Reklama

Kobieta ze wstążką

Nie potrzebowałam dodatkowych zajęć: miałam karierę, rodzinę. Ale w latach 90. nikt nie wspierał badań nad rakiem piersi w skoordynowany sposób, opowiada Evelyn H. Lauder. O początkach kampanii antyrakowej i związkach z Polską mówi w wywiadzie tylko dla "Twojego Stylu" .

W 1992 roku wymyśliła Pani różową wstążkę, symbol walki z rakiem piersi. Jak do tego doszło?

Evelyn H. Lauder: Zastanawiałam się wspólnie z Alexandrą Penney, ówczesną redaktor naczelną amerykańskiego magazynu o zdrowiu "Self", jak przekonać kobiety do badań profilaktycznych. Wcześniej Kongres Amerykański zdecydował, że październik będzie obchodzony jako miesiąc świadomości raka piersi, jednak na akcje edukacyjne nie było pieniędzy. W tym samym czasie nabierała rozpędu kampania na rzecz walki z AIDS, której znakiem rozpoznawczym była czerwona wstążka. Właśnie taka charakterystyczna wstążka z pętelką zależnie od barwy jest w USA symbolem solidarności z określoną sprawą. Wpadłyśmy na pomysł, by nasza była różowa, bo ten kolor tradycyjnie uważa się za kobiecy. Kiedy Alexandra oznajmiła, że różowa wstążka trafi na okładkę jej magazynu, spytałam: "A gdybyśmy zaczęli takie wstążki rozdawać w prezencie?". I tak zrobiliśmy. Przez pierwsze kilka lat płaciliśmy za nie sami z mężem, potem ich produkcją zajęła się firma Estée Lauder. Do dziś na całym świecie rozdaliśmy 85 mln różowych zapinek. Mają przypominać kobietom, że rak piersi jest w 98 proc. przypadków uleczalny, jeśli wykryje się go we wczesnym stadium. I dlatego powinny regularnie się badać. Jestem dumna, że różowy kolor kojarzy się teraz z zapobieganiem rakowi piersi. Od dziesięciu lat w październiku oświetlamy na różowo znane budynki i miejsca publiczne (m.in. Empire State Building w Nowym Jorku, krzywą wieżę w Pizie, a w 2007 r. most Świętokrzyski w Warszawie - red.). W zeszłym roku w pobliżu takiego budynku spotkałam małego chłopca z rodzicami. Popatrzył na różową iluminację i powiedział: "O, to z powodu raka piersi".

Reklama

Dlaczego tak mocno zaangażowała się Pani w kampanię na rzecz walki z tym właśnie rakiem? Chorował ktoś spośród Pani krewnych albo znajomych?

Evelyn H. Lauder: Oczywiście znam osoby, które miały raka piersi. Ale prawdziwym impulsem stał się dla mnie program charytatywny "Look Good, Feel Better" (w Polsce działa on pod nazwą "Piękniejsze życie" - red.). Był rok 1988, przedstawiciele firm kosmetycznych zebrali się na spotkaniu dotyczącym nowej akcji: pomagać pacjentkom, które na skutek chemioterapii tracą włosy, brwi, mają kłopoty ze skórą. W pokoju zgaszono światło i rozpoczęto projekcję filmu. Bohaterkami były kobiety z rakiem uczestniczące w warsztatach pielęgnacyjnych. Kosmetyczki wolontariuszki pokazywały im krok po kroku, jak zadbać o cerę, jak się malować, co robić z włosami. Przemiana, którą przeszły w filmie, była wstrząsająca. Te dzielne kobiety poważnie chorowały, a przy tym wyglądały bardzo normalnie: miały ładnie zarysowane brwi, róż na policzkach, dzięki perukom nosiły eleganckie fryzury i kiedy spoglądały w lustro, nie czuły się przez chorobę poniżone. Pozostały sobą, miały odwagę wyjść do świata, chodzić do pracy. Film się skończył, zapaliły się światła - wszyscy zebrani w pokoju płakali. "Piękniejsze życie" bardzo mnie zainspirowało. Gdy nasza firma zaangażowała się w ten program, zaczęliśmy dostawać mnóstwo listów. Jedna z kobiet napisała: "Teraz, gdy mam raka, wyglądam nawet lepiej niż przedtem, bo wiem, jak używać kosmetyków". Była szczęśliwa i przekonana, że pokona chorobę. Świadomość, że się dobrze wygląda, dodaje kobiecie optymizmu i pewności siebie, a optymizm, jak wynika z badań, wydłuża życie.

Przypomniał mi się właśnie sondaż przeprowadzony jakiś czas temu wśród polskich kobiet. Zapytano je, co by zrobiły z niespodziewaną sumą pieniędzy, gdyby mogły je wydać na siebie. Więcej kobiet przeznaczyłoby je na operację plastyczną niż na mammografię. Co Pani o tym sądzi?

Evelyn H. Lauder: O mój Boże! Myślę, że powinny zająć się swoim zdrowiem, a o kosmetykach pomyśleć dopiero później. Przecież do trumny żadnych kremów ze sobą nie wezmą.

Jest wiele organizacji charytatywnych, ale Pani założyła swoją własną: Fundację na rzecz Badań nad Rakiem Piersi. Nie lepiej było przyłączyć się do już istniejącej instytucji?

Evelyn H. Lauder: Nie potrzebowałam dodatkowych zajęć: miałam własną karierę, rodzinę, zainteresowania. Ale kiedy na początku lat 90. szukałam organizacji wspierającej badania nad rakiem piersi, nie znalazłam żadnej, która robiłaby to w skoordynowany sposób. Różne instytucje promowały badania mammograficzne, prowadziły kampanie edukacyjne, wiele osób prywatnych przekazywało pieniądze szpitalom. Kiedy naukowiec miał pomysł na badania, sam szukał na nie środków, a potem pracował nad projektem w macierzystej instytucji. Nie było tak szerokiego przepływu informacji, nie było badań, które przekładałyby odkrycia naukowe na zastosowania praktyczne. Znając ówczesną sytuację, byłoby grzechem tym się nie zająć. Dziś nasza fundacja wspiera 165 lekarzy i badaczy na całym świecie. Dzięki pozyskanym przez nią pieniądzom finansowaliśmy wiele ważnych projektów, jak opracowywanie nowych leków, zidentyfikowanie nowych genów odpowiedzialnych za rozwój raka piersi czy też badania, które wykazały, że nadmiar alkoholu i tłuszczu w diecie zwiększa ryzyko tej choroby.

Dzięki Pani wysiłkom w nowojorskim szpitalu Memorial Sloan-Kettering Cancer Center powstało Centrum Zdrowia Piersi, w którym pacjentki zdrowe mogą zrobić mammografię, a chore mają zapewnioną kompleksową opiekę. Nie tylko lekarza czy pielęgniarki, ale także rehabilitanta, psychologa, dietetyka. Takie podejście znajduje coraz więcej naśladowców. Skąd pomysł, by specjalistów z tak różnych dziedzin zgromadzić w jednym miejscu?

Evelyn H. Lauder: Bo straszny ze mnie leń! Żartowałam. Mówiąc poważnie, jestem handlowcem i dobrze znam wielkie galerie handlowe w Ameryce. Parkujesz samochód i w jednym miejscu możesz załatwić wszystkie sprawy: kupić jedzenie, zajrzeć do szewca, pójść do optyka. Kiedy powstawał budynek szpitala, poszłam porozmawiać z jego dyrektorem. "Budujecie nowe centrum, a planujecie w nim tylko oddział onkologii i mammografię. - A czego jeszcze pani się spodziewa? - Byłoby dobrze, gdyby znalazło się tam jeszcze doradztwo psychologiczne, bo choroba nowotworowa kobiety wywiera wpływ na całą jej rodzinę. Oraz rehabilitacja i apteka: gdy kobieta jest chora, trudno jej przecież jeździć z miejsca na miejsce". Udało nam się zebrać 18 mln dolarów, by wybudować Centrum Zdrowia Piersi. Okazało się wielkim sukcesem: taki system opieki bardzo dobrze działa, jest wygodny i dla lekarzy, i dla pielęgniarek, i dla pacjentek, a kobiety czują się tam bezpiecznie.

Rozmawiała Aleksandra Stelmach

Przeczytaj drugą część wywiadu

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy