Reklama

Arkady Fiedler: Kolonialne plany skończyły się na łapaniu motyli

Jego energia i pasja odkrywania nieznanych krajów i regionów przez dziesięciolecia budziły podziw otoczenia. Odbył 30 wypraw w najdalsze zakątki Ziemi, od Kanady po Amazonię i od Syberii przez Oceanię po Afrykę. Wydał 32 książki, przetłumaczone na 23 języki. W sumie sprzedano 10 mln egzemplarzy jego autorstwa. Swoje pasje przekazał synom i wnukom. Stworzył muzeum w swoim domu w Puszczykowie.


Zaangażowanie Arkadego Fiedlera w plany pozyskania dla Polski kolonii to historia zapomniana. W 1928 r. udał się on w pierwszą daleką podróż. Celem była Brazylia, skąd zamierzał przywieźć spreparowane okazy egzotycznych zwierząt dla Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, a także żywe stworzenia dla tamtejszego ogrodu zoologicznego.

Wylądował w brazylijskim stanie Parana, do którego od końca XIX w. licznie przybywali imigranci z Polski.

Polacy w Paranie


Poznał tam potomków polskich osadników, którzy pomagali mu w łowieckich wyprawach. "Wkrótce okazało się, że nie możemy podołać pracy. Zbyt obfitą zdobyczą darzyła nas puszcza. Więc dobraliśmy sobie do pomocy chwackich synów polskich kolonistów" - pisał w książce "Bichos, moi brazylijscy przyjaciele". Podczas pobytu w Paranie Fiedler korzystał też z pomocy polskiego konsulatu w Kurytybie, gdzie deponował swoje zbiory, a także powierzał opiece żywe zwierzęta.

Reklama

"Co kilka dni wracałem do Kurytyby i stwierdzałem z zadowoleniem, że zwierzęta moje, zwłaszcza ryjkonos, pozyskiwały przyjaźń całego konsulatu" - zapisał. Konsulem w stolicy Parany był od 1920 r. Kazimierz Głuchowski, entuzjasta polskiego osadnictwa w tropikach, założyciel Związku Pionierów Kolonialnych. Stał on za manifestem, który ukazał się w 1929 r. na łamach miesięcznika "Morze" wydawanego przez Ligę Morską i Rzeczną, rok później przekształconą w Ligę Morską i Kolonialną.

"Liga domaga się 10 proc. kolonii poniemieckich tytułem należnej nam słusznie i bezspornie schedy, propaguje ideę wyzyskania kolonij francuskich w formie kondominium gospodarczego z Francją na tym terenie" - pisano.

Liga postulowała "koncentrację polskiego wychodźstwa", które szacowano na 150 tysięcy osób rocznie. Za tereny najlepiej nadające się do masowego osadnictwa uznano Paranę. Podróżujący po odległych zakątkach stanu Fiedler był ważnym informatorem dla konsula, planującego wielkie zakupy dziewiczych ziem. Zainteresowanie budziła również Angola, choć brano ją na cel raczej jako miejsce, w którym plantacje zakładać będą polscy obszarnicy.

Wykupowi ziemi w Paranie sprzeciwił się rząd Brazylii, z kolei polskich pionierów z Angoli stanowczo wyprosił rząd portugalski, który nie życzył sobie konkurencji we własnych koloniach. Nadzieje wiązano też z Liberią, która była wówczas jednym z dwóch niepodległych państw w Afryce. Liga zawarła z przedstawicielami rządu w Monrovii umowę na dzierżawę tamtejszych plantacji. Z Gdyni wyruszył zaś w daleki rejs frachtowiec "Poznań" z ładunkiem towarów oraz kandydatami na pierwszych osadników na pokładzie. Przedsięwzięcie skończyło się klapą, bo polscy plantatorzy nie poradzili sobie z niesprzyjającym klimatem, a przywiezione dobra nie zachwyciły miejscowych.

Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo ani cement w ćwierćtonowych beczkach, ani emaliowane nocniki nie stanowiły przemyślanej oferty dla liberyjskiego rynku. W dodatku w Warszawie interweniował rząd Stanów Zjednoczonych, który uznał, że nie po to sto lat wcześniej stworzono potomkom byłych niewolników ich własne państwo, by swoje kolonie urządzała w nim Polska.

Kto na Madagaskar?


Wielkie nadzieje niedoszli kolonizatorzy wiązali z Madagaskarem. W 1928 r. francuski rząd wpadł na pomysł otwarcia tego kraju dla osadników z Europy. Francuzi uznali, że polscy chłopi doskonale nadają się na siłę roboczą, która zastąpi krnąbrnych Malgaszów. Zainteresowanie emigracją na wyspę wyraziły też środowiska polskich Żydów, tak więc hasło "Żydzi na Madagaskar" nie miało początkowo wydźwięku antysemickiego. W 1937 r. za morze wyruszyła polsko-żydowska komisja, której zadaniem było zbadanie możliwości osadnictwa.

Pojechał tam też Arkady Fiedler. Oficjalnie po to, by zebrać materiał do kolejnej książki, nieoficjalnie jako wysłannik MSZ. Resort powierzył mu zbadanie sytuacji na wyspie i przygotowanie niezależnego raportu. Relację z wyprawy Fiedlera możemy przeczytać w książce "Jutro na Madagaskar". Pisarz zawarł w niej wiele obserwacji dotyczących przyrody i obyczajów malgaskiej ludności, a także szans na osadnictwo. - Serce rośnie, gdy o nich pomyśleć - pisał o polskich pionierach. - Spisali się gracko. Złożyli dowód, że z łagodnych pól polskich i łaskawego klimatu można przenieść i gdzie indziej twardą krzepę i junacką ochotę. Zauważał przy tym jednak, że tylko kotlina Ankezina w północnej części wyspy nadaje się jako tako do prowadzenia gospodarstw.

"Dziś doliny pokryte są perzem i papyrusem i niesforne kaprysami wody, lecz jutro skute w okowy ludzkiej gospodarki, zaszumią przepychem rozległych plantacji. Będzie tu rosła kawa okazała i bogata" - rozmarzył się pisarz, widząc już oczami wyobraźni Polaków krzątających się przy drzewkach kawowca. "Wierzę, że przed wszystkimi innymi osadnikami świata będzie tu najodpowiedniejszy chłop polski, brat pioniera parańskiego" - snuł kolonialne wizje.

Czasem sam jednak studził kolonialny zapał, przytaczając rozmowę z francuskim gubernatorem Madagaskaru, z którym łączyła go nić sympatii. Podczas jednej z wizyt nasz podróżnik zastał gospodarza w podłym nastroju. Zapytany o powód, urzędnik sięgnął do szuflady i wyjął z niej wycinki z francuskiej pracy. "Niech pan spojrzy. Piszą, że chcecie przysłać tu z Polski 30 tysięcy Żydów. Przecież to kompletne mrzonki! Madagaskar to nie Parana. Tutejszy lateryt jest wypalony słońcem i wypłukany przez deszcze. Na całej wyspie może 6 tysięcy hektarów nadaje się do tego, by mogli na niej gospodarować europejscy osadnicy. Ziemi jest góra dla 1,5 tysiąca chłopów z rodzinami, i to pod warunkiem, że będą napływać powoli, przez jakieś 10 lat" - tłumaczył dobitnie gubernator.

Rok później sprawa osadnictwa ma Madagaskarze była już nieaktualna. W Paryżu zmienił się rząd, a nowa ekipa wycofała ofertę skierowaną do władz RP. Aspiracje kolonialne nie słabły aż do wojny. Jeszcze w 1939 r., gdy jasne było, że konflikt z Niemcami jest kwestią czasu, do polskiego MSZ wpłynęło pismo Ligi z żądaniem sprawdzenia statusu prawnego... Antarktydy. W kręgach rządowych wyjątkowo krytyczny stosunek do tych planów miał minister Józef Beck.

"W dziedzinie spraw określanych jako "kolonialne" Polska przeszła okres podniecenia, szczerze mówiąc, zupełnie dziecinnego. Od razu powiedziałem naszym "kolonizatorom", że moim zdaniem kolonie polskie zaczynają się już w Rembertowie" - wspominał. Dziś pamiątką po tamtych marzeniach są bogate zbiory przywiezione przez Fiedlera z dalekich wypraw. Można je zobaczyć w muzeum pisarza w Puszczykowie. Jest wśród nich wspaniała kolekcja tropikalnych motyli.

KAC

Zobacz także:

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy