Reklama

Kobiety w chustach

​Kim jestem? Dla rodaków za mało islamska. A dla Polaków? To pytanie zadają kobiety z krajów muzułmańskich, które od lat mieszkają w Polsce, oswoiły naszą rzeczywistość, ale przecież są inne. Myślą w rodzimych językach. I tylko śnią po polsku.

Najważniejsze jest podawanie ręki. Czeczenka Larysa dziękuje, że jej do tego nie przymuszałem. Bo mężczyzna nie powinien kobiecie podawać ręki. To by go upokarzało, umniejszało. Aida wyciąga dłoń energicznie, uśmiecha się szeroko. Gdyby nie chustka na głowie i ciemna karnacja, nikt by nie zgadł, że przyjechała z jednego z krajów Zatoki Perskiej. Spotykając się z Syryjką Sibą, popełniam faux pas. Witam się najpierw z jej mężem, a tu się okazuje, że Siba czeka na uściśnięcie dłoni z ręką zawieszoną w powietrzu. Daleko odeszła od nakazów islamu, nawet włosy ma siwe, niepofarbowane. Chociaż "prorok używał henny" i dobra muzułmanka powinna się farbować, kiedy przyjdzie na nią czas. Siba spędziła w Polsce pół życia, ale kiedy mówi "u nas", ma na myśli Syrię, a "u was" - Polskę. Odwrotnie niż jej synowie Abude i Hilal. 

Reklama

Siba (1)

2 grudnia 1985 roku zaczyna się w Polsce ostra zima. Siba wsiadła do samolotu w słonecznym Damaszku, a tu brudny, szary śnieg i potwornie zimno. Na kolory jest uważna. Malarka, do Polski przyjeżdża na studia doktoranckie na ASP. Dziś z pasją opowiada, że islam uwielbia barwne stroje. Tak się ubiera i tutaj, i u siebie. Zapewnia, że jest wolna. Uczy się polskiego, trafia na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej, jeździ na plenery malarskie do Kazimierza. Poznaje, co to hojność. Tak dziś opowiada: myślała, że Arabowie są hojni, aż zobaczyła stoły uginające się od jedzenia na wsiach. Żyje na bogato, stać ją na zakupy w Peweksie, a kartki na mięso oddaje koleżankom ze studiów, bo mięsa nie lubi. Wszystko idzie zgodnie z planem do wypadku - wielokrotnego złamania nogi. Nie wierzy w syryjskich lekarzy (niedouczeni, bałagan w szpitalach), leczy się w Polsce, mąż przyjeżdża do niej. I wrastają w Polskę. Fathi znajduje pracę w Ambasadzie Arabii Saudyjskiej w Warszawie, a Siba w 1993 roku rodzi wyczekiwanego syna Abduljabbara, zdrobniale Abude. 

Aida

Aida ma w 1994 roku osiem lat. Córka Polki i Araba, rodzice poznali się w Polsce, ale w latach 80. wyjeżdżają do ojczyzny ojca. Przyjeżdżają tylko na wakacje. Babcia jest kochana, przygotuje pyszności i zawsze uważa, żeby było bez wieprzowiny. Aida dziś to docenia, bo kiedy idzie do sklepu w Polsce, musi na każdym pudełku czytać, co jest w składzie. Rodzice po studiach mają dobrą pracę. Kiedy władze w ich kraju wyłączają telewizję satelitarną, mama Aidy przynosi z polskiej ambasady gazety. Chodzą też do ambasady na Wielkanoc, na Boże Narodzenie. Ojciec wychowuje ją na muzułmankę, a mama uczy, że każda religia ma to samo przesłanie. Szanuje więc wszystkie święta, ale pości w ramadanie. 

Larysa

W tym samym 1994 roku Larysa dowiaduje się, że nie jest ważna narodowość, tylko poziom człowieka. Tak mi to dziś opowiada na ławce w warszawskim parku Skaryszewskim. Nie w kawiarni, bo jest ramadan i zapach kawy nie pozwalałby Larysie się skupić, a jeść i pić może dopiero po zachodzie słońca. Ubrana elegancko i skromnie, w delikatnej chustce (szara, jedwabna, w czarne kropki), z kolczykami własnej roboty i w szpilkach. Tak jak przyjechała z Czeczenii. Na razie jednak, w 1994 roku, ma 20 lat i w Groznym uczy się na księgową, a w domu mówi po rosyjsku - przez sąsiadkę. Starsza, samotna, przychodziła do nich na telewizję. Żeby więc babuszka źle się nie czuła, mówili po rosyjsku, a siedziała u nich od rana do wieczora. 

Wybucha pierwsza wojna czeczeńska, do Groznego wkraczają Rosjanie. Rodzina Larysy musi uciekać za miasto, a sąsiedzi - Ruscy, nie-Ruscy - ratują ich dobytek. To właśnie wtedy Larysa zapamiętuje, że liczy się w człowieku serce, nie narodowość. Kiedy życie wraca do normy, Larysa zostaje księgową. Żyje im się dobrze, tylko jak to powiedzieć w liczbach? Może tak, że ich dom ma sześć pokoi, w których mieszkają w cztery osoby. W 1999 roku zaczyna się druga wojna czeczeńska. Sąsiedzi nie pomogą, sami uciekają do Astrachania. Dzieją się straszne rzeczy. Larysa chciałaby je wyrzucić z głowy, ale opowie o konwoju do Inguszetii, skoro proszę. Ludzie mówią, że Grozny zostanie zbombardowany. Wyjeżdżają w kolumnie aut w stronę granicy z Inguszetią. Auta stoją, ludzie czekają nie wiadomo na co. I nagle słychać warkot. Samoloty zaczynają bombardować kolumnę. Larysa widzi bombę spadającą na autobus. Na traktor z przyczepą wypełnioną dziećmi jedno przy drugim. Na samochód z dziennikarzami. Do dziś widzi te bomby. Samochody gnają w stronę bocznej drogi, żeby uciec z pułapki. W auto przed nimi trafia bomba, ludzie giną na miejscu. Ci za nimi też. Im udaje się uciec. 

Siba

W tym samym czasie, w 2001 roku Abude, syn Siby, idzie do I klasy. Jego mama dostaje gęsiej skórki, kiedy przy ślubowaniu dziecko śpiewa: Jeszcze Polska nie zginęła. Abude ściska ją za rękę, jakby się bał, że matce będzie przykro. - Wiem, że jestem Syryjczykiem, ale czuję się Polakiem - mówi po uroczystości. - To dobrze, bo tu pijesz mleko i tym powietrzem oddychasz - odpowiada Siba. Z Fathim są muzułmanami niepraktykującymi. Do meczetu dzieci - trzy lata po Abude rodzi się Hilal - nie prowadzają, wersetów Koranu ich nie uczą. Siba chce, żeby chodzili w szkole na etykę, ale chłopcy, żeby się nie nudzić w świetlicy, przychodzą też na religię. Ksiądz, otwarty i ekumeniczny, prosi Hilala o poprowadzenie lekcji o islamie. Ale przenoszą go, a nowy wyprasza Hilala za drzwi. "Bóg jest jeden", kłóci się z księdzem Siba. Bezskutecznie. Mieszkają na 55 metrach, telewizor stoi w pokoju chłopców. Na okrągło lecą wiadomości z Iraku, ilu rannych, ilu zabitych. Hilal, wówczas sześcioletni, płacze. A Siba myśli: żyjemy tu, po co ich obarczać wojną w dalekim kraju? 

Abude ma talent do muzyki, uwielbia Michaela Jacksona, słucha teledysków na satelicie. Siba się cieszy, bo słuchała w młodości Beatlesów. Na święta stawiają choinkę, przychodzi mikołaj. A w ramadan Abude raz próbuje pościć, ale Siba się martwi, że zemdleje na lekcji WF-u. W 2006 r. Siba musi przedłużyć zezwolenie na pobyt stały w Polsce. Urzędnik odmawia! Chociaż kobieta mieszka tu pół życia, synowie chodzą do podstawówki, a mąż pracuje w ambasadzie. Ale trzeba spełniać dwa warunki: przynajmniej 800 złotych na osobę w rodzinie i 40 tys. złotych oszczędności. "Kto z Polaków ma 40 tysięcy oszczędności?! I czy nie liczy się, że moje dzieci uczą się w polskiej szkole, i to bardzo dobrze? - protestuje Siba. - Nie chcę, żeby musiały jechać do Syrii i wielbić prezydenta Al-Asada jak boga". Pisze odwołanie i dostaje zgodę na pozostanie w Polsce. 

Aida

W 2003 r., choć za oknami trwa wojna, Aida nie chce wyjeżdżać. Byle skończyć studia. Ale dookoła strzelają. Jej matka - blondynka - nie odczuwa, że zniknęła sympatia do Polaków. Bo teraz Polacy przyjechali nad Zatokę nie z kontraktami biznesowymi, jak kiedyś, tylko na wojnę. Jadą do Polski, wprawdzie dziadkowie już nie żyją, ale jest dalsza rodzina. Aida kontynuuje studia i jest zachwycona ojczyzną matki. Ale ona się dziwi, że to nie ten sam kraj co 20 lat temu. Związki partnerskie? Wychowywanie dzieci bez ślubu? Język wulgarny. Jak koleżanka może do Aidy napisać w SMS-ie "zajebiście"?! Samą Aidę najbardziej dziwią geje. - W islamie to grzech, muszą się ukrywać, w Polsce nie. Poznaje kilku i stwierdza, że "nie jej rolą jest rozliczanie innych z ich grzechów". Najbardziej jest wdzięczna Polsce, że mogła poznać różnorodność świata. Może siedzieć przy jednym stole z gejem, lesbijką, Żydami, ateistami, chrześcijanami - i razem się śmieją, bawią. Polacy są serdeczni. Koleżanki na studiach pomagają, profesorowie też są cierpliwi, patrzą, czy Aida rozumie, nawet jeśli zapomniała polskiego słowa. I wtedy dziewczyna zakłada na głowę chustę. Tam, nad Zatoką, chodziła z rozpuszczonymi włosami (nie pokaże mi ich, to tak, jakby się miała rozebrać przed obcym mężczyzną), bo najpierw była za mała, a później stwierdziła, że jak się założy chustę, nie można jej sobie ot tak zdjąć. Teraz boi się reakcji ludzi, ale przekonuje się: chusty nie nosi się dla ludzi, tylko dla Boga. Zmienia też ubranie > na bluzkę z długimi rękawami i szerokie, ukrywające kształty spodnie. Rodzice są w szoku. Koleżanki na studiach nie. Wcale ich to nie dziwi. Pod koniec studiów pojawia się w życiu Aidy kolega. Poznają się na Facebooku, rozmawiają o rozpoczynającej się wówczas arabskiej wiośnie, o polityce. On przyjechał z Bliskiego Wschodu. Kim jest z zawodu, Aida nie chce opowiadać, ale powie o pierwszym wrażeniu. Myśli: "Co za zarozumialec". Nie wie, że on wtedy postanawia: "Chcę z nią spędzić życie". Muzułmanie nie chodzą na randki, nie umawiają się do kina, nie całują na ławkach w parku. Młody mężczyzna spotyka się z ojcem Aidy, prosi o jej rękę. Ojciec nie od razu się godzi, robi prywatne śledztwo, wypytuje znajomych Arabów, kto zacz. W końcu zgadza się... porozmawiać z Aidą. "Nie", odpowiada krótko córka. Ojciec odpuszcza. Ale przychodzi do niej mama: "A może się zgodzisz? Życie to nie tylko studia i praca. - Dobrze, spróbuję" - godzi się dziewczyna. Spotykają się kilka razy w tygodniu. On przychodzi do nich po pracy, Aida zaczyna czekać na te spotkania. W końcu czuje, że się zakochała. To czysta miłość, dla niej kontakt fizyczny przed ślubem jest grzechem. On chciałby czegoś więcej, bo jest w Polsce dłużej, zna europejskie zwyczaje. Ale szanuje wolę narzeczonej, nawet z pierwszym pocałunkiem czekają do ślubu. Pobierają się w 2011 roku. 

Larysa

W 2011 roku, po zakończeniu drugiej wojny czeczeńskiej Larysa myśli, że najgorsze już za nią. Aż nocą pod ich dom zajeżdżają samochody, wyskakują ludzie z bronią. To bojówka sprzyjająca nowej, prorosyjskiej władzy, a ona miała kuzyna, który walczył z Rosjanami. Krzyczą, popychają, grożą bronią. Odjeżdżają, ale za kilka dni znów się zjawiają, wyzywają od najgorszych, przystawiają Larysie do głowy pistolet automatyczny. Kolejnej nocy Larysa z matką nie wytrzymują. Jest czwarta nad ranem, jeszcze ciemno, a one chwytają najpotrzebniejsze rzeczy, zamawiają taksówkę i odjeżdżają. Byle dalej na zachód. Larysa siedzi na tylnym siedzeniu i płacze całą drogę. Przesiadają się do autobusu, potem jadą brudną ciężarówką przewożącą owoce. Docierają na Białoruś, potem do Polski, to dobry, bezpieczny kraj. Od dwóch lat jest tu jej siostra. Wychodzi im naprzeciw na przejściu w Brześciu. Larysa z mamą składają papiery o status uchodźcy, dostają zasiłek około 700 złotych na osobę i sprowadzają się do siostry, jej męża i trójki dzieci. Właścicielka mieszkania, dobra osoba, nie ma nic przeciwko, sąsiedzi też są mili.

Trzy pierwsze wrażenia. Pierwsze: ach, jakie piękne kobiety, w tramwaju, na ulicy! Dotąd znała tylko Barbarę Brylską, gwiazdę polskiego i radzieckiego filmu. Drugie: okropne tatuaże, satanistyczne. Dobrze, że w Czeczenii to zabronione. Do dziś Larysa nie może się nadziwić, że ludzie nie boją się młodych ludzi z tak strasznymi tatuażami, a wystraszyli się uchodźców. I trzecie: ciągłe narzekanie. A ona się uśmiecha ze szczęścia: że woda w kranie, sklepy pełne, nie ma wojny i nikt nie stuka automatem do drzwi. Po roku, gdy zaczyna rozumieć, że zostanie w Polsce na długo, a może i na zawsze, zapisuje się na kurs języka w Polskiej Akcji Humanitarnej. Tam poznaje wolontariuszkę Katarzynę. Zaprzyjaźniają się. Katarzyna mówi, że ma puste mieszkanie przy parku Skaryszewskim i mogą się tam z matką wprowadzić. Larysie dochodzi kolejne zdziwienie: w mieszkaniu jest dużo ikon. Ale Jezus jest przecież jednym z proroków uznawanych przez muzułmanów, więc jej to nie przeszkadza. Idzie raz z Katarzyną do kościoła na koncert muzyki organowej. Odwiedzają się w święta - muzułmańskie i chrześcijańskie. Larysa uważa, że święta obu religii nie różnią się od siebie. Zawsze jest to "święto obżarstwa". Cały czas przy stole. Tylko inna kuchnia - u jednych polska, u drugich orientalna. 

Siba

Mam do Siby przyjść w poniedziałek, ale z samego rana, bo mąż o 11 wychodzi do pracy. Okazuje się, że jednak dziś będzie miał wolne, więc nie musimy się spieszyć. A że może mnie zaprosić do siebie tylko, kiedy mąż jest w domu, to oczywiste. Siba pracuje dorywczo, jest nauczycielką arabskiego. Bo kiedy cztery lata temu zamknęli szkołę przy ambasadzie libijskiej, maluchy z tego kraju nie mają gdzie się uczyć ojczystego języka. Denerwuje ją, kiedy matka 12-latki chce, żeby dziewczynka nosiła hidżab. "Dlaczego? Przecież nigdzie nie jest napisane, że musi. To tylko zwyczaj, tak jak noszenie kapelusza. - Żeby ciałem nie zwracała na siebie uwagi - wyjaśnia matka. - To dopiero by zwracała na siebie uwagę" - śmieje się Siba. Ona nie nosi nawet małej chusty i nie obraża proroka. Czasem z Fathim nawet napiją się alkoholu. Siba uważa, że skoro w Polsce jest taki zwyczaj, wolno. Jedna z Libijek nazywa ją nawet pogardliwie "chrześcijanką". Pogardliwie, bo jak zauważyła Siba, swoje dzieci wychowuje w pogardzie dla innowierców. Dla Siby Bóg jest jeden. Dla niego nie liczy się, ile i jak się modlisz, tylko czy jesteś dobra. Kiedy prorok zobaczył modlącą się całymi dniami kobietę, powiedział: "Pójdzie do piekła, bo jej kot jest głodny". 

Abude wyrasta na dobrego człowieka. W szkole pani psycholog ostrzegała Sibę, że jest zbyt łatwowierny. Musiała go nauczyć, że kiedy kolega mówi "daj kanapkę", nie musi jej oddać. Teraz kończy studia, już stara się zarabiać, pomóc rodzicom. Młodszy Hilal jest serdeczny. Czyli mnóstwo dziewczyn się w nim podkochuje. Dla Siby to nie problem, ona kochała się z Fathim już przed ślubem, jej pięć sióstr też nie czekało z tym do ślubu. Hilal idzie na studia i ma na oku pracę, bo każdy grosz się w domu przyda. Wszystko przez naleśniki. Dwa lata temu Fathi rzucił nerwową pracę w ambasadzie i zainwestował w naleśnikarnię. Ale po ośmiu miesiącach oszczędności się skończyły i musieli zamknąć lokal. Pomaga im teraz brat z Kuwejtu, siostra z Berlina, przyjaciółka z Tunezji i znajomi w Polsce. A wiosną Fathi dostał pracę w kebabiarni. Przynajmniej jest zarobek - pociesza się Siba. Czuje dumę: jest kobietą, Syryjką, muzułmanką. Wymienia to w takiej kolejności. Ale za chwilę zastanawia się, kim ona dziś jest. Dla muzułmanów nie jest dość dobrą muzułmanką. A dla Polaków? Półtora roku temu sprowadzają się sąsiedzi, młodzi, dużo siedzą w domu. Zaczyna się od sporu, kto komu zastawia garaż, potem dochodzą pretensje, że nowi wrzucają do ogródka papierosy z balkonu. A kiedy Siba bierze aparat, żeby mieć dowód, wybucha awantura z szarpaniną i wyzwiskami. Młoda sąsiadka krzyczy: "Ty terrorystko, wracaj do Afryki, robisz zdjęcia, żeby islamiści wiedzieli, gdzie bombardować. I będę tu parkować, bo jesteśmy w Polsce!". Wtedy zdarza się coś, dzięki czemu Siba jeszcze mocniej wierzy w Polaków. Włącza się dwunastoletni syn sąsiadów, upomina Polkę: "Dlaczego pani taka jest, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi?". A jego ojciec otwiera Sibie drzwi, kiedy ta ucieka przed sąsiadką. Sprawa jest w sądzie, który nie zgodził się na ugodę, bo wyzwisk słuchał nieletni. Siba nie rozumie, o co chodzi z islamskim terroryzmem: - To my cierpimy przez terrorystów. Wiemy z internetu, co się dzieje w Aleppo, w Homs, rodzinnych stronach Fathiego. Widzieliśmy zdjęcia ruin. I nie możemy już płakać, bo nie mamy łez. 

Aida

Idzie przez korytarz pełen interesantów, widać, że tu pracuje, pomaga ludziom. I nagle słyszy za sobą: "Arabska szmata". Za bardzo się tym nie przejmuje, bo uważa, że to świadczy tylko o osobie, która ją wyzywa. Przejmuje się natomiast, że nikt nie zareaguje, nie powie: tak nie wypada. 

- Bo złych ludzi - tłumaczy mi Aida - można znaleźć wszędzie, i w Polsce, i w krajach arabskich, i na całym świecie. Tylko gdzie są ci dobrzy? Czemu milczą? Dziwi się, że inni tak niewiele wiedzą o życiu islamskiej rodziny. Nawet jej znajomi przypuszczają, że jest zniewolona przez męża. Chociaż widzą, że pracuje, jeździ samochodem, bierze udział w wyjazdowych konferencjach. A tu chodzi o coś innego: w islamskiej rodzinie każdy ma swoje prawa i obowiązki. Gdyby Aida płaciła rachunki, to jakby udzielała mężowi jałmużny. Nie jest do tego zobowiązana, to mąż ma przymus religijny, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Prawda, że powinien wiedzieć, z kim Aida się spotyka. Ale z drugiej strony musi poinformować żonę, że wróci wcześniej. Aida nazywa to obustronnym zaufaniem. 

Mają syna, ślicznego, czarnookiego chłopczyka w koszulce z Minionkami. Aida zapewnia, że nad Zatoką Perską dzieci noszą takie same ubrania i oglądają te same filmy co dzieci polskie. Kiedy chłopiec nie wytrzymuje przedłużającej się rozmowy, włącza mu na smarfonie animowany serial "Tomek i przyjaciele". Karmiła go piersią, tak jak zaleca Koran. Ale karmienie nie jest obowiązkiem kobiety, mąż powinien to Aidzie wynagrodzić. Wynagrodził? Tak, robił drobne niespodzianki, no i kupił iPhone’a! Bo skoro miesiącami nie mogła wyjść z domu bez dziecka, mąż zapewnił jej komfortowe korzystanie z internetu. 

Podział obowiązków domowych mają zaskakujący. Gotuje mąż, Aida nie potrafi. Jego specjalność to palestyński humus i makluba, mięsne danie z Tunezji. Chyba że mama coś dla nich zrobi albo arabskiego, albo europejskiego. Sprzątanie - różnie. Mąż sprząta, kiedy Aida nie ma siły, ale ona tego nie lubi, bo on nie odkłada rzeczy na miejsce. Prasowanie - też domena męża, bo Aida nie potrafi. Seks? Nie ma problemu, żeby o tym mówić. Antykoncepcja jest w islamie dozwolona bez ograniczeń. Stosunek w małżeństwie to nie tylko przyjemność, ale też dobry uczynek. Kiedy więc mąż kocha się z żoną, oboje spełniają dobre uczynki. Zamachy terrorystyczne to uczynki złe. Sama pamięta wojnę, część jej rodziny zginęła. I dziwi się, dlaczego musi się z tego tłumaczyć? Bo jest muzułmanką? W paryskich zamachach zginęli również muzułmanie. Dwie zabite dziewczyny to koleżanki jej znajomej z Polski. - To często my jesteśmy ofiarami terroru - mówi smutno. I nie chce podawać swojego prawdziwego imienia. 

Larysa

Larysa czuje się w stu procentach Czeczenką i jest z tego dumna. Uważa, że Czeczenów i Polaków łączy jedno: gotowość do walki, nawet jeśli nie ma ona sensu. Spotyka u nas same anioły, tak mówi. Nie tylko Katarzynę i jej matkę, które zostały jej przybraną rodziną. Także panią Jolantę z PAH-u, dziś w pomagającej uchodźcom Fundacji Refugee.pl, która wysyła ją na kurs jubilerski. Larysa jest zachwycona, już kiedyś w Baku dorabiała, robiąc biżuterię, ale że na Kaukazie jubiler to męski zawód, szybko o tym zapomniała. Zostaje czeladnikiem u Rafała, kolejnego anioła. Dzisiaj ma kolczyki, które sama zrobiła. Może będzie mogła się z tego utrzymywać, kiedy skończy jej się wsparcie - tysiąc złotych co miesiąc - z Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie? 

Na razie dorabia, opiekując się dziećmi. Raz w tygodniu zajmuje się pięciomiesięczną córką dziennikarki radiowej. Larysa zawsze podaje ten argument: czy mnie tu źle traktują, skoro Polka powierza mi coś tak cennego? Kiedy podczas Euro 2012 Polska grała z Rosją, poszła z siostrą do strefy kibicowania pod Pałacem Kultury z polską flagą. Lubi Polskę, ale... nie mogłaby zakochać się w Polaku, bo rodzina by go nie przyjęła. A był taki jeden Polak, proponował małżeństwo. Wytłumaczyła mu, że muszą pozostać przyjaciółmi. Czeczeni to zbyt mały naród, żeby szukać miłości wśród innych narodowości. 

Część rodziny Larysy została na Kaukazie. Rozmawia z nimi czasem przez Skype’a. Rodzina mówi Larysie - głośno i wyraźnie - "Wracaj, tutaj jest dobrze". Ale głowami kiwają, żeby nie wracać. Kombinują tak, bo się boją podsłuchu. Dlatego Larysa również prosi, żeby zmienić w tekście jej imię. Żeby czegoś, co powiedziała, nie wykorzystano przeciw jej bliskim. Myśli w języku czeczeńskim. Ale sny ma przeważnie po polsku. Bardzo ją śmieszy, kiedy w snach cała czeczeńska rodzina, która została w Groznym, mówi płynną polszczyzną. 

STYL 12/2017

Wojciech Staszewski 

Dziękuję za pomoc w dotarciu do bohaterek Fundacji Refugee.pl oraz fanpage’owi Chlebem i Solą na Facebooku. 

Zobacz także:

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy