Reklama

Coraz mniej romantyczne

Za to bardziej niezależne, asertywne i odpowiedzialne. Taki obraz współczesnych kobiet wyłania się z naszego raportu. Wygląda na to, że model żony przy mężu na dobre odchodzi w przeszłość, twierdzi socjolog Anna Giza-Poleszczuk.

Twój STYL: Co panią zaskoczyło w wynikach naszego raportu?

Anna Giza-Poleszczuk: To nietypowe badanie, aż 29 procent badanych ma wyższe wykształcenie. Mamy więc do czynienia z kobietami o szczególnym statusie. Stanowią grupę aktywną, otwartą na nowe zjawiska. Z tego punktu widzenia zaskoczył mnie fakt, że jedynie 11 procent z nich zarabia lepiej niż ich partnerzy.

To chyba całkiem sporo?

- Niby nie jest źle, ale wydawało mi się, że to sytuacja bardziej powszechna. W dodatku w ponad 60 proc. przypadków mężczyzna zarabia więcej. Może więc nasze wizje równouprawnienia są zbyt optymistyczne?

Reklama

Oczekiwała pani innego wyniku?

- Myślałam, że najwięcej będzie sytuacji, w których partnerzy zarabiają tyle samo, i liczba kobiet, których pensje są wyższe, będzie większa. Pozytywnie zaskoczyło mnie za to, że więcej niż połowa Polek ma własne konto poza wspólnym kontem „rodzinnym”. To duża zmiana w stosunku do poprzednich lat. Prawdziwa rewolucja. Pamiętam całkiem niedawne badania dotyczące intercyzy, z których wynikało, że większość Polaków jest urażona takim pomysłem. Dbanie o własne finanse w związku było oznaką braku zaufania do partnera. Kobiety były w szoku: jak można komuś oddać rękę i serce, a jednocześnie myśleć o sobie?

Najwyraźniej zmądrzałyśmy!

- To zdrowy objaw, który świadczy o tym, że jesteśmy coraz bardziej rozsądne i realistycznie patrzymy na rzeczywistość. Partnerzy zresztą też, bo przecież by rozdzielność majątkowa w związku i rozdzielność portfeli była możliwa, musi być na to zgoda obojga partnerów. To oznacza coś jeszcze: najwyraźniej w polskim domu o finansach się rozmawia. A jeszcze niedawno pieniądze w naszej kulturze, szczególnie w związkach bliskich, były tematem trudnym, tabu.

Badanie pokazuje też, że kobiety mają dziś pieniądze na swoje potrzeby.

- To również pozytywnie mnie zaskoczyło. Tylko w części przypadków partnerzy zrzucają się na wspólne konto na zasadzie: co kto ma. W większości składają się po równo. To oznacza dwie rzeczy: za wspólne gospodarstwo domowe, dzieci bierzemy wspólnie odpowiedzialność i dzielimy się nią po równo. A nadwyżki mamy do samodzielnej dyspozycji.

Ale większą nadwyżką dysponuje mężczyzna, skoro w większości przypadków to on więcej zarabia.

- To nic. To się zmieni. Najważniejsze, że w ogóle kobieta dysponuje jakimiś pieniędzmi, które wydaje wyłącznie na własne potrzeby.

Zastanawiam się, w jaki sposób to wpływa na związki.

- To podstawa kobiecej autonomii, a przez to punkt wyjściowy do realnego partnerstwa. O tym się rzadko mówi, bo zwykle myśląc o partnerstwie, widzimy raczej jego psychologiczno-emocjonalną stronę: rozmawiamy, decydujemy, dzielimy obowiązki. Tymczasem, czy chcemy, czy nie, bazą do tego są pieniądze. To niewidoczny fundament związku. Nie może być mowy o partnerstwie w związku, w którym tematu pieniędzy w ogóle się nie porusza albo w którym istnieje pod tym względem drastyczna nierównowaga.

Kiedy np. ktoś komuś wydziela pieniądze albo gdy go utrzymuje. Dobrze, że już tylko 11 procent kobiet wyobraża sobie własną niezależność finansową w ten sposób – że jest na utrzymaniu męża. To stare wzory, które odchodzą w przeszłość. Wymierne i realne partnerstwo to czyny. Mamy w nasze życie taki sam wkład, a dzięki temu takie same prawa, taki sam głos we wszystkich ważnych kwestiach. Nikt nie może wykorzystać argumentu: ja za to płacę. To dla kobiety źródło asertywności.

Interesujące, jakie potrzeby zaspokajają pieniądze. Aż 80 procent kobiet wymienia poczucie bezpieczeństwa. Konsumpcja jest na dalszym miejscu.

- Z tych odpowiedzi wynika, że pieniądze nie są przez Polki fetyszyzowane. W tym znaczeniu, że nie stanowią wartości same w sobie. To również zaskakująco dojrzała postawa, świadcząca o tym, że znajdujemy się na dużo wyższym poziomie zamożności niż jeszcze kilka lat temu. Widzimy pieniądze jako narzędzie do tego, by zaspokajać potrzeby swojej rodziny i własne. Natomiast nie ma w nas żądzy wzbogacenia się, chęci pomnażania pieniędzy jako takich.

O tym świadczy też mały odsetek kobiet, które chciałyby wziąć kredyt, by podnieść swoją stopę życiową.

- Stosunek Polek do kredytów w ogóle jest wstrzemięźliwy. Dla mnie to pozytywny objaw. Rok temu przetoczyła się w mediach fala dyskusji na ten temat. Mówiono, że nasza wiedza ekonomiczna jest żenująco niewielka, że niemal 80 procent Polaków boi się kredytów, a ponad połowa nie wie, jak działa karta kredytowa. Ja bym powiedziała: dzięki Bogu. Bo nie jesteśmy teraz w sytuacji Stanów Zjednoczonych, gdzie ludzie są uzależnieni od kredytów, kart i nie mogą wyjść z długów.

Tym badaniem rozpoczynamy cykl, który ma kobietom uświadomić, co to jest niezależność finansowa. Z badań wynika, że zupełnie tego nie rozumiemy. Zaledwie co dziesiąta Polka inwestuje, by się finansowo uniezależnić...

- Znając rozkład dochodów, wcale się nie dziwię. Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że w rzeczywistość rynkową, w której istnieje możliwość osiągnięcia niezależności finansowej, dopiero wchodzimy. W dodatku bez kapitału. Wciąż jesteśmy na tak zwanym dorobku. Świadomość rośnie, ale wiedza ekonomiczna pozostawia wiele do życzenia.

Tymczasem wiedza to konkretny zasób. Można mieć mało pieniędzy, ale wiedzieć, jak je zainwestować, by się wzbogacić.

- To ważne, co pani mówi. Moim zdaniem Polakom najbardziej brakuje myślenia właśnie w kategorii zasobów. Jesteśmy wytrenowani w rozwiązywaniu problemów. A strategię budowania czegoś pozytywnego zaczyna się od ustalenia, czym już dysponuję, nie od tego, czego mi brak. OK, mam takie wykształcenie, działkę po rodzicach, doświadczenie w handlu. Co mogę z tym zrobić? Jeśli skupiam się na tym, czego nie mam, i na problemach, daleko nie zajdę. Bo nie będę myślała w kategoriach inwestowania, tylko łatała dziury.

Badane Polki mają do dyspozycji średnio 287 zł miesięcznie na osobiste potrzeby. Wydają je na kosmetyki, ubrania i fryzjera. Może dlatego porównując siebie ze zdjęciami sprzed dwudziestu lat, wyglądamy... lepiej.

- Jako jednostki i jako naród. Jesteśmy bardziej zadbani. Żałuję, że nie robimy takich wystaw: jacy jesteśmy, a jacy byliśmy 20 lat temu. Dziś dzieci na wsi wyglądają praktycznie tak samo jak te z miasta. Jeszcze dziesięć lat temu to była przepaść. Jako zbiorowość włożyliśmy i wkładamy olbrzymi wysiłek w to, żebyśmy byli ładniejsi, lepiej wykształceni. I to jest w czołówce wydatków w naszych badaniach. Nie ma się czemu dziwić.

Jest tu jeszcze jeden ciekawy wynik: co trzecia kobieta ukrywa przed partnerem swoje zakupy albo zaniża cenę. Co trzecia ma pieniądze, o których on nic nie wie. Dlaczego?

- Myślę, że to wynika przede wszystkim z tego, że polska kobieta wciąż ma problem z wydawaniem na siebie pieniędzy. Ale jest to już bardzo mały, zaskakująco mały procent. Bardzo się cieszę. Gdyby pani zrobiła takie badanie trzydzieści lat temu, wyszłoby coś absolutnie przerażającego. Naszą idolką była kobieta gastronomiczna, w podomce i w kapciach, która ostatkiem sił gotuje zupę dla licznej rodziny i nie ma nic więcej z życia. Wydawanie pieniędzy na siebie, dbanie o własne potrzeby było w jej systemie wartości niemal grzechem. Dziś kobieta Polka uważa siebie za kogoś wartościowego, dla kogo warto np. kupić maskarę z górnej półki, kto ma prawo do relaksu i do wolnego czasu. Nie ma dla mnie większej radości.

rozmawiała Tatiana Cichocka

TS 06/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy