Reklama

Inny welon cz.2

Przeczytaj druga część reportażu Agnieszki Litorowicz-Siegert o matka zakonnic.

Przeczytaj pierwszą część reportażu o matkach zakonnic.

Cztery lata po wejściu do zakonu Martyna szykuje się do ślubów wieczystych. Dzisiaj zajmuje się podopiecznymi ośrodka pomocy społecznej. Na misję raczej nie pojedzie, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Bardzo przeżyła zamordowanie trzech włoskich sióstr ksawerianek w Burundi, matka przełożona uznała, że jej wrażliwość nie pozwala jeszcze na tak trudne zadanie jak wyjazd do Afryki. Rozmawiała o tym z mamą. Ewa niedawno miała telefon od znajomego księdza. Zapytał, czy nie włączyłaby się w wolontariat przed Światowymi Dniami Młodzieży, prawnik się przyda. Zgodziła się. Córka pochwaliła: "Rozwijasz się, kobieto".

Reklama

Iza. Prawo wyboru

Iza pamięta dobrze listopadowe popołudnie pięć lat temu, kiedy jej córka Aldona wróciła z plebanii, gdzie poszła z ciekawości oglądać egzorcyzmy. Roztrzęsiona, pobudzona. - "Mamo, nie masz pojęcia, jaka to potężna siła! - Diabeł? Ta potężna siła? - Nie, modlitwa, modlitwa mamo!" - Aldona była rok po studiach, skończyła psychologię, pracowała jako coach dla dwóch korporacji - opowiada Iza, zadbana szatynka po pięćdziesiątce. Ładna figura, dżinsy, włosy spięte w kok. Wtedy matka trójki dzieci: Aldony, trzy lata młodszej Anki, studentki polonistyki, i szesnastolatka Piotra, u którego zdiagnozowano stwardnienie rozsiane. Księgowa. Rozwiedziona.

- Aldona miała życiowe ADHD, nie mogła usiedzieć w miejscu. Robiła kursy, staże, podróżowała po Europie, zaczepiała się, gdzie mogła: szpital, ośrodek psychoterapii, więzienie. W końcu zaniosło ją do księdza Marcina - wspomina Iza. W ich parafii jeden z księży był egzorcystą. Aldona poznała go na spływie kajakowym. W liceum należała do ruchu oazowego, jeździła na rekolekcje. "Muszę tam iść, to mi się przyda w pracy, wiesz, ilu pseudoopętanych zgłasza się do psychologów?" Iza wiedziała, że córka nie odpuści.

"Weź koniecznie to - włożyła jej w dłoń swój różaniec. - I stój z daleka". Ksiądz Marcin długo się wahał, w końcu pozwolił jej obserwować egzorcyzmy, które odprawiał nad siedemnastoletnią dziewczyną. - Po powrocie córka zrobiła sobie okład z lodu na skronie, zamknęła się w swoim pokoju. Przez kilka dni chodziła z migreną. Po jakimś tygodniu wróciła do siebie. Kupiła nową torbę, poszła do kina, widziałam, jak w samochodzie całowała się z chłopakiem. Wszystko było jak zwykle - opowiada Iza.

- "Mamo, rozmawiałam dziś z kobietą, której syn wpadł pod samochód. Lekarze nie dawali mu szans, był w śpiączce. Modliła się bez przerwy, razem z nią cała rodzina, znajomi, nawet w innych miastach. Chłopak wyzdrowiał. Rozumiesz, jaka to potężna siła?" Odpowiedziałam: "Tak, już drugi raz to słyszę. Ale modlitwą świata nie zbawisz". Do dziś mam w uszach odpowiedź Aldony, właściwie pytanie: "A może właśnie się mylisz?".

Zostawię wszystko

Istnieje coś takiego jak "nagłe powołanie", teraz Iza już to wie. Można też oszaleć z miłości, to też rozumie. Ale jej córka zaskoczyła wszystkich, kiedy powiedziała: "Jezus chce, żebym została z nim na całe życie. Kocham go i zwiążę się tylko z nim". - Kiedy mówi to dziewczyna po uszy zanurzona w aktywnym życiu, musisz pomyśleć, że postradała zmysły - opowiada Iza. Bo jak wytłumaczyć, że z dnia na dzień Aldona zamilkła? Nagle. Odwołała spotkania, wysłała maile do pracodawców, że nie będzie jej jakiś czas. Używała tylko słów: tak, nie, nie mogę. Wzięła klucze od mieszkania ciotki, która wyjechała do sanatorium, śpiwór, trochę ubrań, laptopa, Biblię i suszarkę do włosów.

- Zaszyła się. Zadzwoniłam do niej po dwóch dniach i zapytałam, czy przywieźć jej coś do jedzenia. Wyłączyła się. Nie odpowiadała na SMS-y od rodzeństwa, od chłopaka. Zastanawiałam się, czy nie poprosić o pomoc księdza Marcina - wyznaje Iza. Ale wtedy Aldona przemówiła. Powiedziała to zdanie o Jezusie.

Odważnie spojrzała w twarz matki: "Muszę zostawić wszystko i pójść za nim. Zrozumiałam, że jedyną rzeczą, na której mi zależy, jest oddanie się Chrystusowi i modlitwie za tych, którzy go nie kochają". Iza nie wierzyła. "Wszystko chcesz zostawić?". To było pytanie o pracę, narzeczonego, ale także o jej brata Piotrka. Jego choroba oznaczała wydatki. Jego przyszłość - niewiadomą. Iza wierzyła, że kiedy jej zabraknie, a postępujące SM unieruchomi syna, będzie przy nim Aldona. Najstarsza, zaradna, pewna siebie. A tu nagle coś takiego! Cichy wieczór w domu, cichy następny dzień i jeszcze jeden. Pierwsza nie wytrzymała Iza. "O jakim zakonie myślisz?", spytała córkę. Usłyszała: "Chyba Klaryski". Serce jej stanęło, wiedziała, że to zakon klauzurowy.

Zdrada? Rozumiem

Ojciec Izy był opozycjonistą i obrotnym człowiekiem. Pracował w nadleśnictwie, a w prywatnej szklarni hodował gerbery. Pod koniec lat 80. czuł, że w Polsce zmieni się wszystko i że wolna gospodarka da mu szansę na zarobienie dużych pieniędzy. Na przykład w ogrodnictwie. A ponieważ nie znał się na finansach, pomóc miała ukochana córka, która w tamtym czasie skończyła ekonomię. - Mama nie żyła, byliśmy we dwoje. Tata wiązał ze mną wiele planów - opowiada Iza. Kochała ojca i opiekowała się nim, zwłaszcza kiedy zaczął chorować. Ale pojawił się Wiktor.

- Zakochałam się, sycylijski piorun. Wiktor był silny, dowcipny i przystojny. Zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem w Szczecinie - wspomina Iza. Do dziś pamięta załzawione oczy ojca, który na pożegnanie powiedział: "Szkoda, że jedziesz". Czuł się zdradzony i porzucony. Przepadły jego wizje, został sam.

- Rzuciłam wszystko dla miłości, choć nie wiedziałam, czy ryzyko się opłaci. Ojciec nigdy nie założył firmy, a Wiktor po urodzeniu się Piotrka wyprowadził się do młodszej ode mnie kochanki. Ale dzisiaj rozumiem córkę. Nie śmiem porównywać uczuć do Jezusa z moim zakochaniem. Wiem jednak, co to znaczy poczuć, że nagle musisz zostawić dotychczasowe życie - mówi Iza. Dlatego nie potępiała Aldony. Choć nie potrafiła pojąć jej nagłej fascynacji. Córka miała tyle planów, dobre perspektywy. Skąd to powołanie? "Z samego środka mnie - tłumaczyła Aldona, gdy ciche dni minęły.

- Klauzura to nie więzienie. A do mnie dotarło, że modlitwą można pomagać, tworzyć rzeczywistość, że to jest właściwie rdzeń religijnego życia, pestka owocu. Rozumiesz?" Iza nie rozumiała, ale usmażyła Aldonie placki ziemniaczane. Trzeba się uspokoić, spróbować się uśmiechnąć. Młodsza córka Anka miała pomysł: "Mamo, musisz skontaktować się z matką przełożoną i przekonać ją, że Aldona jest zaburzona. Borderline albo coś takiego. Nie wezmą jej". Iza ją przytuliła: "Jakoś damy radę, mała". Choć nie była pewna, czy borderline nie byłoby lepszym rozwiązaniem.

Po dwóch stronach kraty

K., miasto średniej wielkości. Klasztor na wzgórzu, niedaleko centrum. Iza idzie na pierwsze spotkanie z Aldoną. Po drodze lokalizuje najbliższą szkołę, ogląda witryny sklepów na ulicach dzielących szkołę od klasztoru. Założyła, że wybory odbywają się w szkole, a jej córka będzie mogła wyjść zza kraty tylko na wybory i do lekarza. Po drodze fryzjer, butik, Biedronka, kolektura lotto, dwa banki. Tyle Aldona będzie widziała przez lata. Świat zewnętrzny skurczył się jej do kilku ulic i tego, co za klauzurą.

- Szłam na widzenie i się bałam. Miałyśmy się zobaczyć pierwszy raz od blisko roku. Po miesięcznym aspiracie dostałam od córki list na papierze, bo internetu używać nie mogła. Pisała, że Bóg dobrze nią pokierował, że ona czuje się teraz na swoim miejscu. Byłam trochę smutna, bo nie zakończyła pytaniem "co u was?", po prostu wszystkich nas pozdrowiła "z Bogiem". Miałam przeczucie, że to już inna osoba - opowiada Iza. Na rozmowę dostała pół godziny. Ale zanim spotkała córkę, zobaczyła to, o czym śniła przez ostatnie miesiące: kratę.

- Wyobrażałam ją sobie inaczej. Sądziłam, że będzie brama i kuta ciężka kratownica. Tymczasem wprowadzono mnie do obszernego holu, na którego końcu była nisza oddzielona czymś w rodzaju furtki z metaloplastyki. Za kratą przesunęły się cicho dwie mniszki w czarnych welonach. A potem przyszła Aldona - wspomina Iza. I drży jej głos. Tego widoku nie da się zapomnieć.

- Miała welon upięty ciasno pod brodą, z takim sztywnym półokrągłym kołnierzem sięgającym piersi. Natychmiast przypomniało mi się, że Aldona ma problemy ze skórą. Jak jej wrażliwa szyja znosi ciągły kontakt z materiałem? Czy mogę dotknąć córkę, jak mam się przywitać? - przelatywało mi przez głowę. "Cześć, mamo", powiedziała ona i przełożyła rękę przez kratę. Było w tym coś smutnego.

Chciało mi się płakać, więc zaczęłam mówić, dużo, szybko: "Jesteś pewna, że tu zostaniesz, co mam mówić twoim znajomym, wciąż o ciebie pytają? Anka zaliczyła trzeci rok, Piotr bierze leki, nie jest źle. Sąsiedzi się wyprowadzili, samolot z prezydentem się rozbił, ale to chyba wiecie?". Aldona kiwała głową, uśmiechała się słabo. "A ty, mamo, co u ciebie? - zapytała w końcu. - Ja? Strasznie za tobą tęsknię", powiedziałam. Nie skontrolowałam tego, rozpłakałam się. - Będę się za ciebie modlić" - powiedziała Aldona.

Tylko tyle? Byłam zdziwiona. Żadnego pocieszenia? "Chrystus cię nie opuści, mówił mi o tym". Mówił? Ale jak mówił? Spojrzałam na nią, jak na... ufoludka. Było mi głupio i wstyd. Moja córka była jak ktoś obcy, od kogo chciałam uciec. "Jak poszło?", w domu wszyscy byli ciekawi. "Siostra wypytała o was i kazała wyściskać, wciąż o was myśli. A, i tęskni za twoim hummusem, Anka", skłamałam.

Ślubna sukienka

Pustka. Najlepsze słowo. Tę pustkę czuła Iza po wyjeździe Aldony do K. przez rok jej postulatu. W domu były jeszcze jej rzeczy, gumki do włosów, ulubione kubki. Z czasem wszystko zniknęło z pola widzenia. Wraz ze śladami po sobie znikała Aldona. Gdyby umarła, zaczęlibyśmy ją zapominać, Iza złapała się na nieprzyjemnej refleksji. Dlaczego przyszło jej to do głowy? Pamiętała opowieść o tym, że kiedyś podczas obłóczyn kamedułek leżące krzyżem na podłodze dziewczyny przykrywano czarnym całunem na znak odcięcia ich od starego życia. Efekt był tak wstrząsający dla bliskich, że zakon zrezygnował z tego zwyczaju. Ale coś jest w tym "umieraniu dla świata".

- Dużo o tym myślałam. Przeraziło mnie, jak bardzo oddaliłam się od córki. I zaczynałam rozumieć, że to wszystko ze... złości. Złość spowodowała, że w jakimś sensie znielubiłam Aldonę. Niedobra, zła dziewczyna, zostawiła nas i zakochała się w Jezusie! Pomyślałam, że jeśli tego nie zrozumiem, już zawsze będę miała do niej pretensje - wyznaje Iza. Co mogła zrobić? Przecież z Aldoną nie miała kontaktu.

- Stopniowo uświadamiałam sobie wszystkie realne ograniczenia, które będą nas obowiązywać do końca życia. Nie będzie wspólnych świąt, wyjazdów nad morze, rodzinnych imprez, żartów z ciotki Doroty, która nie potrafi zaparkować auta. Nie będzie wszystkich tych dużych i małych rzeczy, którymi żyją na co dzień bliscy sobie ludzie. Ani pogaduszek matka-córka o chłopakach, nudnościach w ciąży i o najlepszym przepisie na sernik. Z tego świata Aldona się wypisała. W imię czego? To pytanie mnie męczyło - opowiada Iza.

Pewnego dnia Anka przyniosła do domu książkę Tajemnica podwójnej otchłani. O błogosławionej Elżbiecie od Trójcy Świętej, francuskiej karmelitance. Iza przerzuciła kartki i od razu rzuciło się jej w oczy zdjęcie pięknej kobiety w strojnej ślubnej sukni. Z niedowierzaniem przeczytała podpis: "Obłóczyny". Jak to możliwe? - Zaczęłam zagłębiać się w historię miłości Elżbiety do Jezusa. To przypominało uczucie kobiety do mężczyzny z krwi i kości. Tak w ogóle można? Można wziąć ślub z Jezusem, uważając go za takiego męża, jakim był dla mnie Wiktor? Oczywiście, że nie. Miłość Elżbiety była niezrozumiała dla ludzi takich jak ja, przeciętnych wierzących. Doszło do mnie: może podobnie jest z Aldoną? Może nie jestem w stanie zrozumieć jej pobudek, bo istnieją powody "nie z tego świata"? Nadprzyrodzony wymiar dostępny tylko niektórym? Może moja córka jest wyróżniona?

Serce czy rozum?

- "Niedobrze to wygląda, pani Izabelo - lekarka spojrzała poważnie. - Guzek jest spory, trzeba się liczyć, że to coś poważniejszego". Myślałam, że ona mówi do jakiejś Izabeli obok mnie, że ja tu jestem przez pomyłkę. Guzka nie czułam, wykazało go USG piersi. Byłam półżywa ze strachu. Przecież mam chore dziecko i dom na utrzymaniu - opowiada Iza. Ance i Piotrowi powiedziała, że szykuje się do zabiegu wycięcia nieszkodliwego włókniaka, nie chciała ich martwić. "Mamo, co tam u was, wszystko gra?" - mail od córki ją zaskoczył.

Nie pisała kilka miesięcy, przecież może to robić tylko w wyjątkowych sytuacjach. O co więc chodzi? - Miałam wrażenie, że wychwyciła sygnał z powietrza. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że zapytała wprost, czy jestem zdrowa. Wahałam się: powiedzieć jej prawdę? Wzięłam głęboki oddech: "Córeczko, mam guzek w piersi, ale chyba nic groźnego, operacja za tydzień". Pamiętam, że odpisując, Aldona użyła słowa "mamuś". "Mamuś, trzymaj się, będę prosić Pana, żebyś wyzdrowiała".

Poczułam się trochę tak, jakby córka mówiła: znam pewnego profesora, specjalistę, mam dojścia, sprawa będzie załatwiona - opowiada Iza. Do szpitala zgłosiła się w dobrym nastroju. Zostawiła w domu gar pulpetów. Nie miała myśli w stylu: "a jeśli patrzę na ten salon ostatni raz?". "Dostaliśmy wyniki z patomorfologii - lekarka spojrzała jej w oczy.

- Wygląda na to, że ktoś nad panią czuwa. Mieliśmy poważne obawy, ale guz jest niezłośliwy". Nie będzie chemioterapii, Iza może wyjść do domu. Czy ma jakieś pytania? Nie. Może tylko jedno: czy w tym szpitalu jest kaplica? - Modliłam się ponad godzinę. Dziękowałam. Na koniec "wysłałam" myśl córce: Aldonko, dziękuję także tobie. Po powrocie do domu napisałam do niej mail z dobrą wiadomością. Odpisała: "Pan już mi powiedział, że jesteś zdrowa". Od tego dnia zaczęłam wierzyć w Boga sercem, a nie rozumem.

***

Aldona złoży śluby wieczyste za rok. Z całą pewnością nie porzuci zakonu. Iza nigdy nie nazywa jej imieniem wybranym dla córki przez przeoryszę. Stare imię jest jedynym łącznikiem, który wiąże Aldonę z domem, rodziną. Po sześciu latach fizycznego oddalenia jej matka ma z nią kontakt innego rodzaju. Prosi o modlitwy za znajomych, za ludzi, którzy zgłaszają się do niej, licząc na wstawiennictwo córki. Za siebie i dwójkę pozostałych dzieci. Iza jest zdrowa, Piotr wciąż chodzi o własnych siłach. Tylko Anna miewa ostatnio dziwne nastroje. Iza bardzo się boi, że młodsza córka pójdzie kiedyś w ślady siostry.

Agnieszka Litorowicz - SiegertTwój Styl 12/2015

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy