Reklama

Aleksandra Konieczna: Rozkosz zwana czekaniem

Popularność po filmach Ostatnia rodzina i Jak pies z kotem mogła zawrócić w głowie. Dla niej antidotum na utratę równowagi jest dystans. Aleksandra Konieczna mówi, że aktorstwo jest jak rysowanie na piasku, wszystko zaraz znika. Ale chyba nie ma racji. Jej aktorskie role sumują się w kobiecą dojrzałość. Dają siłę, by odejść z toksycznego związku, cierpliwość czekania na szczęście. I fantazję, która pozwala wyjść w piżamie po mleko. Przeczytaj fragment rozmowy - całość znajdziesz w listopadowym numerze magazynu Twój STYL.


Piękny ten pierścionek...

Aleksandra Konieczna: W środku blada pistacja, ładne oczko, prawda? Noszę go stale. Mój facet pyta: "Dlaczego śpisz w biżuterii? Porysowałaś mi plecy". A ja czuję, że ten pierścionek przyciągnie bogactwo. Pieniądze by mi się przydały.

Wierzy pani w amulety?

- Czemu nie... chociaż uważam, że trzeba nazywać potrzeby. Francuzi mają powiedzenie: Jeśli czegoś nie masz, to znaczy, że nie dość mocno o tym marzyłeś.

Marzeniom warto czasem pomagać. Pani to potrafi?

Reklama

- Tak. Kiedyś byłam lękliwa, miałam wątpliwości, które dusiłam w sobie. Dzisiaj jest inaczej. Ale z decyzją muszę się przespać. Te najważniejsze podejmuję rano. O tej porze moja intuicja działa najlepiej. Dawniej ją lekceważyłam i kończyło się czołowym zderzeniem. Nauczyłam się więc słuchać wewnętrznego głosu.

Tak było z wyjazdem z rodzinnego Prudnika? Podobno śmiali się z pani planów zostania aktorką.

- To była taka podwórkowa zabawa: "E, ty, Modrzejewska, aleś sobie wymyśliła. Wrócisz tutaj jako babcia klozetowa, przy szpitalu będziesz pracować". Wsparcie? Nie miałam go ani od rodziny, ani od znajomych. Nie było mi potrzebne. Nagle zdecydowałam: bach, wyjeżdżam do Warszawy! To było olśnienie: zrobić po swojemu, spełnić marzenie. Mam czepne ręce, jak czegoś chcę, sięgam po to i często zdobywam.

Skąd u dziewczynki z miasteczka taka fantazja?

- Moja rodzina nie ma tradycji inteligenckich, a co dopiero artystycznych. To się wzięło z mojej potrzeby piękna. Chciałam, żeby dookoła było ładnie, aranżowałam każdy kącik. Chodziłam na spacery, a Prudnik jest pięknie położony w dolinie, otoczony Górami Opawskimi, i wlokłam z tych wędrówek gałęzie, wieszałam na ścianie, a na nich makramy - warkocze, które plotłam z kordonków... Maniakalnie czytałam poezję. Tę miłość rozpalił we mnie profesor z liceum, Andrzej Pajor. Zabierał nas do Starego Teatru w Krakowie. Pamiętam spektakle Jarockiego, Wajdy, pamiętam Jana Nowickiego, Teresę Budzisz-Krzyżanowską. Myślałam, że tak wygląda każdy teatr. Profesor woził nas na zloty szkół mickiewiczowskich. Recytowaliśmy, robiliśmy monodramy. Raz podeszła do mnie nauczycielka, chyba z Olsztyna, i zapytała: "Dziecko, a ty nie chcesz do szkoły teatralnej zdawać? Taka jesteś podobna do Szczepkowskiej...". Faktycznie? Jestem? Będę zdawać, dlaczego nie. Udało się za pierwszym podejściem.


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy