Reklama

Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia

Geniusz i wizjoner. Zdzisław Beksiński, jeden z najbardziej oryginalnych polskich malarzy XX wieku. Jego prace do dziś są powszechnie rozpoznawalne oraz cenione. Los jednak nie oszczędził mu dramatów. Przeżył śmierć żony i samobójstwo jedynego syna. W nocy z 21 na 22 lutego 2005 roku padł ofiarą morderstwa z powodów rabunkowych. Choć od jego śmierci minęło 11 lat, nie sposób o nim zapomnieć. Właśnie ukazały się dzienniki artysty „Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia”. O jego twórczości i życiu opowiada Jarosław Skoczeń.

Magdalena Janczura: Pamięta pan, jak poznał Beksińskiego?   

Jarosław Skoczeń: - Był rok 2000, pojechałem do Beksińskiego w sprawie okładek na płyty "Legendary Pink Dots". Beksiński był bardzo ostrożny. Dopiero po obejrzeniu mnie bardzo dokładnie przez wizjer i kamerę, zamontowaną nad pancernymi drzwiami, wpuścił mnie do domu. Pierwsze wrażenie było niesamowite - spodziewałem się szalonego artysty-malarza, a zobaczyłem starszego pana w kraciastej koszuli i krótkich spodenkach. Beksiński był bardzo miły, ale na początku naszej znajomości wyczuwałem nieufność. To oczywiście zmieniło się po kilku spotkaniach. Beksiński okazał się niesamowitą osobą, a jego niezwykła osobowość przejawiała się nie ubiorem czy dziwnym zachowaniem, a sposobem postrzegania świata i ludzi, wyrażania swoich myśli, przekazywania swojej ogromnej wiedzy, praktycznie na każdy temat.   

Reklama

Czym była spowodowana jego ostrożność wobec ludzi? Bał się właśnie zabójstwa? 

- Zabójstwa się nie bał, ale panicznie bał się napadu rabunkowego. Pisze o tym w swoich dziennikach tak: "Dzielni ludzie z firmy zajmującej się videofonami, rozwalają w tej chwili żelazne drzwi do mojej samotni osadzając tam minikamerę, która w ich opinii jest koreańskim cudem świata i czymś co pozwoli mi na nieco więcej niż odróżnienie człowieka od niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach, co było górną granicą możliwości kamery umieszczonej w nich do tej pory. Wraz ze zgrzybieniem narasta w człowieku lęk przed napadem. Wprawdzie do moich drzwi nie dzwoni dzwonek częściej niż raz w tygodniu, ale Jaroszewicz omylił się tylko raz w życiu i to wystarczyło. I tak zapewne kiedyś się omylę i to, co uznam za nieszkodliwą starszą panią w futrze, okaże się być niedźwiedziem, który uciekł z cyrku i zadzwonił do moich drzwi".    

Jak objawiał się w nim ten niesamowity sposób postrzegania świata?

- Widać to najlepiej w jego twórczości, każdy kto miał możliwość obcowania z jego obrazami czy grafikami dostrzega, że to, na co patrzy zostało stworzone przez nietuzinkową postać, której sposób postrzegania świata był niepowtarzalny.    

O Beksińskim w artystycznym światku mówiło się różnie. Szeptano, że choruje na schizofrenię, że to choroba ma wpływ na jego twórczość. Sytuacja nabrała jeszcze większego dramatyzmu po samobójstwie jego syna. A jaki był naprawdę? Był pesymistą?   

- W sztuce niewątpliwie znajdował ujście dla wszystkich negatywnych emocji i myśli, które w sobie nosił. To pozwalało mu na co dzień być pogodnym, wesołym, pełnym poczucia humoru człowiekiem. Miał swoje lepsze i gorsze dni, jak każdy, ale w żadnym razie nie był chory psychicznie. Nie wiem skąd takie przypuszczenia. Wiele w życiu przeszedł - śmierć ukochanej żony, niedługo później samobójstwo syna. Miał prawo być smutnym i zgorzkniałym człowiekiem, ale nie był. Był otwarty na ludzi, których znał i cenił, skory do pomocy. Na obcych, którym nie ufał, był zamknięty - bał się ich żądań, dziwnych próśb, pytań o życie prywatne.   

A jak podchodził do życia? Wydaje się, że był bardzo zdystansowany, choćby dlatego, że rzadko gdzieś bywał, nawet na własnych wernisażach, o czym wspomina w dziennikach.   

- Był wesołym, pogodnym człowiekiem, skupionym na swojej pracy i rodzinie, póki żyli jego bliscy. Potem był skupiony na pracy, a jego rozrywkę stanowiło kupowanie coraz to nowych gadżetów elektronicznych - aparatów, kamer, skanerów, komputerów, programów graficznych. Co do imprez oficjalnych to z jednej strony uważał je za stratę czasu, z drugiej były dla niego ogromnym stresem ze względów zdrowotnych. Dosyć obszernie zresztą komentuje to w dziennikach. Jeżeli chodzi o dystans do ludzi to tak, na początku znajomości niewątpliwie. Kiedy się do kogoś przekonał był znakomitym rozmówcą. Wyrażał się bardzo swobodnie i jednocześnie konkretnie na różne tematy - polityka, sytuacja gospodarcza w kraju, wydarzenia na świecie komentował z duża znajomością tematu. Nawet jeżeli mówił, że nie interesuje go dana sprawa, zawsze wiedział na jej temat bardzo dużo. Był niesamowitym perfekcjonistą we wszystkim, co robił.

Byłby zadowolony z tego, że jego dzienniki zostały opublikowane?           

- Trudne pytanie, ale chyba pisząc je z taką precyzją liczył na to, że ktoś je kiedyś przeczyta. Beksiński wszystko skrupulatnie zbierał, podpisywał z datą każdy rysunek, wszystko co chciał, żeby po nim zostało było pieczołowicie przechowywane. Także dzienniki - pisał je przez wiele lat, nikomu nie pokazując. Wiesław Banach przez 10 lat od śmierci Beksińskiego nikomu ich nie udostępniał. Dopiero teraz w naszej książce możemy zapoznać się z ich częścią. Zresztą ich fragment jest odpowiedzią na to pytanie: "Na wszelki wypadek, zostawiłem jednak w części 'otwartej' komputera i notatnika opis i hasła, na które otwiera się część tajną notatnika, gdzie są wreszcie istotne informacje i partycję w komputerze, gdzie nic zapewne istotnego nie ma, ale są choćby te notatki, które robię. Może to ktoś, kiedyś, oprócz mnie, przeczyta, o ile nie będzie akurat podłogi do umycia, lub nagrań do wynotowania z gazety. O ile oczywiście będzie wiedział, jak brzmiało moje przezwisko ze szkoły".

Jak pan dowiedział się o jego śmierci? Jaka była pierwsza reakcja?   

- Beksiński zginął w moje urodziny 21 lutego 2005 roku, ja się dowiedziałem 22 lutego. Jak chyba wszyscy czułem olbrzymi żal i nie mogłem uwierzyć, że przy tak dużej ostrożności, jaką przejawiał do ludzi, zginął właśnie w taki sposób. Mordercą okazał się chłopak, którego znał i któremu ufał.      

Czy może pan przybliżyć szczegóły morderstwa?   

- Napisano i powiedziano na ten temat chyba wszystko. Od tego zresztą zaczyna się moja książka. Beksiński został w bestialski sposób zamordowany w swoim mieszkaniu przez syna ludzi, których od lat zatrudniał do pomocy w domu. Do dziś w zasadzie nie znamy motywu. Okrutna, bezsensowna śmierć.    

Sprawca przyznał się do winy? 

- Tego nie pamiętam czy się przyznał, ale dowody zbrodni świadczyły w niezbity sposób przeciwko niemu. W samochodzie, którym przyjechał i na jego ubraniach były ślady krwi artysty. W czasie kiedy dokonano morderstwa telefon zabójcy logował się do sieci nadajników na ul. Wałbrzyskiej, gdzie mieszkał Zdzisław Beksiński. Sąd 9 listopada 2006 roku nie miał wątpliwości i skazał sprawcę na 25 lat pozbawienia wolności.

Zdzisław Beksiński został zamordowany. Syn popełnił samobójstwo. Czy nad jego rodziną wisiała jakaś klątwa?   

- Absolutnie nie. Była to normalna rodzina, w której wydarzyła się tragedia. Na temat tych tragedii krąży wiele legend i plotek, bo zarówno Zdzisław, jak i Tomasz Beksińscy byli osobami znanymi, rozpoznawalnymi.

Czy któryś z wpisów w dzienniku przykuł pana szczególną uwagę?   

- Mam swoje ulubione fragmenty, do których wracam. Najbardziej chyba poruszają mnie te wpisy, w których pisze o samotności. Czytając je żałuję, że częściej go nie odwiedzałem, ale wtedy myślałem, że zabieram mu cenny czas.

Wydaje się, że Beksiński uwielbiany jest przede wszystkim wśród młodzieży. Surowa proza, mroczne obrazy - myśli pan, że w tym tkwi jego sekret?

- Nie. Młodzież interesuje nowatorska, niespotykana sztuka, a taką tworzył Beksiński i dlatego tak przyciąga młodych ludzi, starszych zresztą też.    

21.02.2005 - ostatni wpis w dzienniku  

"Rano lekkie zachmurzenie. Temperatura poniżej -1. Czuję się tak, że najchętniej wlazłbym powtórnie do łóżka. W nocy męczyła mnie zgaga, ładowałem się Manti i sodą, potem nad ranem rozbolała dość silnie głowa. Wczoraj wieczorem przyszła Danusia i jak zwykle przyniosła jakieś chrupiące ciasteczka i sernik, i winogrona, i mandarynki i tylko mandarynkom nie dałem rady, resztę po jej wyjściu wbiłem w siebie, gapiąc się na jakiś thriller, no a konsekwencje pojawiły się w nocy. Może jednak mimo wszystko uda mi się dziś skończyć obraz."


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama