Reklama

Czesława Mozila lekcja show-biznesu po polsku

Czesław Mozil i Jarek Szubrycht - autorzy książki "Nie tak łatwo być Czesławem" /materiały prasowe

- Przez te siedem lat, które opisuje Jarek, kierowałem się intuicją, ale starałem się nie być wykorzystywany, no i wszystko chłonąłem jak dzieciak. To moja lekcja show-biznesu po polsku, kiedy bardzo starasz się być autentyczny, ale z cudzym wizerunkiem nie wygrasz – mówi Czesław Mozil, który z Jarkiem Szubrychtem opowiada o ich wspólnej książce "Nie tak łatwo być Czesławem”.

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: Na początku twojej scenicznej kariery Jarek powiedział, że twoja muzyka się nie sprzeda. Wybaczyłeś mu już?

Czesław Mozil: - Nie mam mu czego wybaczać, bo sam obawiałem się, że moja muzyka się nie sprzeda. Myślałem: "A może ‘Debiut’ trafił do szerokiej publiczności przez przypadek, przez śmieszne piosenki?" Sądziłem, że sukces tego albumu nie był logiczny. Cieszę się, że mamy z Jarkiem dobry kontakt. Kiedy zadzwonił do mnie z propozycją napisania książki, nie mogłem odmówić. Jedynym argumentem przeciw był mój wiek. Uważałem, że jestem za młody na biografię. Jarek przekonał mnie, że chce opowiedzieć moją historię całkiem inaczej.

Reklama

Jarku, a ty zweryfikowałeś swoje poglądy?

Jarek Szubrycht: - Życie je zweryfikowało. Słuchając piosenek Czesława, które trafiły już na antenę radiową, z wątpiącego szybko przeobraziłem się w wierzącego, że nie będą już tylko tajemnicą krakowskich klubów. Wtedy spotkaliśmy się na rozdaniu Fryderyków, gdzie powiedziałem mu: "Za rok zgarniasz tutaj pulę". Wierzyłem, że tak będzie, choć zaskoczył mnie rozbijając bank i zdobywając prawie wszystkie nagrody, oprócz tej w kategorii "Najlepsza wokalistka" czy "Najlepsze wykonanie muzyki poważnej".

Czesław: - Gdy Jarek pierwszy raz zobaczył mój koncert, śpiewałem szkice piosenek, które pojawiły na "Debiucie". Uderzałem w klawiaturę jednym palcem i krzyczałem zamiast śpiewać.

Jarek: - Bardziej to wyglądało jak teraz Solo Act Czesława.

Czesław: - Do tej pory mam poczucie, że wraz z moimi duńskimi muzykami, wciąż jeszcze jesteśmy nieodkrytym zespołem. Ale mam szczęście, że gram z takimi fajnymi Duńczykami, którzy zawsze przyjeżdżają do Polski, nawet na jeden dzień.

Jarek: - Odbiorcy, zarówno w przypadku "Debiutu", jak i teraz przy "Księdze emigrantów" bardziej skupili się na tekstach oraz na Czesławie jako na postaci medialnej. Jest to bardzo krzywdzące zarówno dla niego, jak i dla muzyków. Czesław ma rację: są nieodkryci. Żałuję, że moi koledzy dziennikarze muzyczni nie dostrzegają tego, jak te płyty są dobrze zagrane i wyprodukowane. Kiedy zabieraliśmy się za pisanie książki, było wiadomo, że kwestie muzyczne nie będą na pierwszym miejscu, ale nie chciałbym pisać jej z kimś, kogo muzyki nie cenię.

Mówi się, że książki nie poznaje się po okładce, a ta jest bardzo symboliczna. Jaka jest różnica między Czesławem - sceniczną marionetką, a tym, który nią zarządza?

Czesław: - To filozoficzne pytanie o sens gombrowiczowskiej gęby, bo życie wygląda tak, że zamiennie wcielasz się w różne wersje siebie. Kim innym jestem rozmawiając z tobą, kim innym, kiedy spotykam się ze swoją dziewczyną, a inaczej będę zachowywał się z kumplami w knajpie. Kiedyś myślałem, że jeśli będę się kierował sercem, to wszystko będzie dobrze. A teraz się okazuje, że ludzie dzielą się na tych, którzy darzą Czesława sympatią, albo niechęcią. Chociaż sam jestem przekonany, że byłem sobą nawet w takim programie jak X Factor. Akceptuję swoją rolę i dojrzałem do tego, by zacząć ocieplanie wizerunku Czesława Mozila. Nie ukrywam, że kiedy Jarek złożył mi propozycję napisania książki, bezczelnie i egoistycznie pomyślałem, że będzie to pod tym kątem bardzo dobry interes. Który z dziennikarzy muzycznych nie zna Jarka? To mi tylko może wyjść na dobre!

A Jarkowi wyszło na dobre?

Jarek: - Jestem tylko narzędziem. Dla mnie ważne było to, żeby to, co ludzie sobie wyobrażają, jest wielkim skrótem myślowym na temat Czesława. Jedni go znają jako jurora X Factora, inni jako muzyka z alternatywnego obiegu, kolejni widzą w nim bałwanka Olafa z "Krainy lodu", albo faceta z reklamy. Rzeczywisty obraz Czesława ciągle był fragmentaryczny. Chciałem wszystkie elementy tej układanki złożyć w całość. Tym bardziej, że Czesław jest everymanem - większość ludzi w jego historii może odnaleźć doświadczenia swoje czy swoich znajomych. I to zarówno, jeśli chodzi o kwestię emigracji, ale też sprawy damsko-męskie czy zawodowe.

Chyba największą ofiarą twojej popkulturowej popularności stała się płyta "Czesław śpiewa Miłosza", prawda?

Czesław: - Płytę "Czesław śpiewa Miłosza" nagrałem w czasie, kiedy chciałem pokazać, że muzycznie idziemy w dobrym kierunku. Nie mogłem zrozumieć, czemu trudno było dostać nad nią patronat. Płyta powstała i jestem z tego dumny, ale za każdym razem, kiedy publikuję post z teledyskiem "Postoju zimowego" ubolewam, że ma najmniejszą oglądalność w naszej działalności.

Jarek: - Część ludzi, łącznie z tymi, którzy decydują o tym, jak dana płyta ma być prezentowana w mediach, miała problem z jej odbiorem, bo sobie Czesława zaszufladkowali jako muzyka, który śpiewa teksty - nawet, jeśli traktujące o poważnych sprawach - to z przymrużeniem oka, quasikabaretowe. Nagle zabiera się za tak poważny repertuar, nie ma już chwytliwych melodyjek, jest trudniej. Niektórzy nawet nie tyle nie dali tej płycie szansy, ile nie zaakceptowali faktu jej powstania.

Może po prostu sam Miłosz jest za trudny?

Czesław: - Miłosz - podobno - był trudnym człowiekiem, a jego poezja jest megatrudna. Do dziś przyznaję, że do końca jego poezji nie rozumiem, ale mam marzenie być jej pośrednikiem. Chcę, żeby te wiersze żyły własnym życiem.

Jarek: - Czesław nie mówi tego po raz pierwszy, że nie rozumie Miłosza. Od aktorów, którzy grają w trudnych sztukach czy filmach nie wymaga się, by po spektaklu wyszli do publiczności i analizowali wszelkie niuanse zawarte w sztuce. Natomiast artyście grającemu muzykę na to się nie pozwala, bo pokutuje u nas jarocińskie postrzeganie muzyka, od którego wymaga się 100 procent prawdziwości. To, że ktoś napisze swój tekst i sam się ubierze, nie znaczy, że to prawdziwy on. Ale Czesław nie wychowywał się w Polsce, w kulcie Jarocina, i być może takich pułapek nie potrafi ominąć.

Czesław: - Po ukazaniu się 'Debiutu", styliści wszystkich magazynów kazali mi pozować do zdjęć - czego nienawidziłem - z moim akordeonem. Później już zawsze podczas sesji pytano mnie, gdzie mój akordeon i musiałem tłumaczyć, że nie chcę z nim pozować. Kiedy poznałem swoją partnerkę Dorotę, stała się moją stylistką i zaczęła walczyć z ubieraniem mnie do wszystkich zdjęć w za dużą muchę, czapeczkę a'la Czesław i kamizelkę w groteskowym stylu. A wystarczyło, żebym wcześniej dopilnował, żeby do sesji nie przebierano mnie za kogoś, kim nie jestem. Przez te siedem lat, które opisuje Jarek, kierowałem się intuicją, ale starałem się nie być wykorzystywany, no i wszystko chłonąłem jak dzieciak. To moja lekcja show-biznesu po polsku, kiedy bardzo starasz się być autentyczny, ale z cudzym wizerunkiem nie wygrasz.

To pewnie niejedyna taka lekcja.

Jarek: - Przez to, że tak długo Czesława w kraju nie było, umknęło mu wiele niuansów, które dla nas są oczywiste. Jak kiedyś, gdy został zaproszony na koncert w bardzo alternatywnym towarzystwie i przygotował cover zespołu Bajm. Wszyscy byli oburzeni, bo Bajm to wstyd. A, że to dobry numer i dobry tekst, podobał mu się, ale nie wiedział, że w tym towarzystwie nie wypada. Ludzie za bardzo się przejmują i zamiast pójść za emocjami, ocenić czy im się coś podoba, przypominają sobie długi i złożony kodeks, który określa czy mogą rybę zjeść palcami czy przy Bajmie nogą potupać.

Czesław: - To był koncert w geście solidarności z Białorusią. Przyszedł mejl: "Wybierz sobie dwa polityczne kawałki, które kojarzą ci się z latami 80. w Polsce". Dla mnie "Co mi Panie dasz" jest bardzo polityczne. Nikt mi nie powiedział, że Bajmu się nie gra, bo oni są bogaci i latają samolotami, a starzy punkowcy są biedni i trzeba ich wspierać. Nie znając Polski, mimo że czuję się Polakiem, często popełniam takie gafy. Czekam na ten dzień, w którym ktoś powie, że już nie mogę robić błędów gramatycznych, niepoprawnie pisać czy popełniać faux pas.

Możliwe, że kiedy przestaniesz robić błędy gramatyczne, wszyscy o tobie zapomną...

Czesław: - I w takim przypadku boli mnie świadomość, że zrobiłem karierę przez to, że nie mówię płynnie po polsku. (śmiech)

Czy ludzie, którzy przychodzą na spotkania z Wami przy okazji książki, to ci sami, którzy przychodzą na koncerty Czesław Śpiewa?

Czesław: - Część z nich to cudowni, wierni fani, zakochani w książce, którzy dziękują Jarkowi, że tę historię opisał. Ale w tej chwili nie jestem pewien, kto jest moim fanem.

Jarek: - Kto inny przychodzi na spotkanie na targach książki, ktoś inny w księgarni, a jeszcze inny podczas konferencji muzycznej. Czasem są to łowcy autografów, którzy chcą zrobić sobie zdjęcie z popularną postacią i nieszczególnie są zainteresowani książką i muzyką Czesława, ale większość jest już po lekturze książki i opowiada nam o swoich wrażeniach.

Czesław: - Przez to, że stałem się panem z telewizji, straciłem zaufanie do ludzi. To czasem krzywdzące, bo wydaje mi się, że ktoś zna mnie tylko z programu, czy reklamy, a okazuje się, jest prawdziwym fanem, ma wszystkie moje płyty, zadaje ciekawe pytania na temat książki. Ubolewam nad tym, że jako "pan celebryta" zachowuję się nie fair w stosunku do moich fanów.

Każdy może sobie zrobić z "panem celebrytą" zdjęcie, ale musi za to zapłacić...

Czesław: - Kilka miesięcy temu postanowiłem brać pieniądze od ludzi, którzy robią sobie ze mną zdjęcie. Myślałem: "Co ja z tego mam, że państwo po koncercie na mnie uczycie się obsługiwać aparat w komórce?". Zadzwoniłem do fundacji pomocy osobom niepełnosprawnym "Słoneczko" ze Stawnicy, nawiązałem z nimi współpracę i dzięki temu czas po koncercie upływa milej. Nie czuję się jak pluszowy miś, a ludzie, którzy płacą za zdjęcie cieszą się, że mogą to zrobić w szczytnym celu. Nie mam poczucia, że jestem wykorzystywany.

Wasza przyjaźń była plusem czy minusem podczas pisania książki?

Jarek: - Kiedy się pisze taki materiał, trzeba się do kogoś bardzo zbliżyć. Czesław musiał nie tylko poświęcić mi kilkadziesiąt godzin, ale też zaufać, że go nie skrzywdzę. Że nie wyciągnę z niego intymnych historii, które tak przedstawię, żeby pudelki tego świata miały używanie, a on znowu będzie tym niedźwiedziem z Krupówek.

Czesław: - Nie wyobrażam sobie pisania jej z kimś innym i nie chodzi o to, że jestem z Jarkiem dość blisko - nawet wczoraj jadłem obiad z jego rodziną i wzruszyłem się, że jego dzieci mówią do mnie "wujku". Miałem pewność, że obojętnie co powiem, Jarek spojrzy na to obiektywnie. Tak, jak moja dziewczyna, zawsze rozumie, co chcę powiedzieć. Używam zbyt wielu skrótów myślowych, ale dla nich to co mówię, jest jasne i logiczne.

Wywiad - rzeka nie sprawdziłby się w tym przypadku.

Jarek: - Wydaje mi się za bardzo zgraną formą, a znając zamiłowanie Czesława do dygresji, mógłby być bardzo trudny dla odbiorcy. Nawet gdybym go później poukładał, nie przedstawiałby prawdziwego toku rozmów. Wolałem nie zadawać zbyt wielu pytań, ewentualnie o coś dopytywać czy rzucać hasła-przynęty, żeby Czesław sam płynął ze swoją opowieścią. Dlatego rozmawialiśmy w okolicznościach bardzo niezobowiązujących: jadąc samochodem, siedząc przy piwie, jedząc obiad czy gapiąc się na mewy w porcie. Dzięki temu książka ma charakter zbioru anegdot, obrazków, małych, zamkniętych historii, które funkcjonują zupełnie niezależnie. Są jak piksele, które po zebraniu w całość dają duży obraz.

Czesław: - Czasami czytając wywiad, którego udzieliłem, wiem że czytam moje słowa, ale one przedstawiają obraz jakiegoś innego gościa. Gdyby był to wywiad-rzeka, musiałbym bardzo dużo pracować podczas autoryzacji. Żeby odpowiedź była adekwatna do pytania, żeby nie wypaść źle, żeby być dobrze zrozumianym. A tu można sobie było płynąć. I wszyscy chwalą Jarka, że łatwo się to czyta.

Niedawno odeszła twoja mama. Żałujesz, że nie mogła przeczytać waszej książki?

Czesław: - Przyznaję, że czułem się trochę skrępowany, kiedy trzy dni temu dałem tę książkę mojemu tacie. Z mamą pewnie byłoby tak samo. Z jednej strony nie chciałbym, żeby mama ją czytała, bo rodzice chcą jak najlepiej dla swojego dziecka, a my piszemy o mojej samotności, zagubieniu. Ale z drugiej pewnie, że bym chciał, bo Jarek był u nas w domu, spodobał się jej i cieszę się, że ją poznał.

Jarek: - Mamie Czesława sprawiłem niestety jeden drobny zawód. Chyba rzeczywiście jej się spodobałem, bo miała plan wyswatania mnie ze studentką z Polski, która wynajmowała u nich pokój. Była niepocieszona, kiedy się dowiedziała, że jestem żonaty i mam dzieci, ale za to natychmiast przyszykowała dla nich prezenty.

Zastanawialiście się nad kontynuacją współpracy zawodowej, żeby na przykład Jarek napisał ci tekst, a ty jemu felieton do tworzonej przez niego Gazety Magnetofonowej?

Czesław: - Na pewno będę czytał i wspierał gazetę Jarka, ale moje pióro nie jest takie silne. Może za 30, 40 lat... Natomiast chciałbym kontynuować tę znajomość prywatnie. Nawet godzina spędzona z Jarkiem daje tak wiele informacji na temat muzyki, nowych dźwięków, że nie musisz ich szukać gdzie indziej. Jego żona Monika przyznaje, że wystarczy mu rzucić hasło, żeby wiedział, o który zespół chodzi i może o nim bez końca rozmawiać. Jeśli doszukiwać się jakiegoś interesu w kontynuacji tej znajomości, to ten jest zdecydowanie uzasadniony.

Jarek: - Na razie wyczerpałem historię Czesława, ale jest to człowiek tak aktywny, że kto wie - może za jakiś czas trzeba będzie dopisać kolejny tom? A jeśli chodzi o teksty, to Czesław ma tak znakomitego autora, że nie radziłbym mu zamieniać siekierki na kijek.


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy