Reklama

Katarzyna Skrzynecka: Młodość nie zawsze jest atutem

Nie ma pracy? Martwi się, że nie ma jej na wizji? Cierpi na tym jej życie prywatne? Aktorka odpowiada na wszystkie pytania. I przekonuje, że show-biznes kocha nie tylko dwudziestolatki.

Zniknęłaś z ekranów. Od ostatniego programu z twoim udziałem - "Siedem życzeń" w Polsat Café - minął już rok. Martwisz się, że nie pracujesz już w telewizji?

Katarzyna Skrzynecka: - Większa czy mniejsza obecność w mediach nigdy nie była czymś, co spędza mi sen z powiek. Od kiedy na świecie jest moja córeczka, świadomie ograniczyłam zawodową aktywność. Nadal dużo gram w teatrach Capitol, Komedia i Kamienica oraz koncertuję. Ale faktycznie, nie ma mnie w żadnym serialu ani programie telewizyjnym na stałe. Większość dnia spędzam z dzieckiem i nie traktuję tego jako wyrzeczenia! To najpiękniejszy czas w moim życiu. Wychodzę tylko zagrać spektakl lub koncert i wracam do domu jak na skrzydłach. Absolutnie nie czuję się kobietą zawodowo niespełnioną.

Reklama

Wielu aktorów zabezpiecza się przed utratą pracy. Szukają wtedy dodatkowego zajęcia. Otwierają restauracje albo piszą książki.

- To zupełnie nie dla mnie. Godząc rolę żony i mamy z pracą zawodową i tak jestem wystarczająco zabiegana. Nie znalazłabym już czasu, aby szukać sobie dodatkowych zajęć niezwiązanych z moim zawodem. Nigdy też nie podjęłabym się robienia czegoś "z doskoku". Jeśli przyjmuję pracę, to z pełną świadomością, że będę dyspozycyjna. Jedyne nieaktorskie zadanie, jakiego podjęłam się wspólnie z mężem, to prowadzenie międzynarodowej kampanii "Zyskaj Formę", propagującej aktywny, sportowy styl życia i zdrowe odżywianie. To w stu procentach zgodne z naszą filozofią. Dzięki platformie on-line już ponad 10 tysięcy Polaków spektakularnie zeszczuplało i poprawiło kondycję!

Otrzymujesz wiele propozycji niezwiązanych z aktorstwem?

- Wielokrotnie namawiano mnie na napisanie książki lub przynajmniej sygnowanie jej nazwiskiem. Najczęściej kusiły wydawnictwa kulinarne. A ja nigdy nie zdecydowałabym się na wydanie książki, której naprawdę nie byłabym autorką. Uważam, że to nieuczciwe wobec czytelników. Już prędzej podjęłabym się napisania scenariusza sztuki.

A projektowanie, które wciągnęło na przykład Nataszę Urbańską czy Annę Muchę?

- To także nie moja pasja. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się zaprojektować biżuterię i moi koledzy plastycy ją wykonali, ale wyłącznie na moje prywatne potrzeby. Srebrną bransoletę kutą w formie greckich meandrów, wyszywaną perłami stworzyłam na nasz ślub z Marcinem.

Ilekroć was spotykamy, w oczy rzucają się wasze stylizacje "pod kolor". Czasem krytykowane... To ty nad nimi czuwasz?

- Nie, nie ubieram męża, jeśli o to pytasz. Po prostu jako para staramy się tworzyć harmonijny wizerunek. Uważam, że nie ma nic złego w tym, że drobny element, choćby kolor chusteczki w butonierce, subtelnie nawiązuje do odcienia sukni żony.

Trudno jest żyć z zawodowym sportowcem, który w dodatku cały czas jest na diecie?

- Marcin nie pozwala, by rodzina "cierpiała" z tego powodu. W dodatku oboje lubimy gotować i gościć przyjaciół. Mąż piecze fantastyczne ciasta i słodkości, choć sam ich nawet nie próbuje! Żartuje: "Najadam się samymi zapachami". Tak ma wytrenowaną silną wolę (śmiech). Na szczęście przez dwa miesiące w roku może sobie trochę pofolgować i na chwilę odpocząć od diety. Wtedy natychmiast zjada... wiaderko lodów lub cały tort.

Jak taki silny facet jak Marcin odnajduje się jako ojciec małej dziewczynki?

- Jest najukochańszym tatą na świecie. Uważa, że dojrzałe ojcostwo dla czterdziestolatka to wielka i świadoma radość. Jego starsze dzieci Paula i Dawid są już pełnoletnie. Przyszły na świat, kiedy Marcin miał dwadzieścia jeden lat. Ich narodziny bardzo go ucieszyły, ale był również pełen strachu. Przeszedł przyspieszony kurs odpowiedzialności i dojrzałości. Podziwiam młodych ojców, którzy zamiast narzekać, zakasują rękawy i zabierają się za "obsługę niemowlaka".

Czy myślisz, że pogodziłabyś prowadzenie "Tańca z gwiazdami" z opieką nad Alikią?

- Da się to zorganizować... Właściwie z Piotrem Gąsowskim pracowaliśmy tylko w weekendy. Najcięższe całotygodniowe treningi mają tancerze z gwiazdami, uczestnikami show. Prasa wciąż spekuluje na temat powrotu "Tańca..." na antenę. Przepytywana przez dziennikarzy na tę okoliczność przynajmniej dwa razy w tygodniu konsekwentnie odpowiadam, że będę mu serdecznie kibicować. Niezależnie od tego, czy miałby powrócić z moim udziałem, czy bez niego, czy może w całkowicie nowej obsadzie. To fajny, bardzo widowiskowy i radosny program.

Przyznaj, czas "Tańca z gwiazdami" był najlepszym okresem w twoim zawodowym życiu?

- Życie sprawia niespodzianki i czasem to, co wydaje się epizodem, nagle przynosi największą popularność i życzliwość widzów! Co więcej, popularność pomaga w naszej pracy w teatrze. Widzowie chcą zobaczyć mnie czy Piotra Gąsowskiego na scenie. Zabawną i pikantną komedię "Sceny dla dorosłych" w teatrze Capitol gramy przy pełnych salach.

To prawda, że telewizja kocha dziś wyłącznie młodość?

- Nie zawsze akurat młodość jest największym atutem! Niejednokrotnie ktoś w wieku dojrzałym, a dotyczy to szczególnie dziennikarzy i prezenterów telewizyjnych, ma więcej rozsądnych rzeczy do powiedzenia i cieszy się znacznie większym autorytetem wśród telewidzów niż narwany i wyluzowany młokos. Najlepszym przykładem jest Agata Młynarska. Po wielu zawodowych perypetiach i zakrętach wróciła do tego, co robi wspaniale i z klasą. W dodatku wygląda pięknie, nie wstydzi się swojego wieku i nie wpadła w amok operacji plastycznych.

Trudniej jest o dobre role, kiedy ma się więcej niż czterdzieści lat?

- Nie zauważyłam takiej zależności, chociaż niektóre role powierzane młodym powinni grywać aktorzy dojrzalsi, którzy mają tzw. odpowiedni ciężar gatunkowy. Trudno bowiem uwierzyć w wiarygodność choćby najprześliczniejszej dwudziestolatki w roli doświadczonej prezes wielkiej spółki, z wielkim majątkiem, rezydencją z basenem i po przejściach małżeńskich...

Masz ten komfort, że możesz odrzucać propozycje, które ci nie odpowiadają?

- Zawsze pozostaję w zgodzie z własnym sumieniem i poczuciem dobrego smaku. Nigdy na przykład nie zdecydowałbym się na prowadzenie programów plotkarskich, które bazują na szydzeniu, wyśmiewaniu i obmawianiu ludzi w zjadliwym tonie i nawołują również widzów do "hejterstwa".

Mówisz o "Maglu towarzyskim" czy o programie "Na językach"?

- I temu podobnych. Przyjęcie takiej propozycji, nawet gdybym nie miała z czego żyć, byłoby dla mnie pracą poniżej godności. Uważam sam pomysł tworzenia takich audycji za rzecz niegodną, a prowadzenie takiego formatu za uwłaczające etosowi dziennikarza. To jest niezgodne z moją etyką. Gdybym miała wybór - wrócić do telewizji w takiej roli lub zmienić zawód - bez wahania wybrałabym to drugie.

Jesteś zawiedziona niektórymi celebrytami?

- Nie lubię określenia "celebryta". Mam zdrowy dystans do tzw. istnienia w mediach i potrafię z siebie żartować. Martwi mnie, że coraz mniej ludzi przychodzi do teatru podziwiać pracę aktorów, za to gorączkowo przeżywają, czy zakładając buty w szpic zaliczą modową wpadkę, czy też nie. Mam wrażenie, że media opanowuje swoista psychoza: w relacjach z premier nie przeczytamy, o czym był spektakl, a jedynie o tym, kto przyszedł, jak ubrany i za ile. A ja nie bywam na galach, by uświetniać imprezy, przychodzę, żeby zobaczyć spektakl czy nowy film i nagrodzić brawami jego twórców! O tych, którym zależy wyłącznie na pozowaniu fotoreporterom na tzw. ściance, mawiamy, że "przybyli na uroczyste otwarcie parasola w d..." (śmiech). Nie dam się wciągnąć w to szaleństwo.

Oscar Maya

SHOW 27/2013

Show
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Skrzynecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy