W domu jestem cichą, szarą myszką
Wspaniała piosenkarka i kobieta. W każdym calu jest profesjonalistką. Wiele lat temu zakochała się w niej cała Polska. I ta miłość trwa nadal.
Jest żywą legendą polskiej piosenki i wcale nie króluje w archiwach muzycznych, a wciąż na scenie. Maryla Rodowicz (65) ma własny, niepowtarzalny styl a jej energia jest niespożyta. Wystąpiła na festiwalu TOPtrendy w Sopocie, tydzień później - w Opolu. Po wakacjach zabiera się za pracę nad nową płytą.
Prywatnie jest kochającą i wyrozumiałą mamą trójki dorosłych dzieci i wciąż ma głowę pełną pomysłów.
Podobno marzy pani o ślubie kościelnym?
Maryla Rodowicz: - To prawda i mam nadzieję, że jednak kiedyś ono się spełni. Ślub i góralskie wesele... to jest to! Ale na taką uroczystość trzeba mieć cały tydzień, a u mnie z czasem raczej krucho.
A dlaczego góralskie?
- Kocham górali i góralskie klimaty. Bardzo bym chciała, żeby górale byli w swoich tradycyjnych strojach. Tam jest cały rytuał, m.in. jeździ się konno z zapowiedziami.
Mąż też chce takiego weseliska?
- O tak! Oboje bardzo kochamy Zakopane. Ślub mógłby być w starym kościółku na Jaszczurówce, zaprojektowanym przez Stanisława Witkiewicza, ojca Witkacego.
Chce pani być tą ślubną, a jaką pani w ogóle jest żoną?
- O, bardzo dobrą! Dbam o męża, dbam o dom, dbam o to, żeby zawsze jakieś smakołyki w lodówce były. Staram się nie mieć żadnych zajęć wieczorami. Razem jadamy domowe obiady...
To z pani prawdziwa gospodyni...
- No... myślę, że tak. Dbam o dom, robię zakupy, a czasem nawet gotuję.
Ale pani jest taka wyzwolona i rockandrollowa. Jak to się jedno z drugim łączy?
- Aaa... diabeł we mnie wstępuje na scenie. W domu jestem cichą myszką.
Czyli to jest tajemnica pani 23-letniego udanego związku?
- Tajemnicą jest nauczenie się tolerancji. I nieujadanie cały czas na męża.
Co panią przed tym powstrzymuje?
- Trzeba sobie uzmysłowić, że to jest odrębny człowiek, odrębny byt i nie ma co go zmieniać na siłę. Ja się tego nauczyłam. Kiedyś byłam zupełnie inna. Ząb za ząb, ale to się zwykle marnie kończyło.
Myśli pani o weselu. A czy o tym, żeby zostać wreszcie babcią też?
- Nie palę się, ale to nie ode mnie zależy. Ale póki co - nie planuję. To znaczy dzieci nie planują. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Jak się zdarzy, będę rozpieszczać wnuki.
Ale przecież jest pani tak zapracowana. Znajdzie się dla nich czas?
- Między koncertami zawsze coś wygospodaruję.
A teraz miewa pani czas wolny?
- Oczywiście jest i zaczyna się o pierwszej w nocy, gdy wracam z koncertu, z przymiarek kostiumów. Lubię sobie usiąść przed Internetem, przeczytać prasę, a później jest już druga w nocy i idę spać.
A jaki ma pani sposób na utrzymanie formy i dobrego wyglądu?
- Z figurą walczę całe życie, i chyba już poznałam wszelkie możliwe diety. Ostatnio udaje mi się po prostu mniej jeść. A to od razu przynosi efekty. Dobra cera i włosy to geny. Ogólnie mam się całkiem dobrze, tylko ostatnio cierpię na koszmarny ból kręgosłupa. Musiałam pewnie coś cięższego podnieść i stało się... Nie pamiętam nawet kiedy, ale skutki są opłakane i to niemal dosłownie...
Może zatem już czas wyjechać na wakacje?
- Ten czas się zbliża i - choć będzie to krótki wyjazd - to bardzo się z niego cieszę. Jadę na 10 dni na Malediwy, z mężem i młodszym synem Jędrkiem. I będę się tam wylegiwać, odpoczywać i leniuchować.
Czyli leżeć pod gruszą?
- W tym przypadku będę leżeć pod palmą. Na dowolnie wybranym boku.
Michał Wichowski
Świat i Ludzie 25/2011