Reklama

​Zofia i Jerzy Nowosielscy: Jak Sunieczka z Sukiem

Zosia zwraca się do Jurka: Żorż, Jerzka, ale także: synku mój, słoniu, słoniusiu, Sukuniu. Jurek do Zosi: Kochana Żoneczko, piesulko, a także Sonieczko, Sunieczko, Suczyno, podpisuje się Suk. Malarzy Zofię i Jerzego Nowosielskich łączyła wyjątkowa relacja.

Przeczytaj fragment biografii Jerzego Nowosielskiego "Nietoperz w świątyni":

I Wystawa Sztuki Nowoczesnej, na której Nowosielski pokazuje swoje "trójkątne abstrakcje, zostaje otwarta 19 grudnia 1948 roku. Na pamiątkowym zdjęciu - z prawej strony, obok schowanego za stołem Nowosielskiego stoi promiennie uśmiechnięta drobna brunetka. Dla środowiska wystawa jest przełomem, dalej będzie już tylko gorzej. Humory nieco wisielcze, jednak we wspomnieniach artysty z tamtego czasu brzmi nuta entuzjazmu. Może dlatego, że to dla niego czas szczególny: dwa tygodnie po otwarciu wystawy, 3 stycznia 1949 roku Jerzy Nowosielski staje na ślubnym kobiercu. Wybranką jest koleżanka z Kunstgewerbeschule - malarka Zofia Gutkowska. Świadkami - Tadeusz Kantor i Zuzanna Piątkowska, przyszła uznana scenografka teatrów muzycznych.

Reklama

Epidemia

Zofia Gutkowska też bierze udział w wystawie, pokazuje obrazy i grafiki: lekkie, surrealistyczne bryły - stożki, walce, kule zawieszone w przestrzeni jak w stanie nieważkości. Na innej pracy: świetliste akwarium, za nim widoczna z profilu dziewczyna przesuwa jedną dłonią po szkle, chcąc zwabić płynące za szybą rybki.

"Zosia siedziała w klasie przede mną - wspomina szkolne lata Ewa Jurkiewicz - i z początku nawet nie zauważyłam, że ona ma niesprawną rękę po Heine-Medina. Tylko pamiętam, jak nagle coś zaświeciło, a to przez jedwabną bluzkę przeświecał metal, bo ona nosiła tę rękę usztywnioną na szynie i przypiętą skórzanymi paskami. Ale zawsze ją otulała, kamuflowała, umiała się ustawić. To widać na zdjęciach z Kunstgewerbeschule, Zosia zawsze stoi tak jakoś bokiem".

Choroba poliomyelitis, zwana "paraliżem dziecięcym" lub chorobą Heinego-Medina, była w tamtym czasie niebywale groźna, często śmiertelna - ofiarą polio był m.in. jeżdżący na wózku prezydent Roosevelt. Skuteczną szczepionkę wynaleziono dopiero w latach 50. Na początku lat 30. we Lwowie wybuchła epidemia, która przyniosła wiele ofiar. Gdy zachorowała dziewięcioletnia Zosia - ratowała ją cała rodzina, ojciec chrzestny był znanym lekarzem, wszyscy stawali na głowie, żeby ją wyleczyć. Niepełnosprawna Zofia już zawsze będzie miała w tej rodzinie specjalny status; starsza siostra Marysia do końca życia będzie się poczuwała do opieki nad słabszą siostrą, co stanie się zarzewiem niejednego konfliktu.(...)

Ojciec Zofii Tadeusz był legionistą i doktorem prawa, zaś w II RP wyższym urzędnikiem państwowym - pracował m.in. w intendenturze Lwowskiego Okręgu Wojskowego. Kazimierz Gutkowski, autor genealogii Rawicze Gutkowscy z Gutkowic, pisze zwięźle: "w grudniu 1939 r. został aresztowany przez NKWD i ślad po nim zaginął". Rodzina przez lata próbowała wyjaśnić okoliczności jego śmierci, odnaleźć choćby najmniejszy ślad. Zabrakło jego nazwiska na listach katyńskich, mógł zginąć w Charkowie lub zostać rozstrzelany jeszcze we Lwowie. Jeden z tropów prowadzi do słynnego moskiewskiego więzienia na Butyrkach.

Matka do końca życia będzie miała nadzieję, że Tadeusz żyje i kiedyś wróci. Przetrwa budowany przez niego dom - willę przy Sadownickiej 25 Nowosielscy będą oglądać podczas wizyty na Ukrainie już w latach 80. Tajemnicza śmierć ojca zaciąży nad domem Zofii i nastrojami tej bardzo lwowskiej rodziny. "Zosię pamiętam z tamtego czasu zawsze z siostrą - wspomina Mieczysław Porębski - one bardzo razem się trzymały, teraz nawet razem leżą w grobie, z matką. To były klasyczne lwowianki, pamiętam później te podwieczorki u Jurków, kiedy one się z nim przekomarzały, że Ukrainiec. Czasem naprawdę patrzyły na niego krzywym okiem".

"Do końca wbijali sobie z Zosią szpilki - potwierdza Janina Kraupe - bo ona była katoliczką i miała zupełnie inny pogląd na polską politykę międzywojenną, natomiast Jurek bardzo ostro mówił o konfliktach, jakie były między Ukraińcami, Łemkami a polskim rządem. Tu na pewno nie mogło dojść do najmniejszego porozumienia. To są sprawy wychowania, Zosia była bardzo przywiązana do tradycji i poglądów rodzinnych i ciągle miała żal o tego swojego ojca. O tym się nie rozmawiało, to były czasy, kiedy pewne rzeczy się ukrywało, nikt nie pytał, nie dociekał". Okoliczności śmierci Tadeusza Gutkowskiego, oficera z czasów wojny polsko-bolszewickiej, nakazują szczególną ostrożność. Do tego stopnia, że już od czasów wojny jako miejsce swojego urodzenia Zofia zaczyna podawać Warszawę. Tak już zostanie, we wszystkich powojennych dokumentach, podaniach o paszport, widnieje to niewinne kłamstwo.

Jak Velázquez

Jak zapamiętają Zofię koledzy z Kunstgewerbeschule? "Zosia była bardzo piękna - opowiada Janina Kraupe - miała wielkie, czarne oczy, taką trochę orientalną urodę. Nic dziwnego, że Jerzy się nią zainteresował, ona była trochę ułomna, miała jedną rękę bezwładną, a on miał zawsze dużo czułości dla wszystkiego, co słabe, bezbronne, poszkodowane - dla dzieci, zwierząt... Chciał się nią opiekować. Już w szkole widać było, że jest między nimi wyraźny pociąg, że to będzie para. Taka para kontrastowa, ale pasowali do siebie. Poza tym jakiś podobny poziom duchowy: Zosia miała zupełnie inne myślenie, bardzo europejskie, u niego były z kolei inne tendencje - i to czasami jest bardzo atrakcyjne, inny sposób ujmowania sprawy. Zwłaszcza na poziomie artystów, którzy mają wyraźne intelektualne skłonności".

Zupełnie inaczej zapamiętała te początki Ewa Jurkiewicz: "Zosia się nim zainteresowała, to była raczej jej inicjatywa. Bo Jurek to nie był kawaler do wzięcia, on nigdy nie był obiektem westchnień. Na przykład Skarżyński to był elegant, miał dopiero 16 lat, już był za granicą, pięknie mówił po angielsku i jak przyszedł, to od razu czarował... A Nowosielski nie był amantem. Prawdę mówiąc, nie wyglądał jak normalny człowiek, nie grzeszył urodą, zupełnie o siebie nie dbał, był trochę dziwny, inny... Nawet w szkole nie traktowano go poważnie. Właściwie to dopiero Zosia zrobiła z Nowosielskiego człowieka do pokazywania się. Bardzo o niego dbała, potem już zawsze był odpowiednio ostrzyżony, ubrany. On sam nigdy o siebie nie dbał".

W tych wczesnych, powojennych latach Nowosielski maluje czasem dziwne akty i portrety, na których kobieca postać ma ukrytą lewą rękę. Na jednym z nich - pięknej Dziewczynie z chorągiewką z 1946 roku - śniada ciemnooka dziewczyna w kostiumie kąpielowym lewą rękę otula czarnym proporcem. Cenny, malowany na desce obraz ukradziono z mieszkania prof. Porębskiego latem 2005 roku.

Na I Wystawie Sztuki Nowoczesnej Zofia Gutkowska pokazuje także niezwykłe, figuralne obrazy, trochę w duchu Ensora: stłoczone, nieruchome sylwetki i maski, dziwnie wykadrowane akty, manekiny. "To była bardzo zdolna osoba! - zauważa Janina Kraupe. - Bardzo ładnie malowała, miała taki artystyczny temperament, że to co robiła było naładowane niesłychaną żywotnością. Może dlatego mówiła wtedy, że Nowosielski jest »malarzem prymitywnym« - u niego zawsze był jakiś rodzaj schematu. Bardzo na przykład lubił oglądać wykroje krawieckie, żurnalowe, tam były te wyprostowane, geometryczne linie - on w tym widział jakąś sztukę, i jakoś dla siebie wykorzystywał".

"To, co mi w niej imponowało - przyznaje Porębski - to jak ona sobie znakomicie radziła z tą jedną ręką. No i jak malowała! Jej obrazy bardziej pamiętam niż ją. Wtedy myśmy wszyscy uważali, że one są lepsze od Nowosielskiego. Bo Nowosielski malował z dużym trudem, pierwsze jego obrazy są mozolne, a Zosia miała od początku taką czystość, jasność, kolor".(...)

Talent malarski Zofii Gutkowskiej jest uderzający, widoczny dla wszystkich. Pytanie, dlaczego przy Jerzym Nowosielskim odłoży pędzel, narzuca się samo. W tym środowisku funkcjonują przecież z sukcesem malarskie małżeństwa: Skarżyńscy, Warzechowie, Urbanowiczowie czy Kantor z Marią Stangret. Mieszkanie pod jednym dachem dwóch artystycznych osobowości grozi bezustannym napięciem, jest niełatwe - lecz przecież możliwe. "Nie wiem, dlaczego Zosia Gutkowska w pewnym momencie życia przestała malować - zastanawia się Ewa Jurkiewicz - i dziwię się, że nigdy nie próbowała pisać. A szkoda. Mogę zapewnić, że była zdolniejsza ode mnie w obydwu tych dyscyplinach. Może potem wystarczało jej to, że Jurek Nowosielski malował przy niej obrazy. Ona za to tworzyła obraz: postać, wizerunek Jerzego Nowosielskiego".

"Pamiętam - wspomina Jan Przełomiec - na wystawach końcoworocznych jej obrazy się wyróżniały, były niezwykle dojrzałe, emanowało z nich mocne przeżycie, to się udzielało. Nieraz potem pytałem - dlaczego Ty nie malujesz? - Mnie wystarcza, jak Jurek maluje. Mówiła też, że w pewnym momencie zaczęła malować pod jego wpływem, więc przestała. Ja to obserwowałem. Wcześniej rzeczywiście była bardziej niezależna. Pamiętam takie niezwykłe pejzaże, bardzo głębokie. A jak oni już zostali narzeczonymi - to ona zaczęła malować jakby trochę pod niego. I to były dobre rzeczy, ale już nie takie..."

"To było dość proste - tłumaczy Krystyna Zwolińska. - Powiedziała mi kiedyś: dwóch geniuszy w domu jest za dużo. Ja wiem, że on jest większy geniusz, ja będę z nim. I to powiedziała tak krótko i dobitnie. Była bardzo zdolna. Tylko że być zdolnym, a mieć nieprzepartą potrzebę wypowiedzenia się w sposób odpowiedni do tego, co się przeżywa - to są dwie różne rzeczy. Jurek jest człowiekiem, którego łatwo byłoby złamać. On by się bardzo łatwo poddał w warunkach więzienia czy Oświęcimia, poddał w tym sensie, że poszedł na stracenie. Ale jest jednocześnie człowiekiem, któremu nie można niczego narzucić w jego życiu wewnętrznym, to niemożliwe. I to jest znamię wyższej rangi niż normalne zdolności czy nawet talent. Rzeczywista potrzeba wypowiedzenia się. Nic poza tym się nie liczy. Musiał pracować".

Magdalena Siwerska, kurator z białostockiej galerii Arsenał, gdzie Nowosielski miał kilka wystaw, opowiada: "Poznałam panią Zosię dobrze i myślę, że był między nami jakiś rodzaj zażyłości. Pomyślałam sobie, że jeżeli kiedykolwiek pisałabym monografię artysty, to napiszę o żonie artysty, która też była artystką i zrezygnowała ze swojej sztuki. Właśnie myślałam o niej. Bo ona poświęciła swoje życie jemu, po prostu. Była bardzo utalentowaną artystką, nie wiem, czy bez niej zrobiłby to wszystko. Przecież on dzięki temu domowi przetrwał, gdyby nie miał kogoś, kto to wszystko ogarnia - nie przetrwałby". "Zosia - podsumowuje Tadeusz Różewicz - jako żona artysty miała wielką zaletę, nie mówiła o swoich ambicjach czy talentach, które się zmarnowały. Nigdy. Może jak byli sami? Była wyjątkowo lojalna w stosunku do Jurka".

"Biedna niewolnica"

Tak będzie później, gdy Nowosielski stanie się już uznanym malarzem. Na razie, tuż po wojnie, Zofia Gutkowska - podobnie jak jej przyszły mąż - trafia do pracowni Eibischa na krakowskiej ASP. Absolutorium uzyskuje już po ślubie, 30 czerwca 1949 roku. Uzupełnieniem plastycznej edukacji są jeszcze studia scenograficzne u Karola Frycza, zakończone dyplomem 5 stycznia 1953 roku. W latach 50. praktykowanie zawodu jest jeszcze dla niej koniecznością - z czegoś trzeba żyć. Już w czasie studiów współpracuje ze słynnym Teatrem Lalki i Aktora "Groteska" w Krakowie. Nie tylko dla niej projektowanie lalek i dekoracji okaże się znakomitą "niszą" na nadchodzące lata socrealizmu, a także ekonomiczną "deską ratunku" dla młodej pary.

Po ślubie Nowosielscy mieszkają przez pół roku przy al. Krasińskiego 32/4, w pracowni Jonasza Sterna, który przebywa na stypendium w Paryżu. Po jego powrocie trafiają znowu do dawnej pracowni Kantora w oficynie przy ul. Batorego 12. Tymczasem dawny kolega z Kunstgewerbeschule Ali Bunsch zadomowił się już w Łodzi, skąd kusi perspektywą stałej pracy przy scenografii w Teatrach Lalkowych. Porzucenie Krakowa nie przychodzi łatwo, jednak Zofia Nowosielska podejmuje decyzję o wyjeździe. Wkrótce podąży za nią także Jerzy, a 12 lat spędzonych w Łodzi okaże się bardzo ciekawym i owocnym etapem ich biografii.(...)

Choć na początku nic tego nie zapowiada... Z tych właśnie lat zachowały się listy Nowosielskich do siebie: pełne troski i niepokoju o wspólną przyszłość i artystyczne plany. Pełno problemów bytowych, ale także pełno czułości. Młodzi małżonkowie piszą do siebie w pieszczotliwym, sobie tylko znanym języku. Zosia zwraca się do Jurka: Żorż, Jerzka, ale także: synku mój, słoniu, słoniusiu, Sukuniu. Jurek do Zosi: Kochana Żoneczko, piesulko, a także Sonieczko, Sunieczko, Suczyno, podpisuje się Suk. Oj słoniusiu - pisze Zofia. - Już mi niełatwo żyć bez ciebie. Teraz żyję prowizorycznie. Byłam na placu Wolności. Jest gwiaździsty, wypuszcza z siebie takie długie ulice, bardzo pociągające, troszkę tam wlazłam - ale za zimno na długie łażenie i wolałabym z tobą. Biedna niewolnica. W lecie musi okropnie cuchnąć w Łodzi. Teraz jest przyjemnie egzotyczna. Czy o mnie pamiętasz? Całuję Ciebie bardzo. Wszyscy mają męża a ja nie. Zosia.

W kwietniu 1950 roku Jerzy oficjalnie zameldowuje się w Łodzi, jednak w praktyce pozostaje w rozjazdach - rozdarty między Krakowem, Łodzią i pierwszymi pracami przy polichromiach "w terenie". Sytuacja jest wciąż niepewna, brak stabilizacji i problemy bytowe zmuszają do różnych poszukiwań i trudnych decyzji.

Ostatni list - i zawarte w nim, pół żartem pół serio, przechwałki z podbojów miłosnych - pokazuje osobliwą licentia poetica, jaką przyjmie w mówieniu o kłopotach sercowych i sprawach alkowy ten nieśmiały, wstydliwy człowiek. Krążąca wokół niego - już w późniejszych latach - legenda flirciarza i lubieżnika będzie w dużym stopniu owocem podobnych słownych igraszek, dwuznaczną, choć często niewinną, rozrywką "erotomana gawędziarza" - jak będą niekiedy złośliwie nazywać Nowosielskiego przyjaciele. (...)

"Przeszkoda wzbraniająca"

"Łódzki etap" przynosi w dziejach małżeństwa Nowosielskich także bardzo trudny moment - ciężką chorobę Zofii i pobyt w szpitalu w sierpniu 1956 roku. Wielu świadków to pamięta, choć nikt nie potrafi określić charakteru schorzenia. Mówi się, że przez moment lekarze podejrzewali nawrót polio. Metody leczenia, o których Zofia pisze w listach - wstrząsy insulinowe i atebryna - były w tamtych czasach stosowane najczęściej w wypadku chorób tropikalnych i wenerycznych.

"Tam była jakaś tajemnicza historia - mówi Janina Kraupe. - Zosia bardzo zachorowała i on powiedział, że w jakiś sposób złoży z siebie ofiarę, byleby ona wyzdrowiała. I ona wyzdrowiała, ale jak tylko się okazało, że to on jest uznawany jako malarz, to z kolei Zosia zdecydowała, że poświęci się dla jego kariery. W każdym razie było między nimi jakieś wzajemne porozumienie na innym planie, że jedno drugiemu musi coś ofiarować. To było ciekawe". Zofia trafia do szpitala, gdy Jerzy kończy swą pierwszą podróż do Włoch - w związku z udziałem w XXVII Biennale w Wenecji. Próbuje jeszcze zorganizować jakieś zagraniczne lekarstwa, ale przez czas pobytu żony w szpitalu kontaktują się tylko listownie. Gdy mija zagrożenie życia i niebezpieczeństwo - listy stają się pogodne i dowcipne: Jurku mój kochany! - pisze Zofia 19 sierpnia - ja żyję harmonijnie na "Zaczarowanej Górze", czas mam wypełniony wspaniale, jestem pogodna i wesoła nawet - biorę tu wstrząsy insulinowe, dziś będzie już 6 niedługo, bom wzięła zastrzyk przed kwadransem (60 jednostek) będzie już dość mocny. To ma na celu przestrojenie organizmu. Profesor jest czarujący, powiedział, że już nie potrzeba żadnych leków zagranicznych, że będzie już dobrze bez nich... (...)

Listy Jerzego do chorej żony są pełne troski i czułości, ale także nieskrywanej dumy i radości z własnych artystycznych sukcesów. W tym czasie malarz pracuje nad polichromią w Zbylitowskiej Górze i Olszynach, dzieli się też z Zofią spostrzeżeniami natury duchowej, znajdując w żonie partnerkę intelektualną: Kochaniutka Suczyno - pisze 21 sierpnia z Olszyn. - Byłem u Klingera i dużo się nagadaliśmy o różnych sprawach. Proszę Cię Sunieczko, ty nic nie pisz Gęsi na tematy okultystyczne, bo ona mi mówiła, żeby Cię tym nie interesować, bo to może źle wpłynąć na stan Twoich nerwów. Ona się boi, abyś nie wpadła w manię religijną, nie wiem w końcu, jakie są istotne powody jej perswazji, ale trzeba to wszystko trzymać przed nią w tajemnicy. (...) Wczoraj u nas była piękna pogoda i wspaniała, księżycowa noc, na wschodzie widziałem też Wenus. Pa, całuję Twoją kochaną Sunieczkę. Suk.

Wspomniana w liście Gęś to właśnie Maria Gutkowska, która wciąż czuje się powołana do opieki nad młodszą siostrą, a z biegiem lat będzie coraz bardziej zazdrosna o miejsce i rolę Jerzego przy boku Zofii. W jednym z listów ze szpitala Zofia Nowosielska pyta zmartwiona: Pewnie jesteś dziś w Krakowie. Jak to będzie z naszym weselem?. To dowód, że już wtedy Nowosielscy myślą o powtórnym ślubie, tym razem z kapłańskim błogosławieństwem. Decyzję przyspiesza być może choroba Zofii, ale także religijne odrodzenie Jerzego.

Przed ołtarzem w cerkwi stają jednak dopiero dwa lata później, 8 grudnia 1958 roku. Małżonkom błogosławi ks. Jerzy Klinger - wielki teolog i przyjaciel artysty. Sam Nowosielski, po 12-letnim okresie ateizmu deklaruje się już wtedy jako gorliwy wyznawca prawosławia. Ale Zofia? Wyciąg z metryki ślubu cerkiewnego potwierdza, że w parafii prawosławnej św. Jana Klimaka w Warszawie na Woli ślub cerkiewny zawarli Zofia i Jerzy - "oboje wyznania prawosławnego". Dla katolickich legalistów prawa kanonicznego ta nieścisłość mogłaby doprowadzić do unieważnienia sakramentu, a nawet objęcia ekskomuniką i wykluczenia z Kościoła. Obowiązujący jeszcze wtedy Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 roku nie zna pojęcia ekumenizmu i interkomunii", zaś wśród tzw. przeszkód wzbraniających - uniemożliwiających zawarcie sakramentu - wymienia "przeszkodę odmiennego wyznania", która "wzbrania małżeństwa między osobami ochrzczonymi, z których jedna jest katolicka, druga zaś należy do sekty heretyckiej lub schizmatyckiej".

Ten anachroniczny przepis zostanie zmieniony dopiero w 1966 roku, jednak w roku 1958 Kościół katolicki oficjalnie traktuje Kościoły protestanckie i Cerkiew prawosławną jako innowierców, zakazując wiernym uczestnictwa w celebrowanych tam nabożeństwach pod groźbą ekskomuniki. Zarówno Nowosielski, jak i ks. Klinger - w swojej myśli teologicznej są o całe lata świetlne dalej. I bliżej prawdy. Dlatego, mimo iż Kodeks zastrzega, że "Kościół udziela dyspensy od tej przeszkody tylko z bardzo ważnych powodów (...) Strona akatolicka musi dać zapewnienie, że usunie od współmałżonka katolickiego niebezpieczeństwo znieprawieni..." - nie ma podstaw, by przypuszczać, że Nowosielscy podjęli w ogóle starania o jakąkolwiek dyspensę. Powtarzając słowa małżeńskiej przysięgi przed Bogiem, w obecności kapłana, bliskiego przyjaciela, szukają duchowego umocnienia i błogosławieństwa dla swojej miłości. Ich związek przetrwa niejedną burzę, co dla chrześcijan będzie najlepszym dowodem czuwającej nad nimi Łaski.

Fragment biografii Jerzego Nowosielskiego "Nietoperz w świątyni", Krystyna Czerni. Wydawnictwo WAM. Premiera: lipiec 2018 r.

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy