Reklama

Kiedy gra DJ Wika

Urodziny, śluby, sylwestry... Kiedy do akcji wkracza Wirginia Szmyt, zabawa należy do najlepszych w mieście!

Wirginia Szmyt skończyła 72 lata i na co dzień jest spokojną babcią trójki wnuków. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w sobotnie wieczory nobliwa pani Wirginia zmienia się w szaloną DJ Wiki i prowadzi fantastyczne imprezy w warszawskim klubie Bolek. – Bo żyć trzeba intensywnie. Niczego nie można się bać! – mówi z radością pani Wirginia.

Zawsze była odważna. Poradziła sobie nawet z prowadzeniem męskiego zakładu poprawczego. Na emeryturze nie mogła usiedzieć na miejscu, dlatego postanowiła zostać... didżejką. – Zaproponowano mi prowadzenie klubu seniorów. Poszłam i zobaczyłam grupę ludzi, których trzeba rozruszać – opowiada pani Wirginia. – Nie podobało mi się jedno. Że te kluby seniora są albo w piwnicy, albo w suterenie. Tak jakby starsi ludzie musieli się gdzieś chować, ukrywać przed światem. To mnie bardzo dołowało. Chciałam prowadzić klub, ale w godnych warunkach, a nie w jakiejś piwnicy!

Reklama

Okazja nadarzyła się dość szybko. To była piękna sala na dwieście osób na Okęciu. Wirginia Szmyt zaczęła od organizowania spotkań z ciekawymi ludźmi, poprzez prelekcje z lekarzami, po przedstawicieli różnych religii. Najważniejsze jednak były wieczorki taneczne. – Bo bez ruchu człowiek gnuśnieje – wtrąca pani Wirginia. Na początku wynajmowała zawodowych didżejów. – Przychodzili w garniturach, pod krawatem, wyciągali walizki ze sprzętem i puszczali muzykę. Wtedy pomyślałam, że to nie takie trudne – opowiada pani Wirginia. – Brali za jeden występ 400 złotych, więc zdecydowałam, że i ja mogę to zrobić. Za darmo.

Tak zaczęła grać. Najpierw dla znajomych. Po cichu jednak marzyła o większej przestrzeni, o wyjściu z seniorami do centrum miasta. I wtedy pojawiła się kolejna szansa: w pubie Bolek na Polu Mokotowskim. – Najpierw poszłam popatrzeć na profesjonalistów. To już nie byli chłopcy w garniturach, którzy robili potańcówki dla seniorów, to była inna liga – mówi z uznaniem pani Wirginia. – Bolek to jednak prawdziwy klub. Tu zawsze jest pełna sala.

DJ Wika szybko zdobyła uznanie. Na jej imprezy przychodzi „młodzież po pięćdziesiątce”, jak ich sama nazywa, ale często wpadają też młodzi ludzie. Bo, jak często mówią, u niej muzyka jest przede wszystkim do zabawy. Na początku imprezy DJ Wika sprawdza, jaka jest publiczność. Od tego zależy repertuar. Jeśli jest więcej samotnych pań, startuje z kawałkami disco polo. – Żeby babki mogły tańczyć same – dodaje.

Jeśli na parkiecie przeważają pary albo samotni panowie, zaczyna muzyką dancingową. Potem coś szybkiego – Madonna albo Michael Jackson, a potem tanga, walce. – Najważniejsze są relacje między mną a salą. Muzyką reguluję nastroje. Kiedy są imieniny, podgrzewam atmosferę przy stołach melodiami cygańskimi albo Sokołami. Sala musi kipieć od emocji! – tłumaczy pani Wirginia. – Rozgrzewam ich, a potem tonuję, żeby mieli siłę do końca wieczoru – opowiada podekscytowana.

– Czasami gram pod młodych. Bo kiedy oni są na sali, to świetnie tych starszych nakręcają. Wika świetnie sobie radzi z obsługą wzmacniaczy, odtwarzaczy i świateł.

Jest popularna. Gra na osiemnastkach, urodzinach, sylwestrach. Aby mieć kondycję, codziennie się gimnastykuje. Bo didżejować przez całą noc nie jest łatwo. Ciągle się uczy, podpatruje młodych. Teraz w czasie zabawy chce wyświetlać filmy na ścianie. A młodzież widząc za konsoletą starszą panią, kwituje: – Babcia nieźle wymiata! Warto się wbić do niej na densflora (z ang. parkiet).

Pani Wirginia internet opanowała do perfekcji. Stamtąd ściąga piosenki na swoje wieczorki. – Bo didżej musi być na bieżąco z nowościami! – kończy z uśmiechem.

Konrad Piskała

Rewia 17/2011

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: hobby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy