Reklama

Zawsze jestem królową balu

Mówi dumnie: mój zawód to po prostu... kobieta!

Co to są słodziutkie Merletki? To kruche babeczki z nadzieniem, które wypieka Zofia Merle (72) a potem częstuje nimi produkcję "Klanu". Na planie serialu w Warszawie Merletki są niezawodnym sposobem na ocieplenie atmosfery i poprawę humoru zestresowanych filmowców.

Ciepła i kochająca pani Zofia uchodzi za mistrzynię w tworzeniu domowych klimatów. Jak nikt inny wchodzi w rolę "dobrej cioteczki", która rozweseli i pocieszy w każdym strapieniu.

Sama nazywa siebie kobietą "kamienia łupanego". Lubi siedzieć w domu, sprzątać, prasować koszule, ręcznie szyć. Koledzy w "Klanie" podziwiali płaszcz uszyty przez nią ze skrawków ręcznie tkanych materiałów. - Dopóki miałam tarę, lubiłam też prać, ale odkąd w naszym domu pojawiła się pralka, musiałam zrezygnować z tej przyjemności - żaliła się kiedyś aktorka.

Reklama

Gdy pani Zofia jedzie do domu pod Warszawą, potrafi cały dzień spędzić w ogrodzie. Sadzi kwiatki i pieli grządki. Najwspanialsze są chwile, gdy babcię odwiedzają wnuki: Staś i Krzyś. To dzieci syna aktorki, Marcina Mayzela (39). On też wybrał tę samą branżę. Skończył produkcję filmową w Łodzi. Dziś z powodzeniem pracuje jako drugi reżyser. m.in. w serialu "Na dobre i na złe".

Ukochany jedynak jest dumą swej mamy. Odziedziczył po niej i talent, i poczucie humoru. Aktorka potrafi widzów rozśmieszyć, ale gdy trzeba - także doprowadzić do płaczu. Sama też łatwo się wzrusza. A wtedy... nie łezka w oku, tylko ryk małej dziewczynki! Mimo to uważa, że żyje po to, by się śmiać, bo śmiech to lekarstwo na frasunek.

W każdej sytuacji stara się być optymistką. Nawet wtedy, gdy dzieje się dramat. Jak półtora roku temu, gdy miała wylew i trafiła do szpitala. W "Klanie" mówi się, że jej powrót na plan to efekt ogromnej pracy, siły woli i samozaparcia. Ona sama nie chce na ten temat rozmawiać... Pewnie dlatego, że nigdy nie lubiła opowiadać o sobie.

Kiedyś zdradziła jednak rodzinną anegdotę. - Podczas balu w przedszkolu dzieciom serwowano pączki. Były dwie tace: dla chłopców i dziewczynek. Na każdej tacy pączek z migdałem. Dziewczynka i chłopiec, którzy znaleźli migdał, stawali się królową i królem balu. Niestety, nie ja trafiłam na migdałka i tak się obraziłam, że nie chciałam już chodzić do tego przedszkola. Mój syn twierdzi, że migdał do dziś jest aktualny i że ja zawsze jestem królową balu!

PK

Świat i Ludzie 46/2010

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy