Reklama

Będziesz moim dzieckiem

Zrządzenie losu sprawiło, że Agnieszka adoptowała Olę. Krystyna sama zdecydowała, że zaopiekuje się maltretowanym chłopcem. Były spełnionymi matkami, miały odchowane dzieci, poukładane życie, ale zdecydowały, że jest w nim miejsce na jeszcze jedną miłość. Do dziecka odrzuconego, z bolesną przeszłością. Czy umiały je pokochać tak jak własne? I czy drugi raz zrobiłyby tak samo?

Agnieszka: Od dziś mam dwie córki

"Nie, błagam, nie! - Ola stoi na środku galerii handlowej, wygląda, jakby miała za chwilę się rozpłakać. - Chcę ci coś kupić, kochanie - przekonuje Agnieszka. - Nie mogę, to jest za drogie - dziewczyna kuli się, zaciska ręce. - Stać mnie, naprawdę" - Agnieszka próbuje ją uspokoić. Kątem oka obserwuje rodzoną córkę Honoratę, która taszczy do przebieralni stertę ubrań, pokrzykując: "Zobaczycie mnie? No zobaczcie!". Z Olą negocjacje trwają pół godziny. W końcu sukces. Wybiera dwie bluzki i spodnie.

- Półtora roku temu byłoby to niemożliwe. Problemem było pytanie: "Chcesz jabłko czy gruszkę?" - opowiada Agnieszka Prokopowicz-Bielenia. Ma 36 lat, jest dyrektorem programu Kawa czy herbata w TVP. Rozwiodła się z pierwszym mężem, Honorata, 13-latka, mieszka razem z nią. - Czy myślałam o drugim dziecku? - zastanawia się. - Kiedyś, wcześniej może tak. Ale potem priorytety miałam już inne. Olę postawił na mojej drodze przypadek. 1 listopada dwa lata temu. Agnieszka wspólnie z bratem odwiedzają cmentarze. Przy grobie którejś z prababć spotykają ciotkę. "Pamiętacie Olę?", zagaja tamta. Agnieszka nie pamięta, jest najmłodsza z rodzeństwa. Z daleką rodziną taty, który nie żyje od dawna, nie utrzymuje kontaktów. "Co z nią?", dopytuje się brat. "Olę porzuciła matka, teraz wychowuje ją babcia. Straszna historia, bo babcia Celinka ma raka płuc, umiera. Ola, 14-latka, trafi do domu dziecka".

Reklama

Agnieszka: - Tego samego dnia poprosiłam mamę - bo tylko ona zna całą rodzinę: "Pojedźmy do nich, nie można tego tak zostawić".

Ocena sytuacji

Kawalerka na warszawskich Bielanach, najwyżej dwadzieścia metrów kwadratowych. Ciasna kuchnia, w rogu coś na kształt biurka. Do tego mikroskopijny pokój. Ola śpi razem z ciężko chorą babcią na wersalce. Wycofana, typ "dziękuję, proszę, przepraszam".

Agnieszka: - Zaraz po tej wizycie miałam prowadzić warsztaty filmowe dla młodzieży. Spontanicznie zapytałam: "Ola, wybierzesz się ze mną?". Zgodziła się. W samochodzie próbowałam z nią pogadać, ale widziałam tylko smutne i nieufne oczy. Po rozmowie z dalszą rodziną Agnieszka już wie, skąd ten smutek. Dziewczyna była świadkiem awantur i bijatyk. W końcu babcia zgłosiła sprawę na policję. Matce odebrano córkę, ograniczono prawa rodzicielskie. Agnieszka chce, żeby Olka zobaczyła inny świat. Zabiera ją do kina, teatru, na koncerty. "Podoba ci się?" Dziewczyna nigdy nie odpowiada: "Tak, bardzo", ale kiedyś pyta: "Chciałabyś, ciociu, porozmawiać z moją panią kurator?".

Jest koniec listopada i Agnieszka już wie, że będzie się starała, by po śmierci babci Ola zamieszkała u niej. Koleżanka radzi: "Na kartce wypisz za i przeciw. Bądź mądra". Agnieszka: - Są sytuacje, gdy wybór jest zero-jedynkowy. Niektórzy bliscy próbowali zniechęcić: "Przecież to dziecko po traumie, nie wiesz, co z niego wyrośnie". "Po co ci kłopot, będziesz użerać się w sądach, zabraknie ci pieniędzy. To nierozsądne!". Za każdym razem odpowiada: "Poradzę sobie". Odgania złe myśli. Jak zawsze w jej życiu szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta. Pierwsze spotkanie Oli z Honoratą. Agnieszka podjęła już decyzję o wspólnym mieszkaniu, ale co na to córka... "No hej - mówi jak zwykle zdystansowana - chcesz zobaczyć mój pokój?"

Ola zostaje do wieczora. We trzy oglądają "Dirty Dancing" na DVD. Dystans powoli znika. Ale różnic między dziewczynami nie da się łatwo zasypać. Honorata wygadana, pewna siebie. Kłótliwa, zdolna. No i obyta - podróżowała, przeczytała mnóstwo książek. Ola spokojna, delikatna. Nigdy nie była za granicą. Nie widziała nawet Krakowa, Trójmiasta, Kazimierza. Nie wie, kto to był Picasso. Kilka tygodni później, po paru spotkaniach i wspólnej grze w siatkówkę, Agnieszka decyduje się na poważną rozmowę z córką: "Wiesz, Ola ma bardzo trudną sytuację, jest jej ciężko, nie wiadomo, co będzie z babcią. Honorata przerywa, uśmiecha się: "Wiem, mamo, co chcesz powiedzieć. Też chcę, żeby Ola zamieszkała z nami".

To twój nowy dom

Agnieszka spotyka się z kuratorką. Słyszy: "Nie powinna pani teraz zabierać dziewczynki. Nawet jeśli śmierć babci będzie dla niej trudna, to lepiej, jeżeli zostanie do końca". Ale miesiąc później telefon. Kuratorka: "Czy pani propozycja jest aktualna? Właśnie zmarła babcia Oli, najlepiej będzie jeszcze dzisiaj pojechać do sądu rodzinnego i złożyć wniosek o stworzenie rodzinny zastępczej. Jeśli najpierw dotrze do sądu akt zgonu, dziewczynka może trafić do domu dziecka". W sądzie rodzinnym Agnieszka odpowiada na wiele pytań: jak się poznały, co Ola lubi, czy chce zmienić dziewczynie szkołę. Tłumaczy, że babcia Oli była córką jej, Agnieszki, prababci.

Na pytanie: "Ma pani stałą pracą, jest w stanie utrzymać kolejne dziecko?", bez zająknięcia odpowiada, "Oczywiście", choć od wczoraj jest bez etatu i kompletnie nie wie, co dalej. Obiecuje dowieźć wymagane dokumenty - zaświadczenie o stanie zdrowia i zarobkach. Idą jej na rękę, bo kuratorka już wcześniej Agnieszkę zarekomendowała. - Sędzia zdecydował, że to ja będę tymczasową rodziną zastępczą, a w tym czasie odbędą się rozprawy o ustalenie miejsca pobytu dziewczynki - opowiada. Jadą spakować rzeczy.

Ola wyciąga z szafki foliowe siatki - nie ma walizki. Porusza się po mieszkaniu jak automat: "Tutaj, ciociu, są moje zeszyty, tu koszulki, tu dokumenty". Żadnych łez. Agnieszka dowie się później od terapeutki: tak zachowują się dzieci po traumie. Zamrożenie. "Teraz tu będziesz mieszkać", uśmiecha się Agnieszka wprowadzając Olę do dużego pokoju. "Jednak mam szczęście", myśli przy tym, bo przecież miała kupić 70 metrów. To pośredniczka znalazła jej mieszkanie w tańszej dzielnicy, ale większe. Opłaciło się. Do pokoju wjeżdża łóżko z Ikei, szafa. Pierwsza noc. Ola szamocze się w łóżku, wstaje, idzie do kuchni, nalewa sobie wody. "Kochanie, dobrze? - Dobrze, ciociu". Znów ten spokojny ton.

Czy dam radę?

Miesiąc po przeprowadzce Ola trafia do szpitala z silnymi bólami brzucha. Diagnoza: podrażnienie ścian żołądka. Prawdopodobnie na tle nerwowym. Pielęgniarka: "Ma pani ubezpieczenie dziecka?". Agnieszka: "Przecież one leczone są za darmo". Pielęgniarka: "Tak, ale wpisujemy je w ubezpieczenie rodziców. - To jutro o tym porozmawiamy". Agnieszka wychodzi ze szpitala i pierwszy i jedyny raz myśli: "Boże, czy ja dam radę, skąd mam wziąć ubezpieczenie, skoro jestem bez pracy". Ale już wieczorem wspólnie ze znajomymi zastanawia się, co zrobić.

- Byłam przekonana, że będę musiała zapłacić za pobyt Oli w szpitalu. Koleżanka podrzuca pomysł: "Mam kumpla, który może powiedzieć, że jest twoim konkubentem". Dopiero przyjaciółka wysyła Agnieszce akt prawny, z którego jasno wynika, że służba zdrowia ma obowiązek leczyć dzieci. Bez względu na to, czy ich opiekunowie odprowadzają składki. Ulga. I radość - bo ludzie wokół pomagają. Agnieszka szuka dla Oli szkoły. Dziewczynka nie chce już chodzić do "tamtej". Tamta to dawne życie, od którego zamierza się odciąć. W jednym z gimnazjów słyszą od dyrektora: "Olcia, poradzimy sobie, będzie super".

Na pierwszym zebraniu Agnieszka dowiaduje się: "zdolna, pilna", ale na wywiadówce u Honoraty mniej optymistyczna wiadomość: "Córka ma zaległości, znów zapomniała pracy domowej". W domu próbuje z nią rozmawiać: "Musisz się uczyć. - Ją bardziej kochasz, to ona jest idealna!". Agnieszka: "Wiem, że chcesz mnie zdenerwować... Jesteś dla mnie bardzo ważna. I przecież wiesz, ile przeżyła Ola. - Mam cię dość!" - odkrzykuje córka. Wyprowadza się do taty, dzwoni po kilkunastu dniach: "Tęsknię za tobą - mówi Agnieszka. - A ja tęsknię tylko za Olą" - odpowiada Honorata.

W końcu wraca. Agnieszka wie, że jej obie dziewczyny chyba już zawsze będą dla siebie koleżankami, a nie rodziną. Chociaż kiedyś Honorata rzuca: "Widzisz, mówiłaś, że nie można mieć starszego rodzeństwa, a ja mam". W tym duecie biologiczna córka Agnieszki gra pierwsze skrzypce, bo jest przebojowa. Ola schowana w sobie nie ma oczekiwań, wymagań. "Nie, naprawdę nie chcę pojechać na obóz", przekonuje. Agnieszka u terapeutki: "Czy Oli nie pomogłaby profesjonalna pomoc?". Słyszy: "Ona przede wszystkim potrzebuje pani. I to z panią ma budować więź".

Agnieszka działa więc intuicyjnie. Nie wymusza wspólnego czasu, nie integruje na siłę. Ola powoli się otwiera. Po pierwszym obozie, na który jednak pojechała, przyszła i powiedziała: "Wiesz, całowałam się z chłopakiem...". Temat tabu: rodzice. Jej matka czasem dzwoni i zapewnia, że przestaje pić, a potem znika na miesiące. Ojciec widziany przy wyrabianiu dowodu osobistego spytał: "Cześć. Jak w szkole?". Po 16 latach! Po tamtym spotkaniu Ola poprosiła: "Ciociu, złóżmy wniosek o pozbawienie rodziców praw, przecież oni nawet za dwadzieścia lat mogą wytoczyć mi sprawę o alimenty".

Spadliście mi z nieba

Rok po Oli w życiu Agnieszki pojawia się Janusz. Siedzą na imprezie u przyjaciół, rozmawiają. On: "Jestem rozwiedziony, mam dwoje dzieci". Agnieszka: "Ja mam dwie córki". "Kiedy ty je urodziłaś, tak młodo wyglądasz?", pyta. Ona: "Urodziłam tylko jedną". Trzy miesiące później Janusz się do nich wprowadza. - I tak staliśmy się rodziną patchworkową - mówi Agnieszka. Ola otwiera się przy Januszu. On też miał trudne dzieciństwo, dobrze ją rozumie. Godzinami rozmawiają. Oboje mocno stoją na ziemi, są pracowici, kochają gotować. Janusz prowadzi firmę. Kiedyś rzuca: "Słuchaj, Olka, ty ją przejmiesz. Jesteś świetna z matematyki, odpowiedzialna, nie to co szalone towarzystwo obok", z rozbawieniem wskazuje ręką na swoją córkę, syna i Honoratę. Ola szczęśliwa: "Naprawdę?".

Wrzesień 2012, Lizbona. Ślub w polskiej ambasadzie. Jadą tylko z dziećmi. Każde z nich ma swoją rolę. Agnieszkę do sali ślubów wprowadza Ola, Janusza córka, jego syn trzyma obrączki, a Honorata robi zdjęcia. Następnego dnia Ola wyznaje: "Chciałabym zmienić nazwisko na wasze". Mijają kolejne miesiące. Ola już potrafi powiedzieć: "Marzę, by studiować we Włoszech". Codziennie rano wychodzi z domu o siódmej, żeby dojechać do liceum na drugim końcu miasta. Ale tam jest klasa z rozszerzonym włoskim. O 6.30 Agnieszka dzwoni z telewizji, sprawdza, czy dziewczyny się obudziły: "Macie kanapki w lodówce". Widzą się w domu koło 16, o 19 siadają do rodzinnej kolacji.

Normalność? - OK, mam dwa razy więcej wywiadówek i myślenia, jak ogarnąć sprawy moich córek. Ale też dwa razy więcej satysfakcji. No i po ludzku wiem, że zrobiłam coś dobrego. Na weselu siostrzenicy tłum ustawił się do mojej mamy:"Marysiu, jak ty wspaniale wychowałaś córkę". Tak, czasem jeszcze Honorata w złości krzyczy: "Faworyzujesz ją!". Ale dzięki Oli podciągnęła się w nauce. Dom jest głośny, kolorowy. Zwykle robiąc coś, co uchodzi za ryzykowne, nieznane, oczekujemy, że złych stron będzie co najmniej tyle, ile dobrych. A moje życie pokazuje, że to nie musi być zasadą. A może nie nazywam tragedią tego, co jest po prostu problemem do rozwiązania?

Jeden z samotnych wieczorów, taki jak dziś. Honorata u taty, Janusz z Olą we Florencji. Pod wieczór SMS: "Kochamy cię i tęsknimy". Agnieszka: "Nie, to ja was kocham, spadliście mi z nieba".

Krystyna: Zapach nowy, trochę obcy

"Mamo, mogę wyjść na dwór, mogę? - Kamil wpada do salonu, w którym Krystyna przegląda sprawdziany uczniów. - Nie, kochanie, nie poszedłeś dzisiaj do szkoły, bo kaszlałeś. Musisz się wyleczyć. - Nigdy niczego nie mogę!" - słychać już z drugiego pokoju. Krystyna chce za nim wybiec, przytulić, tłumaczyć. Ale przypomina sobie, że na kursie przygotowującym rodziców do adopcji psycholog mówiła: "Dziecko na pewno kiedyś wykrzyczy: nie rozkazuj mi, nie jesteś moją matką!". Będzie złe, rozczarowane. Czasem ten krzyk okaże się wołaniem o uwagę i miłość. Czasem tylko manipulacją.

Sytuację sprzed chwili Krystyna uznaje właśnie za manipulację. Wraca do sprawdzianów. Bilans życia Krystyny. Plusy: Kochający mąż Piotr. Dom na obrzeżach miasta, ogród. Pieniądze. Piotr jest dyrektorem w dużej firmie. Kolejny plus, właściwie najważniejszy - dzieci. Marysia, studentka medycyny, Jakub, maturzysta, i adoptowany Kamil w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Minusy? Może to, że Piotr pracuje w innym mieście? Ale minus największy to problemy najmłodszego syna. Psycholodzy, pediatrzy, kolejne diagnozy. Bo Kamil kiepsko pisze, nie potrafi się skupić, ciągle coś niszczy, rozbija. Wciąż trudno mu też zrozumieć, że w rodzinie, w życiu obowiązują zasady.

Krystyna: Od pięciu lat nie umiem wpoić mu, że rano i wieczorem trzeba myć zęby. "Ale po co?", pyta. Tłumaczę. Potakuje, a potem znów nie myje. Tak jest z wieloma sprawami. Ze starszymi dziećmi nie miałam takich problemów. Wystarczyło powiedzieć raz. Od terapeutki dowiedziałam się, że dziecko, które było maltretowane - a Kamil jest takim dzieckiem - nie rozumie, gdy się do niego mówi: "nie wolno". Bo dopóki nie czuje strachu i bólu, uważa, że wszystko mu wolno. Z drugiej strony gwałtownie reaguje na podniesiony ton. Na szczęście już potrafię powiedzieć: "nie możesz", czasem krzyknąć. Ale na początku bałam się okazać złość. Bo ze strachu przestawał mówić.

Dziewczynka z plakatu

Siedem lat temu. Wśród znajomych Krystyny coraz więcej par decyduje się na trzecie dziecko. Koleżanki, które mają już starsze, odchowane, zachodzą w ciążę. Ukłucie zazdrości. Krystyna myśli: "Też chcę się kimś opiekować. Dzieci rosną, za chwilę nie będą mnie potrzebowały". Rozważa adopcję, bo nie chce wracać do etapu pieluch i nieprzespanych nocy. - Kiedyś zobaczyłam plakat, który zapadł mi w pamięć - opowiada.

Blondyneczka w różowej spódniczce, a pod spodem napis: "I ty masz szansę na zastępcze rodzicielstwo" - kontynuuje. - Po jakimś czasie zapytałam męża: "Czy bierzesz pod uwagę adopcję? - Czuję, że bardzo tego chcesz, więc nie będę się sprzeciwiał" - usłyszałam. Piotr pamiętał, jak przeżywałam każdą informację w Wiadomościach o dzieciach z patologicznych rodzin zabieranych do sierocińców. Pamiętał też, że czytałam o adopcji. Na wszelki wypadek, bo może kiedyś...? Krystyna powie potem znajomym, którzy będą ją podziwiać, że tak poświęca się dla obcego dziecka: "Podziwiajcie mojego męża. Nie jest trudno znaleźć kobietę, która pragnie adopcji, mężczyznę znacznie trudniej". Skoro podjęli już decyzję, zaczyna szukać w internecie ośrodków adopcyjnych w ich mieście. Jedzie do najbliższego. Sama.

W sekretariacie pyta: "Chcę adoptować dziecko, co mam zrobić?". Kilka tygodni później Piotr wraca do rozmowy "I co, dowiadywałaś się?". Jeszcze nie wiedzą, że na dziecko czeka się miesiącami. Najpierw egzamin kwalifikacyjny - test psychologiczny. Sto pytań. Od konkretnych: dotyczących tego, jak i gdzie mieszkają, co robią, po abstrakcyjne: czym jest na przykład miłość? Wyniki po kilku dniach. "Zakwalifikowali się państwo", słyszy Krystyna. Kolejny krok. Kursy przygotowujące do adopcji. Będą się uczyć, jak przyjąć dziecko, co robić w razie problemów. Pierwsza rozmowa z Marysią i Jakubem. Siadają w kuchni. "Chcemy adoptować chłopca lub dziewczynkę", mówią. Córka, jak zawsze spokojna i wyważona, mówi: "To ma sens".

Syn wpada histerię. Płacze, krzyczy, tupie. "Wszyscy pomyślą, że ja też jestem adoptowany. A jak nie pokocham tego brata czy siostry?! Pomyślą, że jestem zły". Tłumaczą: "Przecież nie jesteś adoptowany, a ludzie mówią różne rzeczy". Nie pomaga. Na szkoleniu Krystyna z Piotrem słyszą: "Zostawcie to, potrzeba czasu, dzieci się przyzwyczają". Jednak Krystyna tłumaczy synowi: "Jest tyle potrzebujących dzieci, mamy pieniądze, możliwości, fajnie będzie mieć rodzeństwo". Gdy trzy miesiące później psychologowie z ośrodka adopcyjnego rozmawiają z dziećmi, Marysia mówi: "Jeśli to będzie siostra, chciałabym tylko, żeby nie ubierała się na różowo". Jakub: "Wolałbym brata". Krystyna: - Odetchnęłam z ulgą.

Kursy kończą się wiosną. I znów czekanie, bo reguły są twarde. To ośrodek wybiera rodzinę dziecku. We wniosku o adopcję można napisać to, czego na pewno się nie chce. Krystyna wpisuje: "Choroby, upośledzenia. Noworodka". - Wstydziłam się, ale nie byliśmy gotowi zająć się kalekim dzieckiem. A co do noworodka - nie chciałam, żeby różnica wieku między dziećmi była duża. Poza tym starsze dzieci mają mniejsze szanse na znalezienie rodziny. Kolejne osiem miesięcy w zawieszeniu. Urządzają nowy pokój. Nie jadą na wakacje, bo przecież mogą zadzwonić z ośrodka. Ale dzwonią dopiero w grudniu: "Jest chłopiec. Pięć i pół roku, zabrany z domu po interwencji policji. Rozwój prawidłowy. Proszę się zastanowić, odezwiemy się jutro", głos pracownika ośrodka jest spokojny.

Telefonuje do Piotra, potem do mamy. "Ten chłopiec urodził się 15 czerwca 2003, dokładnie wtedy, gdy umarł tata", zauważa mama. Krystyna nie jest przesądna, ale coś jej mówi: "to jest to dziecko".

Inny, wycofany

Kilka dni później. We dwoje z mężem idą poznać chłopca. Dziś Krystyna wspomina: - Nic nie pamiętam z tamtego spotkania. Tylko wczepiające się we mnie dzieci. I Kamil. Inny, wycofany. Na kolejne spotkanie zabierają Marysię i Kubę. Ona podchodzi do sprawy zadaniowo. Układa z chłopcem puzzle, Kuba krąży. Podchodzi, siada na dywanie, nagle wstaje, potem znów siada. - To był dla nas wszystkich stres, każdy reagował na swój sposób - wspomina Krystyna. Kolejne odwiedziny. Kamil już uśmiecha się na ich widok. Ale Krysia jest pedagogiem. Czuje, że coś jest nie tak. Chłopiec prawie nie mówi, dwie godziny zajmuje się jedną rzeczą. "Może to autyzm?", konsultuje jego zachowanie ze znajomą. Uruchamia wszystkie kontakty, żeby lepiej poznać przeszłość dziecka.

Kto uznał, że rozwój jest prawidłowy? Okazuje się, że nikt go nie badał. Do tego wiadomość, że rodzicom nie odebrano praw.

Krystyna: - Zrobiłam aferę, ośrodek natychmiast zaproponował nam inne dziecko. Nie wiedziałam, co robić: czekać, czy rezygnować. Znów zebraliśmy się w czwórkę w kuchni. I wtedy nasz syn zapytał: "Na mnie też byście nie czekali?". Wystarczyło. Wiedzieliśmy, że nie możemy się poddać, już choćby dla Kuby.

Demony z przeszłości

Formalności się przeciągają. Sędzia na urlopie albo chora, ojciec Kamila nie odbiera awiza. W końcu Krystyna nie wytrzymuje. Jedzie do sądu, siada pod gabinetem sędziego i oznajmia. "Nie wyjdę stąd, dopóki nie dostanę zgody na zabranie Kamila". Piętnaście minut przed zamknięciem urzędniczka wyraża zgodę, żeby chłopiec do czasu zakończenia sprawy o adopcję zamieszkał z Krystyną i jej rodziną. Jeszcze wieczorem mała walizka ląduje w salonie, chłopiec w szoku rozgląda się po wnętrzu. "To twój nowy dom", Krystyna delikatnie głaszcze go po ręku. "On musi zamieszkać ze mną, nie może sam spać" - decyduje Kuba.

Krystyna zastanawia się: potrzeba kontroli czy naprawdę troska? Zgadza się jednak. Chłopcy śpią tak przez rok. Łóżko przy łóżku. - Dziwiłam się, Kuba był nastolatkiem, często przychodzili do niego koledzy. Nigdy nie wyganiał Kamila. "To mój brat, siedzi z nami", mówił. Jesienią, po dwóch latach walki o Kamila ostatnia rozprawa w sprawie o adopcję. Krystyna przynosi do sądu zdjęcie trójki dzieci. Obiad w restauracji, Kamil pośrodku. Marysia i Kuba obejmują go mocno. Wszyscy się śmieją.

Sędzia: "Nigdy nie widziałam dziecka, które w ciągu kilku miesięcy zrobiło taki postęp. Nie mam wątpliwości, że są państwo świetnymi rodzicami". Ale Krystyna biega od psychologa do psychologa. Dlaczego chłopiec tak mało mówi? Dlaczego w galerii handlowej dostaje napadu paniki? Podczas zakupów Krysia prosi ekspedientkę o łyżkę do butów. Jest długa, metalowa. Chłopiec krzyczy: "Nie bijcie mnie, nie bijcie!". Ludzie patrzą, Krystyna chce zapaść się pod ziemię. Ale mówi cicho: "Kamilku, czy myśmy kiedyś cię uderzyli?".

Powoli odkrywa jego przeszłość. Rodzice chłopca mają w sądzie sprawę o maltretowanie. Kiedy Kamila znalazła policja, wyglądał jak po chemioterapii - bez włosów i paznokci. Siedział na ziemi i jadł suchy makaron z chińskiej zupki. Kolejny terapeuta diagnozuje u Kamila mutyzm wybiórczy. Jego milczenie to rodzaj zaburzenia emocjonalnego wywołanego traumą. On rozumie, co się do niego mówi, ale sam nie chce się odzywać. Inny pediatra zauważa problemy z integracją sensoryczną. Kolejni terapeuci, ćwiczenia, praca. Działanie, działanie, działanie.

Czy kiedyś to poczuję?

Znajoma pyta: "kochasz go?". Trudno odpowiedzieć. Czy czekanie na Kamila i walka o niego były miłością? Czy dbałość, leczenie jest już miłością? Nie. Najtrudniej jest z zapachem. Biologiczne dzieci pachną znajomo, Kamil - obcym człowiekiem. Krystynie wstyd, bo chłopiec wciąż chce się przytulać. Z dziecka, które bało się dotyku, staje się przylepą. Szybko mówi "mama". I wyznaje: "kocham". Ona nie potrafi. Wie, jak się kocha dziecko. W panice myśli: "Boże, czy ja to poczuję?".

Czasem się zastanawia, jak radzi sobie reszta rodziny. Ale o tym nie rozmawiają. Marysia troszczy się o Kamila jak starsza siostra: "Umyj ręce, nie oglądaj za długo telewizji". Kuba jest wzorem. Kamil chwali się: "Mój starszy brat gra w drużynie piłkarskiej, jest mistrzem". Piotr przytula, przywozi prezenty, angażuje do pomocy. Krystyna: - Wiem, że u niego uczucia też ewoluowały. Z czasem dłużej trzymał Kamila na kolanach, inaczej na niego patrzył. Mijają trzy lata. Kamil już mówi, ale zaczyna szkołę i pojawiają się przypomina sobie tamten plakat. Śliczna blondynka w różowej sukience. Idealistyczne wyobrażenie o adopcji. Rzeczywistość jest trudniejsza.

Krystyna: - Rozumowo byłam przygotowana na różne rzeczy, ale zapomniałam o jednym. Są sprawy, których nie da się ogarnąć tylko głową, bo dochodzą emocje. Przez lata emocje budzi podejście babć. O Marysię i Kubę wciąż pytają. Ze szczegółami chcą znać plan dnia. Co zrobili, powiedzieli, z kim się spotkali. Kamil? "A, chory, no to trzeba do lekarza", "Zdrowy? Świetnie". Koniec. Prezent na urodziny, imieniny, święta. "Mamo, dlaczego go nie kochasz? - pyta Krystyna. - No wiesz, on już był duży, jak go wzięliście, długo się przyzwyczajam" - broni się tamta. Krystyna płacze nocami. Chce normalności.

Znajomi podziwiają. Ale gdy Kamil przypadkiem coś rozbije, przewracają oczami. Kiedyś, gdy rozrabiał Kuba, nigdy tak nie reagowali. A może to ona jest przewrażliwiona? Krystyna przypomina sobie z kursu: "I tak kiedyś usłyszycie od ludzi, że dziewczynka najwyżej wyrośnie na dziwkę, a chłopak po prostu was zabije. Takie są stereotypy". Dręczą ją myśli: czy Kamil jest gorszy od innych, czy go lubią, czy da sobie w życiu radę? Tworzy czarne scenariusze: "Chłopak dorośnie, zejdzie na złą drogę". Zaraz się jednak złości: "Tak samo Kuba może źle skończyć, jest impulsywny, nie ma znaczenia: geny, nie geny".

Instynkt i intuicja

Pół roku temu sama ląduje u psychologa. Jednym tchem mówi: "Już o siódmej rano jestem zmęczona i marzę o wieczorze". "Niech pani opowie mi o swoim dniu" - prosi terapeutka. Krystyna wylicza: czwarta rano pobudka. Tak lubi, nie potrafi długo spać. Zresztą rano pisze e-maile do rodziców uczniów. Później budzenie chłopaków, szybkie śniadanie i do szkoły. Zajęcia ma do 14, potem biegiem na siłownię - musi wreszcie schudnąć, zakupy i powrót po Kamila. Czas spędzany w samochodzie. W poniedziałki basen, wtorek - zajęcia z hipoterapii, środa - terapia, czwartek - angielski, piątek i sobota znów konie i angielski. W domu jeszcze rozwiązywanie zadań, bo syn ma problemy z matematyką. Ona już ledwo widzi na oczy, ale kiedy Kamil w końcu sam rozwiąże równanie, krzyczy z radości. Potem kolacja, jeszcze trzeba porozmawiać z Kubą, bo przecież w tym roku matura.

Stres, nerwy i czasem pytanie, czy dobrze, że zdecydowała się na adopcję. Czy jest dobrą matką? Czy nie zaniedbuje Marysi i Kuby? Czy nie ponieśli z powodu jej wyboru zbyt wysokiej ceny? "Zasypiam codziennie koło północy. Ale nawet we śnie prześladują mnie koszmary", wyżala się terapeutce. Dostaje zadanie domowe: odpuścić jedną rzecz. W sobotę prosi Piotra: "Jesteś zmęczony, ale ja też. Odwieziesz Kamila?". Potem wyrzuty sumienia, choć Piotr przytula i prosi: "Mów mi, co mam robić, czasem się nie domyślam".

Kolejne spotkania z terapeutką i zadania: nie zadręczać, nie zastanawiać się, jak powinna się zachować. Odpowiedzialność nie jest najważniejsza, tylko instynkt i intuicja. Piątkowe popołudnie, torby spakowane. Krystyna i Piotr wyjeżdżają na weekend do Krakowa. To pomysł Marysi, już studentki. Mama jeszcze w drzwiach instruuje: "Pamiętaj, żeby Kamil zjadł kolację". Dziewczyna przewraca oczami: "Odpoczywaj. I nie dzwoń". No to nie dzwoni. Weekend jak dwadzieścia parę lat temu. Knajpy, spacer nad Wisłą i kolacja na Kazimierzu. Krystyna: - Przez cały dzień oddychałam z ulgą, wieczorem poczułam niepokój. "Ciekawe, co robią nasze dzieci?", spytałam Piotra. Roześmiał się: "Odpuść sobie, mamo kwoko".

Katarzyna Troszczyńska

Twój Styl 3/2012



Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: adopcja | rodzina | dzieci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy