Reklama

Koreańskie idolki

Młoda Koreanka, która chce zostać gwiazdą, musi cierpieć. Kilkuletni trening zaczyna jako 13-latka, opuszcza dom i od rana do nocy uczy się śpiewać, tańczyć, kłaniać się i odpowiadać na pytania dziennikarzy. Jeśli się sprawdzi, podpisze kontrakt, który zakazuje jej zakochiwania się. Żadnych związków do 29. roku życia! "Zespół K-popowy to więzienie, do którego sam chcesz się dostać. Za wszelką cenę" - mówi Sarah Wolfgang, członkini girlsbandu.

Rok 2016 na Dalekim Wschodzie zaczął się niespokojnie. 6 stycznia sejsmografy na Półwyspie Koreańskim zarejestrowały gwałtowny wstrząs. Niedługo potem władze Korei Północnej ujawniły, że przeprowadziły próbny wybuch bomby wodorowej, najpotężniejszego z dotychczas testowanych ładunków. Odpowiedź Korei Południowej była szybka i zdecydowana. Dwa dni później wzdłuż granicy - w 11 strategicznych punktach - ustawiono potężne głośniki (jakich używa się na koncertach rockowych) skierowane na północ i rozpoczęto nadawanie największych hitów K-popu, czyli przebojów południowokoreańskiej muzyki popularnej.

Reklama

Do tysięcy stojących kilka kilometrów dalej żołnierzy Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej dotarły słodkie i niewinne głosy dziewczyn z zespołu Apink. "Proszę, przestańmy walczyć... Czasami wątpimy, zdarza nam się kłócić, ale przecież wciąż się kochamy" - słowa jednego z ich największych przebojów Pozwólcie nam się kochać niosły się po wioskach oddalonych nawet o 20 kilometrów. To nie żart. Seul od lat 90. inwestuje w "soft power", czyli "miękką siłę", promując w całej Azji swoją kulturę popularną: muzykę (K-pop), telenowele (K-drama), filmy (K-movie), modę (K-fashion), kuchnię (K-food) oraz e-sporty i gry komputerowe.

Efekty? W ciągu ostatnich lat na punkcie koreańskiej muzyki i filmów oszalały blisko dwa miliardy młodych Azjatów. K-pop opanował listy bestsellerów od Wietnamu przez Malezję aż po Chiny i Japonię. - To jest jak narkotyk. Wystarczy, że spodoba ci się choć jedna piosenka i już jest po tobie. Od tej chwili będziesz do niej ciągle wracał, potem zaczniesz słuchać innych utworów, coraz więcej i więcej, aż w końcu nie wiedzieć kiedy i dlaczego łapiesz się na tym, że z niecierpliwością czekasz na nowy przebój, na kolejny teledysk. To silniejsze ode mnie - śmieje się Emilia Rychlik, autorka bloga poświęconego południowokoreańskiej i japońskiej popkulturze. Andrzej Dobrucki, który często jeździ na Daleki Wschód w sprawach zawodowych, uważa że K-popu nie dotyczą podziały polityczne.

- Młodzi Azjaci zachwycają się wokalno-tanecznymi popisami piosenkarza Jong-hyuna i dziewczyn z Girls’ Generation. Kupują ich płyty, ściany swoich pokoi obklejają plakatami i zdjęciami idoli... ba, Japończycy, Singapurczycy i Chińczycy uczą się nawet języka koreańskiego, aby nie dać się konkurencji w barach karaoke - opowiada. Nie dziwi więc decyzja pani prezydent Park Geun-hye (pierwsza kobieta na tym stanowisku w Korei Południowej), by zamiast standardowej wymiany not dyplomatycznych z Kim Dzong Unem poddać północnokoreański reżim rażeniu K-popem.

Fantazja na sprzedaż

"Ja to nazywam więzieniem. Ale jest to więzienie, do którego sam chcesz się dostać. I to za wszelką cenę" - Sarah Wolfgang, była członkini koreańskiego girlsbandu Tahiti, postanowiła niedawno opowiedzieć w internecie o kulisach kariery w zespole K-popowym.

Sarah urodziła się w USA (matka jest Koreanką, ojciec Amerykaninem), ale większość życia spędziła w Korei Południowej. Nigdy nie lubiła siedzieć nad książkami, za to od wczesnej podstawówki marzyła o aktorstwie. Występowała w szkolnych przedstawieniach, brała udział w castingach do reklam i filmów dla młodzieży. W ogólniaku poszła na przesłuchanie do dziewczęcego zespołu muzycznego, uznając, że K-pop mógłby przysłużyć się jej karierze aktorskiej.

"Stanęłam przed kamerą, poproszono, bym coś zaśpiewała. To, że nie jestem urodzoną wokalistką, nie miało większego znaczenia" - wyznała Sarah. Liczyło się, że nie wygląda jak typowa Azjatka i świetnie mówi po angielsku. Członkowie zespołów K-popowych są zwykle rdzennymi Koreańczykami, ale niezwykle wysoko ceni się i zabiega o dziewczyny i chłopaków, którzy urodzili się w USA lub wyrośli w zachodniej kulturze. Zaproponowano jej sześcioletni kontrakt. Miała wtedy 15 lat.

Zamieszkała z siedmioma innymi dziewczynami w specjalnym ośrodku należącym do agencji muzycznej, która profesjonalnie zajmuje się tworzeniem boys- i girlsbandów. "Nie zamknięto nas tam na klucz, ale nie pozwalano opuszczać ośrodka. Zabrali nam telefony i komputery. Wstawałyśmy o czwartej, piątej rano i szłyśmy na kilkugodzinną pieszą wędrówkę - wszystkie miałyśmy schudnąć. Po spacerze szybkie śniadanie, głównie sałata i inne warzywa, a potem do samego wieczora już tylko nauka tańca, śpiewu i aktorstwa, a także tzw. lekcje pokory, podczas których uczyłyśmy się odpowiednio kłaniać. W Korei ukłon to bardzo ważna sprawa. Źle złożony może urazić wiele osób. Chodziło o to, żebyśmy - dziękując fanom podczas koncertu czy w telewizji - wyglądały niewinnie, skromnie i jednocześnie jak jedna wielka szczęśliwa rodzina" - tak Sarah opisuje wielomiesięczne przygotowania do roli gwiazdy K-popu.

Po ponad dwóch latach nauki w zamknięciu oświadczono dziewczynom, że są gotowe do nagrania debiutanckiej płyty, a ich zespół nazywa się Tahiti - nie miały nic do powiedzenia w sprawie muzyki, tekstów czy nawet strojów, w których występowały w teledyskach. Po dwóch tygodniach wyczerpujących sesji nagraniowych trwających po kilkanaście godzin dziennie mogły pierwszy raz od bardzo dawna pojechać na kilka dni do domów i zobaczyć się z rodzinami.

Sarah "na przepustce" trochę przytyła, co ogromnie rozzłościło jej szefów. Skończyło się zerwaniem kontraktu, a rodzice dziewczyny zmuszeni byli zwrócić firmie zainwestowane w córkę pieniądze. Sarah nie wymienia dokładnej sumy, ale daje do zrozumienia, że pieniądze te wystarczyłyby na zakup nowego samochodu.

- Bo K-pop i jego gwiazdy to bardzo specyficzny produkt: odpowiednio opakowana i podana fantazja. Fani K-popu traktują swoich idoli, jakby ci byli ludzkimi wcieleniami nierzeczywistych postaci znanych z bardzo popularnych w tamtej części świata komiksów (manga) i kreskówek (anime). Wystarczy popatrzeć na dziewczyny występujące na scenie! Każda ma zniewalająco piękne ciało, długie nogi, nienaturalnie duże oczy, nieskazitelną, śnieżnobiałą skórę, błyszczące włosy. Wyglądają jak nie z tego świata. Są wymyślone od początku do końca, każdy ich ruch jest wyuczony, każde słowo wcześniej uzgodnione, nic nie dzieje się bez wiedzy ich menedżerów i ludzi z wytwórni, do której należy zespół. I to żadna tajemnica, wszyscy o tym wiedzą i wszyscy je kochają - mówi "Twojemu STYLOWI" profesor Suk-Young Kim z uniwersytetu w Santa Barbara, badająca fenomen K-popu.

Każdy ma rolę

W Korei Południowej wytwórnie i agencje K-popowe prowadzą coś w rodzaju laboratoriów, w których z dziesiątek, a czasami nawet setek trenujących tam dziewcząt i chłopców montują zespoły (niektóre mają nawet po kilkudziesięciu członków). Jeszcze kilka lat temu powstawało 20-30 grup rocznie, w zeszłym roku zadebiutowało ich ponad 150.

Tworzone są zgodnie z zaleceniami opracowanej kilkanaście lat temu przez ministerstwo kultury "instrukcji obsługi". Opisuje ona dokładnie, jakie warunki muszą zostać spełnione, by zespół mógł odnieść sukces, podpowiada także, jak kreować artystów, by mogli zdobyć popularność również w innych krajach Azji.

- Fanom podoba się, że każdy zespół ma od początku określony wizerunek. Jedne wykonawczynie są bardziej sexy, inne pozują na niewinne i słodkie. Mogą też zdecydować, że będą wyglądały na silne i niezależne, ale akurat kobieca siła w Korei średnio się podoba.

Cztery, pięć lat temu był moment, że dziewczyny z zespołu 2NE1, które pozowały na twardzielki, a w ich piosenkach było dużo rapowania, cieszyły się sporą popularnością, ale to minęło. Natomiast pewne jest, że girlsband udający grupę uczennic zdobędzie masy fanów i w Korei, i w Japonii - opowiada 21-letnia Zuzanna El Tanbouli, która amatorsko nagrywa polskie wersje południowokoreańskich hitów K-popowych i publikuje je na YouTubie.

W ministerialnej instrukcji znajdują się dokładne informacje dotyczące zróżnicowania aranżacji muzycznych w zależności od tego, w jakim państwie zespół ma występować, koloru cieni do powiek i zestawu gestów odpowiednich dla danego kraju, a także sposobu fotografowania i filmowania muzyków.

- Mimo pozornych różnic wszystkie te girlsbandy i boysbandy K-popowe są bardzo podobnie konstruowane - mówi Zuzanna. - Każdy wykonawca otrzymuje swoją rolę. Po pierwsze w grupie musi być lider. Łatwo go rozpoznać, to najpoważniejsza osoba w zespole, matkuje całej reszcie. Maknae to najmłodszy członek grupy, trochę gapcio, trochę śmieszek, a jeśli jest to dziewczyna, to skryta, niewinna i nieśmiała. Jest też tzw. visual, czyli najładniejsza dziewczyna lub najprzystojniejszy chłopak w zespole i to jego w teledyskach pokazuje się najczęściej. I wreszcie raper - niezależnie, czy to grupa dziewczęca, czy chłopięca - który pozuje na łobuza i outsidera. Ale to tylko rola, bo gdyby rzeczywiście nabroił, jego kariera będzie skończona (np. używania narkotyków azjatyccy fani nie wybaczają swoim idolom).

W każdym kontrakcie jest dokładnie wyjaśnione, czego rola od danego członka zespołu wymaga, co mu wolno, a czego nie. Wytwórnie bardzo często podpisują kontrakty z nastolatkami i nierzadko od razu na kilkanaście lat. Standardowym zapisem jest np. zakaz zakochiwania się - idole nie mogą wchodzić w jakiekolwiek związki miłosne. Czasami nawet do 29. roku życia. W Korei mało kogo to dziwi.

- Największe skandale w świecie K-popu wybuchają, gdy nagle okazuje się, że jakiś idol ma dziewczynę. Bo tam zupełnie inaczej wygląda relacja fanów z artystami, a właściwie idolami, bo tak ich się tam określa. Idol należy do fanek. Idol musi pokazać, że je kocha i że jest z nimi bardzo związany. Jeśli dziewczyna zostaje fanką jakiegoś wykonawcy, zapisuje się do jego fandomu, czyli fanklubu, obdarza go miłością, wspiera, chodząc na koncerty, kupując jego płyty. Może myśleć, że kupuje też sobie prawo do swojego idola. Żyje fantazją, że być może któregoś dnia ten jej wymarzony, idealny chłopak dostrzeże ją w tłumie i zakocha się w niej. I gdyby nagle okazało się, że ma dziewczynę, jego fanki poczułyby się oszukane. To by je zabolało jak najdotkliwsza zdrada. Dla artystów K-popowych jedyną i najważniejszą relacją ma pozostać ich więź z fanami - tłumaczy blogerka Emilia Rychlik.

Zadzierają noski

- Dla fanek K-popu w ich idolu najważniejsze jest to, jak wygląda. Potem jak się zachowuje i czy odpowiednio je traktuje. Później jest taniec - patrzą, jak się prezentuje na scenie. Najmniej istotny jest talent wokalny. I właśnie to mnie powstrzymuje przed wybraniem się na koncert K-popowy. Chciałabym pójść, a jednocześnie wiem, że każdy zespół i wszystko, co go dotyczy, zostało mu narzucone. Oni nawet nie śpiewają na żywo. Ale Azjatkom to w ogóle nie przeszkadza - mówi Zuzanna El Tanbouli.

Większość Koreanek na koncerty przychodzi nie po to, by słuchać piosenek, ale by zobaczyć swojego idola na żywo. Najszybciej sprzedają się bilety najdroższe, do sektora tuż pod sceną.

- To jest bardzo inne od tego, co proponują artyści z USA i Europy - tłumaczy Emilia Rychlik. - Koncerty i teledyski K-popowe są niezwykle kolorowe i prawie zawsze opierają się na perfekcyjnie opracowanych układach choreograficznych, jeśli więc ktoś lubi taniec, jest na co popatrzeć. Istotnym elementem promocji K-popu są występy idoli w przeróżnych programach telewizyjnych. Ostatnim hitem w Korei Południowej jest muzyczno-taneczny talent show pod tytułem Produce 101, w którym to 101 debiutantek, trenujących w "laboratoriach" wytwórni K-popowych, walczy o popularność i głosy widzów. Na koniec 11 najlepszych dziewczyn utworzy wspólny girlsband. O karierze gwiazdy K-popu marzą miliony młodych Koreańczyków. Bo sukces to sława, uwielbienie tłumów i intratne kontrakty reklamowe.

- Całe miasta są obklejone podobiznami najpopularniejszych idoli. Zachęcają do kupowania napojów, leków, a nawet pieczonych kurczaków. Ale i tak najlepiej sprzedają się kobiece kosmetyki reklamowane przez boysbandy - opowiada Zuzanna El Tanbouli. Azja kocha K-pop także dlatego, że jego gwiazdy są po prostu piękne. Większość komentarzy, które fani K-popu publikują w internecie, dotyczy właśnie wyglądu idoli. To dlatego młode kobiety i mężczyźni masowo rzeźbią i modelują twarze w klinikach chirurgii estetycznej - powiększają oczy, zadzierają noski, pozwalają sobie nawet łamać kości szczęki, aby po ich złożeniu twarz była bardziej smukła i pociągła.

Koreańczycy wychodzą z założenia, że jeśli mogą wyglądać lepiej, powinni w to zainwestować. Dziewczyny z K-popowego zespołu Girls’ Generation zapytane, na czym polega fenomen popularności ich dziewięcioosobowego girlsbandu, odrzekły chórem: "Może to dlatego, że tak świetnie wyglądamy?". Ale fenomen czy wręcz magia zespołów z Korei Południowej to coś więcej niż atrakcyjny wygląd piosenkarek. Na czym więc polega siła K-popu? Odpowiedź znaleźć można, przeszukując internetowe fora poświęcone tej muzyce: "Gdy jedna z piosenkarek wskazała mnie palcem, nagle świat wokół mnie przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedy dziewczyny wychodzą na scenę, czujesz, jakby to one przyszły zobaczyć ciebie. A przecież jest na odwrót".

MICHAŁ KUKAWSKI

 Twój STYL 6/2016

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy