Reklama

Habemus rewolucję!

Ten papież to marzenie dziennikarzy. Każdy dzień jego pontyfikatu przynosi nowe smaczki, ciekawe informacje, anegdoty. Jest o czym pisać od momentu, gdy kardynał Jorge Mario Bergoglio pojawił się w białych szatach na balkonie Bazyliki Świętego Piotra w Rzymie.

Wprawne oko od papieskich stylizacji wyłapało, że Franciszek, błogosławiąc pierwszy raz wiernych na placu Świętego Piotra (wcześniej sam poprosił zebranych o takie błogosławieństwo dla siebie, co w Ameryce Łacińskiej nie jest niczym szokującym) wprowadził wiele zmian. Zrezygnował z przysługującego mu czerwonego, obszytego gronostajem mucetu (rodzaj pelerynki), miał swój stary srebrny krzyż z postacią Jezusa niosącego na ramionach owieczkę, z niechęcią potraktował "bohaterów" telewizyjnych felietonów - czerwone papieskie mokasyny, i nadal nosi podarowane mu kiedyś przez wdowę po zmarłym związkowcu z Buenos Aires nie pierwszej urody i młodości czarne półbuty.

Reklama

Tę wyliczankę można by ciągnąć w nieskończoność. Franciszek nie chce osiąść w papieskim apartamencie, twierdząc, że można by tam zakwaterować całe seminarium. Co rano w watykańskim hotelu odprawia msze, na które zaprasza zszokowanych ogrodników i sprzątaczy. Do pracy chodzi piechotą. Zaraz po konklawe nie skorzystał z czekających na niego w watykańskich garażach mercedesa klasy S ani volkswagena phaetona z papieską rejestracją SCV 1, stwierdził bowiem, że pojedzie z chłopakami (czyli kardynałami) busem. Gdy później jechał zapłacić za hotel, to należącym do kurialnych urzędników skromniejszym fordem focusem.

Ornaty wybiera takie, że - jak złośliwie zauważył jeden z polskich miłośników liturgicznego przepychu - bardziej imponujące wiszą w zakrystiach wielu wiejskich parafii Podlasia. Już jako metropolita Buenos Aires znany był z tego, że nie mieszkał w pałacu, a w skromnym, kurialnym mieszkaniu, wszędzie, gdzie mógł, jeździł autobusem (bo widać z niego więcej niż z metra), sam robił zakupy i gotował, a kiedy dostał kardynalską nominację, zamiast wzorem niemal wszystkich prałatów, których spotyka ten zaszczyt, obszywać się natychmiast u papieskiego krawca Gammarellego, dał do przeróbki szaty, jakie zostały po jego zmarłym poprzedniku, kardynale Antoniu Quarracinie. Poprosił też rodaków, żeby nie przylatywali kibicować mu do Rzymu, a zaoszczędzone pieniądze przekazali najbiedniejszym.

Podobny apel wystosował, gdy został papieżem, posłuchała go nawet najbliższa rodzina (siostra z rodziną oglądała transmisję w telewizji), a w internecie z miejsca zaroiło się od przeróbek słynnego hitu z musicalu "Evita" A.L. Webbera, gdzie refren "Don’t Cry For Me Argentina" ("Nie płacz po mnie, Argentyno") zmieniono na "Don’t Fly To Me Argentina" ("Nie leć do mnie, Argentyno"), z wersją dla sprzedawców papieskich pamiątek (na których padł blady strach) - "Don’t Buy For Me, Argentina" ("Nie kupuj dla mnie, Argentyno").

Wielu komentatorów czeka teraz, kiedy Franciszek zmięknie. Ulegnie naciskom watykańskich wyjadaczy, którzy jego styl, wezwanie do ubóstwa, bezpośredniość i radykalne przetrzebienie towarzyszącej papiestwu dworskiej celebry uznają za chwilową fanaberię. Ale mogą się przeliczyć. Święty Franciszek z Asyżu, po którym obecny papież nosi imię, nie był słodkim naiwniakiem recytującym kazania do węgorzy i mrówek, tylko niezwykle stanowczym, odważnym, a czasem również porywczym człowiekiem, dokładnie zdającym sobie sprawę z tego, czego chce i jakimi środkami należy to osiągnąć. Podobnie Jorge Bergoglio nie jest miłym, lekko nawiedzonym starszym panem, którym dałoby się w jakikolwiek sposób manipulować.

Już jako biskup Buenos Aires pokazał, że specyficzna, mająca w sobie coś z wojskowego drylu jezuicka formacja (papież jest jezuitą, a założyciel tego zakonu, święty Ignacy Loyola, z zawodu był żołnierzem) pozwala mu szybko i sprawnie rozwiązywać problemy. Inna rzecz, że Jorge Bergoglio, choć wezwany przez kardynałów z końca świata, nie jest przecież we Włoszech cudzoziemcem, świetnie zna miejsce, w którym spędzi resztę życia, i mentalność większości jego mieszkańców. Jego pradziadek w połowie XIX w. kupił farmę w Bricco Marmorito w Piemoncie, a dziadek miał sklep w Asti. Zorientowani donoszą, że po papieskiej inauguracji toast wznoszono nie tradycyjnym szampanem, ale winem musującym z Asti, gdzie nazwisko Bergoglio jest do dziś bardzo popularne.

W latach 20. ubiegłego wieku Mario Bergoglio wyemigrował z Włoch do Ameryki Południowej, tam poznał urodzoną już w Buenos Aires córkę włoskich emigrantów Reginę. Z pięciorga ich dzieci żyje już tylko dwójka - papież i jego najmłodsza siostra, 65-letnia Maria Elena, mieszkająca wraz z rodziną (w tym z 37-letnim siostrzeńcem papieża, noszącym na cześć wuja imię Jorge) w Ituzaingó koło Buenos Aires. Maria Elena od kilku tygodni przeżywa, rzecz jasna, najazd dziennikarzy z całego świata, ten dopust boży zdaje się jednak przyjmować z otwartością właściwą Latynosom.

Reporter włoskiego dziennika katolickiego "Avvenire" donosi, że wraz z mężem pomalowali bramę wjazdową do domu na papieskie, biało-żółte kolory, deklarują też, że nie męczy ich nieustanne pozdrawianie klaksonami przez przejeżdżających kierowców. Siostra papieża z anielską cierpliwością opowiada o swoich obawach związanych z nowym zajęciem Jorge (boi się, żeby nie był w Watykanie samotny). Wspomina, że się o nią zawsze troszczył i jako najmłodsza z rodzeństwa była jego oczkiem w głowie. Że zadzwonił dzień po konklawe i żadne z nich długo nie było w stanie wypowiedzieć słowa, a później Jorge powtarzał tylko: "Nic się nie martw, u mnie wszystko w porządku, módl się za mnie". Że nie tylko kocha tango (w jednym z wywiadów kardynał Bergoglio mówił, że jak każdy Argentyńczyk tango ma we krwi, a najbardziej lubi "Tango milonga" autorstwa Jerzego Petersburskiego) i futbol (koszulka klubowa drużyny San Lorenzo, kawałek podłogi ze sportowej hali i zdjęcie stadionu El Nuevo Gasómetro mają zostać wysłane z kardynalskiego mieszkania w Buenos do Watykanu), ale jest też znakomitym kucharzem, a jego popisowe danie to nadziewane kalmary.

Wśród opowieści o tym, jak 21-letni dyplomant w dziedzinie chemii odkrywa w sobie powołanie i wstępuje do seminarium, oraz krotochwilnych dykteryjek jego wczesnoszkolnej miłości, która rozpowiada na prawo i lewo, jak mały Jorge malował jej na kartce domek i zapewniał, że albo się z nią ożeni, albo zostanie księdzem, na pierwszy plan wysuwają się jednak zawsze historie pokazujące, że w życiu obecnego papieża ważne miejsce zajmują ubóstwo i kontakt z ludźmi. Maria Elena opowiada, że ciężko było jej ściągać brata na niedzielne obiady, ponieważ spędzał wtedy czas w najbiedniejszych dzielnicach.

Europejczycy nie mają zwykle pojęcia, do jakich dramatów dochodzi w tych zakątkach świata, gdzie jedni mają wszystko, a inni nie mają absolutnie nic. Kilkadziesiąt lat temu to właśnie w Ameryce Łacińskiej księża wstrząśnięci losem najbiedniejszych zaczęli domagać się dla nich sprawiedliwości, tworząc tzw. teologię wyzwolenia. Część z nich poszła jednak w tej walce o krok za daleko, wyprowadzając z Ewangelii myśl, której w niej nie ma - o konieczności walki klas uciemiężonych. Na podstawie koncepcji tych nielicznych całej teologii wyzwolenia przypięto łatkę marksizmu i Kościół ją potępił. Droga, którą obrał w tej sprawie ksiądz Bergoglio, jeszcze jako przełożony jezuitów i biskup, wydaje się najbardziej sensowna. Jako prymas Argentyny nie oszczędzał w kazaniach rządzących, zwłaszcza obecnej prezydent Cristiny Fernández i jej zmarłego męża Néstora Kirchnera, ale gdy w kraju nastał niebezpieczny kryzys polityczny, apelował o ustabilizowanie sytuacji.

Ksiądz jest od tego, by przebywać z ludźmi, żyć wśród biednych, pracować dla nich, zaspokajać ich podstawowe potrzeby, a gdy trzeba - głośno dopominać się o ich prawa, ale nie angażować się w politykę i widzieć "uzupełnienie" Mesjasza w partyjnych liderach, co w Ameryce Łacińskiej kapłanom się zdarzało (ksiądz był ministrem kultury w Nikaragui, były biskup - prezydentem Paragwaju). Tak jak Europa wciąż zmaga się z ranami po systemach totalitarnych, tak Ameryka Łacińska "jest ufundowana" na konflikcie obrońców praw biednych z elitami, które z czasów kolonialnych wyszły z wielkimi fortunami i często były utożsamiane z prawicą. Bywało, że pod sztandarami prewencyjnej walki z "marksistowską zarazą" ustanawiały w jakimś kraju wojskową dyktaturę, a ta stosowała krwawy terror. Tak było w Chile, Salwadorze, Brazylii czy Argentynie, gdzie w latach 1976-1983 rządziła krwawa junta generała Jorge Videli. Część argentyńskich hierarchów wspierała juntę bądź godziła się na przemilczanie popełnianych przez nią zbrodni (porywanie tysięcy ludzi, torturowanie, wyrzucanie ich żywych z samolotów do Atlantyku lub La Platy).

Po zakończeniu "brudnej wojny", gdy Bergoglio był już biskupem pomocniczym Buenos Aires, pojawiły się oskarżenia, że nie zrobił wystarczająco dużo, by pomóc dwóm uwięzionym przez juntę jezuitom. Sprawę zbadano, kardynał Bergoglio składał zeznania przed prokuratorem i jest jasne, że gdyby argentyńskie władze, zdecydowanie niesprzyjające kardynałowi, miały jakiekolwiek dowody przeciwko niemu, z pewnością użyłyby ich już w 2005 r., kiedy ten po raz pierwszy był wymieniany jako potencjalny kandydat na papieża. Wyjaśniał, że robił wówczas wszystko, co mógł, by ratować pracujących w slumsach dwóch współbraci - ostrzegał ich, proponował przenosiny, później szukał dojść do Videli, by się za nimi wstawić. Argentyński bohater tamtych czasów i laureat Pokojowej Nagrody Nobla Adolfo Pérez Esquivel zaświadczył, że konto Bergoglio pozostało czyste. A że nie zapisał się jakimiś specjalnie odważnymi czynami? Do wydawania sądów w takich sprawach prawo powinni mieć chyba tylko ci, którzy sami żyli pod butem dyktatury i wiedzą, że podczas gdy jedni robią dla społeczności wiele, podnosząc głowę i ginąc jako męczennicy, inni za kulisami cierpliwie walczą, wyrywając z rąk oprawców człowieka po człowieku.

Kardynał Bergoglio jako prymas Argentyny zainicjował akt przeprosin Kościoła za wszelkie słabości, jakie okazał w tych czasach. Ten papież jest ewangelicznym realistą. Wie doskonale, że chrześcijaństwo to nie rozpamiętywanie popełnionych grzechów, ale sztuka powstawania z upadku. To, co robi w Watykanie - wielkoczwartkowe mycie nóg młodym więźniom, obiady w Domu Świętej Marty, w czasie których może porozmawiać z ludźmi, dowiedzieć się, co słychać na świecie (papież prawie nie ogląda telewizji, podobno natknął się kiedyś na jakiś mało przyzwoity program i to go zraziło) - to nie poza, ten człowiek zawsze taki był i taki już zostanie. Kiedy w 2011 r. skończył 75 lat i zgodnie z prawem złożył rezygnację z urzędu metropolity Buenos Aires, zaczął na poważnie przygotowywać się do emerytury, podobno już rozparcelowywał i wysyłał do seminariów swoją bibliotekę.

Ale Pan Bóg i kardynałowie mieli dla niego nowe zadanie, więc z jezuicko-żołnierską konsekwencją będzie je realizował, dopóki starczy mu sił. Wybrano go w ekspresowym tempie, drugiego dnia konklawe. W czasie poprzedzających go kongregacji miał krótkie, kilkuminutowe wystąpienie, które jednak zapadło kardynałom w pamięć. Uznali, że pora na zmianę, a nieco zasiedziałemu europejskiemu Kościołowi, któremu wciąż wydaje się, że jest pępkiem świata, potrzebna jest argentyńska rewolucja. Bo tych kilka tygodni pontyfikatu pokazuje, że to naprawdę będzie rewolucja. Już jest.

Szymon Hołownia

PANI 5/2013

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy