Reklama

Wreszcie wyszedłem z szuflady

- Teatr jest moją pasją - mówi. I konsekwentnie się w nim spełnia. Gra na kilku stołecznych scenach. Koniec "Złotopolskich", w których przez 12 lat wcielał się w Tomka Gabriela, ocenia jako szansę na nowy etap w życiu zawodowym.

Nasza rozmowa o mało co by się nie odbyła, bo kilka dni przed jej terminem pan Piotr uległ wypadkowi na scenie. Na szczęście kontuzja nie przeszkodziła mu ani w premierze "Skazanych na Shawshank", ani w wywiadzie.

Żal panu Tomka Gabriela? Niedawno zakończył się serial "Złotopolscy", w którym grał go pan tyle lat...

Piotr Szwedes: - Właściwie nawet się nie zakończył - wszystkie wątki zostały brutalnie przerwane. Wiem, że widzowie nadal są niepocieszeni. Stale spotykam się z pytaniami, kiedy będą kolejne odcinki, więc część z nich nie jest świadoma tego, że emisja dobiegła końca.

Reklama

Dwanaście lat to kawał czasu.

- Przez ten czas ekipa bardzo się ze sobą zżyła. A sam serial pokazywał rzeczywistość nieco inaczej niż reszta tego typu produkcji. To było krzywe zwierciadło - działo się tam wiele rzeczy, które w normalnym życiu by się nie zdarzyły. Bawił i dodawał otuchy w naszej codzienności, która przecież wcale nie jest łatwa. Z drugiej strony może dobrze się stało?

Potrzeba zmian?

- Przebywanie tyle lat w jednej produkcji, siłą rzeczy zawęża aktorowi pole działania. Mimo że realizowałem także programy telewizyjne i występowałem w teatrze, serial w pewien sposób mnie blokował. Odczułem to parę razy. Wyszedłem z tej szuflady i może teraz otworzą się przede mną różne zamknięte drzwi? Są plany i propozycje, co z tego wyjdzie - zobaczymy.

W świadomości wielu widzów nadal jest pan Prymusem z "Młodych wilków". Na czym polegał fenomen tego filmu?

- Film jest tak pamiętany, bo produkcja doskonale trafiła w tamte czasy. "Wilki" stały się dla młodzieży kultowe, ponieważ pokazywały rzeczywistość, która dopiero tworzyła się w Polsce. Otwierał oczy na to, jak młodzi ludzie próbują życia.

Przyjaźnie zawarte na planie przetrwały do dziś?

- Z Jarkiem Jakimowiczem i Zbyszkiem Suszyńskim nie było nam dane ponownie spotkać się zawodowo, z Pawłem Delągiem zdążyliśmy jeszcze pograć razem w teatrze. Jesteśmy jak starzy kumple. To się nie zmieni.

Jest pan świeżo po premierze "Skazanych na Shawshank" w warszawskim Teatrze Syrena. Podobno wcześniej rozważaliście adaptację "Paragrafu 22" Josepha Hellera?

- Rozpoczęliśmy nawet próby, ale właściciel praw do adaptacji nie zgodził się na proponowane przez nas zmiany. Reżyser zaproponował sztukę "Skazani na Shawshank". Poruszone w niej problemy wolności i zniewolenia człowieka człowieka, dążenia do prawdy, ceny, jaką za to się ponosi, powinny poruszać wrażliwych ludzi. W nieprzytomnej gonitwie za wszystkim, zapominamy o sobie. Ktoś powiedział, że aktor jest nie tylko od mówienia tekstu, ale i od ukazywania emocji. My tutaj jeszcze, mówiąc nieskromnie, dajemy do myślenia.

Jak się gra, panu, kojarzonemu z rolami pozytywnych facetów, złego naczelnika więzienia?

- Świetnie, choć nigdy dotąd nie miałem kontaktu z taką postacią. Samuel Stammas to uosobienie sił nieczystych. Dzień przed premierą, w konsekwencji wypadku, który przydarzył mi się na scenie, otrzymałem atrybut w postaci laski. Spotęgowało to według wielu widzów demoniczność tego faceta. To dowód, że wszystko - nawet kontuzja na scenie - czemuś służy.

Wiele razy mówił pan, że teatr jest dla pana najważniejszy.

- Jest podstawowym miejscem prawdziwego aktora. Szczególnie dzisiaj, kiedy wokół nas sami "aktorzy". Obserwujemy ich na bankietach, promocjach, premierach, otwarciach. Natomiast teatr to kreacja, nie wystarczy się urodzić i być. Zdarzają się przypadki samorodnych talentów, bez aktorskiego przygotowania, np. Ania Przybylska. W planach mamy sztukę teatralną, ze względu na ciążę Ani wznawiamy pracę za kilka miesięcy. Premiera prawdopodobnie już po wakacjach.

A w macierzystym teatrze?

- W Syrenie? Nowy kurs zapoczątkowany "Pajęczą siecią". Gram też w Teatrze Bajka w komedii "Dzikie żądze", w Teatrze Kamienica w spektaklu "I tak Cię kocham", a na Mazurach w Zamku w Rynie wystawiamy ciągle sztukę Marysi Czubaszek "Przepraszam, czy tu straszy?"

A telewidzowie będą mogli pana zobaczyć w najbliższym czasie?

- Wszystko rozstrzygnie się niebawem. Zrobiliśmy pilotowy odcinek serialu pt. "Optymista". Inteligentne, obyczajowe kino. Rozmowy na temat emisji trwają.

Wkrótce będzie pan musiał być bardziej dyspozycyjny dla rodziny. Spodziewacie się państwo trzeciego dziecka - syna.

- Tak, przyjdzie na świat w kwietniu. Ze znalezieniem czasu nie będzie problemu, mam to już przećwiczone. Poza tym mam córki, Martynkę i Zuzię, do pomocy.

Planujecie państwo przed powiększeniem rodziny jakiś urlop?

- Wkrótce ferie, wprawdzie mam w tym czasie spektakle, ale wyrwiemy się na kilka dni na Mazury - do Mikołajek. Teraz jest tam dużo przyjemniej niż w sezonie. Można odpocząć i naładować akumulatory.

Rozmawiała Joanna Bogiel-Jażdżyk

TeleTydzień 4/2011

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: teatr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy