Reklama

Ania Starmach: Obiady trzeba celebrować

W swojej najnowszej książce "Pyszne obiady" jurorka Masterchefa, Anna Starmach, dzieli się swoimi ulubionymi przepisami na tradycyjne i nowoczesne dania obiadowe. O tym, dlaczego warto przykładać wagę do tego posiłku, jak wyglądały tradycyjne obiady w jej rodzinnym domu i co jadła w podróży poślubnej opowiada w rozmowie ze Styl.pl.

Izabela Grelowska, Styl.pl: Poświęciła pani całą książkę obiadom. Czy obiad jest wyjątkowym posiłkiem?

Anna Starmach: - Tak. Bardzo lubię czasownik "obiadować", który oznacza nie tylko jedzenie, ale też spotkanie przy jednym stole, znalezienie czasu na rozmowę, bycie ze sobą. Jedzenie jedynie temu towarzyszy. W dzisiejszym zabieganym świecie warto jest celebrować ten posiłek, który jak żaden inny łączy ludzi.

Czy pani udaje się na co dzień celebrować posiłki?

- To nie jest tak, że przez siedem dni w tygodniu jem obiad o godzinie 15.00, ale bardzo dbam o to, żeby w sobotę i niedzielę obiady były spotkaniem rodzinnym. Bywa, że jemy u moich teściów lub to ja zapraszam rodzinę i przyjaciół.  W ciągu tygodnia może się zdarzyć, że zjadam coś wcześniej, albo obiad zastępuje obiadokolacja.

Reklama

"Obiadowanie" to tradycja wyniesiona z domu?

- Pochodzę z rodziny smakoszy. Uwielbiamy jeść i to nie tylko obiadować, ale też "kolacjować" i "śniadaniować". Lubimy celebrować te drobne, smaczne przyjemności. Zarówno moi dziadkowie od strony mamy jak i taty mieli swoje specjalności - dania popisowe. Moje ciocie genialnie pieką, mój tata smaży mięsa i ryby, moja mama robi wspaniałe zupy i przetwory. Każdy ma u nas jakąś swoją działkę i myślę, że ja w naturalny sposób nasiąknęłam tą atmosferą.

Pamięta pani obiady z czasów dzieciństwa?

- Najmilsze wspomnienia mam z czasów, kiedy nie było telefonów.  Mój dom słynął z tego, że dobrze się w nim  jada, ale też z serdecznego przyjmowania gości, którzy zawsze byli traktowani jak przyjaciele, jak rodzina.  Czasami na obiedzie miało być pięć osób, a nagle okazywało się, że przyszło piętnaście. Obiad przeciągał się do kolacji, a kiedy my, małe dzieci, szliśmy spać, dorośli wciąż rozmawiali i dobrze się bawili. Dzisiaj to już jest nie do odtworzenia, niezapowiedziane wizyty odeszły w przeszłość.

- Wyrastałam w domu otwartym ciepłym, gdzie każdy się dobrze czuł. Gdzie stół nigdy nie był pusty. W każdą niedzielę musiał być rosół. Wiadomo było, że w poniedziałek będzie pomidorowa - to tradycja, która w Polsce jest obecna chyba w większości domów.

- Mama dbała o to, abyśmy nie jedli słodyczy w ciągu tygodnia, ale weekend to był czas pyszności. Jedliśmy ciasta drożdżowe ze śliwkami, na które przepis można znaleźć w książce, albo szarlotki, serniki.

Powiedziała pani kiedyś, że pisze te książki dla osób, które nie umieją gotować. Czy z tą książką jest podobnie?

- Tak. Ja wyrastałam w rodzinie, w której wszyscy gotowali i kiedy wyprowadziłam się od rodziców, nie miałam problemów z tym, żeby coś przyrządzić. Wiedziałam, jak zrobić rosół, mielone, pierogi. Ale potem zorientowałam się, że nawet najprostsze przepisy mogą sprawiać wielu ludziom problemy. Choć niemal każdy miał okazję spróbować gołąbków, zrazów czy klopsów, to nie wszyscy wiedzą, jak te tradycyjne dania przygotować.

- W książce "Pyszne obiady" zamieściłam dużo takich przepisów: na rosół, na zupę koperkową, barszcz, zupę grzybową. Myślę, że warto mieć je zgromadzone w jednym miejscu. Te tradycyjne przepisy są przeplatane treściami bardziej nowoczesnymi. Znajdziemy tu przepis na zupę dyniową, sałatkę z burakami, faszerowaną cukinię. To są propozycje dla tych, którzy dopiero zaczynają, ale też dla tych, którzy już nieźle się rozkręcili i mają ochotę na przykład na małże w białym winie.

Czy nie chciałaby się pani pokusić o napisanie książki dla zaawansowanych?

 - Być może kiedyś przyjdzie na to czas. Pamiętajmy, że dania, które sprawiają wrażenie prostych, są najtrudniejsze. Większości z nas wydaje się, że potrafimy je zrobić. Ale dobrzy kucharze, aby sprawdzić nowo zatrudnianych pracowników, proszą ich o przygotowanie rosołu, który jest przecież podstawą większości zup. Jeśli ktoś nie umie go przygotować lub nie umie oprawić ryby, to nie ma po co iść dalej.

- Najzwyklejszy przepis np. na pstrąga w soli  (można go znaleźć w tej książce), jeśli się go doskonale opanuje, da wyśmienity efekt. Przepis nie musi być skomplikowany, żeby powstało na jego podstawie doskonałe danie.

 Podkreśla pani wagę tradycyjnych przepisów, a jak reaguje pani na mody kulinarne? Warto za nimi podążać?

- Moda na jarmuż albo na dietę bezglutenową to dobre zjawiska, bo zwracają nam uwagę na to, co jemy. Ja jestem szczęściarą - mogę jeść gluten do woli. Ale dzięki temu, że ludzie zaczęli przywiązywać wagę do tego, jakiego rodzaju pieczywo jedzą, na rynku pojawiło się sporo dobrych piekarni. Natomiast nie jestem fanką radykalnych zmian jadłospisu. Zawsze uważam, że najlepsza jest zrównoważona i zróżnicowana dieta.

 Proponuje pani wspaniale obiady z zupą, drugim daniem i pysznym deserem. Jak udaje się pani zachować linię?

- W tej książce znajdują się też przepisy na lekkie dania: ratatouille, sałatkę z bobem czy łososiem.

- Według mnie najważniejszy jest umiar. Ja jem wszystko - zresztą nie mogłabym inaczej, ponieważ na planie Masterchefa próbujemy po 20-30 dań jednego dnia. Kiedy tematem jest ciasto czekoladowe, muszę spróbować 15 kawałków i nie mogę powiedzieć, że nie jem, bo dbam o linię.

- Dlatego staram się na co dzień jeść mniejsze porcje. Do tego cały czas uprawiam sport. Chodzę na siłownię, w zależności od pory roku jeżdżę na nartach lub rolkach.

- Dbam o formę, ale uważam, że w życiu trzeba się cieszyć małymi przyjemnościami. Mogę mieć te dwa kilogramy więcej na wadze, ale w taki zimowy dzień jak dzisiaj, kiedy za oknem już zrobiło się ciemno i zimno, wiem, że zaraz będą piekła sernik z polewą czekoladową. Potem zaparzę dzbanek herbaty, ukroję kawałek sernika i będą czytała dobrą książkę. To będzie udany wieczór i wolę to, niż sałatkę.

A zdarza się pani stosować diety?

- Nie. Kiedy byłam młodsza, jak większość dziewcząt, eksperymentowałam z wyglądem oraz odżywianiem i zdarzało mi się wypróbowywać jakieś diety. Efekty były takie, że chudłam i tyłam. Z czasem zrozumiałam, że to nie ma najmniejszego sensu. Człowiek się męczy, ma zły humor, boli go głowa, a po kilku tygodniach waga wraca.

Jak wygląda przygotowywanie przepisów do książki?

- Mam kuchnię połączoną z salonem, w którym stoi duży stół na nim laptop i mnóstwo papierów.

- Są przepisy, z którymi eksperymentuję i finalny efekt trafia do książki, ale są też tradycyjne przepisy, które wymagają szczegółowego zapisu.

- Kiedy np. stwierdziłam, że brakuje mi przepisu z użyciem marcepanu, długo myślałam o tym, co mogę zrobić. Zdecydowałam się na ciasteczka przekładane marcepanem i spędziłam cały dzień w kuchni, eksperymentując z ciastem kruchym, dopracowując proporcje, zastanawiając się, jak długo piec, jak studzić. To minimalne różnice, które sprawiają, że otrzymamy albo bardzo dobre ciastko, albo ciastko doskonałe  Przekładałam je potem marcepanem i marmoladą, ale po drodze było wiele prób i błędów.

- Oczywiście  przepis na rosół, który gotuję co tydzień, mogę po prostu spisać. Znam bardzo wiele dobrych dań, które gotuję "na oko", ale kiedy przygotowuję przepis do książki, mierzę czas, sprawdzam dokładnie wagę, zwracam uwagę na jakim ogniu gotować. Tak, aby każdy, nawet niedoświadczony, czytelnik miał przygotowaną szczegółową instrukcję.

 Czy w czasie podróży poślubnej odkryła pani jakieś nowe smaki?

- Spędziliśmy tydzień na Korsyce. To była krótka chwila oddechu po bardzo intensywnych, również emocjonalnie, tygodniach. Odwiedzaliśmy sympatyczne knajpki, żywiliśmy się głównie rybami, owocami morza, doskonałą pizzą i makaronami. Nie były to rzeczy, których nigdy wcześniej nie próbowałam, ale jakość  składników była doskonała. Sporo też gotowałam w domu na grillu, ciesząc się tym, że mam chwilę spokoju.

Czyli urlopu od gotowania pani nie bierze?

- Czasami zdarza się, że nie gotuję przez kilka dni, ale tego mi potem brakuje. W czasie podróży z  plecakiem do Azji czy Ameryki południowej nie ma na to warunków, ale kiedy jem pyszne rzeczy w restauracjach, zdarza mi się zagadywać kucharzy. Może nie po to żeby wspólnie pogotować, ale żeby nasiąknąć tą atmosferą.

 Czy są takie rzeczy, których jeszcze pani nie zna, które wciąż są zagadką kulinarną?

- Całe mnóstwo. Dlatego tak kocham swoją pracę, bo choć dużo podróżuję, to wyjazdy zawsze mnie inspirują. Przywożę nowe pomysły i każda podróż przynosi zaskakujące momenty. Tam, gdzie jeszcze mnie nie było, czekają na mnie nowe przepisy i dania.

- Moim ogromnym marzeniem jest podróż do Argentyny, gdzie chciałabym spróbować najlepszych steków. Kusi mnie również podróż do Meksyku - wszyscy jesteśmy teraz zakochani w awokado, ale marzę, aby zjeść guacamole właśnie tam.

- Dopóki nie spróbuje dań kuchni jakiegoś kraju lub regionu na miejscu,  to nie czuję się komfortowo w ich przygotowaniu, bo nie wiem, jak powinny naprawdę smakować.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Jak, pod względem kulinarnym, będą one wyglądać w pani domu?

- Mój dom jest wypełniony osobami, które lubią gotować i dzięki temu święta kojarzą mi się tylko i wyłącznie z przyjemnościami. Dzielimy się obowiązkami. Każdy przygotowuje dania ze swojej działki. Tata jest odpowiedzialny za karpia, przygotowuje smażonego, po żydowsku i karpia w galarecie. Ja przygotowuję słodkości: różnego typu ciasta drożdżowe, keksy. Mama przygotowuje piernik, a także barszcz, uszka i pierogi. Każdy robi to, co lubi i jest z tego zadowolony. Nie wyliczamy, ile kto powinien przygotować potraw, nie przejmujemy się, jeśli ktoś o czymś zapomni, albo coś nie wyjdzie. Mamy do tego zdrowe podejście.

- W zeszłym roku najbliższa ciocia w czasie świąt była w szpitalu. I choć stół był  zastawiony, choinka ubrana, brzmiały kolędy, to było nam bardzo źle, bo cioci nie było z nami.

- Po raz kolejny zrozumieliśmy, że stół jest pełny, jeśli siedzą przy nim ludzie, których kochamy, a nie dzięki temu, że jest bogato zastawiony. Nic się nie stanie, jeśli sernik opadnie, zrobi się zakalec albo barszcz straci kolor. Bądźmy dla siebie wyrozumiali. Pyszne dania to są małe rzeczy, które umilają nam czas, ale jeśli chodzi o święta Bożego Narodzenia to najważniejsza jest atmosfera i ludzie.

A jaką rolę będzie miał mąż?

- Mamy bardzo wysoką choinkę i myślę, że będzie dekorował górne partie, bo jest wysokim mężczyzną. Myślę, że na tym na razie  poprzestanie i małymi krokami będzie się włączał w te przygotowania.

Zobacz także:

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy