Reklama

Duchowość benedyktyńska. Jak żyją mniszki w klasztorze klauzurowym?

Benedyktynki w klasztorze w Staniątkach żyją od ośmiu wieków i przez ten czas wiele się zmieniło. Po Soborze Watykańskim II, nie ma już podziału na siostry pierwszego chóru, które do zakonu wstępowały z posagiem, zajmowały się modlitwą, śpiewem, haftem i lekturą oraz na konwerski, które pracowały fizycznie. Ale niektóre rzeczy pozostały niezmienne. Rytm dnia nadal wyznacza liturgia godzin, a klauzura ściśle oddziela mniszki od życia poza murami.

  W Staniątkach trzynaście zakonnic modli się i pracuje, by zrealizować swoje powołanie życiowe i projekt Wirydarze Dziedzictwa Benedyktyńskiego. O tym, czym jest życie zakonne i jak wygląda codzienność za klauzurą, opowiada ksieni Opactwa, Stefania Polkowska.  

Klasztor - czyściec

To jest normalne życie. Zwyczajna ludzka społeczność, taka jak wszędzie. Nie jesteśmy wzięte z księżyca, tylko ze społeczeństwa - takiego, jakie ono jest. Nie jesteśmy ideałami, choć dążymy do tego, by być jak najlepszymi.

Reklama

 Człowiek, wstępując do klasztoru nawet w wieku 50 lat, nie zdaje sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę jest. Zaczyna dostrzegać w sobie inne rzeczy. W domu, jeśli ktoś się zdenerwuje, to może wyjść, trzasnąć drzwiami, pobiegać, odprężyć się. Tu jest ciągle z tą samą grupą. Wiele rzeczy z człowieka wychodzi. Według mnie jest to owocne. Można poznać siebie. Ktoś powiedział, że życie w klasztorze jest czyśćcem, ale to nie znaczy, że jest ono złe. Aby człowiek doszedł do nieba doskonały, musi się wyczyścić. Nie twierdzę, że zakonnica od razu po śmierci idzie do nieba. Ale dzięki pracy nad sobą może się zmienić. Jestem w zakonie już 38 lat. Kiedy po raz pierwszy pojechałam do domu, spotkałam w pociągu tatę i poprosiłam go, abyśmy wstąpili do kościoła. Powiedział, że bolą go nogi i zostałam z nim. Wcześniej powiedziałabym: "Ty jedź do domu, a ja pójdę się pomodlić". Zauważyłam, że się zmieniłam i to było dla mnie zaskoczeniem.

Klasztor - luksus

Uczymy się siebie, swoich reakcji. Pracujemy nad nimi. Składamy tak zwany ślub nawrócenia obyczajów.  Ja rozumiem go jako ciągłe nawracanie się do Pana Boga, który jest wszechmocny, wszechpotężny i wciąż dla nas nieznany.  Kiedy wydaje się, że już coś poznaliśmy, to okazuje się, że jest przestrzeń by iść dalej, ale i tak nie poznamy do końca wszystkiego. Taki jest Pan Bóg. Podobnie jest z pracą nad sobą. Będąc tyle lat w klasztorze, mówię sobie czasami: "To nad tym już popracowałam". Ale za chwilę widzę niedociągnięcia. Okazuje się, że to, co zrobiłam, wcale nie jest perfekcyjne. Często młodzi ludzie uważają, że są tak doskonali, że nadają się do klasztoru, ale po wstąpieniu szybko zaczynają im opadać skrzydełka.

 Sytuacje klasztorne bardzo pomagają w pracy nad sobą, bo jeśli się chce pójść do komunii świętej, trzeba być bez grzechu. Nieustannie analizuje się swoje życie i zachowania, robi się rachunek sumienia, jest czas na modlitwę. To duchowy luksus.

Ale często żartuję, że luksusem, zwłaszcza zimą, jest to, że nie trzeba wychodzić na dwór, żeby iść do kościoła.

Kto wstępuje do klasztoru

 Ludzie myślą, że jeśli ktoś nie radzi sobie w życiu, to idzie do klasztoru. To błędne wyobrażenie. Taka osoba nie nadaje się do życia zakonnego. Człowiek musi być silny psychicznie i duchowo, a także przygotowany na wyrzeczenie się siebie w życiu wspólnotowym. Nie może skupiać się tylko na sobie. Jeśli ktoś ma problemy duchowe, powinien najpierw z nich wyjść. Dziewczyna musi wiedzieć, po co przyszła. Nie może to być ucieczka od życia. To się nie sprawdzi.  Wcześniej czy później taka osoba odejdzie, bo ona tylko od czegoś ucieka.  A wstąpienie do klasztoru musi być wybraniem Pana Boga.

Trudna decyzja

To wielka łaska nie mieć niepewności w sobie. Współczuję dziewczynom, które jeżdżą od klasztoru do klasztoru i szukają nie wiadomo czego. Może siebie - a jest to najgorsza z możliwych sytuacji. Rozumiem, jeśli dziewczyna nie daje sobie rady i widzi, że to nie jest życie dla niej.  Ale jeśli w jednym klasztorze jest za zimno, w innym złe jedzenie, a jeszcze w innym siostry nie takie jak trzeba, to warto się zastanowić, czego właściwie się szuka?

Jestem bardzo otwarta na osoby, które przychodzą do nowicjatu, by poznać nasze życie. Jeśli jest to kobieta po trzydziestce czy czterdziestce, to kilka dni pobytu pokaże jej, czy to jest coś, czego ona chce. Będzie na tyle dojrzała, by podjąć decyzję. Z młodymi dziewczynami jest inaczej - zanim zdecydują się wstąpić, powinny częściej przyjeżdżać i przyglądać się naszemu życiu.

Dobrze jest też pobyć w klasztorze, odejść i zobaczyć, czy się za tym tęskni. Doświadczenie osobiste jest o wiele lepsze niż podejście: "na amen wstępuję". Jak ktoś mi od razu mówi, że jest pewien, to myślę: "Zobaczymy za tydzień".

Modlitwa...

Dla mnie wszystko jest modlitwą, bo wszystko robi się w Panu Bogu. Nie mogę powiedzieć, że załatwiając różne sprawy, nie modlę się. Kiedy jadę samochodem do Krakowa, odmawiam koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ułożyłam sobie modlitwę, którą odmawiam, kiedy prowadzę. Modlę się za zmarłych kierowców, strażaków, ofiary wypadków, policjantów, pracowników służby zdrowia, wszystkich mechaników, kierowców, rajdowców. Proszę o wieczny odpoczynek dla nich i o pomoc w drodze. 

Na początku pobytu w klasztorze trzeba bardzo zwracać uwagę na modlitwę.  Jeśli się urwie 10 minut w pracy, różnica jest niewielka, ale 10 minut modlitwy daje dużo, nie należy jej skracać. Później to wchodzi w krew. Ale do końca życia trzeba się pilnować.

...i praca

Kiedy św. Benedykt mówi "modlitwa i praca", to nie chodzi oto, że one są odrębnie. One są razem. Prowadzę auto i zmawiam koronkę. Dla siostry, która pracuje w kuchni, jest to jednocześnie jej miejsce modlitwy. Kiedy msza św. się kończy, to modlitwa nie zostaje za drzwiami. Ona wciąż trwa w człowieku i przenosi się na pracę. 

 Pracy w klasztorze jest dużo. W niektórych okresach jest ona bardziej intensywna, bo mamy gospodarstwo, hodujemy karpie i chryzantemy. Wtedy dodatkowe czytanie albo odpoczynek trzeba przełożyć na później. Jest nas mało, jednak robimy, co możemy. Ale to też ma swoje granice, bo siostry nie mogą być wykończone.

Milczenie to ofiara

Staramy się zachować milczenie. W czasie pracy mówimy jak najmniej i jedynie odnośnie zajęcia. Nie rozmawiamy podczas posiłków, nie ma pogawędek na korytarzu ani w celach. Po komplecie obowiązuje ścisłe milczenie. Tylko podczas rekreacji rozmawiamy o wszystkim.

Takie jest nasze życie. Jest to pewna ofiara. Milczenie jest też po to, by dać szansę drugiemu rozmowy z Bogiem. Jako przełożona trochę tego pilnuję. Jeśli człowiek na początku dobrze się wdroży, to później jest łatwiej.  Po latach bycia w zakonie wciąż jestem bardzo przepisowa, ale już nie tak jak dawniej. Biorę pod uwagę, że przepis ma czemuś służyć. To wszystko jest dla człowieka, dla dobra. Jeśli muszę komuś zwrócić uwagę, staram się to robić z uśmiechem.

Moja cela

Ludziom kojarzy się z celą więzienną, ale to słowo pochodzi od caelum, co oznacza niebo.  Cela nie jest tylko pomieszczeniem, gdzie się śpi, ale miejscem spotkania z Panem Bogiem, miejscem modlitwy i skupienia. Bardzo lubię modlić się w celi. To moje sanktuarium.

Cela może być też miejscem pracy, jeśli ktoś wykonuje różańce lub pracuje na komputerze.

U nas nie ma wchodzenia do cel ot tak na pogaduszki. Może tam wejść tylko przełożona i szafarka, a jeśli siostra jest chora, to osoba opiekująca się nią. Teraz po wielu latach, kiedy wciągnęłam się w ten tryb, ktoś wchodzący do celi byłby dla mnie intruzem. To jest moja izdebka, moje sacrum.

Lektura owocna duchowo

Czytamy co najmniej pół godziny dziennie. Lektura jest powiązana z medytacją, bo powinna być owocna duchowo. Nie chodzi tylko o to, żeby przeczytać ileś stron. Nowicjuszkom przełożona wyznacza taką lekturę, by mogły poznać swoje wnętrze, książki o tematyce duchowej, o Bogu i jego przymiotach, o miłosierdziu. To lektura ascetyczna. Nie czytamy książek przygodowych czy przyrodniczych. W ciągu dnia musi się też znaleźć czas na co najmniej półgodzinną lekturę Pisma Św.

Zawsze sprawdzam, czy młode siostry czytały pół godziny, a nie pobiegły wcześniej do pracy.

Wyrzeczenia

Siostra kucharka stara się urozmaicić posiłki, ale nie mamy luksusów. Nie kupujemy rzeczy zbędnych, egzotycznych owoców, słodyczy. Wybieramy najtańsze wędliny.  Pieniądze, które zarabiamy na naszych produktach, nie są po to, abyśmy je przejadły. Musimy zadbać o budynek.

Młodym ludziom jest obecnie o wiele trudniej wyrzec się komfortu, bo nie są do tego przyzwyczajeni. W sklepach jest wszystko. Osoby zgłaszające się do klasztoru są czasem tak przesycone dobrami materialnymi, że mają tego dosyć. To im nie zaspokaja potrzeb, które tak naprawdę w sobie noszą. Luksus życia nie zadowala człowieka.

Być przełożonym

Każda siostra ma swój obowiązek i na nim się skupia, choć oczywiście pomaga też innym. Przełożona musi być odpowiedzialna za wszystkich, za ich stronę duchową i fizyczną.  Jeśli młoda gorliwa dziewczyna postanowi, że wstanie o północy, żeby się modlić, to ja muszę się zastanowić, czy będzie w stanie następnego dnia funkcjonować. Często mówią: "Godzinka adoracji mi nie zaszkodzi". Ale jeśli ma pracę fizyczną, to musi być wyspana. Bardzo ostrożnie podchodzę też do postów. Jeśli ktoś chce być dwa dni tylko o samej wodzie, mówię: "Nie siostro, może siostra po prostu zjeść skromniejszą kolację".

Dzień w klasztorze

O 5.30 jest dzwonek na wstawanie. O szóstej jutrznia, czyli modlitwa poranna trwająca do pół godziny. Później mamy 30 minut przerwy - w tym czasie można posprzątać celę, odprawić medytację, indywidualnie się pomodlić. Kucharka już nastawia wodę, siostra, która zajmuje się zwierzętami, wstaje wcześniej, by wydoić krowę.

O godzinie 7.00 mamy mszę świętą, która w zwykły dzień trwa około 30 minut.  Po mszy siostry robią rozmyślanie, co również zajmuje około pół godziny. Kucharka wychodzi wcześniej, by wstawić mleko.

Później jest śniadanie, które u nas jest indywidualne, co oznacza, że nie idziemy wszystkie na dzwonek i nie rozpoczynamy wspólną modlitwą. Po śniadaniu jest praca indywidualna. Każda idzie wypełniać swój obowiązek.

O 12.15 zbieramy się na modlitwie południowej, która trwa około 10 minut. Można się potem prywatnie pomodlić.

 Obiad zaczyna się po 12.30 i jest wspólny - schodzimy się na dzwonek i zaczynamy wspólną modlitwą. Lektorka czyta Pismo Święte i zaczyna się obiad. Siostry, które mają dyżur w danym tygodniu, podchodzą do innych z wazami. W trakcie obiadu jest czytanie lektury duchowej. Kiedy siostry kończą, przełożona daje sygnał i jest czytany odpowiedni na dany dzień urywek z Reguły św. Benedykta. Po obiedzie wspólnie idziemy na krótkie dziękczynienie przed Matkę Bożą i śpiewamy tradycyjną pieśń. Później jest trochę czasu wolnego, który siostry wykorzystują według swojego uznania. Niektóre idą do swojej pracy lub się pomodlić, w kuchni robiony jest porządek.

  O 14.00 jest Godzina czytań. To kolejna godzina brewiarzowa w liturgii. Zbieramy się na wspólną modlitwę w chórze - są to tak zwane dwa nokturny. Potem siostry udają się na czytanie, które powinno trwać co najmniej pół godziny.

Później znowu idziemy do pracy, a o godzinie 17.00 mamy nieszpory - tradycyjnie po łacinie.

 Po nieszporach kucharka przygotowuje kolację, siostry zajmujące się ogrodem wracają do pracy. Niektóre idą na drugą mszę św. o godzinie 18.00. Podchodzimy do planu dnia elastycznie, w czasie upału lepiej poczytać w południe, a później pracować.  Obowiązki zależą też od pory roku. O 18.30 jest indywidualna kolacja. A o godzinie 19.15 rekreacja, w czasie której rozmawiamy. Jeśli dzieje się coś ważnego, włączamy telewizor, ale robimy to bardzo rzadko. Czasami gramy w szachy, warcaby albo scrabble. Ale nie na punkty.

O 20.00 mamy ostatnią modlitwę wspólnotową tzw. kompletę.

Obraz klasztoru nosiłam w sobie

Wiem od mojej cioci, że kiedy byłam mała, przyjeżdżaliśmy do klasztoru w Łomży. Wrzuciłam wtedy blaszany odpustowy pierścionek do Groty Matki Bożej. Zapytała, czy mi nie żal. "To dla Jezusa" odpowiedziałam.

Nastąpił w moim życiu moment, kiedy postanowiłam pójść do klasztoru. Po prostu chciałam służyć Panu Bogu. Nie było wtedy informatorów, filmów i sióstr występujących w telewizji. Wstąpiłam najpierw do zgromadzenia czynnego. Było fajnie, ale stwierdziłam, że mi czegoś brakuje. Nie czułam, że wszystko oddaję Bogu. To było dla mnie za mało.  I wtedy przypomniał mi się tamten klasztor. Pamiętam do dziś to odczucie, kiedy przyjechałam do Łomży i weszłam do rozmównicy. Poczułam się jak u siebie w domu.  To było to, czego chciałam. Najprawdopodobniej nosiłam w sobie obraz tego klasztoru.  To tak, jak spotkanie z drugim człowiekiem. On już na zawsze pozostaje w naszym życiu, nie da się go wykreślić z pamięci. Nawet jeśli byśmy chcieli go wymazać, zepchnęli do podświadomości, już zawsze będziemy go w sobie mieć. W Łomży od razu wiedziałam, że to jest to, czego chcę.

 W sumie spędziłam w Łomży 28 lat i choć teraz jestem w Staniątkach, to wiem, że jeszcze tam wrócę, bo mamy stałość miejsca (1). Oceniam to jako wielką łaskę bożą, bo znaleźć swoje miejsce, to coś pięknego.

  Dowiedz się więcej o historii i życiu codziennym w Opactwie św. Wojciecha w Staniątkach, a także o projekcie Wirydarze Dziedzictwa Benedyktyńskiego.


(1) Oznacza to, że siostry są przypisane do klasztoru, do którego wstępują, choć czasowo mogą być delegowane w inne miejsce.



Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy