Reklama

Dużo emocji, dużo słów

Bywało, że ona podczas kłótni tłukła talerze. I to z zawartością. Grozili sobie rozstaniem, każde szło w swoją stronę. Ale zawsze do siebie wracali. Bo Iza Kuna i Marek Modzelewski nie tylko się kochają. Oni się też lubią.

Ja Marka lubię. On jest naprawdę fajnym, porządnym człowiekiem. Poznaliśmy się w 2004 roku po premierze "Koronacji". On ją napisał, a ja w niej grałam za Gabrysię Muskałę. Zwróciłam na niego uwagę, ale to nie był piorun sycylijski (wyrażenie pochodzi z "Ojca chrzestnego" Maria Puza - red.). Wtedy sztuka zrobiła na mnie większe wrażenie niż sam Marek. Ten genialny tekst mnie oczarował, a oczarowania w teatrze zdarzają mi się rzadko. Potem, na próbie, on próbował mnie podrywać, ale z marnym skutkiem. Jednak chodził wokół mnie, chodził i... mnie sobie wychodził. Jak mu się to udało? Sama do dziś się nad tym zastanawiam (śmiech). Zaimponowało mi to, że Marek jest lekarzem. Nie tylko z wykształcenia- on ten zawód czynnie uprawia, pracuje w szpitalu. A ja lubię ludzi, którzy mają wiedzę. Sama żałuję, że nie zostałam adwokatem. Wiem, że doskonale czułabym się na sali rozpraw, to zgodne z moim temperamentem. Tam też, tak jak w aktorstwie, robi się show. Mój znajomy twierdzi, że pewnie wszystkich bym w tym sądzie poobrażała, ale ja uważam, że mogłabym pomóc wielu kobietom. I dzieciom. Bo specjalizowałabym się w prawie rodzinnym. Oczywiście bałam się decyzji o byciu razem - jestem osobą stroniącą od kategorycznych, nieodwołalnych postanowień. Ale zamieszkaliśmy razem i jakoś się to ciągnie do dzisiaj. Dwanaście lat. 

Reklama

Oboje mieliśmy dość duży bagaż doświadczeń. W wieku, w którym wtedy byliśmy, czyli trzydziestu paru lat, trudno go nie mieć. Trudno nie być po jakimś związku lub w jego trakcie. Moja córka Nadia miała wtedy osiem lat. Ona i Marek poznawali się powoli, polubili i jakoś to się samoistnie ułożyło. Czy budowanie relacji na takim etapie życia jest inne? Jest takie stare powiedzenie: doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy. To ja jestem większą furiatką. Prowokuję awantury i często wpadam w histerię. Bywało, że tłukłam zastawę stołową. I to z zawartością. Moja przyjaciółka po jednej z takich kłótni zapytała Marka, czy już spakowałam mu walizki. A on na to: "Iza jest za leniwa". I to prawda. Ja bym je tylko wyrzuciła. I to te tańsze, bo droższe bym sobie zostawiła (śmiech). Zdarzały nam się przez tych kilkanaście lat jakieś próby rozstań, chcieliśmy zakończyć tę szopkę. Ale się nie rozstaliśmy. Za to Marek nauczył się już, że nie należy mi odpuszczać. Jak coś go wkurzy, to idzie ze mną na zderzenie czołowe. 

Nasz syn Staszek ma siedem lat. Uwielbiam spędzać z nim czas. I rozpieszczam go absolutnie, zatrważając mojego partnera. Ale ja też byłam przez ojca rozpieszczana i nie widzę w tym niczego złego. Chodzę ze Stachem na spacery, po zakupy czy do kina, ale wszelkie zabawy, których nienawidzę, są domeną Marka. Ostatnio bawili się w pieski, ojciec strasznie się na syna wkurzył, a ten podszedł do mnie i powiedział: "O, tatuś wyszedł z pieska, idę do kociczki". Ma duże poczucie humoru, które odziedziczył po mnie i po Marku. A śmiech to jest coś, co nas w wielu sytuacjach ratuje. Zawsze bawiło mnie, gdy słyszałam, że miłość to patrzenie w jednym kierunku. Kompletna bzdura. My myślimy podobnie, ale spędzamy czas różnie. Kilka osób zwróciło mi uwagę, że chodzę do kina sama. Lubię bywać tam z Markiem, ale bez niego również. Ze znajomymi też często spotykamy się osobno. Prawda jest taka, że nie przebywamy ze sobą, tylko we dwoje, zbyt wiele. 

Pracujemy w różnych godzinach, więc dzielimy się opieką nad Stachem. Marek chodzi na mecze z chłopakami, bo jest kibicem, a ja nie chodzę, tylko oglądam je w telewizji. Oboje potrzebujemy przestrzeni, wolności. Ale zdarza się nam wyjść razem. Szczególnie na imprezę, bo lubię się z moim partnerem napić wina i powygłupiać. Często organizuję spotkania towarzyskie w domu, więc Marek siłą rzeczy jest na nich obecny. Ale ja się zajmuję jednymi gośćmi, on innymi, nie jesteśmy do siebie przyklejeni. Niedawno pracowaliśmy razem nad sztuką "Zabawa" w teatrze Polonia. Marek napisał tekst, ja go wyreżyserowałam, choć oczywiście miałam uwagi. Pani Krystyna Janda żartowała nawet, że będzie rozwód, bo oboje wysoko stawiamy poprzeczkę i taka praca dużo nas kosztuje. W najbliższym czasie na pewno tego nie powtórzymy, musimy wszystko odchorować. Ja nawet przestałam czytać Marka teksty, bo obawiam się, że mogę mieć na nie zbyt duży wpływ - jak coś przyjdzie mi do głowy, to nie będę mogła się powstrzymać i powiem to, coś mu zasugeruję. A przecież on robi wszystko dobrze sam, beze mnie. Marek bywa zazdrosny, ja też. Ale z doświadczenia i obserwacji wiem, że to do niczego nie prowadzi. 

Tak samo jak kontrola czy tak zwana walka o siebie, związek, która jest filmowym banałem. Literaturą. Jeśli ktoś będzie chciał odejść, to i tak odejdzie. Nie wyobrażam sobie, że miałabym walczyć o Marka, umarłabym z upokorzenia. Jeśli kiedyś okaże się, że poznał młodszą, szczuplejszą i fajniejszą, to niech idzie. Popłaczę kilka nocy, ale dam radę. Sobie też daję taką carte blanche. Tak jak mówiłam, ja Marka naprawdę lubię, więc nie mam ochoty zmieniać swojego życia. Przynajmniej na razie (śmiech). A przyjaźń to podstawa, bo fascynacja jest krótka. Czy nasz związek jest teraz spokojniejszy niż na początku? Jeżeli Marek twierdzi, że tak, to pewnie ma rację. Widać, jestem starsza, bardziej zmęczona, więc mniej mi się chce. Ale i tak zaraz pójdę do domu i zrobię mu awanturę za to, że tak powiedział (śmiech).


11/2016 PANI

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy