Reklama

Kobiety nadal marzą o facecie, który potrafi przejąć inicjatywę

Humor jest w miłości niezbędny - przekonuje dziennikarka, współautorka książki „Randki po parysku”, Claire Steinlen.


We Francji jest długa i dobrze udokumentowana tradycja uwodzenia, flirtu. Czy rady zawarte w "Randkach po parysku" mogą być równie pomocne dla kobiet na przykład z Polski, gdzie flirt nie przychodzi mężczyznom łatwo i naturalnie?

Claire Steinlen: Zdecydowanie. Nasza książka została przetłumaczona na kilka języków, co świadczy o tym, że da się zastosować te porady w innych miastach, w innych krajach. W ogóle naszym wspólnym założeniem było, by napisać coś na kształt uniwersalnego poradnika. Zebrałyśmy nasze osobiste wrażenia, odczucia, przeżycia - a każda z nas trzech ma zupełnie inne doświadczenia życiowe i związkowe - po czym zabrałyśmy się za napisanie "międzynarodowego" poradnika. Jednak w żadnym wypadku nie chciałyśmy zasądzać, co wolno, czego nie wolno, co trzeba zrobić.

Reklama

- Stworzyłyśmy poradnik, który zawarł w sobie tę tradycję miłości, uwodzenia po francusku, która nadal jest bardzo silna i obecna w kulturze francuskiej, ale połączyłyśmy to z nowoczesnym spojrzeniem na świat. Było dla nas ważne, by stworzyć poradnik dla kobiet, który pozostałby wobec nich życzliwy, który w żaden sposób nie ocenia lub obwinia. To poradnik napisany dla kobiet przez kobiety. Taka była idea.

Premiera książki w Polsce zbiegła się z głośnym tekstem francuskich kobiet, podpisanym m.in. przez Cathrine Deneuve. Można powiedzieć, że protestowały przeciwko nadużywaniu akcji #metoo, stając w obronie uwodzenia, nawet tego nieporadnego. Automatycznie pojawia się tu pytanie o granice pomiędzy nieudolnym flirtem a napastliwością. Jak według pani można tę linię oddzielającą oba zjawiska? Chyba jest to konieczne, by randkowanie sprawiało radość.

- To świetne pytanie. We Francji, podobnie jak na całym świecie, dużo się mówiło o tej sprawie. Wydaje mi się, że Cathrine zrobiła błąd, podpisując ten apel. Jest on źle napisany i miesza pojęcia, których absolutnie nie można łączyć. We Francji istnieje zjawisko "ocieracza", czyli mężczyzn ocierających się o kobiety w metrze. To nie jest sposób uwodzenia, ale coś, czemu trzeba stawić opór. Jednak teraz w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie dochodzimy do sytuacji, gdy mężczyźni zaczynają bać się kobiet, gdyż każda próba podrywu mogłaby zostać niewłaściwie odebrana.

- Mam nadzieję, że we Francji uda nam się tego uniknąć, że z połączenia tradycji uwodzenia z rosnącą niezależnością kobiet wyjdzie coś dobrego. Kobiety, mimo że są coraz silniejsze i coraz bardzie niezależne, nadal marzą o facecie, który potrafi przejąć inicjatywę. Czasami nawet mu to sugerują, ale w taki sposób, by mężczyźnie wydawało się, że to on zadecydował. Czyli na przykład zgadzamy się zapłacić za swój rachunek w restauracji, ale z drugiej strony, jeśli mężczyzna nam zaproponuje jakieś wyjście i on chce zapłacić - nie ma w tym nic złego. Można to wręcz uznać za wyraz zainteresowania albo miłości. Więc chodzi o coś zupełnie innego niż pisała Cathrine. Chodzi o to, by mężczyzna mógł dać wyraz swojemu zainteresowaniu naszą osobą, nawet gdy tego nie szukałyśmy.

Nawiązujecie do wielu niezwykle ważnych postaci, które wpłynęły na to, jak postrzegamy Paryż, kobiecość i miłość. Wystarczy wymienić Simon de Bouvoir, Georgesa Brassensa czy Jean-Luc Godarda. Czy rzeczywiście nawet dziś ich duch jest wyczuwalny na ulicach zabieganego, kosmopolitycznego Paryża?

- Jestem absolutnie tego pewna. Paryż to nie tyko piękne budynki, ale też postacie, które w tym mieście mieszkały bądź mieszkają. Spacerując po mostach Paryża trudno nie pomyśleć o Apollinairze i o jego stwierdzeniu, że po bólu zawsze przychodzi radość. Albo o "Kobiecie i mężczyźnie" Godarda. Jest bardzo wiele osobistości, które mieszkały w Paryżu, chodziły po jego chodnikach i naznaczyły to miasto. One same przychodzą do głowy podczas spacerów, czy nawet podczas codziennego zabiegania. I, co ciekawe, te osoby pochodzą ze wszystkich epok, od współczesności po, choćby, Madame Pompadour. Ich duch nadal jest wyczuwalny w Paryżu.

- Dla przykładu powiem, że w Paryżu często cytuje się Coco Chanel. Jest ukochana przez paryżanki, nawet jeśli część osób nie dysponuje środkami na zakup jej produktów. Otóż Coco nigdy nie pozwalała swoim pracowniczkom wyjść w byle jakim stroju. Mówiła wtedy: "nigdy nie wiesz, czy za rogiem nie spotkasz miłości". My pamiętamy o tej maksymie, nawet idąc po chleb do piekarni [śmiech].

W "Randkach po parysku" przedstawiacie czasami zdecydowane porady, do realizacji których potrzeba niezwykłego samozaparcia, pewności siebie oraz znajomości własnych potrzeb, bez których nie chcemy i nie możemy szczęśliwie żyć. Jak znaleźć w sobie te cechy?

- Często same sobie je zadajemy. Wiemy dobrze, że porady przyjaciółek nie zawsze się sprawdzają. One zawsze nam powiedzą, że jesteśmy superszczupłe, a facet na pewno zadzwoni. Mimo gdy dobrze wiemy, że nie ma co czekać na jego telefon. Znacznie lepiej jest wyjść, napić się wina z przyjaciółką, a po spotkaniu - na którym i tak nasłuchamy się porad, bo inaczej się nie da - przeczytać naszą książkę i połączyć te dwa elementy. Tak naprawdę to my wewnętrznie znamy odpowiedź na wiele pytań, tylko musimy sobie pozwolić sobie samym na dotarcie do nich. I, co nie mniej ważne, zapewnić sobie w tym wszystkim trochę luzu.

Relacje, które przedstawiacie w książce często mają element dystansu - dystansu do siebie, dystansu do partnera. Czasem wręcz radzicie, by nie brać siebie śmiertelnie poważnie. Czy rzeczywiście lepiej do miłości podchodzić z humorem?

- Ważnym dla nas było, by podkreślić ten dystans, bo naprawdę warto go zachować. Poczucie humoru było wręcz to dla nas pewnym punktem wyjścia. Zawsze nam towarzyszył. Zbytnia powaga może bowiem wszystko zniszczyć. Istotne jest, by zarazem rozmawiając z samą sobą, jak i z otoczeniem, zachować dozę śmiechu i uśmiechu. Dzięki temu wydarzenia mają bardziej płynny przebieg, pojawia się pewna lekkość życia. Za dużo presji jeszcze nikomu w niczym nie pomogło. Humor jest w miłości niezbędny.

Fragment książki "Randki po parysku" Wydawnictwa MUZA SA, w której trzy rodowite paryżanki, Florence Besson, Eva Amor i Claire Steinlen, odkrywają wszystkie tajniki miłości znad Sekwany.


Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy