Reklama

Katarzyna Sokołowska: Panna Perfection

Przez lata była bohaterką drugiego planu. Ale gdy Katarzyna Sokołowska, najbardziej zapracowana reżyserka pokazów mody w Polsce, została jurorką w "Top Model", reflektory zostały skierowane właśnie na nią. Jak się czuje w ich światłach?

Sierpniowe upalne południe, prezentacja jesiennej ramówki TVN-u w Łazienkach Królewskich w Warszawie. Na twarzach zgromadzonych gwiazd kropelki potu. Niemal wszyscy sięgają po wachlarze, które roznosi obsługa. Katarzynę Sokołowską, reżyserkę pokazów mody i jurorkę "Top Model", wyróżnia profesjonalny uśmiech. Siedzi wyprostowana, ma nienagannie ułożone włosy.

Godzinę później spotykamy się w pobliskiej restauracji Qchnia Artystyczna. - Zmęczona? - dopytuję. Zaprzecza. Znowu ten sam uśmiech. Zaczynam rozumieć, skąd kuluarowe przezwisko Miss Perfection. I zastanawiam się, czy, kiedy i gdzie Kasia Sokołowska daje sobie prawo do słabości?

Reklama

Na pierwszym i drugim planie

Gdy przed dwoma laty w programie "Top Model" zastąpiła na fotelu jurorskim Karolinę Korwin-Piotrowską, media opisywały ją jako "konkretną, profesjonalną i tajemniczą", zaś internauci szydzili: "Kto to jest?". Hejterzy nie oszczędzali Sokołowskiej, ale po emisji pierwszych odcinków z jej udziałem pojawiła się ogromna ilość pozytywnych komentarzy. "Profesjonalna, elegancka, zna się na rzeczy!", "jedyna jurorka, która nie obraża modelek, tylko wystawia rzeczową opinię" - piszą telewidzowie.

Jesienią zobaczymy ją w piątej edycji "Top Model". To dzięki niej Polacy dowiedzieli się o istnieniu takich profesji jak reżyser i choreograf pokazu mody.

- Uprawiam zawód drugiego planu - mówi Kasia Sokołowska. - I tak powinno być. Wspieram projektanta w artystycznej wizji, przenoszę na język sceny to, o czym marzy, i koordynuję artystycznie działanie wszystkich ekip. Pracuję na każdym etapie przygotowań, aż do wielkiego finału, jakim jest pokaz. Czasem, jak stoję w reżyserce, mam wrażenie, że jestem kapitanem, który rozpoczyna i kończy rejs - dodaje.

A ile pokazów ma za sobą? - Dawno przestałam liczyć. Setki - odpowiada. Kiedyś powiedziała, że jej droga do zawodu była wyboista. Gdy skończyła siedem lat, dostała się do zespołu muzyki dawnej Scholares Minores pro Musica Antiqua w Poniatowej na Lubelszczyźnie. Występowała z nim 15 lat, koncertując na całym świecie. - Grałam na instrumentach dętych, smyczkowych i szarpanych, śpiewałam i tańczyłam w strojach z epoki. Kilka tygodni w roku nie było mnie w domu. Nasi dyrygenci, państwo Danielewiczowie (muzykolodzy, twórcy wspomnianego legendarnego zespołu - red.), uczyli nie tylko sztuki samej w sobie, ale i sztuki życia.

W reportażu "Kulisy sławy" na antenie TVN-u poświęconemu Katarzynie Sokołowskiej Danielewiczowie mówili, że od dziecka wyróżniały ją talent, urok osobisty i gust. W zespole pełniła także funkcje reprezentacyjne, na przykład podczas spotkań z prezydentami państw.

- Jako dziecko otrzymałam wiele atencji i zrozumienia, to mnie zbudowało - mówi z powagą Kasia. - I nauczyło, że mogę wszystko. Dyrygenci zlecili każdemu pisanie pamiętnika: trzech stron dziennie. Na początku to była gehenna, liczenie słów, a potem nauczyłam się opisywać emocje. Z takich małych wielkich rzeczy powstawał mój świat... - Byłaś dobrą uczennicą? - dopytuję. - Najlepszą! - śmieje się.

Jest wdzięczna rodzicom, że dali jej kredyt zaufania, wypuszczając za granicę na tournée. - Wiedzieli, że to furtka do innego świata. W szarym i smutnym 1980 roku wyjechałam po raz pierwszy bez nich. Na trzy tygodnie do Turcji. Miałam siedem lat. Z dwoma braćmi kiedyś darli koty, teraz się przyjaźnią. - Oni mi mówią: "Kaśka, nie dogonimy cię!", a ja im na to, że dawno mnie przegonili! Jeden jest programistą wysokiej klasy, a drugi grafikiem, programistą i muzykiem amatorem - dodaje.

Ona studiowała w łódzkiej Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania dwa kierunki: reżyserię i aktorstwo. Tam po raz pierwszy wyreżyserowała pokaz dyplomantek Wydziału Projektowania Ubioru. - Byłam w swoim żywiole - skwituje po latach.

Cztery przełomowe doby

Dredy, buty na platformach - taką Kasię wspomina projektant mody Łukasz Jemioł. - Nie wiem, czy ona chce pamiętać te czasy - śmieje się. Poznali się 12 lat temu w Łodzi. Organizowała pokazy, prowadziła też klub, na którego otwarciu był Jemioł.

- Potem zrealizowała 30 moich pokazów. Obecnie pracujemy nad jubileuszowym, z okazji 10-lecia mojej pracy. Zaprzyjaźniliśmy się. To jedna z najlepiej ubranych Polek, miło mi, że prywatnie wybiera rzeczy ode mnie. A jej karierę nazwałbym mądrą, pełną przemyślanych, nieprzypadkowych wyborów.

Dziennikarka "Dzień dobry TVN" i jurorka programu "You Can Dance" Kinga Rusin wspomina: - Prowadziłam firmę PR-ową, ktoś mi polecił kompetentną dziewczynę z Łodzi. Był rok 2002, współpracowałyśmy ponad pięć lat. Przyjaźń pojawiła się później, muszę przyznać, że z inicjatywy Kasi. Ja nie jestem bratem łatą. Miałam akurat trudny czas w życiu prywatnym, a ona odezwała się do mnie, proponując wyjazd do Florencji, który okazał się dla nas obu przełomowy. Wiele istotnych, życiowych kwestii przegadałyśmy. Miałyśmy koszmarny hotel, w którym nie dało się spać, więc cztery doby spędziłyśmy w barach. Okazało się, że mamy podobne poczucie humoru i identyczny poziom energii. Stałyśmy pół nocy w kolejce po bilety, aby wejść na wystawę dzieł Leonarda da Vinci. Potem nie wyobrażałyśmy sobie wakacji bez siebie, a ona mówiła: "Cokolwiek wymyślisz, ja w to wchodzę". A ja wymyślałam dziwne festiwale, na które nikt nie chciał jechać - śmieje się dziennikarka.

Nadal są blisko. Mają zasadę: spotykając się prywatnie, nie rozmawiają o pracy. 

Elegancka siłaczka

Na korytarzach TVN-u mówi się, że to Kinga przedstawiła przyjaciółkę Edwardowi Miszczakowi, dyrektorowi programowemu, który szukał nowej jurorki do "Top Model". Kasia została zaproszona na casting, który wygrała, mimo że przyszła chora, z gorączką.

- Pomyślałam, że historia zatacza koło, bo jako studentka miałam kilka propozycji, aby zostać dziennikarką newsową w tworzących się telewizjach informacyjnych - wspomina. Wśród modelek krążą często sprzeczne historie na temat pracy z Sokołowską. Jej profesjonalizm bywa odczytywany jako chłód.

"Potrafimy powtarzać próbę tylko dlatego, że jedna modelka się pomyliła. Nawet jeśli wydaje się nam, że czegoś nie zauważy, to okazuje się, że ona to wyłapuje i prędzej czy później komunikuje", opowiadała w "Kulisach sławy" Edyta Zając, top modelka. Sokołowska jest ceniona za styl i elegancję. Jej asystentka Kasia Stefaniuk nie przypomina sobie, aby szefowa podnosiła głos. Raz, kiedy się strasznie wkurzyła, po prostu wyszła. Robert Kupisz, projektant mody, żartował w wywiadzie telewizyjnym, że nawet jak Kasi zdarzy się przekląć, to też na poziomie.

- Kaśka wstaje o piątej rano, żeby zacząć pracę o ósmej i wrócić do domu późnym wieczorem. Ale ma potrzebę dbania o siebie, więc pracuje na dwa etaty - mówi dr n. med. Krzysztof Gojdź, lekarz medycyny estetycznej, znany z programu "Sekrety lekarzy" w TVN Style. - Ten drugi etat to troska o kondycję, wygląd. Myślę, że ona jest świetnym przykładem dla innych czterdziestolatek, jak pięknie można dojrzewać. Doradzam jej, co powinna zrobić dla urody, chętnie stosuje naturalne zabiegi regeneracyjne.

Krzysztof Gojdź opowiada też o wieczornych spotkaniach towarzyskich w modnych restauracjach. - Kaśka kocha jeść, więc zamawiamy tatara, łososia, sałaty, desery. Potem, kiedy spostrzega, że przytyła kilogram, od razu przechodzi na dietę warzywno-soczkową - relacjonuje.

A co z prawem do słabości? - Ależ pozwalam sobie na nią, tyle że nie publicznie. O moich zmaganiach wie tylko grono najbliższych - komentuje Sokołowska. "Wszyscy postrzegają mnie jako siłaczkę. Jestem nią, faktycznie. Ale też padłam tego stanu ofiarą, bo muszę być silna, ciągnąć innych za rękę, a czasami sama potrzebuję być pogłaskana", wyznała w "Kulisach sławy". I podała swój sprawdzony sposób na wyjście z porażki: "Wymyślam kolejną pracę, przyjmuję nowy projekt. Jestem aktywna, działam. To mechanizm obronny".

Euforia Mozarta

Katarzyna wspomina: - Mam kilkanaście lat, trwa koncert naszego zespołu w kościele barokowym we Francji, stoję w chórze i śpiewam motet średniowieczny. Boska akustyka. Czuję kluskę w gardle, pojawiają się łzy w oczach. Dwadzieścia pięć lat później: stoję w reżyserce i przeżywam te same emocje. Gromadzi nagrania z muzyką dawną, chóralną, jazzową. Uwielbia filharmonię i operę. Nie opuszcza premier. - Moi ekssąsiedzi wiedzieli, że gdy za ścianą słychać "Requiem" Mozarta na cały regulator, to paradoksalnie oznacza to, że jestem w euforii - przyznaje reżyserka.

Kiedy jest melancholijna, dawkę wzruszeń gwarantują ukochane koncerty skrzypcowe Bacha. Lubi namawiać projektantów na utwory nieoczywiste. - Muzyka to jeden z najbardziej emocjonalnych poziomów pokazu - mówi. U Roberta Kupisza puściła nagranie Deep Purple, współpracowała z Anną Marią Jopek, solistami, kompozytorami. Reżyserowała też pokazy z udziałem wielkich orkiestr, zespołów rockowych. Od lat współpracuje z uznanym muzykiem i realizatorem dźwięku Tomkiem Butowttem.

- Z tego zawodu nie wychodzi się nawet w domu. Nieustające zmagania, dyskusje, negocjacje. Ciągle jestem pod presją czasu, brakuje mi snu, mam próby w zimnych albo przegrzanych halach. Bywam zmęczona do nieprzytomności, bo producenci i ekipy się zmieniają, a ja zostaję. Tempo i ciężar tego wszystkiego powodują, że raz do roku wyjeżdżam na miesiąc ze świadomością, że inaczej to się źle skończy. Już nawet potrafię wyłączyć komórkę! - przyznaje.

Jedzie w odległe miejsce, w którym nie ma zasięgu. Zero pokus. - Po dwóch tygodniach przestaję za tym tęsknić, a po trzech nie jestem pewna, czy wrócę. Ale wracam, na energetycznym haju, bo podróż jest zwykle wyzwaniem, zmaganiem się ze sobą. Funduję sobie wyprawy, przygody, survival. Tak jak w pracy - śmieje się.

Trójkąt bermudzki

- Jakie są prywatne koszty takiego stylu pracy? - pytam. Długo myśli nad odpowiedzią. - Życie. Nie ma się co oszukiwać, ta praca odbywa się kosztem życia prywatnego. Nie ma możliwości, żeby namówić ją na rozmowę o życiu prywatnym. Szkoda, bo jej portret przez to staje się niepełny.

- Mimo że spędzam mnóstwo godzin wśród ludzi, to jednak wiele czasu pozostaję w skupieniu. I przyciągam osoby z takim podejściem. Trudno dopasować do siebie dwa równoległe byty, dwóch samotników i buntowników. Chociaż wierzę, że cuda się zdarzają! - dodaje ze śmiechem. Przy całym szalonym tempie życia dba o pewien rodzaj uporządkowania. Wyznacza sobie zadania, które tworzą rytm. - To efekt dyscypliny, którą sobie narzucam, ciągle wychodzi ze mnie prymuska - mówi.

Raz na jakiś czas urządza sobie detoks, je tylko warzywa i pije wodę, odwiedza trenera w klubie fitnessu. - Działając w ten sposób, mam poczucie panowania nad swoim życiem. Nie chcę tkwić w rozpędzonej kuli zmierzającej donikąd - podkreśla. - Kiedy się w końcu zatrzymam, muszę być cała.

Jest takie miejsce, gdzie zwalnia. - Gdy wjeżdżam w zakręt przy spichlerzach, prowadzący do mojego ukochanego Kazimierza Dolnego, wpadam w trójkąt bermudzki - rozmarza się Katarzyna. - Spędzam tam trochę czasu z rodziną, ale głównie sama. Zapadam się w czasoprzestrzeń. I czuję, że jestem dopiero na początku drogi. 

Magdalena Kuszewska

PANI 9/2015


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy