Reklama

Zrozumiałam jaką wartością jest życie!

Taniec towarzyszył jej od najmłodszych lat. To jej wielka miłość. Nic więc dziwnego, że otworzyła pierwszy w Polsce teatr rewiowy.


Małgorzata Potocka dokonała rzeczy niemożliwej! Usidliła wiecznego kawalera. Została żoną Wielkiego Szu, czyli Jana Nowickiego (73). Jest kobietą, która zawsze otrzymuje wszystko, na co ma ochotę. Niezwykle utalentowana, niezależna, ambitna i szalenie pracowita...

Pani Małgorzato, dlaczego akurat rewia? Przecież czasy swojej świetności obchodziła przed wojną...

Małgorzata Potocka: - Na świecie to gatunek cieszący się wielkim powodzeniem. W Polsce był niestety zapomniany. Być może dlatego, że to bardzo trudna, wymagająca perfekcji i profesjonalizmu dziedzina sztuki. Do dziś jesteśmy jedyną taką sceną w kraju. Zresztą Sabat to nie tylko rewia.

Reklama

- W naszych spektaklach łączymy wiele artystycznych elementów, dbając o różnorodność repertuarową. Poza tym miałam dość podróżowania po świecie. Wiele lat, razem z moim baletem, byłam w ciągłej podróży. Na początku sprawiało mi to przyjemność, ale z czasem stawało się to dla mnie coraz bardziej uciążliwe...

...i odczuła pani nieodpartą potrzebę znalezienia swojego miejsca na ziemi?

- Dokładnie! Uważam, że jestem prawdziwą pasjonatką swojego zawodu. I właśnie dlatego musiałam stworzyć swoje miejsce, w którym mogłabym robić to, co kocham.

Poza tym wydaje mi się też, że zalicza się pani do osób, które nie lubią być komukolwiek podporządkowane.

- Coś w tym jest. Nawet w szkole starałam się zostać przewodniczącą. I do dzisiejszego dnia tak mi zostało. Lubię sama decydować o tym, co robię. A w swoich produkcjach artystycznych po prostu chcę być niezależna. Podobnie zresztą jest w życiu prywatnym.

Mąż to akceptuje?

- Jan powtarza mi zawsze, że składam się z odpowiedzialności i z ambicji. Nazywa mnie wiecznym wojownikiem. Ale czasem, chyba też słusznie, dziewczynką z marzeniami. Nic na to nie poradzę! Taka się urodziłam i taka już jestem. Rzeczywiście wiele mnie to kosztuje, ale daje mi to tym samym satysfakcję i niezależność, którą tak bardzo kocham!

Jan Nowicki również wydaje się osobą szalenie niezależną. Nie dochodzi między wami z tego powodu do spięć?

- Jesteśmy indywidualistami. Bardzo się kochamy. Ale jedno drugiemu nie zabrało żadnej wolności. Poza tym łączy nas naprawdę piękna przyjaźń.

Czym jeszcze urzekł panią wielki Jan Nowicki?

- Przede wszystkim tym, że jest wyjątkowym mężczyzną. Świetnie się z nim rozmawia, interesująco żyje. Jan jest dla mnie autorytetem i ciągle czarującym mężczyzną.

Pani miała już trzech mężów, a pan Jan czekał ze ślubem na panią...

- Wszystko dlatego, że jestem kochliwą osobą. A jeżeli kobieta jest zakochana, to niby czemu miałaby nie brać ślubu? W moich związkach po latach zaczynało się coś psuć. Trzeba było zatem się rozstawać. Takie jest życie. To ważne, aby dać sobie możliwość zaznania kolejnego wspaniałego uczucia.

A jeżeli miłość się kończy...

- ...to trzeba się rozstać. Nie umiałabym być np. sublokatorką mojego byłego męża. Nigdy nikogo do niczego nie zmuszałam i w dalszym ciągu nie zamierzam tego robić. Wypracowałam sobie także inną cenną umiejętność. Nie obawiam się już tego, że mężczyzna mnie zostawi. Natomiast większość kobiet niestety boi się samotności. A ja z samotnością nie mam żadnego problemu.

Czyli wychodzi pani z założenia, że mężczyzna wcale nie jest kobiecie niezbędny do życia?

- Mężczyzna jest nam potrzebny raczej do przeżywania pięknych chwil, czy chociażby do oglądania wielu wspaniałych miejsc. Co by nie mówić, nasze życie jest jednak bardziej fascynujące, gdy ogląda się je z ukochaną osobą u boku. Ale bardzo cenię sobie momenty samotności. Uważam, że potrzebne są każdemu człowiekowi.

Czy po trzech nieudanych małżeństwach nie straciła pani ani na chwilę wiary w miłość?

- To nie jest tak! Ja nie miałam nieudanych związków. Wszystkie moje małżeństwa były piękne i niepowtarzalne. Nigdy nie cierpiałam przez mężczyznę. Nie zostałam rzucona, zraniona. A wszystko właśnie dlatego, że zawsze dbałam o swoją niezależność. Osobiście uważam, że najważniejsza jest siła, którą mamy w sobie i poczucie własnej wartości.

Nigdy nie zdecydowała się pani na dzieci. Nie żałuje pani takiej decyzji?

- Poświęciłam się totalnie mojej pracy. A ona - jak wiadomo - nie sprzyjała macierzyństwu. 

Ale chyba Halinka Mlynkova i Łukasz Nowicki to tak jakby pani dzieci?

- Obydwoje są dorośli i byli raczej moimi kolegami po fachu, niż dziećmi. Halina to znakomita wokalistka, która również występowała w moim teatrze. A Łukasz od zawsze był mi bliski, głównie ze względu na swojego ojca. Zawsze traktowałam ich jak dorosłą świetną parę.

Niestety ich historia nie miała szczęśliwego zakończenia...

- Przyznam, że wiadomość o ich rozstaniu była zarówno dla mnie, jak i dla Jana, szokiem.

Analizuję pani życiorys i tak sobie myślę, że nadaje się on na scenariusz dobrego filmu. Czego nauczyło panią życie?

- Przede wszystkim tego, że nie należy zatracić marzeń i radości dziecka, którą każdy z nas ma w sobie. Poza tym powinniśmy nauczyć się doceniać życie. W swoim czasie zostałam porwana. Otarłam się o śmierć. Jednak jakimś cudem ocalałam... Właśnie wtedy zrozumiałam, jaką wartością jest życie. Wiele nauczył mnie ten incydent. Zmienił mnie. Stałam się zupełnie inną osobą. Teraz bardzo szybko wybaczam i nie przejmuję się tysiącem niepotrzebnych spraw. Kocham życie na maksa!

Alicja Dopierała

Świat i Ludzie 23/2012

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Potocka | Halina Mlynkova
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy