Reklama

Elżbieta Dzikowska i Tony Halik

Ich uczucie rozkwitło pod meksykańskim niebem. Z miłości do dziennikarki znany podróżnik wrócił z emigracji do kraju.

Mówiono, że on był pieprzem, a ona wanilią. Elżbieta Dzikowska nie zgadza się z tym. Uważa, że oboje byli słodko-pikantni. Mieli kolorowe, pełne miłości i przygód życie. Poznali się w 1975 r. w Meksyku. Ona miała 38 lat, on - 54. Dzikowska, absolwentka sinologii i historii sztuki, była dziennikarką i pracowała w miesięczniku "Kontynenty", w którym zajmowała się Ameryką. W Meksyku była już wcześniej na trzymiesięcznym pobycie, znała hiszpański.

W 1974 r. pojechała na kongres i została na rocznym stypendium ufundowanym przez prezydenta kraju. W Meksyku mieszkał wtedy Tony Halik, sławny podróżnik i dziennikarz pracujący dla amerykańskiej stacji NBC. Elżbieta Dzikowska miała z zrobić wywiad z nim dla telewizyjnego "Klubu sześciu kontynentów". - Tak naprawdę widziałam go wcześniej, na ekranie małego, czarno- białego telewizora Wisła, gdy opowiadał o skoczkach z Acapulco. Pomyślałam: jaki śmieszny facet i wyłączyłam - wspominała.

Reklama

Na wywiad Tony zaprosił ją do swego domu. - Przyjechał po mnie nowym samochodem, czerwonym fordem pinto, i był z siebie niesłychanie dumny. On zawsze trochę się kokosił, więc go nazywałam Kokoloko. W domu poczęstował mnie wspaniałym befsztykiem, który sam upiekł w kominku. Mięso przysyłano mu z Sonory, północnego stanu Meksyku, o którym kiedyś zrobił film dla amerykańskiej telewizji. Sonora słynęła z hodowli mięsistych byczków. Jednocześnie zaserwował coś, co jak twierdził, ma najlepszego, czyli barszcz czerwony z proszku, który dostał od kogoś z Polski - wspomina Dzikowska.

Zaczęli wspólnie podróżować po Meksyku i lepiej się poznawać. Wraz z historykiem prof. Guillénem wyruszyli na wyprawę do Peru, by stwierdzić, czy odnalezione ruiny to ostatnia stolica Inków - Vilcabamba. Jechali pociągiem, ciężarówką, potem na koniach i mułach. O mało nie doszło do tragedii. Muł zrzucił ją z grzbietu i ciągnął kilkadziesiąt metrów po głazach, tuż nad przepaścią. Przerazili się oboje i... uświadomili, co do siebie czują. Tony otoczył ją opieką i troską. Byli już na dobre zakochani.

Oboje mieli małżonków. Żoną Halika była Francuzka Pierrette Andree Courtin, którą poznał w czasie II wojny światowej. Tony był lotnikiem RAF, a kiedy jego samolot został zestrzelony niedaleko jej farmy, zaopiekowała się nim, potem razem działali we francuskim ruchu oporu. Zostali małżeństwem w 1946 r. Dwa lata później przenieśli się do Argentyny, w 1950 r. Tony zrzekł się polskiego obywatelstwa i przyjął argentyńskie, dzięki temu mógł swobodnie podróżować. Potem zamieszkali w Meksyku. Żona często towarzyszyła mu w wyprawach. Odbyli niezwykłą, trwającą niemal 5 lat podróż jeepem z Ziemi Ognistej do Alaski. Wtedy w 1959 r. urodził się ich syn Ozana. Imię otrzymał na cześć indiańskiego wodza, który uratował Halikowi życie w czasie napadu wrogiego plemienia na wioskę.

Elżbieta była żoną dziennikarza Andrzeja Dzikowskiego, którego poznała w czasie studiów. Ślub wzięli, kiedy miała 20 lat i miesiąc przed jej pierwszą zagraniczną podróżą. - To była właściwie podróż poślubna, tyle że w pojedynkę. Ja wyruszyłam do Chin, a mój mąż na tzw. brygady żniwne, na które zresztą w poprzednich latach jeździliśmy razem, żeby zarobić na podróże po Polsce - wspominała. Przez 17 lat byli zgodnym małżeństwem, wspólnie przewędrowali Polskę wzdłuż i wszerz, pływali po jeziorach. Nie mieli dzieci.

Wracamy do Polski!


Elżbieta i Tony nie wyobrażali sobie życia bez siebie, postanowili więc się rozwieść i być razem. Ale pozostał jeszcze problem - gdzie mieszkać? Prezydent Meksyku polubił uśmiechniętą polską dziennikarkę, zaproponował jej pracę i obywatelstwo, ale nie skorzystała. A Tony’emu powiedziała, że jeśli chce być z nią, to musi jechać do Polski. I Halik dla niej wrócił do ojczyzny.

Władze komunistyczne ucieszyły się, że takiej sławy podróżnik powraca do kraju. Kiedy Dzikowska pojawiła się w Warszawie, uczciwie wyznała mężowi, że się zakochała, a potem napisała list do Halika, by przyjeżdżał. Po załatwieniu formalności podróżnik zapukał do ich drzwi. - Dzikowski urządził kolację, żeby poznać swego następcę. Był wyśmienitym kucharzem, a tego wieczoru postarał się szczególnie. Były polskie dania: czerwony barszcz, który Tony bardzo lubił, pierogi z mięsem, kapustą i grzybami, sernik, wino. Obaj panowie byli nieco spięci, ale zachowywali się wobec siebie elegancko. Mnie było najtrudniej - wspominała.

Później przyznała, że bardziej niż męża bała się swojej babci. - Była dla mnie największym autorytetem Jak ona to przyjmie, myślałam. Tony był sporo ode mnie starszy. Ja opuściłam męża, on żonę. Na szczęście Tony miał tyle uroku osobistego, że od razu urzekł babcię - opowiadała. Jej były mąż założył nową rodzinę, ma dzieci, dziś jest dziadkiem. Nadal się przyjaźnią.

Pierrette została w Meksyku, a Tony do końca życia ją wspomagał. Ozana, który mieszka w USA, kilka razy był w Polsce, przyjeżdżał, najpierw sam, potem z rodziną. Do dziś podróżniczka ma z nim dobry kontakt i jest "przyszywaną babcią" dla jego córki, Christiny. Z Halikiem nie mieli dzieci. Jak kiedyś wyznała, ich dziećmi są książki, które napisali, i programy telewizyjne, które zrealizowali. Cykl "Pieprz i wanilia" przeszedł do legendy TV. Tworzyli go w latach 70. i 80. Ukazało się 300 odcinków, a oglądalność niektórych sięgała ponoć 18 milionów widzów!

Nagrywany był w ich domu w Międzylesiu pod Warszawą. Prowizoryczne studio, w którym stały słynne fotele kontiki i globus, urządzili w piwnicy. Nigdy się ze sobą nie nudzili, a podróże były ich życiem. Tony jako amerykański dziennikarz miał niezłą pensję, a potem niezłą emeryturę. - Tony spełniał moje podróżnicze marzenia. Pytał, dokąd chciałabym pojechać, a ja mówiłam np., że szlakiem średniowiecznych katedr. To wsiadaliśmy w samochód z naszą skromną przyczepą i ruszaliśmy w Europę - oglądając i filmując najpiękniejsze świątynie Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii - wspomina.

Z Halikiem objechali niemal cały glob. W podróży mieli swoje rytuały. Zawsze kupowała lub otrzymywała od męża biżuterię. - Obdarzał mnie ozdobami z podtekstem - np. z moimi zodiakalnymi Rybami. Dostawałam też biżuterię z motywem sowy, bo mówił na mnie "Sówka Halikówka". Ja też zaczęłam mu się odwdzięczać broszkami z jego Wodnikiem, spinał nimi chustę pod szyją - mówi. Do innych rytuałów należało kolekcjonowanie kluczy z pokoi, w których spędzili choć jedną noc.

Wciąż w podróży


Doskonale się dopełniali. Jego ciekawili ludzie i przyroda, ją zabytki. Kochała góry, Tony morze. Nigdy nie towarzyszył jej w wędrówkach po Bieszczadach, a ona nie popłynęła z nim na Alandy, bo cierpi na chorobę morską, a tam często jest sztormowa pogoda.  Tony był bardzo wierzący, co niedziela chodził do kościoła, ona nie. Kiedy już był ciężko chory - wysyłała z nim gosposię. Zmarł w 1998 r., mając 77 lat. Pani Elżbieta kultywuje pamięć o mężu i dzięki jej staraniom w Toruniu, miejscu jego urodzenia, powstało w 2003 r. Muzeum Podróżników im. Tony Halika, do którego przekazała wiele cennych pamiątek z ich wspólnych wypraw. 19 marca podróżniczka skończyła 79 lat. Cały czas planuje kolejne wyprawy.

MODJ

Nostalgia 3/2016

Zobacz także:



Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy