Reklama

Miej w opiece ten kraj…

Nie nadawałbym się do dowodzenia jakimś wojskiem. Ale gdy coś niedobrego zacznie się u nas dziać, zostaję na miejscu.

W pierwszym odcinku wznowionego programu "Mamy Cię!" pokazaliśmy między innymi Marcina Mellera wyciągniętego z niedzielnego obiadu przez żandarmerię i konwojowanego na komisję poborową. Wszystko oczywiście było misternie zaaranżowanym wkrętem, w którym palce maczała też żona Marcina, Ania.

Kto widział minę kolegi redaktora, który początkowo słusznie uznając rzecz za absurd, wezwał "na fałszywych żandarmów" policję, a później ją odwołał (gdy Ania pokazała mu przychodzące od kilku tygodni - też fałszywe - wezwania z WKU), miał ubaw po pachy.

Reklama

Po programie wywiązała się jednak dużo głębsza dyskusja - echo tego, co po całym wydarzeniu z "Mamy Cię!" zaczęto roztrząsać w domu państwa Mellerów. Śmichy-chichy na bok - moje pokolenie po raz pierwszy w życiu na własnej skórze doświadcza sytuacji, w której Polska może być realnie zagrożona napaścią z zewnątrz.

Na Facebooku, w internetowych dyskusjach, wśród znajomych widzę, że coraz częściej punktem odniesienia dla wielu nie są już liderzy sportu i biznesu, a bohaterscy żołnierze z naszej najnowszej historii. Armia nie jest już wyśmiewana jako anachronizm dla wąsatych panów.

Młodzież garnie się do wszelkiego rodzaju grup i stowarzyszeń uczących wojskowego drylu i rozbudzających patriotycznego ducha. Znów aktualne staje się pytanie, które w polskiej historii pojawia się na tapecie średnio co kilkadziesiąt lat: co robić, jeśli wejdą?

Ania Dziewit-Meller mówi: "Zabieramy dzieci i natychmiast wyjeżdżamy. Trzeba chronić rodzinę, naszych najdroższych, najmniejszych, najsłabszych". Marcin dodaje: "Pomogę wam się ewakuować, ale ja zostanę. Moim obowiązkiem jest walczyć o to, żebyście mieli gdzie wracać. I bronić tych, którzy nie będą w stanie sami się obronić".

Kiedyś uważałem się za radykalnego pacyfistę, wyznawcę hasła propagowanego przez jedną z najbardziej niezwykłych polskich postaci XX wieku, księdza Jana Zieję, który służył jako kapelan w czasie wojny polsko-bolszewickiej: "Nie zabijaj nigdy nikogo".

Życie ludzkie jest święte, więc w głowie mi się nie mieszczą aborcja, eutanazja czy kara śmierci. No dobrze, ale co zrobić, gdy leci na mnie z nożem czy pistoletem wykrzykujący jakieś pseudoreligijne albo pseudopatriotyczne bzdury psychopata? Czy mam prawo zabić, czy moim obowiązkiem jest dać się zabić, by nie nakręcać spirali przemocy?

Czy gdy - nie daj Boże - mój kraj stanie w obliczu zagrożenia, mam (jak planuje wielu moich kolegów) wiać stąd czym prędzej do Anglii, Niemiec albo Stanów, bo przecież co przyjdzie Polsce z tego, że zginą ci, którzy po całym zamieszaniu mogliby próbować ją odbudować?

Gdzie mam ulokować swoją "pierwszą" lojalność: w sypialni, w której śpią moja żona i dziecko, czy we wspólnocie religijnej (ISIS - Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie - może mi przecież odciąć głowę tylko za to, że nie wyrzeknę się bycia chrześcijaninem) albo narodowej? Ja widzę to tak: jeśli jakiś terrorysta zapała kiedyś pragnieniem zabicia mnie, a ja nie będę w stanie go powstrzymać bez przemocy, spróbuję jednak nie oddać ciosu, nie dać się zainfekować jego nienawiścią, nawet w samoobronie.

Ktoś powie: łatwo mówić, jak się nie ma dzieci. Bo czy naprawdę lepszy jest ojciec bohater, którego można wspominać z szacunkiem, czy ojciec, który po ludzku stchórzył, ale do którego można się przytulić? Nie umiem odpowiedzieć. Na dziś, na teraz, przerasta mnie podjęcie takiej decyzji. Dużo mniej mam wątpliwości, gdy rozważam sytuację, w której nie chodzi tylko o mnie. Kiedy ktoś leci z tym nożem bądź bombą, żeby zabić moich bliskich albo podpalić mój kraj, mam obowiązek go powstrzymać. Jeśli on nie da się zatrzymać inaczej, mam, niestety, moralne prawo pozbawić go życia, zanim on pozbawi życia innych.

Nie mam prawa wykonywać uderzeń wyprzedzających, zaczepnych, likwidować tych, którzy już są pojmani (choć na wolności znów będą niebezpieczni). Nie nadawałbym się więc z pewnością do dowodzenia jakimś wojskiem. Wiem jednak na pewno, że gdy coś niedobrego zacznie się u nas dziać, zostaję na miejscu. Modlę się, by jednak do niczego nie doszło. Bo miej, Panie Boże, w opiece ten kraj, którego bronić będą Hołownia z Mellerem i, dajmy na to, Ibisz z Bryndalem...

Szymon Hołownia

PANI 4/2015


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy