Reklama

Gotowanie jest sztuką

Żywiołowa i bezkompromisowa. Jest najbardziej znaną restauratorką w Polsce. Program "Kuchenne rewolucje" sprawił, że stała się gwiazdą mediów z tysiącami fanów.

Na wywiad umawiałyśmy się przez kilka tygodni. Moja rozmówczyni ma tak napięty grafik, że plany naszego spotkania wciąż coś krzyżowało. Wreszcie spotkałyśmy się w klimatycznym "Słodkim... Słonym", jednym z wielu lokali Magdy Gessler.

Była pani dzieckiem, które plątało się mamie po kuchni i zaglądało w garnki?

- Tak, od zawsze kuchnia była moim królestwem. Byłam najbardziej oddanym pomocnikiem. Wspólnie z bratem (Piotr Ikonowicz - red.) aktywnie braliśmy udział w przygotowywaniu posiłków. Poza tym mieliśmy różne obowiązki. Zawsze było coś do zrobienia.

Reklama

A skąd wzięła się w pani pasja gotowania? Z wykształcenia jest pani przecież malarką...

- Wydaje mi się, że właśnie z domu, który hołubił cudowną kuchnię i tradycję. U nas o jedzeniu mówiło się jak o poezji. Każdy miał na nią apetyt. Rodzina pochodziła z Wołynia, Lwowa, druga babcia z Florencji - wszyscy wiedzieli więc, że podawanie pysznych, wysmakowanych dań zbliża i jednoczy ludzi.

Na gastronomicznym rynku wciąż powstają nowe i wciąż upadają restauracje. Pani swoje lokale prowadzi od lat. Jaki jest pani przepis na sukces?

- Bardzo prosty. Trzeba lubić ludzi, którym się podaje jeść, serwować to, co sami chcielibyśmy zjeść i robić to ze świadomością, że prowadzenie restauracji to nie tylko zarabianie pieniędzy, ale rodzaj wielkiej sztuki.

Podobno pani tata uważał gotowanie za zajęcie mało poważne?

- Tata uznawał gotowanie za chwalebne, uważał jednak, że sztuka absolutnie gotowanie zwycięża - jest szlachetniejsza. Swego czasu był zawiedziony, że nie poszłam drogą kariery artystycznej i nie poświęciłam się malarstwu. A ja widzę, że obecnie ludzie raczej nie rozumieją sztuki. Arystokracja ducha umiera. Gdybym miała malować tak, jak tego oczekuje większość, to byłaby komercja - zdradziłabym siebie. Moim założeniem było więc robić coś, co ludzie zrozumieją. Jedzenie jest dużo bliżej nas, jest pierwotne. Jeśli gotujemy dobrze, to się przekłada na prawdę. Gotuję więc to, co lubię i jak widać, ludzie to akceptują.

Mówi pani o komercji, a sama stała się gwiazdą mediów. Pani "Kuchenne rewolucje" gromadzą przed telewizorami 3 mln widzów, a pani profil na Facebooku ma tysiące fanów. Jak się pani czuje w tej roli?

- Wspaniale, choć nie czuję się gwiazdą, bo nie mam czasu tego poczuć - tak dużo pracuję. Najzabawniejsze jest to, że moimi największymi fanami są całe rodziny - nawet dzieciaki oglądają mój program. Polacy zakochali się w gotowaniu, jedzeniu, chodzeniu do restauracji. Chcą inaczej żyć, chcą dobrego smaku. Czują to co ja - że Polska ma szansę wypromować swoją wspaniałą zdrową żywność i zachować narodową tożsamość, a nasz smak, choć mocno zdeprawowany, jest do ocalenia.

Będzie trzeci sezon "Rewolucji". Przygotowała pani jakieś nowości?

- Odcinki są gotowe, emisja wiosną. W trzeciej edycji będzie wiele niezwykłych miejsc. Nie zdradzę szczegółów, żeby nie psuć zabawy. Staram się pomóc ludziom w potrzebie. Nie tylko właścicielom, ale wszystkim pracownikom lokali, które przechodzą rewolucję. To ciężka praca terapeutyczna. Naprawdę mocny trening i duże emocje.

Na planie jest tak intensywnie?

- Cztery razy bardziej niż widać to w programie. Tworzenie każdego odcinka to iście karkołomne zadanie. Mamy zaledwie cztery dni na poznanie restauracji, pracujących tam ludzi, otoczenia i zmianę zastanej rzeczywistości. Robimy, co możemy, by odnieść sukces. Każda rewolucja to nie tylko zmiana menu i koloru ścian, ale przede wszystkim rozbudzenie w ludziach motywacji i wiary w to, co robią.

Ma pani wpływ na wybór restauracji poddawanych rewolucjom?

- Nie. Odmówiłam w tym udziału. Nigdy wcześniej nie wiem, gdzie będę. Dowiaduję się tego kilka dni przed wyjazdem. Na miejsce jadę z nastawieniem, że "każda chatka to zagadka".

A skąd czerpie pani inspiracje dla swoich dań?

- Z apetytu na życie, głodu i ze świadomości, że można kogoś dobrze nakarmić i zaświecą mu się oczy. To daje mi radość. Ta przyjemność i wdzięczność są tak wspaniałe, że chcę je powtarzać codziennie.

Dobra kuchnia to sposób na zdobycie mężczyzny?

- Naturalnie, jeden z podstawowych! Jeżeli kobieta potrafi dobrze gotować i właściwie zadbać o mężczyznę, to jest przecież najlepszy wyraz jej miłości do niego.

Czy to jest tajemnicą sukcesu pani obecnego związku? Funkcjonujecie Ppństwo na odległość - na co dzień dzieli was ocean.

- Oczywiście, że tak! Największym marzeniem mojego mężczyzny, gdy przylatuje do Warszawy, jest wizyta "U Fukiera" i zamówienie tatara (śmiech). Mój tatar to jego prawdziwa miłość.

Ostatnio było głośno o przygotowywanym przez państwa ślubie. Wiadomo już, kiedy nastąpi?

- Nie jestem formalistką, nie potrzebuję papierka. Miłość to jedyna rzecz, na którą nie ma ubezpieczenia, niestety... Ale ślub będzie - najpóźniej w czerwcu.

Przyjęcie przygotuje Magda Gessler?

- Nigdy w życiu! W tym dniu porzucę na chwilę kuchnię. Ugotują dla nas kucharze, których lubię i do których mam zaufanie.

Pani program ma rzeszę fanów - jaką radę dałaby pani zwykłym gospodyniom, które oglądają "Kuchenne Rewolucje"?

- Drogie panie, sprawdźcie, co macie do dyspozycji. Nie trzeba wydawać kroci. Dobra kuchnia to dobry produkt. Wcale nie musi być to produkt drogi, ważne, żeby był naturalny i świeży.

Dzieci idą w pani ślady, ponoć pani córka Lara zrobiła ostatnio tort według własnego pomysłu i uwiodła nim wszystkich gości?

- Lara kulinarny talent odziedziczyła po mnie i uwodzi nim tak jak ja (śmiech). Syn Tadeusz jest prawdziwym mistrzem w kuchni, robi najlepszą paellę na świecie. Jestem z obojga moich dzieci bardzo dumna.

Czego pani życzyć w 2011 roku?

- Życzę sobie, aby ludzie zajęli się przede wszystkim sobą i inwestowali w siebie. Niech dadzą sobie spokój z krytyką innych, bo szkoda na to czasu i energii.

Joanna Bogiel-Jażdżyk

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Magda Gessler | gotowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy