Reklama

Chłopaki też płaczą

Co robić, żeby nasze związki były lepsze i trwalsze? Mężczyzna musi przestać udawać bohatera i pozwolić sobie odczuwać ból, słabość, bezradność. Hanna Samson, psycholożka i pisarka, w nowej książce Zabić twardziela ogłasza koniec silnego faceta. I twierdzi, że gdybyśmy nie byli przywiązani do sztywnego podziału na to, co kobiece i męskie, bylibyśmy szczęśliwsi. I dłużej razem.

Jakiego mężczyzny pragną kobiety?

Hanna Samson: Dla wielu kobiet najważniejszy jest bliski kontakt z drugą osobą. Chcą mężczyzny, który je zrozumie, nie będzie chował się za maską twardziela. Chcą mężczyzny, z którym będą mogły dążyć do wspólnych celów, wspierając się nawzajem. Wydawać by się mogło, że to, co mówię, jest oczywistością, ale nie jest. Bliskie związki, a do tego partnerskie, to rzadkość. Spotykam kobiety, które mówią, że razem z finałem etapu zauroczenia kończy się możliwość szczerego porozumiewania z mężczyznami. Na próby otwartej rozmowy mężczyźni reagują pytaniem: "ale o co ci chodzi?", zamykają się, uciekają w pracę, są nieobecni.

Reklama

Boją się skonfrontować z kobiecymi emocjami?

- Bardziej z własnymi. To efekt wychowania. Chłopcy uczą się, że mają nie wyrażać uczuć, nie okazywać słabości, opanowywać strach i smutek. Słyszą: "Nie rycz, nie bądź tchórzem". W grupie rówieśniczej dowiadują się, że to, co dziewczyńskie, to obciach. Trzeba mieć inne gadżety, zabawki, inaczej reagować, być twardym. Grają więc swoje role bohaterów, często dalekie od tego, co w nich jest prawdziwe. Zamiast rozwijać swój potencjał, naginają się i dopasowują do wzorca. Trening odcinania się od uczuć sprawia, że mężczyźni nie potrafią otworzyć się na emocje innych - partnerki, dzieci. Wiadomo, że chłopaki nie płaczą, ale gdy kobieta płacze, często od partnera słyszy: "Nie histeryzuj". Kiedy pytam mężczyzn na warsztatach psychologicznych, co czują, mówią: "Nie wiem". Albo: "Myślę, że czuję...". Absurd.

Małżeństwo koleżanki rozpadło się po tym, gdy on stracił pracę i po kilku próbach przestał walczyć o nową. Przez większość dnia siedział smutny przed telewizorem. "Zaczęłam nim gardzić, był słaby, niemęski", zwierzyła mi się. Zastanawiam się też, na ile kobiety są gotowe na emocje mężczyzn, ich smutki i rozterki? Płaczący mężczyzna wciąż budzi konsternację.

- Historia, którą pani opisuje, może świadczyć nie tyle o tym, że mężczyzna pozwolił sobie na słabość, ile o tym, że zamyka się w sobie i nie chce rozmawiać. Skoro nie udało mu się szybko rozwiązać problemu, to więcej się nim nie zajmuje. Brak kontaktu, wspólnego zastanowienia się "co teraz?". I to jest trudne do przyjęcia dla kobiet.

A może w głębi duszy kobiety kochają twardzieli?

- Wszyscy jesteśmy wychowani w kulturze, która promuje jeden wzorzec męskości. Ale czy kobiety naprawdę wolą twardziela, który jest odcięty od uczuć, niż faceta, który wie, co czuje i jest sobą? Kobiety cały czas pracują nad swoją tożsamością, zmieniają się, rozwijają cechy tradycyjnie przypisywane mężczyznom. Warto, żeby mężczyźni też mieli prawo do rozwoju, do wyjścia poza wzorzec, żeby mogli sobie pozwolić na słabość. To będzie z korzyścią i dla nich, i dla kobiet, bo tylko człowiek, który ma dostęp do swoich emocji, potrafi otworzyć się na emocje drugiej osoby.

- Wiele kobiet widzi już, że partnerstwo to możliwość wymieniania się siłą i słabością - raz radzę sobie lepiej ja, raz ty. Jeśli tego nie ma, on w kryzysie usztywnia się i zapada się w sobie jak mąż pani koleżanki. Albo facet, którego znam ja. Choć nie pracuje od lat, nie zajmuje się domem, bo nie chce się czuć "jak baba", zarządza tym, co zarobi ona i wydziela jej pieniądze. Utrzymuje się w iluzji, że jest głową rodziny.

Dość komiczne. Świat już tak nie funkcjonuje.

- Jednak spora część mężczyzn nie chce tego dostrzec.

A pani proponuje, żeby podcięli gałąź, na której siedzą.

- Ta gałąź już jest podcięta, lepiej w porę z niej zejść. Trwanie w roli twardziela nie służy nie tylko kobietom i związkom, ale przede wszystkim samym mężczyznom.

Co tracą twardziele?

- Amerykański terapeuta Terrence Real wykazuje w swojej książce Nie chcę o tym mówić. Jak przerwać dziedziczenie męskiej depresji, że współczesna kultura okalecza mężczyzn. Są wyczerpani walką, w której tylko nieliczni mają szansę na zwycięstwo. Zazwyczaj po czterdziestce dopada ich ukryta depresja, która objawiać się może pracoholizmem, alkoholizmem, poczuciem, że życie jest jałowe, pozbawione znaczenia. Sam Keen, autor książki Ogień w brzuchu, pisze: "ceną, jaką mężczyźni zapłacili za obsesję na punkcie nieustraszoności, jest to, że stali się na zewnątrz twardzi, a w środku puści. Jesteśmy wydrążeni".

Mówi pani, że mężczyźni odcinają się od pragnień. A pogoń za władzą, sukcesem nie jest ich realizacją?

- Męski podbój świata wynika często ze społecznej i kulturowej presji, a nie z głębokich potrzeb i konstrukcji psychicznej. Mężczyźni skupiają się na budowaniu swojej pozycji społecznej i wizerunku, a nie zajmują tym, co naprawdę sprawia im radość. Sam Keen uważa, że każdy człowiek rodzi się z wewnętrzną pasją, którą nazywa ogniem w brzuchu. U mężczyzn odciętych od uczuć ten ogień się w końcu wypala.

Przypomina mi się reklama, w której kobieta, by zmusić męża do remontu kuchni, zamyka w niej psa i kota, które robią totalną demolkę. Czemu nie powie wprost: "zmieńmy te okropne szafki"?

- Bo ona wie, że nie ma sensu tego mówić. Mąż nie podniósłby nawet wzroku znad gazety, co najwyżej wymamrotałby: "a daj mi spokój, dobrze jest, jak jest". Ciekawe w tej reklamie jest to, że chyba wszyscy ją rozumiemy. To pokazuje powszechność zjawiska, o którym mówiłyśmy: z mężczyzną w pewnym wieku trudno jest porozmawiać, on nie jest zainteresowany ani rozmową, ani zmianą.

Mężczyznom bylejakość przeszkadza mniej niż kobietom? Takie mam czasami wrażenie, słuchając opowieści kobiet, bohaterek naszych reportaży i raportów.

- Mężczyźni znacznie częściej niż kobiety godzą się na bylejakość swojego życia, związku, relacji z dziećmi. To jeden z przejawów kryzysu wieku średniego, który jest nieuchronny, gdy ten ogień w brzuchu wygaśnie. Mężczyźni rzadko próbują ten kryzys konstruktywnie rozwiązać. Nie zastanawiają się, o co chodzi, gdzie zniknął ich napęd życiowy, nie chcą poszukiwać i zmieniać, tylko trwają - przed telewizorem, komputerem, pod samochodem. Są gotowi trwać w jałowych związkach, jakby im wystarczało to, że stoliczek sam się nakrywa. Rzadko decydują się na pracę nad sobą i związkiem, rzadko szukają pomocy. Czasem odchodzą, ale tylko wtedy, gdy mają do kogo.

Czyli jest coś, co ich ożywia.

- Romans może być próbą ratowania się przed poczuciem, że moje życie się skończyło. To sposób na rozwiązanie kryzysu przez wejście jeszcze raz na znaną ścieżkę, która jednak prowadzi do tego samego, jeśli mężczyzna nie zmieni nic w sobie. Jeśli nie przestanie "myśleć, że czuje".

Kobieta zakochuje się w twardzielu, a on...

- Twardziel często wie, w kim się "zakochać", żeby wybranka pasowała do jego modelu życia. Jak w Blue Jasmine Woody’ego Allena, gdzie główna bohaterka dostaje szansę wyjścia z życiowego kryzysu przez małżeństwo z mężczyzną, który planuje karierę polityczną i szybko się jej oświadcza. On nie ma wątpliwości, że to "ta". Błyskawicznie ocenia jej walory i wie, że dzięki niej będzie miał większe szanse na sukces. Gdy okazuje się, że jego ocena była zbyt pochopna - bez wahań zrywa związek. Twardziele zwykle nie dążą w związku do bliskości, ale do tego, żeby wszystko było na swoim miejscu. W takich relacjach zaspokajanych jest wiele potrzeb oprócz tej fundamentalnej - potrzeby pogłębiania więzi, bycia blisko, bez masek.

W książce Zabić twardziela proponuje pani, żeby na nowo zdefiniować to, co kobiece i męskie. Jak miałby wyglądać nowy porządek?

- Mężczyźni dawno temu wybrali dla siebie najlepsze określenia, nam oddając zwykle ich przeciwieństwa. Mamy więc "męską decyzję" i "babskie gadanie". Siła? Męska. Podobnie jak niezależność, odwaga, choć gdy obserwuję kobiety, mam wrażenie, że odwaga jest naszą domeną. Zwłaszcza jeśli chodzi o wybory życiowe. Wyzwalające byłoby odejście od tego archaicznego podziału, że mężczyźni są jacyś i kobiety jakieś. To daje szansę zobaczenia, kim jesteśmy naprawdę, każdy i każda z nas.

Ale dostrzega pani nowych mężczyzn, którzy nie chcą żyć jak ich ojcowie, są partnerami, wychowują dzieci?

- Młodzi mężczyźni coraz częściej naprawdę wchodzą w rolę ojców. Karmią, przewijają, usypiają. Nie czekają, aż z dzieckiem będzie można porozmawiać, jak mieli to w zwyczaju ich ojcowie. I odkrywają w sobie pokłady troskliwości, ciepła, opiekuńczości, które dotąd były im nieznane. Gdy patrzę na znajomych mojej córki, chłopaków koło trzydziestki, widzę, że wielu z nich wyłamuje się z tradycyjnej męskości. Są chętni do dialogu, umieją słuchać, szukają własnych odpowiedzi, nie przyjmują narzuconych przez kulturę.

Czyli dwudziestokilkulatki mają największe szanse na stworzenie szczęśliwych związków?

- O ile nie wejdą w kanał pod tytułem: "jestem wykształcona, mam świetną pracę, więc o dom też sama zadbam, a potem o dziecko". Uda im się, jeśli nie powielą błędów matek, których niełatwo uniknąć, nacisk kulturowy bowiem nadal jest silny. I młode dziewczyny często mu ulegają. Biorą na siebie całą odpowiedzialność, żeby pokazać, jakie są super. Po kilku latach czeka je niemiły wniosek: "on nic nie robi, a ja nie mam na nic czasu". A wtedy podział obowiązków, a właściwie jego brak, jest już utrwalony, więc zaczyna się walka.

Jak pokojowo można próbować zmieniać ten porządek?

- Czytałam niedawno o grze, która polega na przyznawaniu sobie punktów za to, co zrobiliśmy dla wspólnego dobra. Ten, kto zapłacił rachunki, odebrał dziecko z przedszkola, wyjął pranie, nakleja na lodówkę karteczkę z punktami. Po tygodniu się te punkty zlicza i widać, kto ile robi. I rzecz w tym, żeby dążyć do równowagi. Mężczyźni mogą stać się prawdziwymi partnerami, tylko muszą się tego nauczyć. Tak jak uczą się tego ojcowie, którzy biorą urlopy rodzicielskie. Odkrywają, że potrafią być czuli, opiekuńczy, cieszyć się kontaktem z synem czy córką. W moim pokoleniu pokutowało przekonanie, że mężczyzny nie można dopuścić do dziecka, bo zgniecie je albo nie przytrzyma główki. Okazało się, że to mit.

Ja też znam wiele kobiet, które niechętnie dopuszczają mężczyzn do dzieci i czują się w tej kwestii jedynymi ekspertkami.

- Czasem mężczyzna chce być aktywny jako ojciec, ale słyszy, że sobie nie poradzi. No więc nie angażuje się, gdy nie musi, gdy widzi, że bez niego wszystko cudownie działa. Kobieta może czuć się dowartościowana jako jedyna i niezastąpiona opiekunka, ale na dłuższą metę to zwykle nie służy ani jej, ani dzieciom. Znam wiele kobiet, które narzekają, że nikt im nie pomaga, ale też nikogo do tej pomocy nie dopuszczają. Dlaczego? Bo to ich sposób na zbieranie wzmocnień: "tylko ja to potrafię, czuję się niezbędna, niezastąpiona".

Mężczyźni też potrzebują wzmocnień. Do dziś się tak radzi kobietom: "Pochwal go, bo wymienił żarówkę".

- Warto, żeby ludzie dawali sobie pozytywne wzmocnienia, zamiast zajmować się wytykaniem błędów i mnożeniem pretensji. Jest taki żart o dziecku, które przez siedem lat nie powiedziało ani jednego słowa, więc wszyscy myśleli, że nie mówi. W pewnym momencie, przy obiedzie, siedmiolatek oznajmił: "Ziemniaki są za twarde". "Ty mówisz? To dlaczego się nie odzywałeś?", zapytała uradowana zaskoczona mama. "Bo do tej pory wszystko było w porządku". I trochę tak jest w naszych związkach. Dopóki jest okej, rzadko mówimy: "Cieszę się, że z tobą jestem, że mam do kogo wrócić. To również dzięki tobie wszystko się układa".

Wierzy pani w przemianę twardziela?

- Jasne, że tak. On najczęściej się zmienia, jeśli zmuszają go okoliczności. Na przykład, kiedy ona chce odejść, on w końcu odrywa się od telewizora i decyduje na terapię. To chyba męska instynktowna mądrość, bo ci mężczyźni, którzy są w związkach, żyją średnio siedem lat dłużej. U kobiet nie ma takiej zależności. To pokazuje, że mężczyźni są zależni od nas nawet w kwestii tak podstawowej jak długość życia. Znam też mężczyzn, którzy na starość zaczynają się otwierać, bo nie muszą i nie mogą już podołać swojej roli macho, przechodzą na emeryturę, nie są w stanie zdobywać kobiet i zbierać symboli statusu. Zdarza się, że zaczynają dostrzegać bliskich ludzi wokół, po raz pierwszy tak naprawdę rozmawiają z dziećmi. Dochodzą do wniosku, że stracili sporo czasu. Ale czasem zmiana przychodzi wcześniej.

- Przypomniała mi się historia prezesa koncernu motoryzacyjnego, który po powrocie z urlopu ojcowskiego zrozumiał, że nie chce kosztem rodziny siedzieć w firmie do nocy. Wprowadził więc w korporacji elastyczny czas pracy, z możliwością wykonywania obowiązków w domu. Współczesne zawody zwykle nie wymagają ośmiogodzinnego siedzenia w biurze. Jest coraz więcej badań mówiących o tym, że to nie służy ani efektywności pracy, ani kreatywności. Jednak stary porządek podtrzymywany jest przez mężczyzn, którzy pracę traktują jak swoje terytorium i odskocznię od domu.

Nie chcę pani pytać, co kobieta może zrobić dla swojego mężczyzny...

- Zwykle to od kobiet oczekuje się, że coś zrobią, a nie od niego. A kobiety zrobiły już dużo, zmieniając siebie. W ten sposób zapraszamy mężczyzn do zmiany.

Od czego więc twardziel ma zacząć wgląd w siebie?

- Może przeczytać moją książkę Zabić twardziela, żeby zrozumieć, że trzymanie się tradycyjnego wzorca męskości najbardziej szkodzi jemu samemu. A jeśli, jak wielu mężczyzn, ufa tylko męskim autorytetom, może zajrzeć do tego, co pisze Sam Keen czy Terrence Real. Albo może wypisać na kartce, na jakie zachowania mężczyzna może sobie pozwolić, a jakie są niedopuszczalne. Czy trzymając się stereotypu, czegoś nie traci? A może zmusza się do tego, na co wcale nie ma ochoty? Gdyby panowie przyjęli, że mężczyzną po prostu się jest i nie trzeba tego ciągle udowadniać, żyłoby im się lepiej, a nam razem z nimi.

Rozmawiała Natalia Kuc

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: udany związek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy