Reklama

Maja Sablewska: czuję, że mam wpływ na Polki

- Praca z kobietami spoza show-biznesu jest dużo prostsza, bo są prawdziwe, są sobą. Mówią, co czują. Zdecydowana większość znanych osób zakłada maski. Praca z artystami jest o tyle trudniejsza, że trzeba ich nauczyć bycia sobą, a nie tym, kim chcieliby być - mówi Maja Sablewska.

W show-biznesie debiutowała jako menadżerka gwiazd, dziś zmienia wizerunki Polek. Maja Sablewska powraca w nowym sezonie "10 lat młodsza w 10 dni". Z tej okazji rozmawiamy z nią o kompleksach, trudnych momentach i o tym, jak nasz wygląd może wpływać na to, jak się czujemy.

Katarzyna Drelich: Nowy sezon twojego programu to nie tylko zmiana nazwy. Do "10 lat młodsza w 10 dni" dołącza twoje nazwisko. Co jeszcze się zmieni?

Reklama

Maja Sablewska: Po pierwszym sezonie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Polki nie są Brytyjkami, więc musimy połączyć moje wcześniejsze pomysły na programy dla kobiet z formatem brytyjskim "10 Years Younger in 10 Days". Żeby zrobić metamorfozę najlepiej, jak potrafię, muszę dotrzeć do człowieka. Znaleźć moment, od którego mogę się odbić i który daje mi zielone światło do dalszych działań. Chcąc nie chcąc to, co się przeżywa, wychodzi na powierzchnię. Metamorfoza nie odnosi się tylko do wyglądu, lecz także do tego, co człowiek czuje lub przeżywa w danym momencie, co zresztą w programie bardzo wyraźnie widać. Miałam na przykład bohaterkę, która przygotowała się na zupełnie inną rozmowę, ale gdy weszła na spotkanie ze mną, oznajmiła, że dwa dni temu zostawił ją partner z dwójką dzieci. I nagle rozmawiamy o czymś zupełnie innym, ale bez obgadania tego i wysłuchania bohaterki, metamorfoza nie miałaby sensu.

Czyli musisz zrobić wszystko, żeby bohaterka się przed tobą otworzyła. Co najbardziej pomaga ci w dojściu do sedna sprawy?

- Mam ogromne szczęście, ponieważ te kobiety bardzo mi ufają. Gdy się z nimi spotykam, to jestem z nimi na 100 procent i nie myślę o tym, że za chwilę mam kolejne spotkanie lub że mamy przeznaczone 15 minut na rozmowę. Jestem dla nich w pełni. Sądzę, że wizerunek jest odzwierciedleniem tego, co czujemy i jak wyglądamy, więc najpierw pytam moje bohaterki o to, jak się czują, a dopiero później przechodzę do wyglądu. 

Nie lubię nikogo przebierać czy stylizować. Cały czas powtarzam, że zajmuję się człowiekiem i jego wizerunkiem, stylem, a nie trendami i modą, bo to jest dla mnie powierzchowne. Uważam, że każda kobieta potrzebuje zadbania o siebie i swój wizerunek. Wróciłam do telewizji, bo po pandemii poczułam, że jest ogromna potrzeba ruchu i zmiany, na którą kobiety zasługują. Żeby wyszły z dresów, pracy zdalnej, mogły poczuć siebie i zająć się sobą.

Zmiany po pandemii w modzie i stylu życia są bardzo zauważalne, ale czy paradoksalnie ta swoboda nie jest czymś dobrym? Czy odchodzenie od etykiety ma jednak swoje minusy?

- Etykiety nie powstały bez przyczyny. Z rozrzewnieniem wspominam momenty, gdy spotykaliśmy się z rodziną przy okazji różnych uroczystości i wszyscy byli pięknie ubrani, z szacunkiem do drugiego człowieka. Nie przekreślałabym etykiet tylko dlatego, że zmieniły się czasy. To są zmiany epokowe, które z jednej strony ułatwiają nam życie i powodują, że wszystko przychodzi z łatwością, ale z drugiej, jeśli chcemy coś osiągnąć, to nie wszystko powinno przychodzić z zupełną łatwością. Jestem za tym, żeby nie udawać, że dres jest super na każdą okazję. Osobiście nawet jak mam spotkanie w domu na Zoomie, to nie łączę się w T-shircie czy bluzie, tylko zakładam marynarkę, a czasem nawet muszę się poperfumować, aby poczuć powagę sytuacji i czuć się lepiej przygotowana. Do tego nakłaniam również kobiety, bo dresy rosną razem z nami. 

Metamorfozy zaczynają się od wewnętrznej zmiany, ale chyba coś w tym jest, że kiedy pomalujemy się na jakieś ważne wyjście i szykowniej się ubierzemy, to wzmacniamy pewność siebie?

- Zdecydowanie. Ale jak czujemy się naprawdę źle, to czasem nie chce nam się brać prysznica. Sama nieraz mam takie dni i podejrzewam, że każda z nas przechodzi przez coś takiego. I też trzeba sobie na to pozwolić, a gdy trwa za długo, prosić o pomoc. Jest mnóstwo specjalistów, którzy potrafią zdiagnozować depresję lub inne choroby, których nie możemy się wstydzić. Też miałam taki moment w życiu, gdy doświadczałam spadku nastroju - nie jestem przecież cyborgiem. Zaczerpnęłam wówczas pomocy u psychologa, przeszłam terapię. I choć wówczas było to dla mnie wyjście poza strefę komfortu, dziś dzięki temu żyje mi się lepiej. Do tego samego będę namawiać bohaterki mojego programu i kobiety, które spotykam na swojej drodze. 

To jest po prostu ludzkie, żeby szukać pomocy. Wydaje nam się, że po pandemii już wszystko wiemy. A czasem nie znamy odpowiedzi na najprostsze pytania. Bohaterki mojego programu są dowodem na to, że zmiana zaczyna się od środka, ale gdy widzą przed lustrem zmianę wizualną, to dodaje im to siły, radości i motywacji.

I to są chyba te momenty, które widzów interesują najbardziej: reakcja bohaterek na ich metamorfozę. Czym różnią się metamorfozy wizerunku znanych osób od tych, które przeprowadzasz na kobietach spoza show-biznesu?

- Praca z kobietami spoza show-biznesu jest dużo prostsza, bo są prawdziwe, są sobą. Mówią, co czują. Zdecydowana większość znanych osób zakłada maski. Praca z artystami jest o tyle trudniejsza, że trzeba ich nauczyć bycia sobą, a nie tym, kim chcieliby być. To jest największa różnica, którą odczuwam. Bo w poziomie odpowiedzialności jest bardzo podobnie.

Tak samo jak artyści, którzy nieważne, gdzie występują, zawsze powinni dać z siebie wszystko. A czy tę odpowiedzialność czujesz również za osoby, które oglądają twoje programy i śledzą cię w mediach społecznościowych?

- Czuję ją zwłaszcza wtedy, gdy na ulicy zaczepiają mnie kobiety i mówią: "Ja też chcę wziąć udział w pani programie, czy może mnie pani zaprosić?". W Polsat Café nie mam żadnych ograniczeń wiekowych: mogę pracować z kobietą, która ma 25 lat, ale też z taką, która ma 70. Zawsze marzyłam o tym, aby dać szansę na metamorfozę każdej kobiecie. Dlatego też ten ruch po pierwszej edycji jest ogromny, bo Polki po prostu utożsamiają się z bohaterkami mojego programu. Wiedzą, że nie gryzę i jestem w stanie pomóc każdej kobiecie. Nie oceniam ich, bo pracując z nimi, staram się wyciągać ich atuty, a tuszować mankamenty. Bo każda historia jest inna. 

Ale im większy ma się wpływ, tym więcej osób czeka, aż powinie ci się noga. Głośno było o sytuacji, w której uczestniczka w pierwszym sezonie nie była zadowolona ze swojej metamorfozy. Jak radzisz sobie z sytuacjami, kiedy coś nie idzie do końca perfekcyjnie i tak, jak to zaplanowałaś?

- To dobre, choć trudne pytanie. Mówiąc wprost: nie wiem, czy sobie radzę. Nie chcę mówić: "Nie radzę sobie", ale po prostu bardzo to przeżywam. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że sukcesu nigdy nie buduje się na drodze usłanej różami. Biorąc pod uwagę pierwszą edycję programu i warunki, które miałam w tamtym momencie, wiedziałam, że ta metamorfoza będzie trudna. Nie byliśmy zaskoczeni przed lustrem, gdy bohaterka przyznała, że nie podoba jej się to, jak wygląda po zmianie. Czułam to. 

Do pewnego momentu robię wszystko, co mogę, żeby pomóc. Jeżeli to się nie udaje, zazwyczaj to po prostu wykracza poza moje kompetencje. A jeśli wykracza, to polecam kontakt z psychologiem lub psychiatrą. Jestem zwykłą dziewczyną, która oczywiście ma bagaż doświadczeń, którym chętnie się dzielę, ale nie jestem też w stanie wszystkiego zrobić idealnie. Uczono mnie, że dążenie do ideału odczłowiecza. W życiu nie jestem perfekcyjna i nie chcę być. Metamorfoza to jest odzwierciedlenie tego, co czujemy. Jeżeli czujemy się bardzo źle i nie potrafimy sobie pomóc, to nawet makijaż nie pomoże. A jeśli są ogromne oczekiwania, wręcz nierealistyczne, to niestety można zaliczyć taką metamorfozę do nieudanych.

Sądzisz, że nasze niedoskonałości mogą być również naszym atutem?

- Oczywiście można je przekształcać w atuty, ale najpierw warto dostrzec to, co naprawdę w sobie lubimy. Zauważ, że często gdy pytam kobiety o to, co w sobie lubią, odpowiadają: "Łatwiej mi odpowiedzieć, czego w sobie nie lubię". Zaczynamy od złej strony. Jestem za tym, żeby podchodzić i mówić do siebie z szacunkiem.

Często mówimy sobie: "Ale jestem głupia", "jak strasznie wyglądam". Słowa mają moc, również te, które kierujemy do siebie. Pracujmy nad akceptacją, ale nie wpadajmy w trendy, które pozwalają nam nadużywać chodzenia w piżamie po zakupy czy w dresach na spotkania z przyjaciółkami. Bardzo chciałabym znaleźć balans pomiędzy tym, co teraz jest modne i łatwe z tym, co zawsze w życiu było trudne, czyli wychodzeniem poza strefę komfortu. Wypośrodkujmy ambicję i działania z pięknymi czasami, które pozwalają nam być sobą.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maja Sablewska | moda | styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama