Reklama

Janusz Radek: Muszę pożreć publiczność

Janusz Radek od lat "oswaja" polską poezję /Leszek Kotarba /East News

Chciałem się wyrwać z tego kręgu poezji śpiewanej, ale też przełamać stereotyp, że poezja to musi być coś tak męczącego i nudnego, że nic tylko się pochlastać - mówi Janusz Radek o swojej najnowszej płycie "Poświatowska / Radek. Kim ty jesteś dla mnie".

Anna Piątkowska, STYL.pl: Jak Poświatowska uwiodła Radka?

Janusz Radek: - To się stało naturalnie i zwyczajnie, jak każdy chłopczyk i każda dziewczynka, w jakimś okresie swojego życia zainteresowałem się Poświatowską.

Ale nie przeszło ci to zauroczenie z wiekiem?

- No nie przeszło, bo...  może dalej jestem chłopczykiem? Spodobała mi się, bo jest komunikatywna i gdzieś tam schodzą się nasze emocjonalne i estetyczne gusta. Myślę, że ludzie właśnie dlatego lubią Poświatowską, że jest bardzo naturalna i bezpośrednia. 

Reklama

O ile czytają jakąkolwiek poezję po skończeniu szkoły...

- Pewnie częściej ludzie czytają książki kucharskie, bo chcą zaimponować swoim sąsiadom, których zapraszają na kolację. Żeby czytać poezję, wartościową literaturę, muszą być jakieś uwarunkowania społeczne - niektóre społeczeństwa czytają poezję, niektóre nie. Ci, którzy się całe życie dorabiają, nie będą mieli czasu na poezję, także ci, którzy nie wynieśli tego z domu. Sądzę jednak, że ludzie, którzy w jakimś momencie życia potrzebują dopowiedzenia, komentarza sięgają najpierw po literaturę w ogóle, a potem po poezję.

Nawet w tak niepoetyckich czasach, gdzie wszystko się musi sprzedać?

- Poezja jest dla każdego człowieka i dla pracownika fizycznego, i profesora UJ, i każdego innego po to, żeby pokazać pewne nieścisłości między naszym życiem a światem, w którym funkcjonujemy. I nie da się tego ani wyjaśnić, ani znaleźć pojęcia na te stany, ani wyczytać w książkach mądrych. Dlatego człowiek stworzył poezję, żeby zakleić sobie ten rozziew poetyckim plastrem. I tyle. I od czasu do czasu, bo przecież nie czyta się poezji ciągiem, człowiek chce się w niej zanurzyć.

Wracając do Poświatowskiej, oswajasz ją od wielu lat, czego efektem są różne muzyczno-literackie formy.

- Ale piosenka, kompozycja jest zazwyczaj taka sama.

Ostatnia płyta pod względem tekstów może i jest taka sama, brzmieniowo to jednak coś zupełnie innego. Przynajmniej jeśli chodzi o tzw. poezję śpiewaną.

- Tak, tu się wyłamuję ze stereotypu, że jak ma być poezja, to koniecznie z gitarą i w swetrze.

I obowiązkowo na czarno.

- Ja też się lubię ubierać na czarno... Chciałem się wyrwać z tego kręgu poezji śpiewanej, ale też przełamać stereotyp, że poezja to musi być coś tak męczącego i nudnego, że nic tylko się pochlastać. Na tej płycie jest bit tożsamy z biciem serca, który sprawia, że gdzieś to serce Poświatowskiej też funkcjonuje. Ale też nie traktuję tego serca jako determinantę wszystkiego, bo ona umiera i już nic nie będzie. Umarła owszem, ale nie zestarzała się, bo jakby żyła do dziś i miała tyle lat, co jej rówieśniczki, to byłaby być może filozoficzno-kontemplacyjną starszą panią, a nie aniołem. 

- Zachowała świeżość pisania - nie z racji zawodu pisarskiego i poetyckiego - być może byłaby dziś blogerką, która siedzi w łóżku, bo jest chora, ale jednocześnie jest ciekawa świata, uczy się, dużo wie, jest filozofem, posiada wiedzę i potrafi ją połączyć ze swoją wrażliwością i przekazać to dalej. To jest mistrzostwo. Tacy ludzie w dzisiejszym świecie są najbardziej cenieni, ona taka była. Moim zdaniem wyprzedzała o pół wieku swoje czasy w myśleniu o kobiecie, wiedzy, intelekcie, poezji, o erotyce i atrakcyjności. Dlatego też mi się podoba. Poświatowska nie jest jakąś tam dziewczynką połamaną przez los, która pisze, że jutro umrze. Jest bardzo eteryczna i erotyczna zarazem. Konfabuluje rzeczywistość, tworzy jaźń o sobie - i w sumie słusznie - jako bardzo atrakcyjnego człowieka. Ona przyciągała ludzi i przyciąga nadal tą poezją, która jest tożsama z nią dlatego, że jest podniecająca. Ona mnie po prostu fascynuje. Kiedy to śpiewam, jestem cały czas podekscytowany.

To intymne spotkanie dwojga ludzi.

- Trochę tak.

Co ci sprawiało największą przyjemność podczas pracy nad tymi piosenkami?

- Kiedy czytałem te wiersze, wracałem do tych, które znałem, mieszałem, przypominałem sobie myśli, które kiedyś towarzyszyły mi podczas ich czytania. Starałem się wniknąć w taki klimat, gdzie ona upaja się słowem. Są takie momenty, w których czuję, że ona jest zadowolona z tego, co napisała, że sobie myśli: "No, Halinko, to ci wyszło". U mnie to jest jądro piosenki. Zazwyczaj to był też główny nurt melodyczny, bo jak sobie wymyśliłem brzmienie tego fragmentu, to już wiedziałem, co robić z resztą. Podstawową rzeczą był zachwyt nad poezją Poświatowskiej.

- Ta dziewczyna była ze mną mniej więcej od 15. roku życia, jest dla mnie bliską osobą. Tak jak się nie przejmuję innymi, jej nie chciałbym zawieść. Dlatego tekst jest tu zawsze na pierwszym miejscu, nie jest przykryty żadnymi aranżami, żadnymi moimi popisami. Wszystko, co jest dookoła tekstu to subtelności, które wynikają z tego, że to jest trochę taka gra erotyczna. Jak chcesz kogoś ukochać, to nie przykrywasz go kocem, tylko muskasz jakimiś balsamami i ja tak zrobiłem z jej tekstami. Dookoła nich są te wszystkie artefakty, które tworzą tło i wywyższają ten tekst. Myślę, że udało mi się tak dopasować melodykę, żeby nie zachwaścić tej przestrzeni. Ona żyje w tej muzyce.


Poświatowska to nie jest jedyne kultowe nazwisko w twoim repertuarze. Nie czułeś onieśmielenia mierząc się ze znanymi i wiedząc, że będziesz porównywany?

- Nie mam czegoś takiego i to nie jest bezczelność z mojej strony. Zrobiłem to inaczej - innymi technikami wokalnymi, z innym myśleniem, ale też nigdy nie zmieniałem najważniejszej rzeczy, która jest w piosence, czyli linii melodycznej. Mogłem zmieniać interpretację, moje możliwości wokalne dają mi łatwość takich przedsięwzięć. Jedyny raz, kiedy bardziej się przejmowałem był w przypadku Haliny Poświatowskiej.

Nie miewasz tremy?

- Jak mam tremę, to nie wychodzę na scenę, bo to oznacza, że czegoś nie umiem, że nie jestem pewny.

Nigdy nie onieśmielali cię słuchacze?

- Nie, ja ich muszę zjeść. Nie podlizać się im, ale ich pożreć. Nigdy nie mówię: "Kochani, jak wspaniale, że jesteście, zaśpiewam wam coś". To jest takie folwarczne traktowanie publiczności. Zresztą w naszym kraju wszyscy się tak traktują, zwłaszcza rządzący traktują wyborców jak folwark, pańszczyźnianych wyrobników.

Masz tę samą publiczność niezależnie od repertuaru i gatunków muzycznych, które w danej chwili cię fascynują.

-  Ci, którzy przyjdą raz na koncert, najczęściej zostają, ponieważ koncert jest emanacją i wyrazem całej ekspresji, jaką mam niezależnie od tego, co śpiewam. Taka publiczność też pozwala mi na te wszystkie eksperymenty, wie, że to wynika z miłości do muzyki i zabawy. Chociaż ktoś mi kiedyś powiedział, że w pewnym momencie to już nie powinna być zabawa, ale poważne tworzenie, ja się z tym nie mogę zgodzić. Nie mogę przyjąć takiej postawy, że teraz tu oto biorę udział w powstawaniu wiekopomnego dzieła. Jeśli powstaje wiekopomne dzieło, to wcale nie muszę o tym mówić, np. kiedy mam śpiewać jakieś poważne treści, po prostu czuję, nie muszę już bardziej pompować tego i dopisywać ideologii. Brzydzi mnie to wręcz. To jest smutne i prostackie.

- Mam wierną publiczność, bo spotykam się z ludźmi myślącymi i czującymi podobnie jak ja i jest nam przy tych spotkaniach ze sobą dobrze. Nie jestem biznesmenem, nie kalkuluję. Gwiazdy disco polo mają większą publiczność. Dają ludziom to, czego chcą i też wszyscy są zadowoleni.

Nie wszyscy, niektórzy przychodzą posłuchać ciebie.

- Tak, mała cząstka przychodzi do mnie... Ale ja po prostu lubię to, co robię i nie zastanawiam się, czy powinienem to robić inaczej, śpiewać inne piosenki. Myślę poprzez pryzmat swojego gustu.

Ale jak wydajesz płytę, to ona się przecież musi sprzedać. Liczysz wyłącznie na swój gust?

- Oczywiście, muszę sprzedać płytę i uruchamiam przy tym działania promocyjne, ale też kanałami, które docierają do mojej publiczności. Ostatnią płytę "Poświatowska / Radek. Kim ty jesteś dla mnie" wydałem sam, sfinansowałem ją razem z moją menedżerką, firma Universal jest tylko dystrybutorem.

Czemu taki krok?

- To się wiąże z moim myśleniem właśnie o docieraniu do publiczności. Myślę, że cały ten show-biznes będzie się kierował w stronę bliskości, artystów, którzy są nam bliscy, a nie gwiazd. Ludzie w coraz większym stopniu wybierają sami i, nawet jeśli wybierają Zenka Martyniuka, to robią to z pełną świadomością. Wybierają artystę, bo im się to podoba, a nie dlatego, że ktoś opiniotwórczy powiedział, że to jest transcendentalne, wyjątkowe i subtelne. Lubię robić rzeczy, które są tożsame ze mną, jeśli chodzi o przekonania czy fascynacje - jeśli mnie to nie fascynuje, to nie będę tego robić, nie umiem potem wyjść na scenę i się wygłupiać.


Jak często słyszysz Janusza Radka w radiu?

- Chyba w ogóle nie słyszę się w radiu. Mnie imponuje to, że piosenka, którą zrobiłem rok temu nie pojawiła się w żadnym radiu, a ma ponad milion odsłon w internecie. To są rzeczy ważne.

Dziś możesz sobie wybrać, kilka lat temu też byłeś taki niezależny?

- To nie tak, że mogę sobie wybrać, wciąż muszę się starać, muszę zdobyć publiczność, żeby ludzie przyszli na koncert, kupili płytę. Nie wiem, czy tak będzie zawsze, to jest długi proces, ale efektywny. Wolę widzieć na koncercie ludzi, którzy wiedzą, na co przyszli. Nie interesuje mnie festynowe granie, gdy nie widzę oczu publiczności, ich reakcji. Ja nie jestem mainstreamowym artystą, nie jestem z telewizji.

Ale bywałeś.

- Tak, 10 lat temu bywałem, bo myślałem, że tędy droga. Ale dziś już wiem, że tak nie jest.

Mówisz to także po doświadczeniu domówek, które organizujesz?

- Te domówki to kontakt z publicznością. To jest tak, jakbym ich naprawdę zapraszał do domu, wchodzą, są swobodni, komunikatywni. Ja przy nich robię próby, często się mylę - to jest ludzkie przecież - jestem normalnie ubrany, nie jestem kimś "zrobionym" do telewizji. To samo jest też na koncertach. Chcę to rozszerzyć, poprawić jakość, robić interaktywne koncerty on-line, w czasie rzeczywistym. Nie chce mi się już odśpiewywać programów, płyt. Ja się już nie oglądam na telewizję czy radio, bo to jest forma, która odchodzi - za kilka lat nie będzie tych mediów w takim formacie. 

- Teraz otwieram sobie kanał na Facebooku i mam bezpośredni kontakt z ludźmi. Taki rodzaj przekazu kształtuje też innego odbiorcę, inaczej myślącego o muzyce, inaczej też kupującego muzykę. I przy całej tej mojej niepowadze, kiedy mówię, że robię to, bo się bawię, to tak naprawdę robię to po to, żeby uchwycić chociażby fragmenty jakiegoś artyzmu. Ja chcę długo grać, a to jest możliwe tylko wówczas, gdy ma się wierną publiczność. Okres niedostępnych "gwiazd" absolutnie minął, nie wierzę w bycie "gwiazdą". Może to też wynika z tego, że jestem chłopakiem ze Starachowic - czuję bliskość z tymi ludźmi, do których śpiewam.

To jest twój sposób na to, żeby nie dać się zaszufladkować?

- Może nie umiem się dać zamknąć w żadnej szufladzie? Może jakbym umiał, to bym się dał zamknąć? Dotykam różnych form, bo to jest ciekawe. Dwie płyty temu wydałem swingową muzykę, bo wtedy podobał mi się swing, ale dziś już mi się nie chce śpiewać takich piosenek.

Szybko się nudzisz muzycznie?

- Zobacz, jak się zmienia muzyka. Nie ma już niczego takiego jak styl, to jest archaizm, że wszystko musi do czegoś być podobne. A świat nas nudzi, bo to nie jest to, co myśmy chcieli, ale to, co do nas przyszło. Są ludzie, którym trzeba wszystko objaśniać, oni też wszystko, co do nich przyjdzie przyjmują. Nie są w stanie rozróżnić, co jest im potrzebne, więc jedzą wszystko, co dostają, oglądają wszystko, co jest itp. Ja wierzę - może trochę naiwnie - że jak coś przeczytam, to jestem mądrzejszy i dzięki temu mogę wybierać co piję, co jem, jak się zabawiam, jakie uprawiam sporty i z jakimi ludźmi się spotykam.

Szukasz cały czas?

- Nie, to nie jest poszukiwanie, bo to by było tak, jakbym ciągle miał 15 lat i szukał odpowiednich portek, które będą mi pasowały.

To znaczy, że jak raz się znajdzie odpowiednie portki, to należy w nich chodzić już do końca życia, nie przymierzać się do innych? Czy może chcesz powiedzieć, że poszukiwać można tylko mając piętnaście lat?

- Zazwyczaj jest tak, że jak ktoś raz włoży te portki, które mu pasują, to chodzi w nich do końca życia. Wszystko zależy od ciekawości. Jeśli jesteś ciekawa tego, co jest po lewej stronie lub tego, co jest po prawej stronie, to idziesz w tym kierunku. 

- Dla mnie teraz fascynujące jest syntowe, nasycone elektronicznie brzmienie - to idę tą drogą. To mnie bardziej interesuje, niż grupa czterech doskonałych instrumentalistów, z którymi gram jakieś bardzo skomplikowane formy. Nie chcę teraz takiej aranżacji klasycznej, wolę nowatorską, ona mi się podoba. U mnie nie ma czegoś takiego, jak szufladkowanie. Inni nie będą mnie oceniać, bo nie wiedzą, nie maja słów, pojęć do oceniania mnie. Ja jestem wolnym elektronem, tylko i wyłącznie związanym z publicznością. Może ktoś powie, że to jest nieopłacalne - no trudno.

Masz swoją muzyczną Poświatowską?

- Taką muzyczną emanacją tego, co ja myślę zawsze był i jest Prince, on był wulkanem. Widziałem go parę razy na scenie i wiem, że to facet, który jest mi bliski pod względem energii, ja też jak jestem na scenie to czuję, jakbym się chciał rozerwać na milion kawałków. Wtedy jestem największy na świecie pod względem pewności siebie.

Co ci teraz siedzi w głowie, w duszy gra?

- Brzmienia. Robię to już na koncertach i na domówkach. Piosenka jest dość trudną formą, bo jest zamknięta w czasie, ograniczona słowem i melodią, nie ma tu wolności muzycznej polegającej na improwizacji, że akurat przyszło ci coś do głowy i to zagrasz. Chciałbym wplatać w ten obszar formy improwizacyjne, chciałbym przyzwyczaić ludzi do takich form, które nie są zamknięte w melodii, słowie, które już znają, żeby trochę otrzeć się też o muzykę. Moja publiczność mi na to pozwala, ale nie wiem, czy się na tym nie sparzę. Z drugiej strony, śpiewanie samych piosenek już nie jest dla mnie atrakcyjne.

Anna Piątkowska

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy