Reklama

Bliżej mi do Erosa

– Nie ma innego programu, w którym co tydzień 10 tys. złotych trafia do kogoś, kto tych pieniędzy bardzo potrzebuje. Dlatego nieważne, kto z nas wyśpiewał pierwsze miejsce, bo wszyscy jesteśmy zwycięzcami! – mówi Robert Rozmus.

Z prowadzącym "Twoja twarz..." Piotrem Gąsowskim przyjaźnisz się od lat. Przyznaj, namawiał cię do udziału w show?

- Wystarczyło, że pokazał tabelę z wynikami oglądalności (śmiech)! Program jest pozytywny pod każdym względem, bardzo energetyczny, ciekawy i dla publiczności w każdym wieku.

A dla was, uczestników?

- Największym atutem jest przede wszystkim atmosfera. Wspieramy się, wzajemnie sobie kibicujemy. Niby jesteśmy rywalami, ale w każdym odcinku osiągamy jeden wspólny cel - pomagamy. Poza tym, występując na estradzie fajnie jest czasem założyć perukę i damskie ciuchy... (śmiech)!

Reklama

Zacząłeś z bardzo wysokiego C i wygrałeś pierwszy odcinek. Co było najtrudniejsze podczas przygotowywania postaci Raya Charles’a?

- Chyba poruszanie się i ogarnianie przestrzeni. Pracowaliśmy nad tym z choreografem Krisem Adamskim, żeby jak najbardziej wejść w rolę niewidomego artysty. Aby ułatwić sobie zadanie, zakleiłem oczy i mało brakowało, a wychodząc z windy przewróciłbym się na schodach! Udało mi się jednak dojść do fortepianu i to z sukcesem! Chociaż szczerze przyznam, że bliższy jest mi Eros Ramazzotti, bóg miłości (śmiech), lecz jurorom bardziej do gustu przypadł Ray...

Gdzie powędrowała nagroda?

- Pieniądze przekazałem Podkarpackiemu Hospicjum dla Dzieci w Rzeszowie. W tej chwili placówka się rozbudowuje, dlatego liczy się każda złotówka. Poza tym hospicjum prowadzi też opiekę domową. Wielu małych podopiecznych, aby zbadać krew, nie musi opuszczać swoich mieszkań, bo pielęgniarki i lekarze odwiedzają ich w domu. To bardzo ważne działania, ułatwiające życie chorym i ich rodzinom.

Oprócz programu, występujesz w warszawskim Teatrze Roma w musicalu "Mamma Mia!". To trudne wyzwanie?

- Jak zwykle najtrudniejsze do ogarnięcia były terminy! Z pomocą mojej menedżerki, dobrej woli produkcji programu oraz dyrektora Romy, udało się wydłużyć nieco dobę (śmiech). "Mamma Mia!" to wielkie przedsięwzięcie, musicalowy hit grany na całym świecie. Wspaniale być częścią takiej produkcji. W miesiącu gramy około trzydziestu spektakli! Próby trwały od listopada, a ja straciłem cztery kilogramy! Koledzy mi zazdrościli, ale mama się zmartwiła... (śmiech).

Na czym polega fenomen tego widowiska?

- To przede wszystkim piosenki oraz zmysłowa, wakacyjna historia, której akcja rozgrywa się na greckiej wyspie. To także starannie dobrana obsada, aktorzy, którzy przeszli wieloetapowe castingi. Pierwszy raz gram w musicalu, w którym ostatnie dziesięć minut cała widownia tańczy! Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć.

By pogodzić tyle zajęć, trzeba mieć dobrą formę. Jak o nią dbasz?

- Starożytni mawiali: "W zdrowym ciele zdrowy duch". Bardzo to sobie wziąłem do serca. Przede wszystkim staram się dobrze jeść. To podstawa. O uprawianiu sportu mówiłem już setki razy: to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu! Jeżeli zdarza mi się, że przez kilka dni nie mam czasu, żeby poćwiczyć - natychmiast wpadam w depresję. Źle się czuję, mam mdłości i siwą brodę do kolan! Nie zwracam uwagi na kobiety. I tylko telefon od Gąsa potrafi mnie ożywić!

15/2015 Tele Tydzień

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy