Reklama

Jak przedłużyć efekt urlopu?

Wracamy z wakacji i za chwilę przypomina o nich tylko zdjęcie ustawione jako tapeta w komputerze. O tym, czy można zatrzymać atmosferę beztroski na dłużej, z psychologiem Robertem Milczarkiem.

Kiedyś ludzie rzadziej jeździli na urlopy, zamiast weekendu mieli tylko niedzielę. Jak to możliwe, że im to wystarczało? 

Robert Milczarek: Nasz styl życia na przestrzeni ostatnich dekad ogromnie się zmienił. Dawniej ludzie pracowali w jednym miejscu po kilkadziesiąt lat, mieli znacznie więcej codziennych nawyków budujących poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Ich dzień zawodowy był krótszy, w pracy mieli sporo wysiłku fizycznego, który nie tylko męczy, ale też - o ile to nie jest praca ponad siły - regeneruje, ładuje akumulatory. Ale największą różnicą jest to, że kiedyś szukano chwil na odpoczynek codziennie. Zmęczony pracą człowiek kładł się, często ucinał drzemkę. Dziś pije kolejną kawę i zajada stres. 

Reklama

Chce pan powiedzieć, że my dziś pracujemy ciężej? 

- Na pewno więcej. Często w nienormowanym czasie, mobilnie, z domu. Pracujemy intelektualnie albo w sposób zautomatyzowany, zapominając o tym, że ciało potrzebuje ruchu w różnych formach. Przed laty sama praca zapewniała ludziom różnorodną aktywność. Nie mówię, że stolarz, który robił mebel i ozdabiał go ręcznie w warsztacie, nie męczył się. Męczył się inaczej. Wykonywał rozmaite czynności w różnych pozycjach, a to rozładowuje napięcia kumulujące się w ciele. Dziś prawie każde zajęcie wiąże się z jednym rodzajem czynności (z punktu widzenia organizmu) - siedzimy, stoimy, nakładamy, przykręcamy. I stąd tyle sportowych trendów mających pobudzić nas do aktywności, gdyż chcemy przywrócić równowagę w umyśle, w emocjach. Bo jak spędza dzień pracownik biurowy? Osiem, dziewięć godzin przy komputerze, z krótką przerwą na zupkę podgrzewaną w mikrofali, szybko, na jednej nodze. Dołóżmy do tego sztuczne światło, zamknięte pomieszczenie, powrót do domu autem. Nasze ciało nie dostaje tego, co ciała naszych przodków. 

- W kodzie genetycznym mamy zapisaną potrzebę poruszania się w różny sposób, a nie na linii biurko-parking. Brak nam też codziennej regeneracji, którą daje kontakt z przyrodą, ze zwierzętami. Skumulowane napięcie jest jak wielki bagaż, który ciągniemy ze sobą, a potem długo rozpakowujemy podczas wyczekanego urlopu. A to nowy wynalazek wymyślony wraz z prawem pracy i nabywaniem praw socjalnych dopiero w XIX wieku. 

Dlaczego wypoczynek kojarzy się nam dziś z podróżowaniem? Czyż nie ulegamy iluzji, że gdy wysiądziemy z samolotu czy samochodu, to tam daleko, na białych plażach, będzie na nas czekać odprężenie?

- To nie do końca iluzja, bo podróże zapewniają ważną dla odpoczynku zmianę otoczenia. Już to daje możliwość przełączenia zmysłów na inne doświadczenia, a w konsekwencji regeneruje. Ale powiązanie odpoczynku z egzotycznymi miejscami to tylko wynik marketingowego przekazu, który mówi nam, że dobre wakacje wymagają spełnienia pewnego standardu, obrania modnego kierunku. Pracuję z zabieganymi menedżerami, którzy - gdy zbliża się urlop - klikają w oferty turystyczne i wybierają miejsca, w jakie jeżdżą ich koledzy i szefowie. A później bywa, że są rozczarowani, bo gdy już odleżą na tej białej plaży pierwsze zmęczenie, nie wiedzą, co dalej robić. Sięgają po telefon, myślą o biurze. Sama zmiana otoczenia nie wystarcza, jeśli nie wiemy, co nas naprawdę odpręża. 

To ważne, żeby podczas wolnych dni nie myśleć o pracy? Widziałam badania, z których wynika, że jedna trzecia Polaków na urlopie o niej myśli. Służbowe telefony odbiera 44 proc. z nas. 

- Tak, znam to z praktyki. Zabieramy pracę na urlop mentalnie, ale też w smartfonie czy laptopie. Zmieniamy miejsce pobytu, lecz wcale nie wypoczywamy. Ciało pozostaje w napięciu, choć siedzimy na leżaku, nie w biurze. Moim klientom polecam, żeby przygotowywali się do wypoczynku. Trzeba zwolnić, rozplanować pracę, żeby zdążyć z nią przed wyjazdem. Tak jak samochód, który porusza się z dużą prędkością, ma swoją drogę hamowania, tak i my musimy mieć na nią czas. Hamowanie trzeba rozpocząć przed urlopem, a nie w jego trakcie, bo urlop się skończy, nim się zatrzymamy. Trzeba wyjechać z poczuciem, że nie zostawiliśmy rozgrzebanych spraw, które będą nas gonić. 

To trudne, bo my raczej odkładamy wiele zadań na wolne dni. 

- Często się z tym spotykam. Zrobimy wtedy remont, poszukamy nowych mebli. Albo wariant: wyciśniemy z urlopu, ile się da. Śniadanie o ósmej, muzeum, rynek, obiad, nowe miejsce, biegniemy dalej. Tak często postępują perfekcjoniści, nawet podczas wakacji nie porzucają trybu zadaniowego. Nie wypoczywają, bo fundują sobie i członkom rodziny presję identyczną jak w biurze. Pośpiech, żeby jak najwięcej doświadczyć, to napięcie dla organizmu takie samo jak odhaczanie na liście zadań w pracy. Tymczasem sednem wypoczynku jest zmiana - nie tylko miejsca, ale też aktywności. 

- Jeśli ktoś ma jeszcze przed sobą jesienny wypoczynek, polecam wypróbować "urlop w kontrze". Jeśli w pracy głównie siedzimy, powinniśmy chodzić, wspinać się. Jeżeli pracujemy głosem (np. handlowcy), potrzebujemy urlopu milczącego. Żeby odblokować zmysły, przełączyć aktywność na inne obszary. Powinny być zbieżne z naszymi zainteresowaniami, bo kluczową sprawą jest zadanie sobie pytań: co mnie regeneruje, co mi ładuje baterie? Za rzadko siebie o to pytamy, a za często: gdzie się teraz jeździ? 

Ludzie mówią czasem, że już nie pamiętają, kiedy byli na urlopie. A wrócili z niego tydzień temu. Można jakoś przedłużyć ten efekt wakacji? 

- Warto nie pędzić do biura zaraz po powrocie, dzień, dwa zostać w domu, wrzucić pierwszy bieg i się rozpędzić. Taka faza przejścia jest potrzebna: chodzi o to, żeby żyjący jeszcze wakacyjnym rytmem organizm nie wpadł nagle w biurowy zgiełk. Presja, napływające e-maile powodują efekt pourlopowego szoku. Wtedy wypoczynek zostaje zredukowany do zera zaraz po przyjeździe, bo napięcie szybko wzrasta do jeszcze wyższego poziomu niż przed wyjazdem. I wtedy pytamy: czy ja byłam/em na urlopie? 

Co jeszcze możemy zrobić? 

- Wprowadzić do menu potrawę charakterystyczną dla miejsca, które odwiedziliśmy. Poszukać muzyki z tamtego regionu, filmu z nim powiązanego. Sam to praktykuję, szukam restauracji, które klimatem przypominają atmosferę miejsca, w którym wypoczywałem, kupuję charakterystyczne dla niego przyprawy. To pozwala uniknąć powakacyjnej chandry. Zauważyła pani, że przez pierwsze dni będąc w pracy, czasem myślimy: jest południe, o tej porze szłabym/szedłbym pod falę...? Sami intuicyjnie chcemy przedłużyć ten stan. Warto zorganizować grecką czy mazurską kolację dla przyjaciół, pokazać zdjęcia, opowiedzieć anegdoty. To działania ochronne, bronią nas przed obniżonym nastrojem, podtrzymują energię urlopową i stopniowo pozwalają wrócić do codziennego życia. 

Czasem po urlopie nadal czujemy się zmęczeni. 

- Powodem może być to, że nie słuchamy swojego ciała. Jedziemy na modne wakacje i nie odpoczywamy w sposób, którego ono się od nas domaga. Badania pokazują, że Polacy w ciągu roku żyją w trybie zadaniowym, są zmobilizowani, a gdy przychodzą wolne dni, łapią infekcje. Bo organizm dostał sygnał "możesz się rozluźnić" i wszystkie zaniedbane kwestie zdrowotne, zamaskowane w trybie codziennej pracy, wychodzą na jaw. Odporność spada i mamy infekcje, alergie, bóle kręgosłupa. Urlop jest jak papierek lakmusowy, pokazuje, jak traktujemy ciało w ciągu roku. 

Czyli to sygnał, że w ciągu roku za mało wypoczywamy? 

- Tak, zapominamy o mikrocyklach odpoczynku, weekendach i codziennych krótkich formach relaksu. Słyszę często od klientów: sobota to zakupy i sprzątanie, w niedzielę pójdziemy na obiad, no i trzeba przygotować się do pracy. Poleciłbym kilka ćwiczeń z programu mindfulness (treningu uważności). Usiądź, weź kartkę i pomyśl: co lubisz robić, a na co nie masz czasu? Co ci daje energię? Co możemy wspólnie robić jako rodzina, a co mogę robić sam dla siebie? Nie musimy spędzać całych weekendów razem. Zapracowani ludzie mają takie przekonanie, że skoro na co dzień mamy dla siebie mało czasu, musimy to nadrabiać. Ale dla siebie na co dzień też nie mamy czasu. 

Spotkałam się z taką radą, żeby zaplanować sobie godzinę dziennie, która jest przeznaczona wyłącznie na odpoczynek. 

- Właśnie o to chodzi. Podczas takich mikrowypoczynków napięcie nagromadzone w ciągu dnia ma szansę się zmniejszyć. Biegaj wieczorem, popracuj w ogródku, jeśli lubisz. Ogromnie ważne, żeby były to zajęcia "ekologiczne" w sensie psychologicznym, czyli takie, gdzie bilans zysków i strat jest dodatni. Stosując je, zyskujemy więcej, niż tracimy. Bo często w moim gabinecie słyszę: jak nie włączę muzyki i nie wypiję dwóch lampek wina, to się nie zrelaksuję. Jak nie zjem czipsów do filmu, to się nie odprężę. A to są sposoby na redukcję stresu, które są kosztowne dla organizmu. Mogą zredukować napięcie, ale nie są zdrowe. 

A więc odprężenie to nie to samo co wypoczynek? 

- Nie, odprężenie może służyć wypoczynkowi albo może być tylko automatyczną redukcją napięcia. Przełączanie telewizji z kanału na kanał też relaksuje, ale posiedźmy tak dwa tygodnie, a będziemy chorzy. Podobnie jedzenie niezdrowych przekąsek - podnosi się poziom cukru, czujemy się lepiej, ale na jak długo? Człowiek łatwo uzależnia się od rzeczy, które redukują napięcie. Chodzi jednak o to, byśmy umieli wybrać sposób, który będzie zapewniał stan relaksu bez niezdrowych konsekwencji. 

 

Jeśli nie umiemy dobrze wypoczywać, możemy mieć wątpliwości, co wybrać. 

- Trzeba trenować kontakt ze sobą. Czy to trudne po prostu spytać siebie: co mnie odpręża w dobry, zdrowy sposób? To proste pytanie. A jednak sprawia trudność, bo nie przywykliśmy rozmawiać ze sobą. Najczęściej okazuje się, że potrzebujemy do relaksu zwykłych rzeczy, nie żadnej rewolucji. 

Jeżeli nie wiesz, jak odpoczywać, wyjdź z domu. Warto posłuchać tej rady? 

- Tak, zmień otoczenie, przełącz wzrok i słuch na inne aktywności. Ta zmiana jest ważna. Mówimy czasem: uwielbiam owoce, mógłbym je jeść cały czas. Gdybyśmy rzeczywiście spróbowali, po tygodniu chleb z masłem będzie miał dla nas niezwykły smak. Tak działa efekt zmiany. 

Niektórzy mówią, że uspokaja ich sprzątanie, prasowanie. To dobry wybór? 

- Po dniu spędzonym na siedząco, w zgiełku - może być dobry. O ile lubimy te czynności. Proszę spojrzeć na ludzi, którzy po powrocie z biura siedzą w warsztacie przydomowym i majstrują przy motocyklu. Ktoś może powiedzieć: naprawiasz motor w wolnym czasie? To ma być relaks? No właśnie tak. Bo to kwestia subiektywna. Warto pamiętać, że kluczem do odpoczynku jest zmiana rodzaju aktywności. 

Słyszał pan o strategii Odyseusza? Odys, płynąc po morzu, kazał przywiązać się do masztu, by nie ulec pokusie śpiewu syren. Dla nas taką pokusą są nowoczesne technologie. Odcięcie się od bodźców pomaga odpocząć? 

- W pierwszej chwili możemy nie wiedzieć, co ze sobą zrobić. Komórka wyłączona, komputer schowany, cisza i cała godzina przed nami. Będziemy doświadczać różnych emocji. Nudy, złości, bo nicnierobienie jest dla nas dziś trudne. To ciekawe doświadczenie stawić czoła temu, że przez godzinę jesteś odcięty od rzeczy, wśród których funkcjonujesz na co dzień. Zrób to, zobacz, jak się poczujesz. Żyjemy dziś w kulturze bycia produktywnym, chcemy, by nasza aktywność prowadziła do wyniku, najlepiej racjonalnego, który będzie przez kogoś z boku oceniony. Nicnierobienie to wielka zmiana. 

Czy my w ogóle umiemy jeszcze leniuchować? Tom Hodgkinson, autor książki "Jak być leniwym", poleca poranne wylegiwanie się w łóżku, długie lunche, włóczęgi, wędkowanie nad rzeką i zwyczajne siedzenie w domu. Mam wrażenie, że to zapomniany sposób życia. 

- Kiedyś było o to łatwiej, bo życie było wolniejsze, a to rodzinne zupełnie oddzielone od zawodowego. Wspólnie jadło się posiłki, rozmawia- ło przy stole. Teraz pracujemy na okrągło. Nawet jeśli chcemy dla odpoczynku wyjść na spacer, może się okazać, że będziemy po drodze załatwiać różne rzeczy i rozmyślać o tym, co mamy jeszcze do zrobienia. W efekcie nawet nie widzimy tego, co się wokół nas dzieje. Nie słyszymy ptaków, nie czujemy na skórze promieni słońca. Dlatego są nam potrzebne treningi uważności, choćby takie jak picie kawy w kawiarni i przyglądanie się ludziom przez pół godziny, jak rozmawiają, jak się uśmiechają. Warto urwać się z harmonogramu choć na godzinę, ponudzić się trochę dla równowagi, pożyć jak dzieci. Spędzanie czasu bez poczucia celu jest elementem dzieciństwa, a przynajmniej było, dopóki nie zaczęliśmy żądać, aby nawet zabawa była edukacyjna. A to samorzutna, bezcelowa zabawa jest najważniejszą aktywnością dzieci. 

Kiedy czytałam rady Hodgkinsona na leniuchowanie, przypominał mi się styl życia tolkienowskich hobbitów, dla których rzeczy, które my uważamy za mało istotne, były sednem życia. Powolne posiłki, siedzenie z książką... 

- Trochę uczymy się to cenić, popularność ruchów slow to pokazuje. Slow life, slow food, slow sex. To dobra rzecz przygotować wspólnie kolację, powiedzieć sobie: dziś się nie spieszymy. Codziennie nie możemy, ale w weekend tak. Wolne dni nie powinny być podobne do dnia pracy. Są po to, żeby rozładować napięcie z całego tygodnia, a nie nadrabiać zaległości. Czasem człowiek potrzebuje poleżeć, popatrzeć w sufit i zobaczyć, co mu dzień przyniesie. 

MAGDALENA JANKOWSKA
PANI 9/2017


Zobacz także:

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy