Warunek jest jeden - musi znać się na koniach i je lubić. W dzieciństwie jeździła konno, tak więc nie waha się ani chwili.

W drodze na plan okazuje się, że to film Stevena Spielberga i że Justyna ma się zająć charakteryzacją głównego bohatera, czyli... konia Joeya, no i że nie o jednego konia tu chodzi, lecz o kilkanaście różnych, grających tę samą pierwszoplanową rolę. Rumaki przyjechały z odległych krajów. 

Wszystkie mają w swoim dorobku po kilka występów w znanych światowych produkcjach, każdy ma własnego pogromcę - opiekuna. Ludzie, którzy z nimi pracują, są podzieleni na osobne "departamenty" - ds. farbowania sierści, malowania końskich kopyt czy golenia wąsów, a ten, do którego trafia Justyna, odpowiada za przygotowanie sztucznych ran i blizn.

Komfort i bezpieczeństwo zwierząt to sprawa nadrzędna. Jeszcze przed nałożeniem blizny są wysyłane do amerykańskiego laboratorium. Ono sprawdza, czy materiał, z którego są zrobione, nie wywołuje u koni alergii. Blizny nakleja się pod włos, kilka godzin wcześniej, a tuż przed kręconą akurat sceną dodaje się nieco "świeżej krwi".

Każdego dnia spod ręki Justyny wychodzą nowe odlewy na różne okazje: świeże blizny, "czyste cięcia" czy zasychająca krew. Praca z koniem wymaga pewności siebie, odwagi, nie można przy nim okazać strachu. Do tego zwierzęta potrafią się niecierpliwić i denerwować, niektóre gryzą i kopią. Kilka osób od razu rezygnuje z pracy.

Justyna zagryza zęby i szuka patentów na lepszą współpracę - niekiedy do uspokojenia czworonoga wystarczy masaż ciepłą wodą przed zmyciem farby. Są i takie konie, które naprawdę dają się lubić - widać to po tym, że potulnie kładą łeb na ramieniu, kiedy serwuje im się kolejną porcję ran.

"Czas wojny" kręcony jest pod Londynem, w lesie, który pamięta "Gladiatora" i "Robin Hooda" (oba w reż. Ridleya Scotta). Drobiazgowo przygotowana scenografia wciąga Justynę w tamten świat - oryginalne militaria, sprzęt, mundury z czasów pierwszej wojny światowej, udostępnione przez George’a Lucasa, przypłynęły aż z Nowej Zelandii.

Do tego Steven Spielberg, pracoholik-pasjonat, który w przerwach między kręceniem kolejnych scen, jeżdżąc meleksem, puszcza na cały regulator muzykę ze swoich wcześniejszych filmów po to, by pozytywnie naładować siebie i całą ekipę. Jest też Janusz Kamiński, wrocławianin, podobnie jak Justyna. Najczęściej z cygarem w zębach rozbawia towarzystwo.

Sztuczne konie dzielnie znoszą zapach tytoniu, przy tych prawdziwych jest zabroniony. A sztuczne są niezbędne, kiedy kręci się sceny zbyt uciążliwe dla nawet tak doskonale przygotowanych zwierząt. Czasami, gdy nie ma zbyt wiele czasu, by zjeść lunch z całą ekipą pod namiotem, Justyna siada gdzie popadnie, upaprana "krwią" i błotem.

Pewnego dnia, dygocząc z zimna, posila się na trawie obok "nieżywego" sztucznego konia. Kiedy podchodzi do niego ten prawdziwy ze swoim opiekunem, żeby przećwiczyć scenę pożegnania, a Joey nosem i kopytem trąca sztucznego "kolegę", Justyna ze wzruszenia chlipie nad frytkami...

Praca przy filmie zaczyna się codziennie o piątej rano od kawy i śniadania, w którym uczestniczą cała ekipa, aktorzy i statyści. Po kilku dniach nikogo już nie dziwi, że w przerwach na planie do tych pięciuset osób podbiegają pielęgniarki z kremem z filtrem UV czy witaminami. Justyna sypia po pięć godzin na dobę, ale to w zupełności wystarcza, bo skrzydeł dodają jej pozytywne emocje, zwłaszcza wtedy, gdy słyszy komplementy i gratulacje od reżysera i współpracowników.

Czuje się szczęśliwa i spełniona. Takie chwile warto zapamiętać. Tak mija miesiąc. W czasie uroczystej premiery filmu już nie płacze ze wzruszenia. Musi teraz ocenić efekt swojej pracy - skupia się wyłącznie na końskich bliznach.

 

Odsłona siódma. Moda


Sukces, za jaki uznaje swoją pracę przy "Czasie wojny", nie uderza jej do głowy. Daje jednak do myślenia, a myśli Justyny biegną teraz również w kierunku mody. Marzy się jej własne studio, w którym będzie realizować swoje projekty - od pomysłu poprzez stylizację aż po zdjęcia własnego autorstwa. Chce postawić na połączenie efektów specjalnych i mody.

Wierzy, że znajdzie się dla niej miejsce w tym dość hermetycznym świecie "fashion". Ale tu wzmianka o pracy ze Spielbergiem w CV nie zapewni nikomu udziału w intratnym przedsięwzięciu, bo film i moda rządzą się innymi prawami. Justyna zakasuje rękawy - nowe wyzwania to dla niej siła napędowa.

Epilog

Na co dzień, jeśli chodzi o makijaż, hołduje zasadzie "im mniej, tym lepiej". Najważniejsze jest staranne rozprowadzenie podkładu i cieni oraz delikatne podkreślenie tego, co w danej twarzy najpiękniejsze. W podręcznej kosmetyczce ma tusz, podkład, kolorowe pomadki, bo one zawsze ocieplają karnację, i kredkę do robienia... kropek pod oczami. Te kropki to taki jej znak rozpoznawczy - optycznie powiększają oczy i dodają energii. Łamią stereotypy, jak sama Justyna Dobrowolska - ciekawa świata, świadoma swoich pierwszych osiągnięć, a jednak skromna i z dużym dystansem do tego, co robi.

Anna Kierzkowska-Wincek

PANI 5/2012

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy