Reklama
Jestem kruchy tak jak inni

Michał Figurski

- Moja rehabilitacja składa się z wytężonej pracy, ale nie przynosi spektakularnych efektów. Są one mierzone ziarnkami piasku. Ich kumulacja powoduje, że po paru miesiącach zaczynam ruszać palcem, ręką, nogą, mam mniej skrzywioną twarz, mówię wyraźniej. Nauczyłem się przyjmować tę miarę - o ciężkim powrocie do zdrowia opowiedział Michał Figurski.

PANI: Dużo już w życiu straciłeś?

Michał Figurski: - Jeszcze się nie urodził taki, co nie stracił. Życie człowieka świadomego nieuchronności utraty jest szczęśliwsze niż tego, który udaje, że tego nie wie. Straciłem ojca, który wprawdzie nie umarł młodo, ale na pewno za wcześnie. Bardzo się z nim przyjaźniłem. W ostatnim czasie doświadczyłem wielu dramatów. Kariera, rodzina i zdrowie nagle przestały być oczywiste. Zawsze myślałem o sobie jako o zdobywcy. Przynajmniej do momentu, kiedy mój organizm rok temu powiedział: o nie, jesteś tak samo kruchy jak inni. Zdarzył się wylew, który był zapewne wynikiem przepracowania, zbyt wysokich ambicji i niedbania o siebie.

Reklama

- W tym pędzie po złote runo kompletnie nie myślałem o sobie. Zastanawiam się, skąd wzięło się to przekonanie, że jestem nieśmiertelny. Przecież byłem sto razy bardziej narażony na problemy ze zdrowiem. Cukrzyca bardzo osłabia. Czy to był bunt przeciwko chorobie? Oszukiwanie siebie, że mnie to nie dotyczy? Raczej głupota, inaczej nie da się tego nazwać.

Masz metodę na ból, pustkę, żal? Zrozpaczony śmiercią syna Nick Cave nagrał płytę, w której wyraził swoje uczucia. Co tobie pomaga przetrwać trudne chwile?

- Nie popadam w rozpacz. Zawsze miałem zdolność szybkiego kasowania z twardego dysku bolesnych sytuacji - życie z nieustanną świadomością, co się wydarzyło, byłoby nie do zniesienia. Dzisiaj nauczyłem się z nich... uczyć, a przed skasowaniem wciskać jeszcze opcję "save". I koncentruję się na codziennych sprawach. Jestem ojcem, dziennikarzem. Uciekam w te dwa rewiry. Czuję się w nich dobrze i bezpiecznie. Poza tym jest tyle pięknych bodźców. Cieszę się życiem. Jestem sybarytą, lubię sobie sprawiać przyjemność. 

Inne osoby rozumieją nasze uczucia związane ze stratą?

- Miałem przepiękne, beztroskie dzieciństwo, a jednocześnie w wieku 12 lat zostałem znienacka "wrzucony" do obcojęzycznej szkoły w Libanie. Musiałem sobie poradzić w zupełnie nowym środowisku i w innej kulturze. To było trudne doświadczenie, ale nauczyło mnie samodzielności i tego, że muszę sobie radzić sam. Jeśli zdarzy się, że ktoś nas rozumie, to jest to bonus. 

W filmie "Serce psa", nakręconym po śmierci męża Lou Reeda, Laurie Anderson mówi, że sztuką jest przeżyć smutek tak, aby nie stać się przepełnionym nim człowiekiem. Umiesz sobie radzić z takimi emocjami?

- To jest mój przypadek. Nie trawię smutku. Zawsze, jeśli mam wybór, to pójdę w jasną stronę. 

Można być tym samym człowiekiem po doświadczeniu wielkiego dramatu?

- Można. Wiele osób pyta mnie, jak bardzo się zmieniłem pod wpływem ostatnich doświadczeń. Sugerując chyba, że byłem wcześniej kimś bardzo złym. Ale ja nie postanowiłem jednego dnia, że teraz nie będę pić, palić, opowiadać brzydkich dowcipów, słuchać ostrej muzyki i oglądać horrorów. Charakter mam ciągle ten sam. Chwalę sobie trudne doświadczenia, bo choć były wstrząsające, spowodowały u mnie przypływ empatii.

- Zrozumiałem, jaki sens ma pomoc innym. Jest wiele osób, którym los nie pozwolił tak szybko i efektywnie poradzić sobie ze skutkami wylewu jak w moim przypadku. Dzięki pomocy bliskich miałem dostęp do najlepszych specjalistów i terapii. Teraz każdemu, kto do mnie pisze na Facebooku, wysyłam numery telefonów, nazwiska specjalistów. Staram się pomóc, jak mogę.

Cierpienie ma sens?

- Ogromny. Jest jak dłuto, które nas rzeźbi. Inaczej byłoby tylko złem. Sam jestem dowodem, że kształtuje charakter i osobowość. Przynajmniej tak sobie to interpretuję. Przez cierpienie byłem w miejscach, w których nigdy bym się z własnej woli nie znalazł. A życie bez świadomości ich istnienia wydaje mi się niepełne. Nie chcę jednoznacznie powiedzieć, że aby być prawdziwym człowiekiem, trzeba przeżyć wielkie cierpienie, ale może tak jest?

Czego uczą straty?

- Moja rehabilitacja składa się z wytężonej pracy, ale nie przynosi spektakularnych efektów. Są one mierzone ziarnkami piasku. Ich kumulacja powoduje, że po paru miesiącach zaczynam ruszać palcem, ręką, nogą, mam mniej skrzywioną twarz, mówię wyraźniej. Nauczyłem się przyjmować tę miarę. Wcześniej byłaby dla mnie nie do zaakceptowania. Zawsze chciałem szybko, dużo i naraz. To najważniejsza lekcja, jaką wyciągnąłem ze swoich przeżyć - że miara ziarnka piasku jest istotna. I bardziej wiarygodna niż czerpanie garściami. Tak też nauczyłem się generować szczęście - małymi porcjami.

Dramatyczne przeżycia skłoniły cię do podjęcia jakichś kroków?

- Bardzo sobie chwalę poprawę stosunków z moją byłą żoną. Po rozwodzie były bardzo napięte. Teraz potrafimy się porozumiewać z szacunkiem. Wszystko, co złe, udało się wykasować. Weszliśmy w nowy etap, pozbawiony wzajemnej złości.

Co mógłbyś powiedzieć tym, którzy borykają się z przeżywaniem straty?

- Nie czuję się na siłach, żeby coś mówić. To taka indywidualna kwestia. Do cudzego cierpienia trzeba podchodzić ze zrozumieniem i szacunkiem. Ale jeśli ktoś z mojego doświadczenia wyciągnie coś dla siebie, to fajnie.

Jesteś odporniejszy na straty, które mogą jeszcze przyjść (oby nie)?

- Dostałem lekcję, o którą nie prosiłem i która dla kogoś, kto żył tak jak ja, była bolesna. I jeżeli jeszcze spotka mnie coś dramatycznego, a pewnie tak, to wiem, że mnie to nie zabije.

11/2016 PANI


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy