Reklama

Kobieta za bramą

Papież Franciszek bawi się z jej córeczkami w chowanego. Mąż gwardzista należy do osobistej ochrony papieża. Magdalena Wolińska-Riedi jako jedyna Polka mieszka za murami najbardziej tajemniczego państwa. Wprowadziła się do Watykanu po ślubie z oficerem gwardii. Jak nowoczesna kobieta odnajduje się w świecie, który nie zmienia się od wieków?

Jaki ma pani widok z okna?

Magdalena Wolińska-Riedi: - Na okna apartamentów papieskich w Pałacu Apostolskim. Na kuchnię, jadalnię i prywatne pokoje Ojca Świętego. Teraz, od kiedy papież Franciszek zamieszkał w Domu św. Marty, okna są zaciemnione.

Ale podczas pontyfikatów Jana Pawła II i Benedykta XVI mogła pani obserwować, kiedy papież przyjmuje gości, o której chodzi spać?

- Pamiętam, że zdarzało mi się wieczorem zerknąć, czy któryś z nich jeszcze pracuje, czy w apartamencie pali się światło. Najwyższej rangi wydarzenia działy się na naszych oczach. Wizyty głów państw, prezydenta USA czy Władimira Putina. W ostatnich dniach życia Jana Pawła II światło w sypialni paliło się cały czas. Instynktownie wiedziałam, że działo się źle.

Reklama

Jaka była pani relacja z papieżem Polakiem? Spotykała się pani z nim prywatnie?

- Miałam szczęście mieszkać w Watykanie w trakcie ostatnich dwóch lat jego życia. Ojca Świętego spotykałam na audiencjach prywatnych, podczas których był bardzo skupiony na każdym, kogo spotykał. Widywałam go często, gdy po terenie Watykanu przejeżdżał papamobile i mimo że był już bardzo schorowany, zawsze pomachał, skłonił głowę.

Męża, a to on sprowadził panią do Watykanu, poznała pani, gdy pełnił służbę przy Spiżowej Bramie. Zaczepiła pani mężczyznę z halabardą?

- Przyjechałam do Rzymu na Światowe Dni Młodzieży jako wolontariuszka z grupą młodych. Miałam dwadzieścia lat, studiowałam italianistykę, więc była to również szansa szlifowania języka. Pod koniec pobytu, gdy chciałam wejść do Watykanu, Szwajcar zatrzymał mnie dość stanowczo. Następnego dnia jakimś cudem jednak mnie odszukał i umówiliśmy się na placu św. Piotra. Spędziliśmy razem chwilę.

- To był rok 2000, więc nie było jeszcze portali społecznościowych. Pisywaliśmy do siebie listy. Pewnie też ze względu na przyszłego męża zdecydowałam się przyjechać na dłużej do Rzymu, na Uniwersytet Gregoriański. Skorzystałam z wymiany studenckiej. Dzięki temu widywaliśmy się częściej. Zaczęliśmy spędzać razem wakacje, odwiedzać rodziny w Polsce i w Szwajcarii. Po trzech latach zdecydowaliśmy, że się pobierzemy.

Rodzice nie mieli wątpliwości? Nie bali się, jak młoda kobieta odnajdzie się w męskim, konserwatywnym świecie?

- Przyzwyczajałam ich stopniowo. Zabierałam na audiencje, msze święte do bazyliki. Spotykaliśmy się też z rodziną przyszłego męża, jego dziadek i brat cioteczny również byli członkami gwardii papieskiej. To w rodzinach gwardzistów często wielopokoleniowa tradycja.

Czy pani przyszły mąż musiał konsultować wybór żony z hierarchami? Przechodziła pani rozmowę kwalifikacyjną?

- Żona gwardzisty staje się obywatelką Watykanu, więc musi być praktykującą katoliczką. Nie wystarczy deklaracja, trzeba to potwierdzić dokumentem od biskupa ze swojej diecezji. Jestem warszawianką, więc otrzymałam poświadczenie Kurii Metropolitalnej w Warszawie. Co ciekawe, potrzebne było również świadectwo moralności, czyli kwit o nienagannym prowadzeniu się wystawiony przez proboszcza.

- Zawsze byłam aktywna w kościele, związana z oazą, więc nie było z tym problemu. Dokumenty trafiły do ówczesnego sekretarza stanu, kardynała Sodano. Na odpowiedź czasem czeka się latami, u mnie poszło szybciej, pozytywną decyzję dostałam zaledwie po kilku miesiącach.

Po ślubie przeprowadziła się pani do Watykanu. Mogła pani wcześniej zobaczyć, jak będzie mieszkała?

- Przed ślubem nie mogłam przebywać na terenie państwa papieskiego poza dyżurką gwardii czy oficjalnym zwiedzaniem. Dostałam jednak zgodę, by konsultować z architektami przebudowę ścian. Niektórzy byli zaskoczeni, że kręcę się koło domu, mimo że jeszcze tu nie mieszkam.

Czy urządziła pani wnętrze tak, jak chciała?

- Nie do końca. Choć mieszkanie jest wysokie na cztery metry, nie mogłam zrobić na przykład antresoli. Każdą zmianę trzeba ustalać z Gubernatorem Państwa Watykańskiego, żeby nie zaburzyć architektury i zasad panujących za murami. Część mebli mogłam wybrać z magazynu, do którego trafiają zabytkowe biurka, szafy i komody papieskie i kardynalskie.

Ślubu udzielał państwu kardynał Ratzinger, przyszły papież. Jak do tego doszło?

- Mój narzeczony poprosił kardynała Ratzingera, by zechciał przewodniczyć uroczystości. Zgodził się. Jeszcze przed ślubem kilkakrotnie się spotykaliśmy. W moim mieszkaniu w Watykanie wisi zdjęcie, na którym kardynał Josef Ratzinger stoi między nami i trzyma nas za ręce.

Ceremonia różniła się od tych, które znamy w Polsce?

- Tutaj śluby odbywają się koło południa, nasz był o 11 rano. O szóstej miałam fryzjera, makijażystkę. Przed wejściem do kościoła św. Szczepana, jednego z najstarszych w Rzymie, czekał na mnie kardynał Ratzinger wraz z siedmioma księżmi, którzy koncelebrowali mszę. Do ołtarza prowadził mnie tata, oboje byliśmy bardzo stremowani powagą miejsca, sytuacji, obecnością watykańskich hierarchów.

Przyjęcie weselne odbyło się w Watykanie?

- W południe na dziedzińcu koszar Gwardii Szwajcarskiej zorganizowaliśmy tradycyjny aperitif dla gwardzistów. Przyjęcie dla najbliższych odbyło się w rezydencji vis-à-vis willi papieskiej w Castel Gandolfo. Była rodzina i przyjaciele z Polski, Szwajcarii, znajomi z Rzymu. W dniu ślubu dostałam obywatelstwo, które obowiązuje tak długo, jak mój mąż będzie pracował w Stolicy Apostolskiej. Dziś Watykan liczy trochę ponad 400 mieszkańców, z czego obywatelami jest połowa. Pozostałe osoby to ci, którzy nie posiadają watykańskiego paszportu.

A ile jest świeckich kobiet?

- W tej chwili chyba piętnaście - to żony gwardzistów, ale też żona kamerdynera i szefa elektryków. On jest jednym z nielicznych cywili, który może mieszkać na terenie Watykanu. Natomiast dzieci w Stolicy Apostolskiej mamy ponad dwudziestkę.

Nie przytłaczał pani restrykcyjny świat, do pani którego wchodziła? Miała pani 23 lata.

- Trochę tak, ale byłam świadoma, że od tej chwili życie się zmieni. Oczywiście jako młoda dziewczyna miałam problem z tym, że bramy Watykanu zamykane są o północy. Latem w Rzymie dopiero wieczorem i nocą można odetchnąć. Musiałam jednak pamiętać, by z kolacji wrócić przed 24. W ciągu dwunastu lat mieszkania tutaj kilka razy zdarzyło mi się spóźnić.

I co wtedy?

- Trzeba zadzwonić domofonem i czekać na gwardzistę, który wpuści do środka. Zapisuje nazwisko na tak zwanej czarnej liście, która trafia do Sekretariatu Stanu. Najczęściej jednak wybaczają. Wyjątkiem jest sylwester, tej nocy można wrócić później, gwardziści też świętują. Wychodzimy na szczyt ogrodów, z których widać Rzym, i odpalamy fajerwerki.

Na co dzień musi pani zwracać uwagę na to, jak się ubiera?

- Nie mogę pokazywać się z odkrytymi ramionami ani w spódnicy przed kolana, co jest trudne przy czterdziestostopniowych upałach. Gdy tu przyjechałam, musiałam wymienić garderobę, pozbyć się szortów, krótkich sukienek. Nawet na korcie tenisowym, który mamy w Watykanie, noszę spodnie za kolana.

Przebiera się pani za bramą, gdy wychodzi poza granice państwa?

- Na początku tak robiłam, dziś macham na to ręką. W torebce noszę szal, którym przykrywam ramiona, gdy wchodzę na teren Stolicy Apostolskiej.

Inaczej by nie wpuścili?

- Wpuściliby, ale po co łamać kanony. Niezręcznie byłoby mijać watykańskich hierarchów w spódnicy do połowy ud albo z przesadnym dekoltem. Na szczęście mogę chodzić w szpilkach, które uwielbiam.

Zbuntowała się pani kiedyś przeciw zasadom?

- Nie ma sensu walczyć z wielowiekową tradycją, przecież jej nie zmienię. Zaraz po ślubie zaczęłam studia w Rzymie na Wydziale Historii Kościoła. Pracowałam również dla watykańskich sądów jako tłumacz. Przekładałam z polskiego na włoski oraz na łacinę m.in. unieważnienia małżeństw czy inne dokumenty sądowe. Wiele razy buntowałam się natomiast przeciwko pracy mojego męża.

- Wśród części hierarchów zdarzają się opinie, że gwardziści nie powinni mieć żon, i ja się z tym zgadzam. Po dwunastu latach małżeństwa mogę powiedzieć, że zapłaciłyśmy z córkami wysoką cenę. Mojego męża w domu praktycznie nie ma. Nawet w weekendy czy święta ma służbę, więc jestem sama.

Macierzyństwo i święta Polki w Watykanie. Czytaj na następnej stronie!

Nie ma regulaminu, który przypominałby gwardzistom o czasie dla rodziny?

- Nie, absolutnym priorytetem jest służba, której podporządkowane jest wszystko. Stu dziesięciu gwardzistów to po prostu papieska armia, a życie osobiste jej członków schodzi na dalszy plan. Nie mogę powiedzieć mężowi: "zostań, bo dziecko ma gorączkę, bo cię potrzebuję", "zadzwoń, że dziś się trochę spóźnisz". Gdy koleżanka, żona gwardzisty, rodziła dziecko, jej mąż stał przy Spiżowej Bramie. Miał służbę, nie mógł poprosić zwierzchnika o wolny dzień.

Jaka jest rola pani męża w gwardii?

- Jest jednym z najstarszych stażem i najwyższych stopniem gwardzistów, jednym z mężczyzn w garniturze, ze słuchawką w uchu, których widzimy w telewizji przy papamobile. Odpowiada za bezpieczeństwo papieża. Dziś jest niedziela. Rano mąż ochraniał Ojca Świętego podczas uroczystej mszy od 7 do 13. Godzinę później udał się do Domu św. Marty, gdzie pełni służbę do 20. Od 22 do rana będzie mieć obchód po Pałacu Apostolskim. Wygospodarować godzinę, by na spokojnie zjeść kolację w restauracji w Rzymie, jest mu bardzo trudno, takie chwile zdarzają się kilka razy w roku.

Ale pani mężowi przysługuje urlop?

- Tak, cztery tygodnie. Trudno go zgrać z wakacjami dzieci. Gdy w szkole szwajcarskiej, do której chodzi moja siedmioletnia córka Melania, są ferie zimowe, gwardziści zaczynają rekolekcje wielkopostne. Przed pontyfikatem papieża Franciszka rodziny gwardzistów każdego roku dwa tygodnie wakacji spędzały w letniej rezydencji papieża, gdzie mąż również pełnił służbę.

- Ojciec Święty mieszkał nad nami, słyszeliśmy, jak Benedykt XVI grał na fortepianie. Obecny papież zrezygnował ze spędzania lata w podrzymskim pałacu. Szkoda, bo to był niezapomniany czas integracji również między żonami gwardzistów. Jesteśmy zżyte, mamy dzieci w podobnym wieku, wspieramy się. To jest dla mnie cenne, bo od tylu lat żyję daleko od domu.

Pewnie dla przyjaciół z Polski Watykan jest sporą atrakcją, często ma pani gości?

- Owszem, często. Jednak trzeba pamiętać, że nie może nocować u mnie nikt poza najbliższą rodziną. Mama czy brat z żoną tak, ale przyjaciółki muszą wyjść przed północą. Gości trzeba odprowadzić do bramy, jest mnóstwo kamer dookoła, w mój dom wycelowane są trzy. Nic się nie ukryje. Przez pierwsze lata małżeństwa czułam się tu samotna i odizolowana od bliskich.

Zmieniły to dzieci?

- Kilka lat nie mogliśmy ich mieć, a lekarze nie znajdowali biologicznych przyczyn. W drugą rocznicę śmierci Jana Pawła II modliłam się przy jego grobie, prosiłam o wstawiennictwo. Niedługo potem zaszłam w ciążę, co traktuję jako wielką łaskę. Zawsze, gdy z czymś sobie nie radzę, proszę o pomoc Ojca Świętego.

Druga córka przyszła na świat dwa lata później. Kto pomagał pani w opiece nad dziećmi?

- Z Polski ściągnęłam opiekunkę, która przez długi czas z nami mieszkała, dostała tymczasową kartę pobytu. Dziś, kiedy córki podrosły, chodzą do szkoły i do przedszkola, niania mieszka w Rzymie i wpada, gdy muszę wyjść z domu.

Czy pani córki mogą w Watykanie zachowywać się swobodnie? Mają plac zabaw?

- Przed budynkiem, w którym mieszkamy, jest plac. Do godziny 18 pełni funkcję parkingu. Potem zamykane są urzędy, sklepy i cztery tysiące pracowników Watykanu z niego wyjeżdża. Parking robi się pusty. Córki rysują kredą po asfalcie, szaleją na wrotkach. Często chodzimy do koszar gwardii, gdzie na dziedzińcu dzieciaki grają w piłkę, krzyczą, biegają. Plac zabaw jest też w wyodrębnionej części ogrodów. Na trawniku stoi huśtawka, zjeżdżalnia, drewniany domek. Dorośli mają tam kort tenisowy. Bywa, że piłka przeleci przez mur i wpadnie między ludzi stojących w kolejce do Muzeów Watykańskich.

Nie spinacie się na widok kardynałów?

- To ważni, ale też normalni ludzie, serdeczni. Spotykam ich na spacerze, gdy robię zakupy, rozmawiamy o zwyczajnych sprawach. Dziecko jest przeziębione albo jutro ma klasówkę. Oczywiście na uroczystości w bazylice, gdzie jako żona wysokiej rangi gwardzisty muszę być ubrana na galowo i siedzieć w pierwszych rzędach, nie zabieram dzieci. Zostają z nianią.

A gdy spotykacie papieża?

- Kiedy zaglądamy z córkami do Domu św. Marty, to proszę, żeby nie krzyczały. Jednak tam wszyscy się do nich uśmiechają. Papież Franciszek chowa się czasem za kolumną i żartuje. Żyjemy tu jak mała społeczność. Gdy odprowadzam córkę do przedszkola przy placu św. Piotra, powrót czasem trwa godzinę, bo kogoś spotykam. Chce się porozmawiać, wypić cappuccino. Czasem są to plotki, innym razem sprawy zawodowe dotyczące materiałów dla TVP, które przygotowuję jako korespondentka. Rzymskie słońce podsyca pogodę ducha. Ludzie są radośni, otwarci.

Hierarchom podobają się pani wybory? Doktorat, opiekunka do dzieci, kariera w telewizji...

- Myślę, że są zadowoleni, że dobrze sobie radzę. I dumni, że mam pracę w Telewizji Polskiej, która przez 27 lat pontyfikatu Jana Pawła II była tu żywo obecna i do dziś cieszy się szacunkiem. Będę próbowała przybliżać Watykan, a także pokazywać ciekawe i wielobarwne oblicze Włoch.

A kiedy pijecie cappuccino, jak komentujecie reformatorskie plany Franciszka? Przeważają poglądy liberałów czy konserwatystów?

- Na pewno nie ma tu jednomyślności, ale decyzje głowy Kościoła przyjmowane są ze zrozumieniem. Wielu duchownych uważa, że synod poruszający kwestię dopuszczenia rozwodników do komunii świętej i inne problemy współczesnej rodziny był potrzebny. Wszyscy widzimy, jak zmienił się język, którym Franciszek przemawia do wiernych. Na cotygodniowe środowe audiencje przychodzi średnio czterdzieści tysięcy ludzi, takie tłumy zdarzały się tylko podczas najważniejszych mszy z Janem Pawłem II.

Wspomniała pani o zakupach w Watykanie. Co można dostać za Spiżową Bramą?

- Jest tu duży sklep spożywczy. Rzymianie przekazują sobie kartę wstępu do Watykanu, bo chcą zrobić u nas zakupy - mamy niższe ceny, nie płacimy podatków ani akcyzy. Trafiają tylko prestiżowe marki, wśród dostawców ogłaszane są przetargi. Można kupić owoce morza, doskonałą wołowinę argentyńską. Mamy też produkty z farmy papieskiej w Castel Gandolfo, ekologiczne mleko, jajka ostemplowane "fattoria pontificia". Jest apteka, stacja benzynowa, a na terenie dawnej stacji kolejowej znajduje się sklep z towarami rtv, biżuterią, dobrymi kosmetykami i ubraniami luksusowych marek.

Jest przychodnia, szpital?

- Ambulatorium, w którym mamy dostęp do sześćdziesięciu lekarzy różnych specjalizacji. Rok przed moim przyjazdem pojawił się też ginekolog. Czasem słyszę od znajomych, że żyję tu trochę jak w niewoli, ale odkąd mam dzieci, doceniam przywileje, z których mogę korzystać. Każdy zaułek jest monitorowany, więc się nie boję, że ktoś mnie okradnie, że dziecko się zgubi. Klucz do mieszkania zostawiam w zamku, nie zamykamy samochodu. Niestety te nawyki pozostają.

W czasie Bożego Narodzenia pielęgnuje Pani polskie zwyczaje?

- Staram się, choć przyznaję, że najbardziej lubię spędzać święta w Polsce. W Rzymie nie można kupić karpi. Przygotowuję więc łososia, spaghetti z małżami. Robię kompot z suszu, a mama albo chrzestna mojej córeczki przywożą kapustę, pierogi. Podtrzymuję tradycję dzielenia się opłatkiem, która była tu tylko za czasów Jana Pawła II. Kupuję też choinkę, choć we włoskich domach zamiast niej stawia się szopki.

- W czasie adwentu na dziedzińcu koszar gwardii pleciemy z dziećmi wieńce adwentowe i przygotowujemy cztery woskowe świece. Zapalamy je w kolejnych tygodniach poprzedzających święta. Wyjątkowa jest pasterka. Bazylika tonie w gwiazdach betlejemskich, wszyscy śpiewamy po łacinie średniowieczną kolędę Adeste Fideles, składamy sobie życzenia. Dobrze pamiętam ostatnią pasterkę papieża Polaka. Wracałam z niej z kardynałem Ratzingerem, który po-stanowił potowarzyszyć mi w drodze do domu. To była niezapomniana rozmowa.

Zastanawiam się, czy przez dwanaście lat zdarzyło się pani faux pas. Może wylądowała pani na dywaniku u kardynała?

- Zdarzyła mi straszna wpadka. Liturgia w Wielki Piątek z papieżem Franciszkiem, który stał trzy metry ode mnie. Cisza, skupienie, obok moi rodzice, a mnie dzwoni telefon. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Wyłączałam komórkę przed wejściem, ale ponieważ psuła się od dawna, coś nie zadziałało. Wszyscy na mnie patrzyli poruszeni - wierni, operatorzy kamer, rodzice mało nie zabili mnie wzrokiem. Absolutnie ich rozumiem. Papież tylko zerknął, ale na szczęście nie wrócił nigdy do tego tematu.

Za dwa lata, gdy pani mąż skończy 40 lat, będzie mógł przejść na emeryturę. Będzie go pani do tego namawiać?

- Musielibyśmy opuścić wtedy Watykan i powiem szczerze, że nie wiem, jak by mi się żyło w normalnym świecie. Przyzwyczaiłam się do watykańskiej codzienności, która jest uporządkowana. Uwielbiam moment, kiedy wieczorem z głośnego, chaotycznego Rzymu przechodzę przez bramę, za którą czeka inna rzeczywistość. Mury tłumią wrzawę. Nie ma nikogo poza gwardią. Jest tylko cisza. Podniosła i wymowna. Tego spokoju chyba brakowałoby mi najbardziej.

Natalia Kuc

TWÓJ STYL 12/2014

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy