Reklama

Dziękuję, pani Kasiu!

„Dzięki pani pierwszy raz od dwóch lat wyjechałam na wózku z domu. Jeśli pani może tańczyć, to ja mogę spacerować”. Tak zaczynał się mail, który napisała do Katarzyny Grocholi kobieta chora na stwardnienie rozsiane.

Majowy wieczór. Katarzyna Grochola wychodzi z warszawskiego teatru Buffo. Właśnie obejrzała komedię „Boeing, boeing” francuskiego pisarza Marca Camolettiego w reżyserii Gabriela Gietzkiego. Na spektakl zaprosiła ją aktorka Olga Bołądź, koleżanka poznana w „Tańcu z gwiazdami”. Po przedstawieniu Katarzyna wybiera się jeszcze z przyjaciółmi na kolację. Z restauracji wychodzi po północy. Przed nią daleka droga do domu w Milanówku. O szóstej rano musi wstać. Przed południem czeka ją kolejny intensywny trening taneczny.

– Kiedyś do miasta jechałam raz w tygodniu, teraz od trzech miesięcy jestem codziennie w Warszawie – opowiada Grochola. – Wracam późno: po teatrze, kinie, a czasem po tańcach do rana, i okazuje się, że mam siłę i energię. I to wcale nie przekracza moich zdolności psychofizycznych. Schudłam, jestem zgrabna – uśmiecha się. – A był już czas, kiedy się „zasiedziałam” i wyjazd do centrum wydawał się podróżą na koniec świata.

Reklama

Grochola skończyła kolejną książkę, która ukazała się w maju. Tym razem to autobiografia pod tytułem „Zielone drzwi”. Wspomnienia zostały oddane do druku zaledwie kilka tygodni temu. Korektę robiła już podczas „Tańca z gwiazdami”. Siadała do komputera po treningach – zmęczona, późną nocą, ale to nic, ona tak lubi. Życie w pędzie, gdy dużo się dzieje.

– Chyba przyszedł ten moment, że działam. Już nie planuję podróży, tylko jadę na lotnisko i wsiadam w samolot – mówi pisarka.

Kiedy chłopak, którego poznałam pięć miesięcy wcześniej, oświadczył mi się, wyraziłam zgodę. Czas było uciec i ze szkoły, i z domu. Wszystko przez Wańkowicza. Rodzice nie byli zachwyceni.

– Za wcześnie – mówiła Moja Mama – dlaczego się tak spieszycie, nie możecie poczekać?

– Dlaczego się tak spieszysz? – powtarzał Mój Ojciec. – Nie możesz poczekać?

– Jestem dorosła – odpowiadałam z uporem.

Miesiąc po ślubie mąż zawiadomił mnie, że dostał kontrakt do Libii i wyjeżdżamy. Wpadłam w popłoch. Mój francuski na poziomie mon amant me délaisse, moja łacina – pueri, sursum aves, mój angielski – fuck off ”*.

Taniec je mokry

Ten rok zaczął się dla niej pięknie. Najpierw śnieżny sylwester pod Suwałkami, a potem wyjazd do Paryża. – Przekonałam się, że wcale nie boję się latać, a strach to coś, co siedzi w głowie i co umiem zwalczyć. Mogę spacerować po 12 godzin, zwiedzać muzea, pić koniak na paryskiej ulicy i wcale nie czuć zmęczenia.

Zwykle cały czas czekamy, aż coś się przydarzy i nas odmieni, a ja wzięłam wreszcie życie w swoje ręce i cieszę się tym, co mam. Realizuję pragnienia, a nawet szalone pomysły. Może w sierpniu wybiorę się do Stanów Zjednoczonych do Orlando. Na zawody taneczne, w których biorą udział pary mieszane: amatorzy i profesjonaliści. O takich turniejach opowiedział jej partner z „Tańca z gwiazdami”, czeski tancerz Jan Kliment. To miał być żart, ale zaczęła się zastanawiać zupełnie serio, bo jak nie teraz, to kiedy?

Grochola mówi, że bardzo szybko się zaprzyjaźnili, choć dzieli ich wiele: wiek, środowisko, z którego się wywodzą, język. Na treningach Jan nie odpuszcza, ćwiczą godzinami. Katarzyna krzyczy: „Już nie mogę, nie widzisz, że płynę?”, a on na to po czesku: „Taniec je mokry!”. I to kompletnie ją rozbraja. Dużo się śmieją, ale też rozmawiają o rzeczach całkiem poważnych. Grochola: – Janek ma świetną energię, to nie tylko doskonały nauczyciel, ale i fantastyczny człowiek. I dodaje: – Z Orlando już niedaleko na Kubę. A na Kubie świetnie tańczą salsę.

W popularnym programie „Taniec z gwiazdami” występują znacznie lepiej od pisarki przygotowani i wysportowani znani aktorzy, piosenkarze, ale widzowie i tak głosują na Katarzynę Grocholę. Spodobały się jej bezpretensjonalny sposób bycia, poczucie humoru i dystans.

Kiedy siedzimy w praskiej restauracji Babalu nad porcją krewetek, pisarka patrzy na mnie przenikliwie i opowiada zasłyszaną anegdotę o Krystianie Lupie: – Reżyser stanął kiedyś na scenie i powiedział: „Jeśli wierzysz, że coś się stanie, to tak się stanie”. Rzucił poduszkę pod sufit i oznajmił, że ona nie spadnie. I tak się stało, bo poduszka zawiesiła się na jakimś haku. Ona sama taką postawę otwartości i wychodzenia światu naprzeciw od dawna pokazuje w swoich książkach, których nawet tytuły brzmią pokrzepiająco: „Nigdy w życiu!”, „Ja wam pokażę!”, „A nie mówiłam!”.

– Kasia nie szuka ani rozwiązań, ani zmian – mówi Maryla Piotrowska, siostra cioteczna Grocholi, która mieszka w Wałbrzychu. – Ona ma wszystko gotowe od razu. Kiedy tylko otworzy usta, odpowiedź płynie sama. Nie musi zastanawiać się, bo w odpowiedniej chwili wie, jak trzeba wykorzystać swoją mądrość i swój optymizm. – Kasia zawsze mówi: „Czemu nie?”, to jej reakcja nawet na najbardziej zaskakujące pomysły, a znamy się ze sto lat – dodaje Ewa Gałecka, prawniczka, przyjaciółka Grocholi od czasów szkoły średniej.

Razem chodziły do Liceum im. Juliusza Słowackiego na Ochocie. – Chociaż wiele ma za sobą, nie jest osobą, która, gdy przytrafia się jakiś gorszy moment, kładzie się do łóżka i zamyka na świat. Zamiast tego myśli: „Nie wyszło, trudno. Zrobię coś innego”. Nie zdziwiłabym się, gdybym kiedyś usłyszała od niej: „Pojedźmy do Ameryki Południowej łapać wielkie kolorowe motyle albo na przykład na Antarktydę badać pokrywę lodową. A może nauczymy się stepowania?”. Najważniejsza jest sama idea i dążenie do niej, osiągnięcie celu staje się mniej ważne. Dlatego Kasia jest w ciągłym biegu, zawsze zaskoczona życiem i jak dziecko radosna.

Monika Głuska-Bagan

Cały artykuł znajdziesz w czerwcowej PANI.

* Fragmenty pochodzą z najnowszej książki Katarzyny Grocholi „Zielone drzwi”, Wydawnictwo Literackie, maj 2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama