Reklama

​Anna Płowiec: O szczęście trzeba zawalczyć

- Wiek i pokonane przeszkody nauczyły mnie, że życie trzeba wziąć we własne ręce, na tyle, na ile jest to oczywiście możliwe, a nie narzekać na wszystko. Tego uczę swoją córkę i już widzę, że, jak to się mówi, nauka nie idzie w las - mówi Anna Płowiec, autorka debiutanckiej książki "W cieniu magnolii".

Akcja powieści "W cieniu magnolii" rozgrywa się w Krakowie. Dlaczego Kraków?

Anna Płowiec: - Trochę z konieczności. Tutaj studiowałam, tutaj mieszkam, z tym miastem związane jest całe moje dorosłe życie. Lubię Kraków zwłaszcza wiosną, kiedy całe miasto i wtopiona w nie przyroda budzą się do życia. Cieszą mnie kwitnące wtedy białoróżowe magnolie, niektóre już bardzo stare i potężne, zwłaszcza w okolicach Olszy. Darzę tę dzielnicę sentymentem, bo mieszkałam tam parę lat i to był bardzo szczęśliwy okres w moim życiu. Uwielbiam te drzewa, ich zapach i przemijające zbyt szybko piękno. Drugi rodzaj drzew, które tak ożywczo i wręcz terapeutycznie na mnie działają, to drzewa pomarańczowe i ich zniewalający, słodki zapach podczas wiosennego kwitnienia. Lecz by go poczuć, muszę latać aż do Andaluzji. Ale to już inny temat, przepraszam za dygresję, wracajmy do Krakowa.

Reklama

- "W cieniu magnolii" to moja pierwsza książka, może też dlatego łatwiej było mi ją pisać, umieszczając akcję i bohaterów w dobrze znanych sobie, ulubionych czy obdarzonych sentymentem miejscach, jak kawiarnia Santos, pizzeria Cyklop, Klub Pod Jaszczurami czy znana od lat wszystkim krakusom niebieska nyska z kiełbaskami pod Halą Targową. I nie było to pójście na łatwiznę, choć tak może się wydawać, tylko raczej chęć czerpania maksymalnej przyjemności z pisania oraz z przywoływania osobistych, dawnych wspomnień.

- Gdyby zadała mi pani to pytanie za trzydzieści lat, odpowiedziałabym, że starsi ludzie uwielbiają zagłębiać się we wspomnienia z czasów młodości i opowiadać o tym bez końca, przywołując szczególnie miłe zdarzenia i piękne miejsca. Dlatego właśnie Kraków.

W swojej powieści tworzy pani mapę krakowskich miejsc. Czy organizując wycieczkę po ulubionych lokalizacjach, ograniczyłaby się pani do tych wymienionych w powieści, czy pokusiłaby się o dodanie paru nowych?

- Jeśli chodzi o mapę krakowskich miejsc, to będzie ona znacznie rozszerzona w kolejnych częściach powieści - również o takie miejsca, których współcześnie próżno szukać na tej mapie. Dlatego teraz nie chciałabym wybiegać w przyszłość, pozostawmy czytelnikom przyjemność odkrywania podczas lektury kolejnego tomu. Trudno nie zapytać o to, ile wątków biograficznych obecnych jest w powieści W cieniu magnolii. Trudno nie zapytać, ale nie łatwo odpowiedzieć. W filmie "Sztuka kochania" pod koniec filmu pytają Michalinę Wisłocką, czy swoją książkę oparła na osobistych przeżyciach. Odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem: "Czy ślepy umiałby napisać o kolorach?". Aż tak wymijająca nie będę.

- Tak naprawdę wiele wątków biograficznych w tej powieści nie ma, to nie jest książka o mnie ani o żadnej znanej mi osobie. Historia tylko nawiązuje do czasów moich studiów. Rzeczywiście studiowałam bibliotekoznawstwo i chodziłam na zajęcia do instytutu przy ulicy Grodzkiej; piliśmy kawę w kawiarni naprzeciwko - w Santosie, podobnie jak Alicja przesiadywałam też w Bibliotece Czartoryskich i mozolnie, czasami ze szkłem powiększającym, odcyfrowywałam oryginalne listy z 1829 roku dotyczące spraw założycielskich drukarni Czartoryskich w Puławach, ponieważ z tego tematu pisałam pracę magisterską.

- Niektóry sceny, które zapamiętałam z tamtego okresu, wykorzystałam do budowania atmosfery w książce. Trzaskający mróz, kiedy czekałyśmy w kolejce do Klubu Pod Jaszczurami, i moje zmarznięte nogi w cienkich rajstopach i krótkiej spódnicy. Podczas jednego z takich wyjść poznałam mojego - byłego już - męża, który zaprosił mnie na rewelacyjny obiad ugotowany przez jego babcię; mnie, tułającej się po akademikach i stołującej się w barach mlecznych, rzeczywiście zapadło to w pamięć. Mogę też przywołać pewną zaskakującą scenę - pewnego razu wyszłam z zajęć, a tu w bramie instytutu czekał na mnie z kwiatkiem chłopak, którego, jak myślałam, już nigdy nie zobaczę. Dowiedział się, gdzie studiuję i kiedy kończę wykłady. Jesteśmy znajomymi do tej pory. To były piękne czasy, miło powspominać.

Ciekawi mnie, czy postacie Leszka i Janka mają swoje pierwowzory w świecie rzeczywistym.

- Na pewno jeden bohater taki ma. Wygląd i zachowania Borysa, psa Alicji, są wręcz skopiowane z mojego psa rasy lagotto romagnolo, wabiącego się Bianko, wiecznego szczeniaka z wyglądu przypominającego białą, słodką owieczkę. A inne postacie? Na szczęście nigdy nie miałam okazji poznać z bliska aż tak czarnego charakteru, jakim jest Leszek, z czego się cieszę.

- A Janek? W ostatnich latach otacza mnie wielu dobrych ludzi, więc Janek - tak, ma swój pierwowzór. Dobroć i troska nie tylko o główną bohaterkę, ale i o rodzinę mogą rzeczywiście czynić tę postać trochę jednostronną, ale tacy mężczyźni - prawie idealni - naprawdę istnieją. I mam olbrzymią nadzieję, że wiele kobiet wie o tym doskonale z własnego doświadczenia i odnajdzie w Janku znane im cechy.

- Dankę natomiast obdarzyłam cechami mojej bliskiej koleżanki z czasów studenckich. Szukałam jej ostatnio na różnych portalach społecznościowych, niestety przepadła jak kamień w wodę. Jeśli szczęśliwym trafem, a w takie wierzę, przeczyta W cieniu magnolii, na pewno siebie rozpozna i, mam nadzieję, odezwie się wtedy do mnie. Ponieważ nasze drogi się rozeszły, zanim Gośka - bo tak moja koleżanka miała na imię - znalazła swoją drugą połówkę, liczę, że i ona, podobnie jak Danka, w końcu ją odnalazła i jest szczęśliwa i spełniona w życiu.

Główna bohaterka jako studentka nie do końca radzi sobie w relacjach damsko-męskich. Czy już jako dorosłej kobiecie Alicji łatwiej przychodzi podejmowanie decyzji w sprawach sercowych?

- No cóż, niektórym kobietom nie do końca łatwo przychodzi podejmowanie słusznych decyzji w takich kwestiach. Można się stuprocentowo spełniać w każdej innej dziedzinie, a w sprawach sercowych ponosić porażki. Alicję los ciężko doświadczył, dlatego nie weszła w kolejny związek i sama wychowywała córkę. Ona zresztą również była wychowana tylko przez matkę, a historia lubi się powtarzać, nie tylko w książkach.

- Często powielamy błędy i schematy zachowań poprzednich pokoleń, naszych matek, babek, często nawet nieświadomie. Wymaga od nas wiele wysiłku, otwartego umysłu i świadomej woli, żeby się z tych uzależnień i schematów wyzwolić. Alicja w końcu dojrzała do tego, żeby zawalczyć o własne szczęście, choć przyznam, długo to u niej trwało. Dlatego apeluję - jeśli tylko mamy możliwość, w imię własnego szczęścia działajmy jednak trochę wcześniej.

Czy sądzi pani, że przeznaczenie ma decydujący wpływ na nasze życie, czy nie i tylko od nas zależy, jak będzie ono wyglądało?

- Odpowiadając na to pytanie, można by napisać całą książkę. Mój mąż streszcza ją natomiast do jednego, konkretnego zdania: im człowiek mocniej chwyci byka za rogi, tym będzie miał większy wpływ na swoje życie. I tego będę się trzymać, bez rozgadywania się. Oczywiście, mogłabym mówić długo i mądrymi słowami, ale po co?

Kobiety w powieści "W cieniu magnolii" stale zmuszane są do podejmowania trudnych decyzji, lecz pomimo licznych zawirowań starają się spełniać życiowo. Jaka jest pani recepta na szczęście?

- W 2010 roku zrobiłam roczne studia podyplomowe z zakresu prowadzenia szkoleń i coachingu w Wyższej Szkole Europejskiej im. Tischnera w Krakowie. Jako pracę dyplomową miałam za zadanie poprowadzić krótkie szkolenie z dowolnego tematu. Wymyśliłam sobie taki, który mnie intrygował od zawsze: jak być szczęśliwym? Już wtedy przebijał się do mnie pomysł napisania historii o prostej dziewczynie szukającej szczęścia w życiu. Miałam pierwsze zdanie, poza które zresztą nigdy nie wyszłam, więc szkolenie rozpoczęłam slajdem z: "Nigdy nie byłam wielką intelektualistką. Nigdy nie zadawałam sobie pytań z gatunku egzystencjalnych: kim jestem, dokąd zmierzam i po co to wszystko? Ale odkąd pamiętam, zawsze nurtowało mnie pytanie: jak być szczęśliwym? I dalej szukam tej odpowiedzi w życiu, potykając się krok za krokiem...".

- Od tamtej pory minęło już parę lat. Pomysł stworzenia historii o prostej dziewczynie rozpłynął się, nabrałam trochę więcej mądrości życiowej, i teraz potykam się coraz rzadziej i coraz mniej boleśnie. Pozbyłam się ugruntowanych mitów takich jak "muszę jeszcze więcej" czy "będę szczęśliwa, gdy tylko...". Naprawdę staram się być szczęśliwa i zadowolona z życia niezależnie od tego, co mam i ile mam. Udaje mi się. Znam za to wiele osób, które mają dużo więcej i osiągnęły o wiele więcej niż ja, a nie wyglądają na zadowolonych.

- W byciu szczęśliwym bardzo pomaga mi to, że staram się mieć kontrolę nad swoim życiem, nad tym, co robię, czym się zajmuję, jakim jestem człowiekiem i z kim przebywam. To ja wybieram i decyduję, nie jestem biernym obserwatorem i uczestnikiem rozgrywających się wydarzeń. Wcześniej tak niestety żyłam przez długie lata i daleka byłam od bycia szczęśliwą. Na szczęście wiek i pokonane przeszkody nauczyły mnie, że życie trzeba wziąć we własne ręce, na tyle, na ile jest to oczywiście możliwe, a nie narzekać na wszystko. Tego uczę swoją córkę i już widzę, że, jak to się mówi, nauka nie idzie w las. Ale to recepta, która sprawdziła się u mnie - chyba każdy sam musi dojrzeć i znaleźć własny sposób na szczęście. Na pocieszenie dodam, że upływające lata i każda pojawiająca się z biegiem czasu drobna zmarszczka bardzo do odnalezienia tej recepty zbliżają.

Bardzo interesującym wątkiem stała się historia matki Alicji, Julii, i jej narzeczonego Sylwka. Czy możemy liczyć na wytłumaczenie ich relacji w następnej książce?

- Ich relacja rzeczywiście była bardzo skomplikowana i dlatego losy rodziców Alicji potoczyły się tak, a nie inaczej. Choć tak naprawdę to nie ich relacja, a raczej czasy młodości Julii i Sylwka były skomplikowane - poznali się latem w trudnym roku 1968, co musiało rzutować na całą historię ich miłości. Myślę, że Alicja zasługuje na to, by w końcu poznać historię swoich rodziców i spróbować zrozumieć motywy matki zachowującej dla siebie rodzinną tajemnicę - dlatego moja kolejna książka będzie właśnie o tym.

Kasia odkrywa łączącą ją z dziadkiem pasję do wspinaczki górskiej. Dzięki temu dochodzi do wniosku, że będzie mogła teraz lepiej zrozumieć siebie. Czy przez to, że Alicja nigdy nie próbowała odkryć historii swego ojca, cały czas poszukuje własnego ja?

- Na pewno osobie, która nie ma utrwalonych, dobrych wzorów z dzieciństwa, nie przerobiła wszystkich dziecięcych lekcji w trudnej szkole życia, nie miała możliwości czerpać od każdego należnego jej nauczyciela, czyli zarówno od ojca, jak i od matki, jest znacznie trudniej w dorosłym życiu. Trudniej nawiązywać prawidłowe relacje, skoro się ich wcześniej nie poznało, łatwiej się zagubić w gąszczu swoich nie zawsze zrozumiałych odczuć i reakcji. Alicja na początku nie podejmuje w życiu zdecydowanych kroków, trochę godzi się na to, co los - nie zawsze łaskawy - jej przynosi. Czasami trzeba ją nieco popchnąć do działania.

- Ale takie są przywileje młodości: nie zawsze potrafimy jasno określić się w życiu, odnaleźć się w środowisku, rozpoznać swoje prawdziwe potrzeby i cele, ku którym dążymy. Na pewno to, że Alicja wychowała się bez ojca, jej nie pomogło, ale życie pokazuje, że czasem nawet gdy ktoś jest wychowany w pełnej rodzinie, los mu nie sprzyja i ta osoba wini za to wszystkich wkoło, tylko nie siebie. Dlatego każdy człowiek odpowiedzialny za swoje czyny i decyzje nie powinien obwiniać rodziców za to, jacy byli, lub że nie było ich w ogóle.

O autorce

Anna Płowiec - uwielbia długie rozmowy z córką, spacery po parku z ukochanym psem Bianko, wiecznym szczeniakiem oraz jesienne wędrówki po Gorcach. Ze sprawdzonymi przyjaciółmi spotyka się na małą czarną w krakowskim Rio. Nic nie dodaje jej takiej energii jak andaluzyjskie słońce i zapach kwiatów pomarańczy. Jej książka "W cieniu magnolii" ukaże się 8 maja 2018 r. nakładem wydawnictwa Znak Literanova.

Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy